09 

po polsku











Poul Anderson     
  Trzy serca i trzy lwy

   
. 9 .    









   Za jego plecami Alfrik bluzn±³
przekleñstwami. W³ócznia przeszy³a powietrze, o w³os mijaj±c dziewczynê. Holger
sta³, skamienia³y ze zdumienia.
   - Wzgórze! Wprowad¼cie go do wzgórza! - rykn±³ Alfrik.
   Meriven poci±gnê³a go za ramiê. Trzech Faryzeuszy rzuci³o
siê naprzód jak gracze w rugby. Holgera ogarnê³a nagle dzika w¶ciek³o¶æ. Run±³
im naprzeciw. Najbli¿szego nadzia³ na wyci±gniêt± rêkê, pozwalaj±c mu osun±æ siê
na ziemiê i tam spokojnie le¿eæ. Jego prawa piê¶æ zatoczy³a tuk, ci±gn±c za sob±
Meriven, i wbi³a siê w drug± przystojn± twarz. Przed trzecim wojownikiem
uskoczy³. Wyrós³ przed nim je¼dziec, kopi± siêgaj±c niemal jego ¿eber. Wyrwa³
siê Meriven, kurczowo uczepionej jego ramienia, chwyci³ j±, podniós³ nad g³owê i
cisn±³ ni± w pier¶ je¼d¼ca. Oboje przetoczyli siê przez zad konia.
   Trzech konnych otoczy³o Alianorê. Papillon stan±³ dêba,
uderzy³ przednimi kopytami i pos³a³ jednego z nich na ziemiê. Obróciwszy siê,
uk±si³ potê¿nie konia, na którym siedzia³ drugi je¼dziec. Zwierzê zar¿a³o
¿a³o¶nie i pogalopowa³o w dal. Trzeci napastnik ci±³ Alianorê mieczem. Uchyli³a
siê i zeskoczy³a na ziemiê.
   - Hai! - Wskoczy³a niemal prosto w ramiona ubranego w
aksamit Faryzeusza. Z³apa³ j±, u¶miechaj±c siê szeroko, gdy próbowa³a siê
wywin±æ. Jednak chwilê pó¼niej ju¿ trzyma³ ³abêdzicê. A ³abêdzie maj± paskudne
charaktery.
   - Jej! - krzykn±³ gdy ³abêdzica siêgnê³a dziobem do jego
oczu.
   - Jejej! - doda³, gdy uderzenie skrzyd³a niemal z³ama³o mu
szczêkê.
    - Ratunku! - zakoñczy³, gdy Alianora zamknê³a dziób na
jego palcu. Potem pu¶ci³ j± i uciek³. Panowie z Faerie wrzeli wokó³ Holgera,
siek±c i d¼gaj±c jego nieos³oniête zbroj± cia³o. By³ zbyt wzburzony, ¿eby czuæ
rany. Jaka¶ niewielka czê¶æ jego mózgu ch³odno dziwi³a siê niesamowitemu
szczê¶ciu, które pozwala³o mu na razie obej¶æ siê tylko niewielkimi
skaleczeniami. Czy mo¿e to byæ tylko szczê¶cie? Nakarmi³ najbli¿szego
przeciwnika swoimi knykciami, z³apa³ jego miecz i wywin±³ nim m³yñca wokó³
siebie. Miecz by³ l¿ejszy ni¿ ¿elazny, móg³ nim operowaæ jedn± rêk±, ostrze by³o
jednak jak brzytwa. Wojownik ci±³ w jego g³owê toporem, Woln± rêk± chwyci³
trzonek, wykrêci³ go z palców tamtego i teraz r±ba³ Faryzeuszy mieczem i
toporem.
   Papillon zaatakowa³ t³um od ty³u, kopi±c, k±saj±c, depcz±c,
a¿ przebi³ siê do swego pana. Stopa Holgera szybko znalaz³a strzemiê. Wskoczy³
na siod³o. Ogier ruszy³ galopem naprzód.
   Za nimi zadudni³y podkowy. Odwracaj±c siê, Holger zobaczy³
goni±cych go rycerzy. Ich wierzchowce by³y szybsze od Papillona. Wyrzuci³ ju¿
zdobyczn± broñ, a Alianora si³± rzeczy nie mog³a przynie¶æ jego kopii. Jednak
jego w³asny miecz i tarcza wisia³y przy jego nogach. Siêgn±³ po nie. Nie by³o na
razie czasu na wk³adanie zbroi, zwiniêtej w pakunek za siod³em.
   Obok macha³a skrzyd³ami bia³a ³abêdzica. Nagle gwa³townie
skrêci³a. W miejsce, w którym przed chwil± siê znajdowa³a uderzy³ orze³. Holger
spojrza³ w górê i zobaczy³, ¿e z nieba spada wiêcej tych wielkich ptaków. Och,
mój Bo¿e, zamieniaj± siê w or³y, teraz j± dostan±... Alianora syknê³a, dziobem i
skrzyd³ami utorowa³a sobie drogê i pofrunê³a w stronê lasu. Znowu w ludzkiej
postaci, bêdzie mog³a schroniæ siê przed ornitomorfami w gêstych zaro¶lach. Ale
w jaki sposób ujdzie wtedy naziemnemu po¶cigowi?
   Papillona dogoni³ inny koñ. Siedzia³ na nim Alfirk, z
mieczem w d³oni. D³ugie, srebrzyste w³osy owiewa³y mu wci±¿ u¶miechniêt± twarz.
Holger us³ysza³ jego g³os, wyra¼ny mimo dudnienia kopyt, wyj±cego w uszach
powietrza i grania my¶liwskich rogów.
   - Przekonajmy siê, czy rzeczywi¶cie jeste¶ niezwyciê¿ony,
sir `Olgerze z Danii!
   - Z przyjemno¶ci±! - odwarkn±³ Duñczyk. Alfrik znajdowa³
siê po jego nieos³oniêtej tarcz±, prawej stronie, ale Holger o to nie dba³. Jego
miecz uderzy³ z góry, spotykaj±c siê w pó³ drogi z l¿ejszym ostrzem z Faerie.
Broñ Alfrika skoczy³a w bok i naprzód, obok zas³ony Holgera. Z wpraw±, której
nawet u siebie nie podejrzewa³, Holger trafi³ sztychem pod pó³okr±g³y jelec i
postawi³ si³ê swego ramienia przeciw chwytowi Alfrika. Broñ wyfrunê³a z d³oni
ksiêcia. Alfrik warkn±³ i podprowadzi³ bli¿ej konia. Jego lewa d³oñ wystrzeli³a
naprzód, szybka jak w±¿, zamykaj±c siê na trzymaj±cych miecz palcach Holgera.
Nie móg³ siê d³ugo przeciwstawiaæ potê¿niejszemu przeciwnikowi, ale te¿ niewiele
czasu mu by³o potrzebne, ¿eby wyci±gn±æ sztylet zza pasa.
   Holger wykrêci³ siê w siodle. Nie móg³ wprowadziæ ca³ej
tarczy miêdzy nich, ale uda³o mu siê spu¶ciæ jej rant na ramiê, zakoñczone
no¿em. Ksi±¿ê wrzasn±³. Z jego skóry dmuchn±³ dym. Holger poczu³ smród
przypalonej skóry. Bia³y koñ dziko pogalopowa³ przed siebie. Na Niebiosa, to
prawda, co mówili! Cia³a Faryzeuszy nie znosi³y dotyku ¿elaza.
   Holger tak ¶ci±gn±³ wodze, ¿e spod kopyt Papillona
wystrzeli³y grudy ziemi. Zawróci³ i nieco cofn±³ ogiera, zamacha³ mieczem i
rykn±³ do zbli¿aj±cych siê je¼d¼ców:
   - No chod¼cie tu robaczki! Mam co¶ dla was!
   Zatrzymali siê równie szybko, jak on chwilê wcze¶niej,
potem rozjechali siê spokojnie na boki. Holger zobaczy³ biegn±cych ku niemu
wojowników z tukami. To by³o niezbyt dobre. Mogli staæ sobie daleko i szpikowaæ
go strza³ami. Po wariacku pogalopowa³ w ich stronê z niejasn± my¶l± o
prze³amaniu ich szyku. - Rach,ciach,ciach! - wrzeszcza³. - Ty - y - gry - y -
ys!...
   Rycerze rozpierzchli siê na boki przed jego szar¿±, ale
³ucznicy nie cofnêli siê o krok. Us³ysza³ wstrêtne bzykniêcie strza³y ko³o ucha.

   - Jesu Kryste Fili Mariae...
   Faryzeusze zawyli! Wbili ostrogi w boki swych koni,
porzucili broñ, galopowali i uciekali we wszystkie strony jak rozrzuceni
eksplozj±. To tak¿e jest prawda, my¶la³ Holger tryumfalnie, nie potrafi± znie¶æ
d¼wiêku ¶wiêtego imienia. Powinien sobie wcze¶niej o tym przypomnieæ. Tylko...
dlaczego, nie my¶l±c o tym, wykrzycza³ to wezwanie po ³acinie?
   Przez moment mia³ ochotê spu¶ciæ im na g³owy ca³a
niebiañsk± hierarchiê, jednak powstrzyma³ siê, ¿eby nie nadu¿ywaæ. ojej
przewagi. Szczera modlitwa to jedno, a przywo³ywanie Wielkich Imion nadaremno,
dla czystej rado¶ci z cudzego strachu to zupe³nie co¶ innego i w perspektywie
nie mo¿e przynie¶æ szczê¶cia. (Sk±d to wie? Na có¿ po prostu wie. ) Zadowoli³
siê skierowaniem Papillona z powrotem na zachód i pokrzykiwaniem:
    - Hej, ho, srebro!
   B±d¼ co b±d¼ wie¶æ g³osi³a, ¿e Faryzeusze srebra równie¿
nie lubi±.
   Co¶ b³ysnê³o w stratowanej trawie. Wstrzyma³ konia,
pochyli³ siê z siod³a i podniós³ sztylet, który zosta³ upuszczony przez ksiêcia.
Broñ nie wygl±da³a na nadzwyczajn±, by³a niezbyt ostra i lekka jak piórko,
jednak na metalu widnia³ napis "P³omienne Ostrze". Nie wiedz±c, co o tym my¶leæ,
ale maj±c nadziejê, ¿e sztylet mo¿e okazaæ siê przydatnym talizmanem, w³o¿y³ go
za pas.
   Teraz Alianora. Przejecha³ powoli brzegiem lasu, wo³aj±c
jej imiê, ale nie doczeka³ siê odpowiedzi. Poprzednie radosne uniesienie
zniknê³o jak zdmuchniête. Je¿eli zosta³a zabita... och, niech ich piek³o
poch³onie! Poczu³, ¿e zaczê³y szczypaæ go oczy. Nie dba³ o to, ¿e zostanie sam w
¶wiecie pe³nym wrogów, po prostu ona by³a wspania³ym dzieciakiem i uratowa³a mu
¿ycie. A czym on jej odp³aci³? Co z niego za przyjaciel - ¿ar³, chla³ i mizdrzy³
siê do obcych kobiet, podczas gdy ona spa³a w ch³odnej rosie i...
    - Alianora!!!
   ¯adnej odpowiedzi. W ogóle ¿adnego d¼wiêku. Wiatr u³o¿y³
siê na spoczynek, zamek skry³ siê za szybko wstaj±c± mg³±, las sta³ siê murem
nocy. Nie poza mg³± siê nie rusza³o, nic nie wyda³o d¼wiêku, by³ tu, w tym
mglistym pó³mroku jedyn± ¿yw± istot±. Pomy¶la³ z niepokojem o tym, ¿e przecie¿
nie mo¿e tutaj zbyt d³ugo zostaæ. Faryzeusze wkrótce wymy¶l± jaki¶ sposób, ¿eby
dobraæ mu siê do skóry. Mog± przywo³aæ sprzymierzeñców, którzy nie boj± siê
¿elaza ani Boga. Morgan le Fay, na przyk³ad. Je¿eli chce uciec, lepiej to zrobiæ
od razu.
   Pojecha³ na zachód wzd³u¿ granicy lasu, wo³aj±c Alianorê.
Mg³a jeszcze bardziej zgêstnia³a, podnosz±c siê z ziemi bia³ymi k³êbami i
smugami, t³umi±c uderzenia kopyt Papillona, zdaj±c siê niemal zduszaæ jego
w³asny oddech. Krople po³yskiwa³y na grzywie konia, tarcza l¶ni³a wilgoci±.
¦wiat wokó³ zacie¶nia³ siê, w koñcu z trudno¶ci± widzia³ najbli¿sze dwa metry.

   Sztuczka Faryzeuszy, pomy¶la³ czuj±c nag³y przyp³yw
strachu. Mog± go w ten sposób o¶lepiæ, a potem ju¿ ³atwo bêdzie go pokonaæ.
Pu¶ci³ Papillona cwa³em. Mimo zimnej wilgoci w powietrzu, jego usta by³y suche.

   Co¶ zamajaczy³o przed nim, niewyra¼nie i blado w k³êbi±cej
siê szaro¶ci. - Halo! - krzykn±³. - Kto tam? Stój w miejscu, albo bêdzie ¼le.

   Odpowiedzia³ mu ¶miech nie k³amliwy chichot z Faerie, ale
¶miech czysty i m³ody.
    - Holger, to tylko ja. Musia³am znale¼æ sobie wierzchowca.
Nie mo¿emy w d³ug± drogê, która nas czeka we trójkê na jednym koniu wyruszaæ, a
moje skrzyd³a szybko siê mêcz±.
   Wyjecha³a z mg³y - smuk³a, br±zowa sylwetka w bia³ej tunice
z piór. Krople rosy b³yszcza³y na jej w³osach. Dosiada³a na oklep jednoro¿ca,
niew±tpliwie tego samego, którego Holger widzia³ wcze¶niej.
   Zwierzê przygl±da³o mu siê czujnymi, onyksowymi oczyma i
nie chcia³o podej¶æ bli¿ej. Przed dziewczyn± tkwi³a skulona sylwetka krasnoluda.

    - Zawróci³am, ¿eby tego m³odzianka odnale¼æ - wyja¶ni³a -
a potem znowu w las poszli¶my i przywo³a³am mojego wierzchowca. Teraz jednak
musisz go zabraæ, bo wielce siê staraæ musia³am, ¿eby Jednoróg zechcia³ choæ
krótko kogo¶ oprócz mnie na swym grzbiecie ponie¶æ.
   Holger poczu³ dojmuj±cy wstyd. Zupe³nie zapomnia³ o Hugim.
A rozsierdzony ksi±¿ê Alfrik pewnie szybko by siê z nim rozprawi³. Wzi±³ ma³ego
cz³owieczka, z ramion Alianory i usadzi³ przed sob±.
    - I co teraz robimy? - spyta³.
   - Trza nam galopem siê pu¶ciæ, coby¶my najszybciej jak
mo¿na z tych ziem parszywych zniknêli - burkn±³ Hugi. - Im prêdzej na powrót w
uczciwym kraju siê znajdziemy, tym lepsze nasze widoki, ¿e ¿yæ bêdziem i wszem
opowiadaæ na jakiej¶my to durnej wyprawie byli.
    - Hm, tak. Ale obawiam siê, ¿e w tej mgle zgubimy drogê.

   - Bêdê polatywa³a ponad ni± od czasu do czasu i wybiera³a
kierunek - powiedzia³a Alianora. - Tym sposobem przechytrzymy tych, co j±
przywo³ali.
   Pok³usowali naprzód przez wilgotny, bezd¼wiêczny mrok.
Holger zaczyna³ odczuwaæ reakcje pobitewne. Przybra³y one postaæ poczucia
w³asnej nieprzydatno¶ci. Do czego by³ potrzebny, poza wci±ganiem wspania³ych,
warto¶ciowych ludzi jak Alianora w gro¿±ce im ¶mierci± sytuacje? Co takiego
zrobi³, ¿eby zas³u¿yæ choæby na ten chleb, który dotychczas zjad³? By³
najgorszym nierobem, utrzymywanym przy ¿yciu przez dobroczynno¶æ.
   Przypomnia³ sobie pytanie, które wcze¶niej przysz³o mu do
g³owy.
   - Hugi, dlaczego wchodzenie do tego wzgórza by³o dla mnie
takie niebezpieczne?
   - Nie wiesz tego? - Gêste brwi krasnoluda powêdrowa³y ze
zdziwieniem w górê. - To o to im sz³o, kiej mnie od ciebie odci±gnêli! Cobym
ostrzec ciê nie zdo³a³... Wiedz wiêc, ¿e czas w Elfim Wzgórzu przedziwne ma
zwyczaje. Trzymaliby ciê tam przez jedn± noc uciech, a kiej by¶ wyszed³, tutaj
ju¿ sto lat by przesz³o. W one lata oni by mogli robiæ to, w czym ty im wyra¼nie
na przeszkodzie stoisz.
   Holger zadr¿a³.
   To jednak rzuca³o zupe³ne nowe ¶wiat³o na jego status w tym
¶wiecie. Nie do pomy¶lenia by³o, ¿eby Alfrik i Morgan le Fay ci±gle mylili go z
jakim¶ bohaterem, którego tarczê z herbem przypadkowo znalaz³. Tak wiêc to on
sam, Holger Carlsen; sierota i uchod¼ca, by³ w jaki¶ sposób centralnym punktem
nadci±gaj±cego kryzysu. Jednak zupe³nie nie móg³ sobie wyobraziæ, w jaki.
Mo¿liwe, ¿e przeniesienie z innego ¶wiata da³o mu... co? Aurê? W ka¿dym razie
si³y Chaosu musia³y przeci±gn±æ go na swoj± stronê, a gdyby im siê to nie uda³o
- pozbyæ siê go.
   Osza³amiaj±ca go¶cinno¶æ, z Meriven wliczon± w koszty, by³a
prawdopodobnie prób± pozyskania go. Mia³ te¿ zamydliæ mu oczy, podczas gdy
Alfrik wzywa³ Morgan le Fay i toczy³ z ni± narady. Najwyra¼niej wspólnie
zdecydowali, ¿e lepiej jest nie ryzykowaæ, ale wykorzystaæ jego niewiedzê i
uwiêziæ go wewn±trz Elfiego Wzgórza na nastêpne sto lub dwie¶cie lat.
   Ale dlaczego po prostu nie wsadzili mu no¿a pod ¿ebra? To
powinno byæ do¶æ proste. Byæ mo¿e atak pustego w ¶rodku rycerza by³ w³a¶nie
prób± zrobienia czego¶ takiego. Kiedy to siê nie powiod³o, Alfrik zmieni³
taktykê i u¿y³ podstêpu. Sk±d jednak ksi±¿ê o nim wiedzia³? Oczywi¶cie, Matka
Gerda. Demon, którego przyzwa³a musia³ powiedzieæ jej o Holgerze co¶, co
spowodowa³o, ¿e natychmiast skierowa³a go do swych potê¿nych znajomych w Faerie.
Bez w±tpienia, u¿ywaj±c magii, przes³a³a równie¿ wiadomo¶ci o nim. Pewnie mia³a
nadziejê, ¿e Alfrik sobie z nim poradzi.
   Co takiego móg³ powiedzieæ ten demon? I nastêpne pytanie -
jakich sposobów teraz, gdy zawiod³y si³a i podstêp, ¦rodkowy ¦wiat siê chwyci?

   W ka¿dym razie ta droga powrotu do domu by³a ju¿ zamkniêta.
Bêdzie musia³ siê rozejrzeæ za inn±. S±dz±c z tego, co s³ysza³ i widzia³, obok
czarnych istnieli równie¿ biali czarownicy. Mo¿e móg³by siê zwróciæ do którego¶
z nich. Nie mia³ zamiaru mieszaæ siê w tutejszy konflikt, je¿eli móg³ tego
unikn±æ. Tylko jedna wojna naraz, proszê! Alfrik zrobi³by najlepiej, gdyby
dzia³a³ szczerze, spe³ni³ jego pro¶bê i odes³a³ go do domu.
   Wszystko jednak wskazuje na to, ¿e chyba pdprostu nie by³ w
stanie tego zrobiæ.
   Co¶ roze¶mia³o siê we mgle, nisko i obrzydliwie. Holger
podskoczy³. Hugi zatka³ uszy palcami. Us³yszeli szum skórzanych skrzyde³. Wci±¿
jednak mogli zobaczyæ tylko przesycon± wilgoci± szaro¶æ.
    - Ten stwór chyba jest przed nami - szepn±³ Holger. -
Je¿eli skrêcimy...
   - Nie. - Usta Alianory dr¿a³y, jednak jej g³os by³
zdecydowany. - To sztuczka, ¿eby nas ze ¶cie¿ki sprowadziæ. Jak zgubimy siê w
tych chmurach, rzeczywi¶cie mo¿emy po¿egnaæ siê z nadziej±.
   - Dobrze - powiedzia³ Holger z g³êbi gard³a, nagle pe³nego
piasku. - Ja pojadê pierwszy.
   To by³a szarpi±ca nerwy jazda, jakie¶ kszta³ty
prze¶lizgiwa³y siê i przemyka³y na granicy wzroku, powietrze by³o gêste od syków
i mlaskania, jêków, wycia i chichotów. W pewnej chwili przed Holgerem pojawi³a
siê ¶lepa, straszliwa twarz. Wisia³a, krzywi±c siê, w oparach mg³y. Holger par³
uparcie naprzód i ta twarz wycofa³a siê przed nim. Hugi zacisn±³ oczy i
powtarza³ w kó³ko:
    - By³em dobrym krasnoludem. By³em dobrym krasnoludem.
By³em dobrym krasnoludem. Wydawa³o siê, ¿e minê³a wieczno¶æ zanim mg³a siê
podnios³a. Byli na granicy krainy pó³mroku. Papillon i jednoro¿ec pierwsi
wyczuli s³oñce. Pu¶cili siê galopem i wystrzelili w jasno¶æ, witaj±c j± g³o¶nym
r¿eniem.
   Zbli¿a³ siê ju¿ wieczór. Wyszli w innym miejscu ni¿ to, w
którym weszli. D³ugie cienie ska³ i wysokich, iglastych drzew k³ad³y siê na
wzgórza, poro¶niête gêsto ciernistymi krzewami. Zimne powiewy wiatru
prze¶lizgiwa³y siê po twarzy Holgera, gdzie¶ niedaleko szumia³ wodospad.
Normalny ¶wiat. Po - ilu to dniach? - w Faerie by³ to widok, który móg³ chwyciæ
za serce.
    - Po zmroku Faryzeusze nadal mog± nas ¶cigaæ - powiedzia³a
Alianora. - Jednak tutaj ich czary nie bêd± mia³y takiej mocy, wiêc nasze szanse
rosn±.
   Jej g³os by³ matowy od zmêczenia. Holger równie¿ poczu³,
jak bardzo jest wyczerpany.
   Zmusili wierzchowce do szybszego biegu, ¿eby przed zachodem
s³oñca odjechaæ najdalej, jak to mo¿liwe. Obóz rozbili wysoko na zboczu wzgórza,
gêsto poro¶niêtym sosnami. Holger ¶ci±³ mieczem dwie proste ga³êzie i zrobi³ z
nich krzy¿. Wbi³ go w ziemiê obok ogniska, które mieli zamiar podsycaæ przez
ca³a noc. ¦rodki ostro¿no¶ci, podjête przez krasnoluda by³y bardziej pogañskie -
kr±g kamieni i ¿elaznych przedmiotów, uk³adany przy wtórze mamrotania jakich¶
zaklêæ.
    - Teraz - powiedzia³a Alianora - chyba uda nam siê
przetrwaæ nocne godziny. - U¶miechnê³a siê do Holgera. - Jeszcze ci nie
powiedzia³am, jak dzielnie walczy³e¶ tam w zamku. Ach, to by³ wspania³y widok!

   - Hmm..., och... dziêkujê - Holger spojrza³ na swoje buty,
czubami kopi±ce do³ki w ziemi. Nie mia³ nic przeciwko temu, ¿eby byæ podziwianym
przez piêkn± dziewczynê, tylko... = sam nie wiedzia³ co. ¯eby ukryæ zmieszanie
usiad³ i obejrza³ sztylet, który odebra³ Alfrikowi. Ko¶ciana rêkoje¶æ i
nieproporcjonalnie du¿a, miseczkowa os³ona by³y przymocowane do cienkiego
ostrza, wykonanego, jak mu siê zdawa³o, z magnezu. Ten metal w czystej postaci
by³ zbyt miêkki, ¿eby mo¿na by³o z niego zrobiæ dobr± broñ, nie wspominaj±c ju¿
o tym, ¿e ³atwo siê zapala³. Jednak poniewa¿ Alfrik wyra¼nie sobie ten sztylet
ceni³, Holger postanowi³ go zatrzymaæ. Pogrzeba³ w jukach i poza ca³kiem
zwyczajnym wyposa¿eniem, jak na przyk³ad butelka oleju, znalaz³ zapasow±
mizerykordiê. Hugi móg³ j± nosiæ nag±. Holger przymocowa³ pochwê po niej do pasa
obok swego stalowego no¿a i schowa³ do niej magnezowy sztylet. W tym czasie
Alianora, z tych zapasów, które im jeszcze zosta³y, przygotowa³a posi³ek.
   Zamknê³a siê nad nimi noc. Holger, na którego wypad³a
trzecia warta, wyci±gn±³ siê jak d³ugi na miêkkim pos³aniu z le¶nego runa. Ogieñ
promieniowa³ ciep³em i czerwieni±. Nerwy Duñczyka, jeden po drugim, uspokaja³y
siê. Nie wolno mu usn±æ, nie w tych okoliczno¶ciach. Szkoda. Sen by³ mu bardzo
potrzebny...
   Obudzi³ siê gwa³townie. Alianora potrz±sa³a jego ramieniem.
Jej oczy w tym niepewnym, migotliwym ¶wietle wydawa³y siê ogromne. Jej g³os by³
suchym szeptem.
   - S³uchaj! Tam co¶ jest!
   Wsta³, bior±c miecz do rêki i wbi³ wzrok w otaczaj±c± ich
ciemno¶æ. Tak, teraz on tak¿e co¶ us³ysza³, lekki tupot wielu stóp, pad - pad -
pad, i zobaczy³ odblask ¶wiat³a w sko¶nych oczach.
   Zawy³ wilk, niemal prosto w jego ucho. Holger podskoczy³ i
na ¶lepo machn±³ mieczem. Odpowie; dzia³ mu ¶miech, przenikliwy i wstrêtny.
    - In nomine Patris... - zawo³a³ i zosta³ wy¶miany przez
wiele g³osów. Albo te stwory by³y odporne na ¶wiête imiona, albo nie znajdowa³y
siê dostatecznie blisko, ¿eby mia³y one na nie jaki¶ wp³yw. Prawdopodobnie to
pierwsze. Gdy jego oczy przyzwyczai³y siê do mroku, zobaczy³ cienie. Przesuwa³y
siê wzd³u¿ zaczarowanego ko³a. By³y monstrualne.
   Hugi przycupn±³ obok ogniska, g³o¶no szczêkaj±c zêbami.
Alianora jêknê³a i skuli³a siê pod wolnym od miecza ramieniem Holgera. Czu³, jak
jej cia³o dr¿y.
    - Tylko spokojnie - powiedzia³.
   - To wys³annicy Faerie - szepnê³a niemal bez tchu. -
Mieszkañcy nocy. S± z ka¿dej strony, Holger! Nigdy dot±d nie otaczali mnie w ten
sposób. Nie mogê na nich patrzeæ. - Zanurzy³a twarz w jego ramieniu. Zacisnê³a
palce na jego rêce, niemal wbijaj±c w ni± paznokcie.
   - Dla mnie to te¿ jest nowe prze¿ycie - powiedzia³.
¦mieszne, ale zupe³nie nie czu³ strachu. Wygl±d tych stworów by³ rzeczywi¶cie
przera¿aj±cy, ale po co na nie patrzeæ? Szczególnie, je¿eli zamiast tego móg³
siê przygl±daæ Alianorze. Bogu niech bêd± dziêki, ¿e jestem flegmatykiem!
   - Nie mog± do nas podej¶æ, kochanie - powiedzia³. - Ju¿ by
to zrobili, gdyby mogli. - Ale... ale...
   - Widzia³em przegrodzone tam± rzeki, które mog³y zatopiæ
ca³e doliny. I nikt siê nie martwi³. Wszyscy wiedzieli, ¿e tama wytrzyma.
   W g³êbi duszy zastanawia³ siê, jaki by³ wspó³czynnik
bezpieczeñstwa ich obozowych czarów. Niew±tpliwie tutejsi czarodzieje mieli
jaki¶ swój odpowiednik Tablic Wytrzyma³o¶ci Materia³ów, w którym tego rodzaje
dane mog³y byæ znalezione. A je¶li nie, to z pewno¶ci± powinni je sobie
zestawiæ. Musia³ siê obej¶æ przypuszczeniami; ale z jakiego¶ powodu - nastêpne
g³êboko pogrzebane wspomnienie? - by³ pewien, ¿e ochrona obozu jest dostatecznie
silna.
    - Trzeba po prostu zachowaæ spokój - powiedzia³. -
Wszystko bêdzie dobrze. Nic nie mog± nam zrobiæ, najwy¿ej tym piekielnym ha³asem
nie dadz± nam spaæ.
   Ci±gle dr¿a³a, wiêc j± poca³owa³. Niepewnie, niewprawnie
odda³a mu poca³unek. Wyszczerzy³ zêby w stronê ha³astry ze ¦rodkowego ¦wiata.
Mia³ nadziejê, ¿e je¿eli zostan± tutaj i bêd± obserwowaæ ich pieszczoty, to mo¿e
siê czego¶ naucz±..

nastêpny   






  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pajaa1981.pev.pl