"Wiêc z nim¿e samym mówi³e¶ dzi¶ jeszcze?
Gdzie? w sali bocznej przy impluvium, czyli
W ogrodzie?"
"Nie wiem - tylko, jednej chwili,
S³uchaj±c, pomnê, ¿e na fali dreszcze
Patrzy³em, ruch jej ¶ledz±c ondularny;
Wiêc - przy impluvium
dziaæ siê to musia³o:
Cz³owiek tak z miejscem bywa solidarny,
Czy my¶l tak czêsto ³±czy siê z przestrzeni±,
¯e jaka¶ licha rzecz i przedmiot mamy
Przez porównanie ¶wiec± jej lub cieni±?" -
"Zaiste - na to odpowie Gramatyk -
Jak Artemidor wymownych, i wnoszê,
¯e obcy nawet s³ysza³ ju¿ to imiê,
I ¿e nie pierwszy ja chlubnie je g³oszê -
I ¿e do¶æ wyrzec: on!" -
- Gdy szli ulic±,
Gramatykowi przerwa³ poczet konny,
Nadbiegaj±cy z tak± b³yskawic±
He³mów i mieczów, i dzid, które ¶wiec±,
I or³ów, zastêp znacz±cych koronny,
I¿ skoro kurzu dwie spada³y fale
Na dwa przechodniów rozstêpy zdziwione,
Syn Aleksandra znalaz³ siê przy Skale.*
Gramatyk nie móg³ przej¶æ w tê¿ sam± stronê
I niecierpliwe dawa³ tylko znaki,
Co chce - jak m³ode poza gniazdem ptaki.
¦rodkiem za¶ onych przechodnich rozstêpów
Bieg³ najprzód hufiec ów w jasnych zbroicach;
Lamparcie skóry tym, jak skrzyd³a sêpów,
Zda³y siê pierzem wyrastaæ przy licach,
Dotykaæ ledwo bark i p³ywaæ w wietrze.
Pierwszy ten szereg or³y trzyma³ cztery
I - S.P.Q.R. - z³ocone litery
Na ciê¿kich w³óczniach. Drugi - zbroje letsze,
Sposobem Partów do cia³a przywarte,
Welgnione w konia zagiêtem kolanem -
I piersi na przód swobodnie otwarte
Z ³uskowem kryciem jasnem, jakby szklanem.
Nad tym zastêpem w trzy strome ogniwa
Trzy wieñce ³±cz± siê, i w kszta³t tablicy
Wyobra¿enie ja¶nieje wilczycy,
Dalej i dacki smok z ogonem p³ywa,
I krête tr±by miedziane trêbaczy,
I krzyk: "Odeprzeæ! - kto zboczyæ nie raczy."
- Za tym przestanek - jedna kurzu skiba
Przepadaj±ca w nic, jak na dno ryba,
I jedna chwila rytmowej cicho¶ci -
I dumy pe³en czy opiesza³o¶ci,
Czy wyró¿niony przez ruchu swobodê,
Pretor na koniu p³owym, m±¿ oty³y,
Ogl±daj±cy siê, g³adz±cy brodê,
Jak cz³ek urzêdu pewny, lub swej si³y.
Ten, z wolna jad±c, piesze wiód³ szeregi,
Do ¶rodka w ko³o nieporz±dnie zwite,
Jak cyrk przeno¶ny z okolnymi brzegi
I o¶ maj±cy stanowczo nie wbitê.
T± osi± byli do pó³ obna¿eni
Mê¿e trzej, dobrze powrozem ¶ci¶nieni,
Lecz onych ledwo widzia³e¶ niekiedy
Czo³a lub piersi nago¶ci± ¶wiec±ce,
W¶ród chmur zwichrzonej doko³a czeredy
To wyjawione, to zapadaj±ce.
I by³y one jakoby cz³onkami,
Co nieraz le¿± na cyrku drgaj±ce,
I l¶ni³y one za rózeg snopami
- Rózeg, co s±dy znacz± i liktorów -
Jak bia³e lilie gêsto ogrodzone,
Jak bia³e lilie z sadu wychylone,
Widne przez wrota szerokich toporów,
Co przywiera³y siê lub zawiera³y,
Skoro siê mê¿e nios±cy je wili
Ulic± krzyw±, pod stopami Ska³y.
Przed onym p³otem toporów i wid
Szli i kap³ani, nios±c kadzielnice:
Powa¿ni, czasem po oczy zakryci,
Wyzieraj±cy tylko na ulicê,
Kiedy siê zmiêsza³ porz±dek szeregów.
Tak¿e i t³umacz, i pisarz, i szpiegów,
I ¶wiadków nieco - dalej poczet drugi:
Ciekawych - swoj± hierarchiê maj±cy,
Przez onych pierwszych klijentów i s³ugi,
Lecz mniej solenny i rozprawiaj±cy.
Do wpó³ na os³a pochylony grzywie,
Fig kupiec mówi³: "¯ydów trzech powlekli!" -
"Chrze¶æjan!" - gladiator odpar³ mu chrapliwie.
"Wróæmy" - kto¶ inny. "Choæby te¿ osiekli -
Gladiator rzecze - nie ma po co chodziæ.
Nêdzne to - haj¿e! - odro¶æ siê, odrodziæ,
Zawdziaæ siê w silê na cyrku zdobyt±
Nie taka ³atwa rzecz! - có¿? ¿e i bito,
Ale jak bito?" - to mówi±c dok³ada³
Piê¶ciami na wiatr, okracza³, przysiada³,
Wo³aj±c: "Haj¿e! - w s³up - dextra!
sinistra!" -
"Na¶ci, lwie!" - kupiec rzek³, rzucaj±c fig± -
A inny drug±: "Moja wiêcej bystra" -
A inny: "Moj± zawarczê jak fryg±" -
"Wiecie co? ja wam dopiero wy³o¿ê
Rzecz, co s³ysza³em w kuchni senatorskiej!
Pozwólcie, ino p³aszcz lepiej za³o¿ê" -
I spluwa³, akcent k³ami±c oratorski.
"Pozwólcie - rzecz ta ciekaw± byæ mo¿e -
Pozwólcie!" - mówi³ po trzecie m±¿ ma³y,
Z wielkimi w uszach srebrnymi kolcami,
Mówi³ w¶ród klasku fig, co wci±¿ pada³y.
"Tandem, to rzecz jest, w której dosyæ
idzie
O ogrodnika pewnego." - - "O Gwidzie
Bêdziesz mi mówi³ - kupiec fig zawo³a. -
Wiem, i¿ powlekli tego aposto³a -"
"Gwidzie?" - z kolcami m±¿ odeprze maty. -
"Tu jest pytanie, jak wyk³ada szko³a ?
Gwido wulgarne powie¶ci go zwa³y,
¯e bez nazwiska by³, bez nazwy - zgo³a
Sierota, quidam, zwana dalej quido,
I nieuczona gawied¼, która wo³a:
"Gwido", lub nazwê ³±czy aposto³a
I inne - wszak¿e nie wiedz±c, sk±d id±!"
Tak mówi³ drugi ów gladiator s³owa
Coraz to szybciej - gdy osoba nowa
U¿y³a wiêkszej jeszcze ciekawo¶ci,
Mówi±c: "Sam boski
cesarz w swej m±dro¶ci
Dozwala bogów czciæ wszelkiemu cz³eku,
Ani wyzuwa z dóbr, praw i wolno¶ci
Za to - jak dzia³o siê innego wieku.
- Sam boski, boskie ceniæ umie rzeczy:
Ale jest prawo, i to s³u¿y jemu,
I jemu przeczy ten, kto prawu przeczy;
A prawo trzeba znaæ - z czego pochodzi,
¯e jest ciekawa rzecz, jak siê to zgodzi:
I czy fa³szywie Gwidon oskar¿ony,
I jako obie poka¿± siê strony?" -
To rzek³szy, cofn±³ siê do towarzysza,
Który na boku wstrzyma³ siê na chwilê -
I szli po¶pieszniej.
"Ró¿nie siê ucisza
Lud" - rzek³ Gramatyk. - "O tyle, o ile" -
Towarzysz na to - i szli. - "Przez przypadek
Znalaz³em siê w tym zgie³ku; nie sam by³em:
Zgin±³ mi uczeñ"
- tu uczyni³ spadek
W g³osie i nieco obróci³ siê ty³em -
"Uczeñ?" - "Jakoby - przyjaciel niejaki
Artemidora, z prowincji m³odzieniec,
Którego wdro¿am w tre¶æ wiedzy wszelakiej,
Gotuj±c mo¿e togê, urz±d, wieniec -
Zreszt± nie uczeñ, jak
to wy zowiecie." -
"Ró¿ne s± nazwisk u¿ycia na ¶wiecie" -
Towarzysz na to. - "Jak¿e zdrowie Maga?" -
Gramatyk znowu. - Po chwili milczenia
Towarzysz na to: "Pochlebne ¿yczenia! -
Dziêki! - jak zawsze: ta¿ sama powaga."
-
"Wiêc zdrów?" - "Wiêc
- na to towarzysz odrzecze
Vale." - Gramatyk rzek³: "Oto ma zguba!" -
I okrêci³ siê ³okciami jak szruba,
Gdy wraz Epirczyk doda³: "Nie uciecze" -
Z u¶miechem tak¿e witaj±c drugiego.
"Widzia³em, pomnê, u Artemidora
I mam do Mistrza list." - "Przysz³y kolego" -
Odpowie Barchob, uczeñ, i zd±¿ali
Milcz±c, jakby siê wcale lub do¶æ znali.
*Ska³± nazywano ca³y obwód kapitolijski.