13 

po polsku











Brian Aldiss     
  Non Stop

   
. 13 .    




Wielkie Odkrycie
S³abe ¶wiat³o kontrolne o¶wietla³o kilometry krêtych
korytarzy. W jednym koñcu statku glony zaczyna³y wiêdn±æ, gdy¿ ka¿da ciemna
sen-jawa oznacza³a dla nich nieuchronn± ¶mieræ; w drugim mistrz Scoyt ze swoimi
lud¼mi nadal prowadzi³ przy ¶wietle latarek poszukiwania Giganta. Grupa Scoyta,
posuwaj±c siê wzd³u¿ ni¿szych poziomów si³owni, praktycznie ogo³oci³a
dwadzie¶cia pok³adów Dziobu ze wszelkiego ¿ycia.
   Zapadaj±ca ciemno¶æ zaskoczy³a kap³ana Henry'ego Marappera,
gdy wraca³ od radcy Tregonnina do swego pokoju. Marapper ostro¿nie wkrada³ siê w
³aski bibliotekarza w oczekiwaniu chwili, gdy Rada Piêciu ukonstytuuje siê
ponownie jako Rada Sze¶ciu - Marapper oczywi¶cie widzia³ siebie jako szóstego
radcê. Szed³ w ciemno¶ciach ostro¿nie, obawiaj±c siê nieco, ¿e nagle pojawi siê
przed nim jaki¶ Gigant.
   I tak te¿ bez ma³a siê sta³o.
   Parê kroków przed nim gwa³townie otworzy³y siê drzwi, a
korytarz zala³o jasne ¶wiat³o. Zaskoczony Marapper cofn±³ siê. ¦wiat³o miga³o i
przesuwa³o siê zmieniaj±c cienie w przera¿one nietoperze, w miarê jak posiadacz
latarki krêci³ siê po pokoju. Po chwili w drzwiach pojawi³y siê dwie wielkie
postacie prowadz±ce kogo¶ mniejszego, przy czym ma³y osobnik chwia³ siê i robi³
wra¿enie chorego. Byli to niew±tpliwie Giganci - mieli ponad sze¶æ stóp wzrostu.

   ¬ród³o wyj±tkowo jasnego ¶wiat³a umocowane by³o na g³owie
jednego z nich; to ono rzuca³o dziwaczne cienie, gdy Gigant pochyli³ siê, aby
unie¶æ mniejsz± postaæ. Odeszli na kilka kroków w g³±b korytarza, zatrzymali siê
na ¶rodku i odwróceni plecami do Marappera uklêkli. W tej chwili ¶wiat³o pad³a
na twarz mniejszego cz³owieka. By³ to Fermour!
   Zamieniwszy kilka s³ów z Gigantami Fermour pochyli³ siê i
przy³o¿y³ d³oñ wierzchem do pok³adu wykonuj±c przy tym dziwny gest. Jego rêka, z
palcami skierowanymi ku górze, przez chwilê o¶wietlona by³a latark±. Pod jej
naciskiem czê¶æ pok³adu unios³a siê do góry. Natychmiast Giganci chwycili j± i
podnie¶li jeszcze wy¿ej ujawniaj±c w³az. Najpierw pomogli Fermourowi zej¶æ w
dó³, a nastêpnie weszli za nim i zatrzasnêli klapê. S³aby blask kwadratowej
lampki kontrolnej znów pozosta³ jedyn± iluminacj± wyludnionego korytarza.
   Marapper odzyska³ g³os.
   - Ratunku! - wrzasn±³. - Ratunku! Goni± mnie!
   Zacz±³ waliæ w najbli¿sze drzwi, a nie otrzymuj±c z
wewn±trz ¿adnej odpowiedzi po prostu je otworzy³. By³y to pokoje robotników, w
tej chwili opuszczone przez w³a¶cicieli, którzy towarzyszyli Scoytowi i
Zespo³owi Przetrwania. W jednym z pokojów Marapper natkn±³ siê na matkê siedz±c±
w pó³mroku i karmi±c± dziecko. Natychmiast i ona, i dziecko zaczêli wyæ ze
strachu.
   Ha³as sprowadzi³ wkrótce ludzi ze ¶wiat³em. Byli to g³ównie
mê¿czy¼ni bior±cy udzia³ w wielkim polowaniu na Giganta, niebywale podnieceni
niespotykanymi wydarzeniami. Na wie¶æ, ¿e tutaj, w samym ¶rodku ich terenu,
pojawili siê Giganci, zaczêli wydawaæ jeszcze dziksze wrzaski ni¿ Marapper. T³um
gêstnia³, okrzyki nasila³y siê. Marapper sta³ przyci¶niêty do ¶ciany,
powtarzaj±c bez przerwy swoj± opowie¶æ kolejno pojawiaj±cym siê oficerom, a¿
wreszcie jeden z kapitanów Zespo³u Przetrwania, Pagwam, przecisn±³ siê
energicznie przez t³um i szybko oczy¶ci³ teren wokó³ Marappera.
   - Poka¿ mi ten otwór, przez który twoim zdaniem zeszli
Giganci - rozkaza³. - Wska¿ mi to miejsce.
   - Kogo¶ mniej odwa¿nego ode mnie mog³oby to przeraziæ -
rzek³ nadal wstrz±¶niêty Marrapper. W skaza³ rêk± na prostok±t wyznaczaj±cy
miejsce, którym wyszli Giganci. Linia by³a cienka jak w³os i prawie
niezauwa¿alna. Wewn±trz prostok±ta, przy jednym z jego boków, widnia³o dziwne
o¶miok±tne wg³êbienie o ¶rednicy oko³o pó³ cala. Poza tym nie by³o nic, co by
odró¿nia³o zapadniê od reszty pok³adu. Na rozkaz Pagwama dwóch mê¿czyzn
usi³owa³o j± otworzyæ, ale okalaj±ca j± szczelina by³a tak w±ska, ¿e wchodzi³ w
ni± zaledwie czubek paznokcia.
   - Nie chce siê otworzyæ, proszê pana - rzek³ jeden z
mê¿czyzn.
   - Bogu niech bêd± za to dziêki! - zawo³a³ Marapper, który
wyobrazi³ sobie od razu t³um Gigantów wy³aniaj±cy siê z otworu.
   Kto¶ wreszcie sprowadzi³ Scoyta. Twarz mistrza by³a jeszcze
bardziej zawziêta ni¿ zazwyczaj; s³uchaj±c Pagwama i Marappera nieustannie
g³adzi³ d³ugimi palcami bruzdy na policzkach. Mimo zmêczenia jego umys³ pracowa³
sprawnie.
   - Te zapadnie - rzek³ - umieszczone s± co sto kroków na
ca³ej d³ugo¶ci statku. Nigdy nie wiedzieli¶my, czym s± naprawdê, bo nie
potrafili¶my ich otworzyæ, ale jak widaæ, Giganci otwieraj± je bez trudu. Nie
mo¿emy mieæ ju¿ ¿adnych w±tpliwo¶ci, niezale¿nie od tego, co s±dzili¶my
przedtem, ¿e Giganci istniej±. Z sobie tylko znanych powodów czaili siê bardzo
d³ugo, a teraz siê ujawniaj± - w jakim celu, jak nie opanowania statku?
   - Ale ta zapadnia... - zacz±³ Marapper.
   - Ta zapadnia - przerwa³ Scoyt - jest kluczem do ca³ej
sprawy. Czy pamiêtasz, ¿e twój przyjaciel Complain schwytany przez Gigantów
zosta³ wsadzony, jak mówi³, przez jaki¶ otwór do niskiego, zamkniêtego tunelu,
który nie wygl±da³ na ¿adn± znan± nam czê¶æ statku? Niew±tpliwie by³a to
przestrzeñ miêdzy pok³adami, a dosta³ siê przez tak± sam± klapê jak ta.
Wszystkie w³azy ³±cz± siê ze sob± i je¿eli Giganci potrafi± otworzyæ jeden, to
mog± otworzyæ i inne!
   W t³umie na korytarzu podniós³ siê niespokojny szmer.
Wszystkie oczy b³yszcza³y, latarki tli³y siê blado, a dla wiêkszego
bezpieczeñstwa ludzie zbili siê w zwart± gromadê. Marapper odchrz±kn±³,
wsadzaj±c bezradnie koniec ma³ego palca do ucha, jakby to by³a ostatnia realna
czynno¶æ, na któr± go by³o staæ.
   - To znaczy... Jezuu... to znaczy, ¿e nasz ¶wiat jest
otoczony cienk± warstw± innego ¶wiata, do którego Giganci maj± dostêp, a my nie
- powiedzia³. - Tak?
   Scoyt skin±³ g³ow±.
   - Niezbyt przyjemna perspektywa, co, kap³anie? - rzek³.

   Pagwam dotkn±³ jego ramienia i Scoyt odwróci³ siê
niecierpliwie. Za nim stali trzej cz³onkowie Rady Piêciu: Billyoe, Dupont i
Ruskin. Byli wyra¼nie zaniepokojeni i rozgniewani.
   - Ani s³owa wiêcej, mistrzu Scoyt! - rzek³ Billyoe. -
S³yszeli¶my wiêkszo¶æ tego, co tu powiedziano, i nie wydaje nam siê, aby to by³y
tematy do publicznej dyskusji. Lepiej bêdzie, jak pan sprowadzi tego... no, tego
kap³ana do pokoju Rady i tam porozmawiamy.
   Scoyt prawie siê nie zawaha³.
   - Wrêcz przeciwnie, radco Billyoe - rzek³ stanowczo. - Ta
sprawa dotyczy ka¿dego ¶miertelnika na pok³adzie. Ka¿dy powinien o tym wiedzieæ
mo¿liwie szybko. Obawiam siê, ¿e wkraczamy w krytyczny dla nas moment.
   Chocia¿ wyra¼nie sprzeciwi³ siê Radzie, twarz Scoyta by³a
tak pe³na bólu, ¿e Billyoe rozwa¿nie zaniecha³ zwracania na to uwagi. Zamiast
tego zapyta³:
   - Dlaczego mówi pan o krytycznym momencie?
   Scoyt roz³o¿y³ rêce.
   - Proszê tylko siê zastanowiæ - powiedzia³ - Gigant pojawia
siê nagle na Pok³adzie 14 i zwi±zuje pierwsz± napotkan± dziewczynê, przy tym
robi to tak, ¿e dziewczynie udaje siê szybko uciec. Dlaczego? Po to aby wszczêto
alarm. Pó¼niej pojawia siê ponownie na poziomach si³owni. Pragn±³bym tutaj
dodaæ, ¿e wszystko to robi z niewielkim dla siebie ryzykiem, gdy¿ zawsze mo¿e
znikn±æ w jednym z tych ukrytych otworów, je¿eli ma na to ochotê. Dalej - od
czasu do czasu otrzymywali¶my meldunki, ¿e widziano Gigantów, ale prawdopodobnie
te spotkania by³y ca³kiem przypadkowe. Tym razem nie wygl±da to na przypadek. Po
raz pierwszy Gigant c h c i a ³ byæ widziany. Nie mo¿e pan wyt³umaczyæ tego
pozornie bezcelowego wi±zania dziewczyny w ¿aden inny rozs±dny sposób.
   - Ale d 1 a c z e g o chcia³, aby go widziano i ¶cigano? -
spyta³ ¿a³o¶nie radca Ruskin.
   - J a wiem dlaczego, radco - rzek³ Marapper. - Dla
odwrócenia uwagi, aby inni mogli uwolniæ Fermoura z celi.
   - Tak jest - rzek³ smutnie Scoyt. - Sta³o siê to wtedy, gdy
zaczêli¶my przes³uchiwaæ Fermoura... Zaledwie zaczêli¶my go zmiêkczaæ... By³ to
podstêp, aby wszystkich usun±æ z Grogi, w czasie gdy Giganci pomagali Fermourowi
w ucieczce. Teraz gdy Giganci wiedz±, ¿e my wiemy o ich obecno¶ci, bêd± zmuszeni
do dzia³ania - o ile my nie zaczniemy dzia³aæ pierwsi! Kap³anie Marapper, stañ
na czworakach i poka¿ mi, co, twoim zdaniem, zrobi³ Fermour, aby otworzyæ te
drzwi
   Marapper sapi±c zrobi³, co mu kazano. ¦wiat³o wszystkich
latarek skupi³o siê na nim. Podsun±³ siê do w³azu z boku patrz±c niepewnie do
góry.
   - Zdaje mi siê, ¿e Fermour znajdowa³ siê mniej wiêcej tutaj
- rzek³ - a potem pochyli³ siê w ten sposób... w taki sposób przy³o¿y³ piê¶æ...
kostkami o tak. A potem - nie, na Boga, ju¿ wiem, co zrobi³! Scoyt, popatrz!

   Marapper poruszy³ zaci¶niêt± rêk±. Rozleg³ siê delikatny
trzask. Klapa unios³a siê, a droga do Gigantów stanê³a przed nimi otworem.
   
   Laur Vyann i Roy Complain powoli wracali do zamieszka³ej
czê¶ci Dziobu. Szok, jaki wywo³a³o odkrycie kompletnie zniszczonych sterów, by³
zbyt silny. Jeszcze raz, ale za to du¿o intensywniej, ogarnê³o Complaina
pragnienie ¶mierci. ¦wiadomo¶æ ca³kowitej klêski ¿yciowej dzia³a³a jak trucizna.
Krótkie wytchnienie na Dziobie, szczê¶cie, jakie mu da³a Vyann, wszystko to by³o
niczym wobec frustracji, jak± odczuwa³ od urodzenia.
   Pogr±¿ony w rujnuj±cym smutku, pod¼wign±³ siê nagle -
zawdziêcza³ to starej Nauce z Kabin, któr± jeszcze tak niedawno odrzuci³ z
pogard±.
   Jak echo powróci³ g³os kap³ana: „Jeste¶my synami tchórzy, a
dni nasze mijaj± w lêku... D³uga Podró¿ zawsze mia³a swój pocz±tek, wy³adowujemy
gniew, póki mo¿emy, aby w ten sposób pozbywaj±c siê naszych morderczych impulsów
uwolniæ siê od wewnêtrznych konfliktów..." Complain instynktownie wykona³
formalny znak gniewu. Pozwoli³, aby w¶ciek³o¶æ naros³a w nim, bior±c za ¼ród³o
wszystkie nieszczê¶cia, jakie prze¿y³, i aby rozgrzewa³a go w ponurych
ciemno¶ciach, jakie ich otacza³y. Vyann z g³ow± na jego ramieniu zaczê³a p³akaæ.
To, ¿e ona tak¿e cierpi, podsyca³o tylko p³on±cy w nim gniew.
   Pieni³ siê wewnêtrznie - podniecenie wzrasta³o, twarz
wykrzywi³ mu grymas, zacz±³ wykrzykiwaæ wszystkie cierpienia, jakich dozna³ on i
inni, ³±cz±c to razem i ucieraj±c jak krem. Zawziêty, morderczy gniew
przyspiesza³ bicie serca.
   Po chwili poczu³ siê lepiej, by³ ju¿ nawet w stanie
pocieszyæ Vyann i doprowadziæ j± do zamieszkanych przez jej ludzi terenów.
   Gdy siê tam zbli¿ali, us³yszeli naraz dziwny brzêkliwy
³oskot. D¼wiêk by³ zagadkowy, pozbawiony rytmu, nieregularny. Przyspieszyli
kroku patrz±c na siebie niespokojnie.
   Pierwszy cz³owiek, którego spotkali, jaki¶ farmer, podszed³
do nich spiesznie.
   - Inspektorze Vyann - rzek³ - mistrz Scoyt szuka pani
wszêdzie, wo³a pani±!
   - Wygl±da, jakby w tym celu rozbiera³ ca³y statek -
powiedzia³a kwa¶no Vyann. - Idziemy do niego, dziêkujê.
   Przyspieszyli kroku i na Pok³adzie 20, to jest tym, z
którego uwolniono Fermoura, napotkali Scoyta. Kapitan Pagwam z grup± mê¿czyzn
chodzi³ wzd³u¿ korytarza otwieraj±c wszystkie w³azy, jeden po drugim. To w³a¶nie
ich ciê¿kie pokrywy wydawa³y ten dziwny brzêk, który s³yszeli Vyann i Complain.
Po odkryciu w³azu jeden z mê¿czyzn zostawa³ przy nim na stra¿y, a reszta sz³a
dalej.
   Kieruj±cy operacj± Scoyt odwróci³ siê i zobaczy³ Vyann. Tym
razem na jego twarzy nie pojawi³ siê powitalny u¶miech.
   - Wchod¼cie tutaj - rzek³ otwieraj±c najbli¿sze drzwi. By³o
to czyje¶ mieszkanie, w tej chwili puste. Scoyt zamkn±³ za nimi drzwi i odwróci³
siê z gniewem.
   - Zdaje siê, ¿e powinienem wpakowaæ was oboje do celi -
rzek³. - Jak dawno wrócili¶cie z fortecy Gregga? Dlaczego natychmiast nie
zg³osili¶cie siê do mnie lub do Rady, jak wam kazano? Chcia³bym wiedzieæ, gdzie
byli¶cie?
   - Ale¿, Roger - zaprotestowa³a Vyann. Jeste¶my tu nied³ugo!
Poza tym kiedy wrócili¶my, by³e¶ zajêty po¶cigiem. Nie wiedzieli¶my, ¿e sprawa
jest a¿ tak pilna, w przeciwnym razie...
   - Chwileczkê, Laur - przerwa³ jej Scoyt. Lepiej oszczêd¼
sobie tych wyja¶nieñ, sytuacja jest krytyczna. Mniejsza o to, drobiazgi mnie nie
interesuj±, powiedz mi lepiej o Greggu.
   Widz±c, ¿e Vyann jest rozgniewana i dotkniêta, Complain
wtr±ci³ siê i przedstawi³ krótko przebieg rozmowy ze swoim bratem. Gdy skoñczy³,
Scoyt skin±³ g³ow± nieco odprê¿ony.
   - Jest lepiej, ni¿ przypuszcza³em -rzek³. - Wy¶lemy patrol,
aby jak najszybciej sprowadziæ grupê Gregga. Jest niezmiernie wa¿ne, aby tu
natychmiast przybyli.
   - Nie, Roger - powiedzia³a szybko Vyann. - Oni nie mog±
tutaj przyj¶æ. Nie ujmuj±c Royowi, jego brat nie jest niczym wiêcej, jak
bandyt±! Jego ludzie to zwyk³a banda. Oni i ich ¿ony to mutanci. Gdyby siê tu
osiedlili, oznacza³oby to dla nas same k³opoty. Nie nadaj± siê do niczego poza
walk±.
   - Po to ich w³a¶nie potrzebujemy - rzek³ z³owrogo Scoyt. -
Lepiej, ¿eby¶ zna³a wszystkie fakty na bie¿±co, Laur.
   Szybko opowiedzia³ im, co widzia³ Marapper i co siê w tej
chwili dzieje.
   - Czy Fermour jest bardzo poturbowany? - spyta³ Complain.

   - Nie, otrzyma³ tylko wstêpn± ch³ostê, aby zmiêk³.
   - Do tego by³ przyzwyczajony w Kabinach biedny frajer. - Na
samo wspomnienie o tym poczu³ mrowienie w plecach i ze wspó³czuciem pomy¶la³ o
Fermourze.
   - Czy sprowadzenie bandy Gregga jest a¿ tak pilne? -
zapyta³a Vyann.
   Mistrz Scoyt westchn±³ g³êboko.
   - Tak, poniewa¿ - rzek³ z naciskiem mamy po raz pierwszy
niepodwa¿alny dowód: na to, ¿e Obcy i Giganci s± w zmowie - przeciw nam!
   Patrzy³ na nich twardo, czekaj±c, a¿ ta wiadomo¶æ utrwali
siê w ich. ¶wiadomo¶ci.
   - Znale¼li¶my siê w ³adnej sytuacji, co? powiedzia³
ironicznie. - Dlatego w³a¶nie zamierzam pootwieraæ wszystkie w³azy na statku i
poustawiaæ przy nich ludzi. Mo¿e uda nam siê wyp³oszyæ wroga. Przysiêgam, ¿e nie
spocznê, dopóki tego nie dokonam.
   Complain gwizdn±³.
   - Pan naprawdê potrzebuje ch³opców Gregga. Si³a ludzka to
najwa¿niejsze w tej chwili - powiedzia³. - Ale w jaki sposób Marapper otworzy³
tê zapadniê?
   - Po prostu dlatego, ¿e ten t³usty kap³an jest taki
w³a¶nie, jaki jest - stwierdzi³ ze ¶miechem Scoyt. - Tam w waszym szczepie
zachowywa³ siê chyba jak sroka, co?
   - Zbiera³ wszystko, co mu wpad³o w rêce zgodzi³ siê
Complain przypominaj±c sobie rupiecie zalegaj±ce pokój Marappera.
   - Jednym z jego skarbów by³ pier¶cieñ z o¶miobocznym
kamieniem, który kiedy¶ musiano znale¼æ przy zw³okach. Tak naprawdê to wcale nie
jest kamieñ, tylko ma³y mechaniczny przyrz±d, pasuj±cy idealnie do czego¶ w
rodzaju dziurki od klucza znajduj±cej siê w ka¿dej zapadni. Pod jego naciskiem
w³az otwiera siê natychmiast. Kiedy¶, jeszcze przed katastrof±, ka¿dy, kto z
obowi±zku musia³ wchodziæ do tych w³azów, by³ zaopatrzony w taki
klucz-pier¶cieñ. Radca Tregonnin twierdzi, ¿e tereny miêdzypok³adowe nazywano
drogami inspekcyjnymi; znale¼li¶my u niego wzmiankê na ten temat. I my w³a¶nie
mamy zamiar to zrobiæ - inspekcjê! Chcemy przeczesaæ ka¿dy centymetr tych dróg.
Moi ludzie maj± teraz pier¶cieñ Marappera i otwieraj± nim wszystkie w³azy na
pok³adzie.
   - Bob Fermour mia³ podobny pier¶cieñ! - zawo³a³ Complain. -
Widywa³em go czêsto u niego na palcu.
   - S±dzimy, ¿e nosz± go wszyscy Obcy rzek³ Scoyt. - Je¿eli
tak jest, to to wyja¶nia, dlaczego tak ³atwo nam siê wymykaj±. Wyja¶nia wiele,
ale nie wszystko: na przyk³ad w jaki sposób znikali nam z cel dok³adnie
pilnowanych od zewn±trz. Zak³adaj±c, ¿e ka¿dy, kto nosi taki pier¶cieñ, jest
naszym wrogiem, skierowa³em czê¶æ Zespo³u Przetrwania do rewidowania wszystkich
mieszkañców pod tym k±tem. Ka¿dy, u kogo znajdziemy taki pier¶cieñ, uda siê w
Podró¿! Ale muszê ju¿ i¶æ. Przestrzeni!
   Wyprowadzi³ ich ponownie na ha³a¶liwy korytarz. Natychmiast
oddali³ siê, otoczony przez podw³adnych oczekuj±cych jego rozkazów. S³yszeli
jeszcze, jak wysy³a m³odszego oficera z wiadomo¶ci± do Gregga, po czym odwróci³
siê i po chwili stracili go z oczu.
   - Przymierze z Greggiem... - powiedzia³a Vyann i wzdrygnê³a
siê. - A co m y bêdziemy teraz robiæ? Wygl±da na to, ¿e Roger nie zamierza mnie
ju¿ wiêcej zatrudniaæ.
   - Pójdziesz teraz do ³ó¿ka - rzek³ Complain. - Jeste¶
zmêczona.
   - Czy s±dzisz, ¿e bêdê mog³a zasn±æ w tym ha³asie? -
spyta³a u¶miechaj±c siê s³abo.
   - Powinna¶ spróbowaæ.
   By³ zaskoczony tym, ¿e tak potulnie pozwoli³a siê
odprowadziæ, jednak gdy spotkali Marappera w³ócz±cego siê po bocznym korytarzu,
natychmiast zesztywnia³a.
   - Zdaje siê, ¿e jeste¶ bohaterem dnia, kap³anie -
powiedzia³a.
   Marapper by³ g³êboko dotkniêty, ale twarz jego wyra¿a³a
ponur± godno¶æ.
   - Inspektorze - rzek³ z gorycz± - pani mi dokucza. Pó³ mego
nêdznego ¿ycia spêdzi³em nosz±c na palcu bezcenny sekret i nic o tym nie
wiedzia³em. A kiedy ju¿ siê dowiedzia³em... Popatrzcie, w chwili jak¿e
nietypowej dla mnie paniki odda³em go w rêce pani przyjaciela Scoyta - za nic!


nastêpny   






  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pajaa1981.pev.pl