006 

po polsku


SYDOR RAWSKI.


W dwudziestoparoletnim, mniej wiêcej po upadku powstania
listopadowego, czasu okresie, na emigracyi, oraz w kraju zabranym (Podole, Wo³yñ,
Ukraina), zapanowa³a Ukraino - raczej Kozakomania. Objaw ten wynik³ ze zwrotu
literackiego, znanego pod nazw± "Szko³y ukraiñskiej". Zwrot ów ze strony
swojej bez powodu dokonaæ siê nie móg³. Dokona³ siê on w momencie, kiedy, wedle
s³ów poety (S. Goszczyñski): "Nad zwyciêzcami, nad zwyciê¿onymi - traw±
us³ana mogi³a zapad³a". Do mogi³y tej wpad³y Polska i Ru¶. Nie wpadli jednak do
niej ani Polacy, ani Rusini. Pierwsi oficyalnie postradali osobowo¶æ pañstwow±, drudzy
- równie¿ oficyalnie - narodow±. Pa siemu byt'-owe te wyroki ani tych, ani owych
nie pozbawi³y bytowania narodowego i zdolno¶ci wydawania na gruncie tym owoców. Po
konwulsyach d³ugiej wojny bratobójczej nasta³ spokój spólnej, któr± sobie sami
zgotowali, niewoli. Z wojen pozosta³y wspomnienia, zmieniaj±ce siê z up³ywem lat w
legendy, nadaj±ce siê na kanwy do dzierzgania na nich wytworów wyobra¼ni. Do
zu¿ytkowywania ich przyst±pi³y strony jedna i druga, ka¿da po swojemu - odpowiednio do
stopnia uprawy, na jakim siê grunt narodowy znajdowa³. Na gruncie ruskim pojawi³y siê
utwory bezimienne, opiewaj±ce heroizm kozaczy przedmiotowo, a na jedn± mod³ê :




Kozak konia napuwaw, Dziuba wodu bra³a;

Kozak Dziubi zaspiwaw, Dziuba zap³aka³a.



Zap³aka³a, bo j± kozak opu¶ci³, pojecha³ za Dunaj, mia³
wróciæ, lecz nie wróci³, znalaz³ ¶mieræ pod zielonym jaworem.



Takiem by³o t³o ogólne dum heroicznych, tworzonych przez poetów, co
czytaæ i pisaæ nie umieli. Tworzyli oni, chodz±c po kraju z lir± pod pach±,
s³u¿±c± im do regulowania rytmu. Na twórczo¶ci tej polu kto wie jakie by wyros³y
by³y arcydzie³a, gdyby na niem Moskale byli porz±dku policyjnego nie zaprowadzili.
Policya temu tworzenia rodzajowi grunt z pod nóg usunê³a i skrzyd³a obciê³a. Zamach
ów ostatecznie dokona³ siê po r. 1831, luboæ d³ugo jeszcze lirnicy kr±¿yli ¶ród
ludu ukradkiem, znajduj±c przed prze¶ladowaniem os³onê po dworach i dworkach szlachty
polskiej, mi³uj±cej szczerze Muzê w namy¶cie i po³ykach. Z mi³owania tego narodzi³a
siê w literaturze polskiej "Szko³a ukraiñska", rozs³awiona przez poetów tej
miary co Antoni Malczewski, Bohdan Zaleski, Goszczyñski, Gos³awski, Olizarowski, Groza i
in., i in.; z niego te¿ wysz³a Ukraina, czyli kozako-mania.



Ukraina, czyli kozako-mania krzywo siê w krajach Zabranych obróci³a,
wyda³a bowiem z siebie ba³agulstwo. Czysto¶æ kozacz± zachowa³a ona zagranic±, na
wychod¼twie, a to dziêki kilku typowym postaciom, zas³uguj±cym na zamieszczenie w
galeryi, sylwet. Inna rzecz: czy by³a ona na czasie? Nie dotykam materyi tej w tej
chwili; uczyniê to pó¼niej trochê, zaznaczaj±c jeno tymczasem, ¿e mania owa, je¿eli
o czem ma ¶wiadczyæ, to najwyra¼niej i najdowodniej ¶wiadczy o nieistnieniu nie to
nienawi¶ci, której g³odzenie sta³o siê dzi¶ modnem ¶ród Czerwonorusinów, ale
nieprzyja¼ni, niechêci w sercach polskich wzglêdem narodowo¶ci ruskiej.
Zamanifestowa³a ona - niepoprawnie mo¿e, niew³a¶ciwie - szczer±, serdeczn± dla niej
¿yczliwo¶æ.




Objawów w kierunku tym by³o sporo. Wszystkich ukrainomanów nie
zna³em. Najwybitniejszego ¶ród nich, Micha³a Czajkowskiego, sylwetê skre¶lê
pó¼niej trochê. Zacz±³bym od S³u¿alskiego, osobistego Mickiewicza przyjaciela,
znakomitego rzeczy niebywa³ych opowiadacza, z miny i czupryny na model do malowid³a siê
nadaj±cego, ale zna³em go z widzenia tylko i cokolwiek ze s³yszenia. S³ysza³em, ¿e
op³aca³ Francuza, przy którym s³u¿bê kozacz± pe³ni³, ¿e w stroju kozaczym po
ulicach Pary¿a paradowa³ i w ulicznikach g³o¶ne wywo³ywa³ podziwy, ¿e etc. Szkoda,
¿e mi on za model pos³u¿yæ nie mo¿e. Zast±pi mi go Rawski.



Rawski by³ kozakiem zawziêtym. S³u¿alskiemu jednak nie dorównywa³
ani wzrostom, ani min±, mimo, ¿e przewagê nad nim mia³ przez to, ¿e z ziemi kozaczej,
z województwa brac³awskiego by³ rodem podczas, kiedy spó³zawodnik jego z Lubelskiego
pochodzi³. Rawskiemu na chrzcie ¶wiêtym w rzymskokatolickim dokonanym ko¶ciele, nadano
imiê Izydor. ¯eby jednak imieniowi nadaæ brzmienie kozackie, przezwa³ siê Sydorem i
pod imieniem tem kozakowanie na szerok± praktykowa³ skalê.



Pytanie : sk±d siê ono wziê³o?



Z kraju je wyniós³: by³oby na pytanie to odpowiedzi± najprostsz±.
Zapewne Nastrój ów przed powstaniem listopadowem szlacheckiej m³odzie¿y polskiej
narzuca³ siê niejako dziêki wkluczeniu w krajach zabranych ¿ywio³u kozaczego w sensie
ozdobnym w ¿ycie spo³eczne. Bez kozaków dworu szlacheckiego nie by³o ; na dworach
za¶, w dobrach magnatów (Czartoryscy, Potoccy, Braniccy, Rzewuscy etc.) pe³nili oni
s³u¿bê milicyi, do której z po¶ród poddanych dobierano mo³ojców, imponuj±cych
urod±. Z mo³ojców podobnych Wac³aw Rzewuski sformowa³ hufiec orê¿ny. Hufiec ów
zas³yn±³ znakomitem od¶piewywaniem dum i dumek ukraiñskich pod dyrekcy± Padury,
z³o¿y³ oraz dowody waleczno¶ci w bitwie pod Daszowem.




Stary Rawski, gdy syna z domu na wojnê wyprawia³, do us³ugi i do
czuwania nad nim da³ mu starego kozaka dworskiego. Kozak powierzon± mu funkcyê pe³ni³
sumiennie; panicza ani w pochodach ani w bojach nie odstêpowa³. Pod Obodnem, gdzie siê
powstañcy z dragoni± moskiewsk± starli, taka go na widok Moskali z³o¶æ zdjêta, ¿e,
nim do boju przysz³o, z szeregu siê wysun±³, na prowadz±cego dragonów majora
skoczy³ i na dwoje mu ³eb szabl± rozp³ata³. Ten kozaka Rawskiego czyn, znany na
emigracyi, legendowego na Ukrainie nabra³ znaczenia.



Nie dosz³y do wiadomo¶ci mojej dalsze bohaterskiego kozaka losy.
Zdaje siê, paniczowi na emigracyi nie towarzyszy³. Pozosta³ zapewne w Galicyi, mo¿e
zgin±³, a mo¿e do wsi rodzinnej powróci³ i ¿ywot pod knutami zakoñczy³. Moskale
siê szczególnie nad Rusinami za udzia³ w powstaniu polskiem znêcali. Jakby siê jednak
bezimiennego tego bohatera losy nie obróci³y, to pewne, ¿e od niego Izydor przej±³
przekaz reprezentowania godnie kozactwa wobec Koroniarzy i Litwinów na obczy¼nie. Gwoli
przeto przekazowi temu, Sydorem siê przezwa³ i, nie chc±c za¶ ch³opskiej bohatera z
pod Obodnego godno¶ci ubli¿yæ, wszed³ do szeregów Towarzystwa Demokratycznego
Polskiego.



Wszed³ do T. D. P. i w szeregach jego wyby³ do r. 1853, nie
na¶laduj±c innych kozakomanów, trzymaj±cych siê bardziej formy ani¿eli tre¶ci.
Izydor g³ównie za tre¶ci± poszed³, nie tak atoli daleko, jak grudzi±¿anie w
Porthsmourth i humañszczanie na wyspie Jersey. Pogl±dy jego spo³eczne nie wychodzi³y
poza ramy programu demokracyi polskiej - poza ramy, w których z demokratów nie jeden,
Mieros³awski miêdzy innymi, nie rozumiej±c istotnego wojen kozackich znaczenia, miejsce
dla chmielniczczyzny znajdowali. I nasz Sydor Chmielnickiego, nie przewiduj±c zapewne,
¿e go Moskale pomnikiem w Kijowie uczcz±, na bohatera demokracyi kreowa³. Wynik³o
st±d d±¿enie do wznowienia chmielniczczyzny, nie przeciwko Polakom jednak, ale wraz z
Polakami przeciwko Moskwie.



Przysz³y emigracyi polskiej z r. 1831 historyk szczegó³ ten zawczasu
zanotowaæ sobie powinien, szczegó³ ów bowiem, uzupe³niaj±c obraz dzia³alno¶ci
emigracyjnej, ¶wiadczy oraz, ¿e emigracya has³o "za wolno¶æ nasz± i
wasz±" na seryo bra³a i, my¶l±c o Polsce, o Rusi zarazem my¶la³a.



Ru¶ przedmiotem troski politycznej nie w samych tylko szeregach
demokratycznych na emigracyi by³a. I arystokracya ¿ywo siê ni± interesowa³a a z t±
nad demokracy± przewag±, ¿e siê z Rusi± ³atwiej ni¿ demokracya znosiæ mog³a.
Nazwiska magnatów (Czartoryscy, Potoccy, Rzewuscy), których maj±tki rz±d
pokonfiskowa³, a którzy ¶ród szlachty i ¶ród ludu dobre po sobie pozostawili
wspomnienia, posiada³y urok wzbudzaj±cy zaufanie .



Niczego podobnego demokracya w rozporz±dzeniu swojem nie posiada³a,
nie ciesz±c siê przytem kredytem dyplomatycznym, zachowanym przez by³ego ministra spraw
zagranicznych w gabinecie petersburskim, ks. Adama Czartoryskiego, który w gabinetach w
ogóle warunkowo powa¿any, du¿e mia³ u W. Porty zachowanie. ¯e za¶ Turcya o miedzê z
ziemiami ruskiemi graniczy³a, ¿e z kozactwem du¿o do czynienia mia³a i Sicz ostatnia
na jej znajdowa³a siê gruncie, kozakomani przeto z porêki ksiêcia uwa¿ani byli za
przedstawicieli sprawy ruskiej bardziej, ani¿eli pó³urzêdowych. Wysoka Porta opieki im
swojej u¿ycza³a.



Opieka W. P. Sydorowi nie przys³ugiwa³a. Kozakoman demokrata w³asnym
ku dopiêciu celu, którym by³o wywo³anie chmielniczczyzny, pod±¿aæ musia³ sumptem.
Kozakomani z obozu arystokratycznego wytyczali sobie cel skromniejszy. Spólnym dla
dzia³alno¶ci jednych i drugich punktem wychodnim by³o ostatnie Siczy przytulisko,
nieustaj±ce schronisko zbiegów od poddañstwa z Podola i Ukrainy, kraina nazwê Dobrudzi
nosz±ca, prowincya turecka, po³o¿ona pomiêdzy morzem Czarnem, a przeduj¶ciowym Dunaju
ku pó³nocy i wschodowi zakrêtem. W prowincyi tej Sydor ze spó³zawodnikiem swoim,
Micha³em Czajkowskim siê schodzi³. Dat spotkañ tych oznaczyæ nie umiem. Musia³y one
mieæ miejsce przed 48, a nawet przed 46 rokiem, Sydor bowiem wzi±³ w owoczesnych
ruchach poznañskich udzia³ i czas jaki¶ (lat kilka zapewne) w Wielkopolsce spêdzi³. W
Wielkopolsce ten mu siê zdarzy³ wypadek, ¿e go bo¿ek mi³o¶ci usidli³. Czar na niego
nie Wielkopolanka jednak, ale córa ojczyzny Tella, funkcyê guwernantki w domu polskim
pe³ni± ca, rzuci³a.



Z postrza³em w sercu zjawi³ siê w r. 1853 w Konstantynopolu w
momencie, gdy spó³zawodnik jego, M. Czajkowski, przyj±wszy islamizm i przezwawszy siê
Mehmed Sadykiem, rojenia swoje kozakomañskie pod postaci± pu³ku kozaków Ottomañskich
urzeczywistni³.



Spó³zawodnik jego tryumfowa³: s±dzi³ siê ze szczytu powodzenia,
otwieraj±cego na ¶cie¿aj wrota do ¶wi±tyni s³awy. By³ atamanem kozaczym -
znajdowa³ siê na drodze wskazanej przez mê¿ów niepospolitych.



- Czy¿ on ni± pójdzie?... - zapyta³em Sydora, który tylko
wyl±dowa³ by³ w Konstantynopolu. By³em z tych, co Sadyka paszy na seryo nie brali.




- Czy pójdzie?... - odpar³ Sydiir. - A to co?...



Po³o¿y³ na stole nahajkê hajducz±.



- Choæby nie chcia³, pój¶æ musi... Na Dobrudzi z panem Micha³em
nie rozmawia³em inaczej, tylko z nahajk± w rêku... O! znamy siê... Niech no siê z nim
na rozum rozprawiê... Nie sztuka pu³k postawiæ... sztuka go poprowadziæ i
doprowadziæ... oo...



Mia³ z antagonist± swoim pomówiæ o zadaniu tego kozactwa, co siê
pod egid± tureck± do wojny z Moskw± sposobi, a sk³ada siê, na kszta³t kozactwa
zaporoskiego, z narodowo¶ci wszelakich i prowadzonem jest przez Polaków po wiêkszej
czê¶ci. Ide± Sydora by³a nemezis dziejowa, dokonana przez od- i przerodzon±
chmielniczczyznê.



I pomówi³ zapewne. Jak? Nie wiem, bom siê z nim ju¿ wiêcej na
gruncie tureckim nie spotka³. Przypuszczaæ nale¿y, ¿e siê z "panem
Micha³em", bez nahajki w rêku rozprawi³, inaczej bowiem "Sadyk pasza"
nie by³by go przyj±³ do pu³ku w funkcyi adjutanta majora, w stopnia - zdaje siê -
porucznika.



Ta funkcya i ten stopieñ zamknê³y jego o chmielniczczy¼nie rojenia.
Opanowa³ go smutek. Na pocieszenie sprowadzi³ z Wielkopolski Szwajcarkê, z której
oczów zrani³a go strza³a kupidyna, wzi±³; z ni± w Adryanopolu ¶lub i sprawi³ sobie
wesele na d³ugo, dziêki ha³asowi z jakim siê odby³o, mieszkañcom Adryanopola
pamiêtne. Ma³¿eñstwo jednak nie dostatecznie go w smutku pociesza³o. Szuka³
pocieszenia w znanym na frasunki ¶rodku i przesadzi³ - przesadzi³ tak dalece, ¿e sta³
siê niemo¿liwym w szeregach, w których wielka na przesadne robaka zalewanie panowa³a
wyrozumia³o¶æ. W szeregach tych zalewanie owo zala³o niejednego, miêdzy innymi
Ryszarda Berwiñskiego.



Z Sydorem spotka³em siê w ¿yciu po raz drugi w roku 1871 w
Czortkowie, gdziem siê znalaz³ w odwiedzinach u te¶cia mego. Nie pozna³ mnie - nie
te¶æ, ale Sydor. Ja za¶ pozna³em go od pierwszego oka rzutu, w osobie jego bowiem
zainteresowa³ mnie by³ ¿ywo cz³owiek u idei, której urzeczywistnieniu po¶wiêci³
siê, a której podk³ad na uznanie zas³ugiwa³. Podk³ad by³ taki: "Poniewa¿
chmielniczczyzna, wytwór Rusi, Ru¶ i Polskê o zgubê przyprawi³a, zatem na Rusi
ciê¿y obowi±zek wypo¶rodkowania z ³ona swego takiej chmielniczczyzny, która by
odrodzenie Polski i Rusi sprowadzi³a".



Co?... Jak siê podk³ad ten komu podoba?... B±d¼ co b±d¼ - du¿o w
nim piêkna, jeszcze wiêcej etyki, nie brak mu oraz na racyonalno¶ci, o niebo ca³e
przewy¿szaj±cej tê racyonalno¶æ, któr± siê powoduj± w czasach obecnych
aran¿erowie awantur uniwersyteckich we Lwowie i strajków ch³opskich w Galicyi
wschodniej.




Dla opromieniaj±cej podk³ad ów idei nie imponuj±ca wzrostem ni
postaw±, ale zamaszysta, kozacza Sydora postaæ w oczach mi lat siedemna¶cie sta³a.
Pozna³em go mimo, ¿e zamaszysto¶æ utraci³ i zmarnia³ doszczêtnie. By³ cieniem
Sydora tego, co siê nahajk± odgra¿a³. Nie rozpytywa³em go u nic; na wszelkie
mo¿liwe, jakiebym mu zadawa³ pytania, znajduj±c odpowied¼ na jego wypisan± postaci.
On za¶ o niczem, co siê kozaczyzny tyczy³o, ani o sobie, nie mówi³ mi - tylko,
dowiedziawszy siê, ¿e z Czortkowa jadê i przez Genewê bêdê przeje¿d¿a³, prosi³
mnie, a¿ebym w Genewie córeczkê jego odwiedzi³.




- Córeczkê ?... - zdziwi³em siê.



- By³em ¿onaty... - odrzek³.



Wiedzia³em o tem; nie wiedzia³em, co siê z ¿on± jego sta³o.
Dowiedzia³em siê nie od niego, ale w Genewie od ¿ony jego sióstr. Szwajcarkê ¿ycie,
jakie ¶ród kozactwa ottomañskiego pêdziæ musia³a, do grobu wpêdzi³o. Na tyle si³
jej starczy³o, ¿e dziecko do sióstr odwioz³a. Do mê¿a nie wraca³a - nie mia³a po
co: on siê bezdomnym w naj¶ci¶lejszem wyrazu tego znaczeniu sta³. Ruina marzeñ,
"snów na kwiatach", "snów z³otych", zrujnowa³a cz³owieka. To samo
spotka³o pana Micha³a (Sadyka-paszê), który równie¿ z opa³ów nie wyszed³ rêk±
obronn±. Sydor przybity, z³amany, szuka³ ratunku na ziemi ojczystej, dosta³ posadê
dozorcy drogowego. Posada, licho p³atna, od g³odu by go nie broni³a, gdyby mu
¿a³owano ³y¿ki strawy w domach polskich, p. Leona Wróblewskiego i in. Nie broni³aby
go od g³odu i dlatego jeszcze, ¿e potrzebowa³ na zalewanie robaka. W mojej obecno¶ci
powstrzymywa³ siê. Po moim jednak odje¼dzie robaka zalewa³, zalewa³, a¿ zala³ i
robaka i siebie. Szkoda cz³owieka!






* Faktem jest, ¿e w dobrach magnatów na Rusi
w³o¶cianom lepiej siê dzia³o, ani¿eli w maj±tkach szlacheckich. Ch³opi wielbili
twórcê i wodza Targowicy i wymawiali mu zaprzepaszczenie Polski w znanej pie¶ni,
zaczynaj±cej siê od wyrazów:




Oj pane Potockij, wojewodzkij synu,

Zaprodawe¶ Polszu i wsiu Ukrainu.

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pajaa1981.pev.pl