476 

po polsku


/ Spis
Tre¶ci /
ZIEMIA – STATKIEM KOSMICZNYM

POWIETRZE ODDECHOWE JESZCZE TYLKO NA PRZECI¡G TRZYSTU LAT • PIERWOTNE
¦WIATOWE ZATRUCIE POWIETRZA TLENEM • ¦WIE¯A WODA PITA JU¯ NIEJEDNOKROTNIE
• CZY MO¯NA SIÊ OD¯YWIAÆ PROMIENIAMI S£ONECZNYMI? • £AÑCUCH POKARMOWY
POMIÊDZY S£OÑCEM A CZ£OWIEKIEM • WYKORZYSTANIE ODPADKÓW NA DNIE MORZA



W tej ogromnej przestrzeni, której rozmiar i bezkres próbowali¶my sobie
w poprzednich rozdzia³ach uzmys³owiæ – p³ynie nasza Ziemia. Jednak¿e okre¶lenie,
¿e unosi siê w niej zagubiona niczym najmniejsze ziarenko py³u, odpowiada
prawdzie tylko w odniesieniu do wystêpuj±cych tutaj proporcji wielko¶ciowych,
a wiêc tylko w sensie przeno¶nym, porównawczym. Nie mo¿na uwa¿aæ, ¿e Ziemia
jest "zagubiona" w przestrzeni, chocia¿by dlatego ¿e – jak ka¿de inne
cia³o niebieskie – utrzymywana jest w ustabilizowanym od miliardów lat
porz±dku i kursie przez niewidoczn±, a jednak niewzruszaln± sieæ si³ przyci±gania,
dzia³aj±cych pomiêdzy wszystkimi cia³ami niebieskimi (a tak¿e przez ich
wspó³grê z si³ami od¶rodkowymi, wywo³anymi torami wszystkich obiektów
kosmicznych, a tory te nigdy nie s± ca³kiem prostoliniowe).
W trakcie swego lotu po tym kursie Ziemia znajduje siê w³a¶ciwie w sytuacji
statku kosmicznego, którego "za³oga" sk³ada siê z ca³ej ludzko¶ci i ¶wiata
zwierz±t. Taki aspekt naszego po³o¿enia we Wszech¶wiecie nie jest jedynie
poetyckim i b³yskotliwym porównaniem; zrozumiemy to od razu, gdy zwrócimy
uwagê, jak bardzo ta paralela jest zgodna we wszystkich szczegó³ach. Podobnie
jak statek kosmiczny, Ziemia ma ze sob± wszystko, czego wymaga ¿ycie na
jej powierzchni. Do tego nale¿y na przyk³ad tlen niezbêdny ludziom i zwierzêtom
do oddychania.
Porównanie ze statkiem kosmicznym staje siê jeszcze wyra¼niejsze, gdy
siê pomy¶li, jak stosunkowo szczup³y jest w rzeczywisto¶ci zapas tlenu
wieziony- przez Ziemiê. Musi. on wystarczyæ nie tylko dla dzi¶ ju¿ ponad
trzech miliardów ludzi, ale tak¿e dla wszystkich znajduj±cych siê na Ziemi
zwierz±t. Nawet potê¿ny zapas tlenu ca³ej ziemskiej atmosfery starcza
na wrêcz ¶miesznie krótki okres, nie wiêcej jak kilkuset lat, wed³ug najnowszych
ocen – na jakie¶ 300 lat. Oczywi¶cie ¿e tlen ten nie uchodzi; tak samo
dzieje siê w statku kosmicznym. A nawet w stosunku do tego¿ Ziemia jest
w zdecydowanie lepszej sytua--cji. Statek kosmiczny nie mo¿e uroniæ .tlenu,
który przecie¿ w wolnej przestrzeni kosmicznej by³by stracony bezpowrotnie.
A niebezpieczeñstwo takie zawsze istnieje w przypadku tworu technicznego;
wystarcza wszak ma³a wybita przez meteoryt lub w inny sposób dziura, co
zreszt± potwierdzi³a groza po³o¿enia, w jakim znalaz³ siê w czasie lotu
statek Apollo 13... Z Ziemi, dla której' tlen jest w równym stopniu niezast±piony,
ów ¿yciodajny pierwiastek nie mo¿e uj¶æ, gdy¿ utrzymuje go ona nie przez
jak±¶ ¶ciankê dzia³ow± – ta mo¿e staæ .siê nieszczeln± – lecz przez swoje
przyci±ganie, co uniemo¿liwia uchodzenie tlenu do wolnej przestrzeni.
Niemniej zapas tlenu Ziemi, liczony wed³ug swojej objêto¶ci, wystarczy
w³a¶ciwie, tylko na podany, uprzednio okres 300 lat, gdy¿ potem zostanie
ju¿ ca³y zu¿yty przez oddychanie ludzi i zwierz±t.
Ten krytyczny okres wyczerpywania siê zapasu ulega wyra¼nemu skróceniu,
a zwi±zane z tym niebezpieczeñstwo uduszenia siê za³ogi "statku kosmicznego
Ziemia" w ostatnich czasach zdecydowanie wzrasta przez szereg procesów
spalania, przede wszystkim natury technicznej i przemys³owej. Przy pierwszym
zetkniêciu siê z takim rachunkiem bêdziemy sk³onni uznaæ po³o¿enie za
co najmniej drastyczne, jednak¿e za chwilê sprawa przedstawi nam siê jako
groteskowy b³±d rozumowania, je¿eli pomy¶limy o tych wielu miliardach
lat, gdy atmosfera naszej planety zawiera³a tlen do oddychania w ilo¶ci
wcale nie zmniejszaj±cej siê w ¿adnym okresie i oddawa³a go do dyspozycji
¿yciu rozwijaj±cemu siê na jej powierzchni.
Rozwi±zanie tej pozornej sprzeczno¶ci tkwi oczywi¶cie w tym, ¿e zu¿ywany
w ludzkich i zwierzêcych procesach oddechowych – chemicznie zwi±zany –
tlen bywa³ bie¿±co stale uwalniany przez zupe³nie odmienne, w pewnym sensie
pos³uszne odwrotnie dzia³aj±cym mechanizmom procesy fizjologiczne ¶wiata
ro¶linnego na ziemskiej powierzchni, wskutek czego ponownie wzbogaca³
atmosferê.
Ro¶liny, które Ziemia zabiera ze sob± w swoim locie w przestworzach,
nie tylko odtwarzaj± tlen do oddychania. Ich wydolno¶æ jest tak wielka,
¿e to w³a¶nie one w pradziejach ¿ycia sta³y siê przyczyn± powstania zasobu
tlenu w pow³oce powietrznej. Wiemy dzisiaj, ¿e pierwotna atmosfera Ziemi
nie zawiera³a wcale tlenu, natomiast obfitowa³a w metan, dwutlenek wêgla,
amoniak, wodór, cyjanowodór i inne gazy, okre¶lane przez nas obecnie jako
truj±ce. W istocie tylko w takiej atmosferze powstaæ mog³y skomplikowane,
wielkocz±steczkowe struktury, które sta³y siê punktami wyj¶ciowymi, podstawowym
budulcem ¿ycia. Wolny tlen by³by na pewno utleni³ te cz±steczki zaraz
po ich powstaniu, a tym samym zniszczy³ je prêdzej, ani¿eli mog³y powstaæ.
W owych czasach i z punktu widzenia osi±gniêtego podówczas stopnia rozwoju
¿ycia na Ziemi tlen stanowi³ ¶miertelne zagro¿enie ca³o¶ci ¿ycia.
Dopiero znacznie pó¼niej, mo¿e miliard lat po powstaniu pierwszych zwi±zków
wielkocz±steczkowych, które osi±gnê³y zdolno¶æ replikacji – które zatem
mo¿emy ju¿ okre¶liæ jako "o¿ywione" – ¶cis³a pokrywa ro¶linna obsadzi³a
powierzchniê Ziemi. Doprowadzi³o to do rewolucji, do kryzysu o zasiêgu
¶wiatowym, obejmuj±cego wszystkie istniej±ce w tym czasie formy ¿ycia.
Ro¶liny te bowiem potrafi³y przy u¿yciu energii ¶wietlnej S³oñca budowaæ
z prostych -zwi±zków nieorganicznych skomplikowane organiczne cz±steczki,
takie jak cukier, t³uszcze i bia³ko. By³ to niebywa³y wprost postêp w
dziejach ¿ycia na Ziemi, postêp, który zwielokrotni³ tempo jego rozwoju.
Zdolno¶æ wykorzystywania promieniowanej przez S³oñce energii do procesu
w³asnej przemiany materii, tak zwana "fotosynteza", stanowi do dnia dzisiejszego
decyduj±c±, charakterystyczn± ró¿nic± pomiêdzy form± ¿ycia, któr± nazywamy
ro¶linn±, a form± ¿ycia zwierzêcego. Zwierzê takiej zdolno¶ci nie posiada,
jest wiêc z tego powodu zdane na podtrzymywanie swego istnienia przez
od¿ywianie siê podstawowymi surowcami organicznymi dostarczanymi przez
ro¶liny. Zwierzê mo¿e wy¿yæ tylko pobieraj±c pokarm ro¶linny b±d¼ zjadaj±c
inne zwierzêta, które karmi³y siê ro¶linami, a przez to niezbêdnymi podstawowymi
surowcami.
Tymczasem w trakcie skomplikowanego i dotychczas jeszcze nie do koñca
wyja¶nionego biochemicznego procesu fotosyntezy powstaje jako wa¿ny produkt
koñcowy, jako normalny produkt odpadowy przebiegaj±cego dziêki fotosyntezie
procesu przemiany materii – tlen. Ongi¶, w tym praokresie, gdy ro¶liny
wskutek przewagi uzyskanej przez "wynalazek" fotosyntezy w krótkim czasie
bujnie poros³y powierzchniê Ziemi – w atmosferze tlen ten zacz±³ powoli
przybieraæ. Potrzebny nie by³ wcale. Wystêpowa³ jako ¶wie¿y produkt ro¶lin,
nie znany do tej pory dodatek do ziemskiej pow³oki powietrznej. Nie by³o
nikogo, ¿adnej formy ¿ycia, która by³aby do niego dostosowana i wykazywa³a
jakiekolwiek nañ zapotrzebowanie: by³ odpadem. Kto wie, czy sytuacja nie
przedstawia³a siê nawet jeszcze gorzej. Jest zupe³nie mo¿liwe, o ile nie
wrêcz prawdopodobne, ¿e ju¿ wtedy istnia³y pewne prymitywne formy ¿ycia
zwierzêcego, których rozwój przebiega³ w beztlenowej do tego czasu pow³oce
powietrznej i których przemiana materii i wszelkie inne funkcje cielesne
by³y dostosowane do warunków praatmosfery o ca³kowicie odmiennym sk³adzie.
Dla form tych, o których nam dzisiaj nic ju¿ nie wiadomo, stopniowy wzrost
tlenu w atmosferze musia³ oznaczaæ katastrofê. Obecnie jeszcze napotykamy
pewne gatunki bakterii rozwijaj±ce siê tylko w atmosferze pozbawionej
tlenu; nie wiadomo, czy nie mo¿emy ich uwa¿aæ za pozosta³o¶æ owych pierwszych
pokoleñ ziemskich istot ¿yj±cych, za ostatni znak ich dawnej egzystencji.
Je¿eli rzeczywi¶cie istnia³y; a wiele za tym przemawia, uleg³y zag³adzie
w toku katastrofy obejmuj±cej ca³y ¶wiat, zatrute tlenem, tym produktem
odpadowym ro¶lin nowo wchodz±cych na arenê dziejów.
Dzisiaj tlen jest dla nas .pierwiastkiem sprzyjaj±cym ¿yciu, wrêcz niezbêdnym;
w takim kontek¶cie stanowi to nieodparty dowód niewiarygodnej uporczywo¶ci
i przystosowalno¶ci ¿ycia. Owa katastrofa ¶wiatowego zatrucia atmosfery
tlenem mog³a by³a przecie¿ bardzo ³atwo oznaczaæ koniec wszelkiego ¿ycia
na Ziemi. Jednocze¶nie z wyga¶niêciem wszystkich istniej±cych podówczas
form ¿ycia zwierzêcego wystêpowa³o wszak dodatkowe niebezpieczeñstwo,
¿e równie¿ ro¶liny mog³yby siê wcze¶niej czy pó¼niej zatruæ w tym przez
nie same wytworzonym produkcie odpadowym, którym by³ tlen. Ale do tego
nie dosz³o. Natura raz jeszcze dokona³a ogromnego wysi³ku i rozpoczê³a
od nowa, powo³uj±c do ¿ycia tym ra¿eni formy zwierzêce, które do nowych
warunków – a mianowicie do atmosfery zawieraj±cej tlen – nie tylko by³y
dostosowane przez to, ¿e tolerowa³y now± mieszankê gazow±, lecz mia³y
w³a¶ciwo¶ci pozwalaj±ce im z tej biedy wyci±gaæ po¿ytek: wykorzysta³y
one tlen jako dostarczyciela energii. Przez to niezwykle zdumiewaj±ce
rozwi±zanie usuniêty zosta³ tak¿e drugi problem. Jak ju¿ wspominali¶my,
opisany tutaj pokrótce rozwój wywo³a³ niebezpieczeñstwo zatrucia siê ro¶lin
w³asnymi odpadami w wypadku gdyby nieustannie oddawany przez nie do atmosfery
tlen nagromadza³ siê tam stale przez nieograniczenie d³ugi okres. Tymczasem
wraz z "drug± generacj±" zwierz±t – które do dnia dzisiejszego opanowuj±
Ziemiê i do których i my nale¿ymy – na widowniê wst±pili nagle konsumenci
tlenu, forma ¿ycia tak ukszta³towana, ¿e odpady ro¶linne sta³y siê dla
niej niezbêdn± podstaw± egzystencji. Dziêki tej charakterystycznej okoliczno¶ci
powsta³ pewien obieg, do którego w³±czy³a siê okre¶lona równowaga biologiczna:
zawarto¶æ tlenu w atmosferze w jakim¶ odcinku czasu nie osi±ga³a jakiej¶
dowolnej koncentracji. Ca³o¶æ stanowi³a pewien kompromis prowadz±cy do
utrzymania zawarto¶ci tlenu w atmosferze w wysoko¶ci niespe³na 21 procent.
Dla dalszego losu ro¶lin by³ to do pewnego stopnia ostatni dzwonek: wykazuj±
to ciekawe do¶wiadczenia dokonane niedawno, polegaj±ce na hodowaniu ro¶liny
w sztucznych atmosferach o najró¿niejszym sk³adzie. Eksperymenty te pierwotnie
mia³y jedynie na celu zbadanie, czy ziemskie ro¶liny znios± obce atmosfery
innych cia³ niebieskich, na przyk³ad Marsa czy Wenus.
Ubocznym skutkiem tych do¶wiadczeñ by³y znacznie szersze i ca³kowicie
niespodziewane rezultaty. Ku zdumieniu tych, którzy przeprowadzali do¶wiadczenia,
okaza³o siê, ¿e obecny sk³ad ziemskiej atmosfery w ¿adnym razie nie stanowi
– jak nale¿a³o siê spodziewaæ – optymalnego ¶rodowiska biologicznego dla
ziemskich ro¶lin. Wszystkie ro¶liny bowiem, na których przeprowadzono
do¶wiadczenia, osi±ga³y prawie dwukrotne rozmiary i w ogóle rozwija³y
siê do stopnia nie spotykanej dot±d bujno¶ci, gdy w sztucznej atmosferze
stworzonej do celów do¶wiadczalnych obni¿ono zawarto¶æ tlenu o po³owê.
Z badañ nad chronologicznym przebiegiem historycznego rozwoju sk³adu
obecnej atmosfery ziemskiej wynika zupe³nie jednoznacznie, ¿e zale¿no¶æ
istniej±ca pomiêdzy produkcj± tlenu przez ro¶liny a oddychaniem zwierz±t
i ludzi bynajmniej nie jest jednostronna. Jako ludzie jeste¶my sk³onni
prze¿ywaæ i interpretowaæ nasze otoczenie tak. jakby by³o perspektywicznie
nastawione na nas samych; takie odczucie jest g³êboko w nas zakorzenione,
a przy tym niejednokrotnie nie tak ³atwo je wykryæ. Trwaj±ce wiele tysiêcy
lat z³udzenie, ¿e Ziemia stanowi centrum ¶wiata, jest najbardziej znanym
i symbolicznym, aczkolwiek w ¿adnym razie nie jedynym tego przyk³adem.
W zwi±zku z rozpatrywanym przez nas tutaj zagadnieniem sk³aniamy siê do
pogl±du, jakoby rola ro¶lin jako dostawców tlenu stawia³a je w s³u¿bie
¿ycia zwierzêcego i ludzkiego. Jest to przekonanie wysoce jednostronne
i niezgodne z rzeczywisto¶ci±. Historyczny proces, który naszkicowali¶my
pokrótce, raczej uzasadnia spojrzenie na sytuacjê z wrêcz odwrotnej pozycji.
Z punktu widzenia biologicznego prawid³owiej by³oby powiedzieæ, ¿e patrz±c
na sprawê ze stanowiska ro¶lin – zwierzêta i ludzie stanowi± wysoce po¿yteczne
i s³u¿ebne formy ¿ycia, gdy¿ wziê³y na siebie nie daj±ce siê w inny sposób
rozwi±zaæ zadanie bie¿±cego "usuwania odpadów" dla dobra ro¶lin, które
bez tego nieuchronnie prêdzej czy pó¼niej musia³yby siê zatruæ wskutek
produkowanego przez siebie tlenu. W takim powi±zaniu jedynie wa¿ne jest
wyra¼ne podkre¶lenie faktu, ¿e w odniesieniu do zawartego w ziemskiej
atmosferze tlenu istnieje prawdziwy obieg funkcjonalny. Tym samym doszli¶my
znowu do sytuacji Ziemi jako statku kosmicznego szybuj±cego przez Wszech¶wiat
z ca³± ludzko¶ci± na pok³adzie. Analogia ta chyba obecnie nabra³a jeszcze
wiêcej wyrazisto¶ci. Wieziony przez Ziemiê w jej locie kosmicznym zapas
tlenu jest w rzeczywisto¶ci tak niewielki, ¿e przy obecnym zagêszczeniu
form ¿ycia zosta³by zu¿yty w ci±gu oko³o 300 lat, gdyby nie by³ stale
odtwarzany przez szatê ro¶linn± Ziemi w opisanym przez nas obiegu. Innymi
s³owy, jest to od setek milionów lat i dla ca³ej naszej przysz³o¶ci ci±gle
ten sam tlen, którym oddychali nasi praprzodkowie i wszystkie w ogóle
zwierzêta ¿yj±ce kiedykolwiek na tej Ziemi, którym oddychamy dzisiaj i
który jest wci±¿ od nowa "regenerowany" przez ro¶liny pokrywaj±ce powierzchniê
Ziemi. A przecie¿ jest to we wszystkich najdrobniejszych szczegó³ach dok³adnie
ta sama zasada, wed³ug której w przysz³ych d³ugotrwa³ych podró¿ach po
Wszech¶wiecie zamierzamy rozwi±zaæ problem zaopatrzenia w tlen ludzkiej
za³ogi statków kosmicznych bêd±cych wytworem techniki.
Zasada owa dotyczy zreszt± nie tylko powietrza, którym oddychamy. Stosuje
siê tak¿e do wody, któr± pijemy. Woda ta równie¿ bywa³a ju¿ przed nami
tysi±ckrotnie pita, gasi³a pragnienie niezliczonych generacji istot ¿yj±cych,
ludzi, zwierz±t i ro¶lin dawno temu a¿ do czasów najwcze¶niejszej prehistorii
Ziemi; jest to wci±¿ ta sama woda, któr± w najdalszej przysz³o¶ci Ziemi
bêd± siê stale i znowu poiæ jej ¿yj±cy mieszkañcy. Wszystkie ¿ywe organizmy
potrzebuj± wody jako rozpuszczalnika, jedynego, w jakim mog± przebiegaæ
ró¿norakie procesy chemiczne sk³adaj±ce siê ³±cznie na przemianê materii
¿ywego organizmu. Jednocze¶nie wszystkie ¿yj±ce organizmy stale wodê tê
wydalaj±. Odbywa siê to nie tylko przez nerki, gdzie woda odgrywa decyduj±c±
rolê znowu jako rozpuszczalnik dla wydalania truj±cych produktów odpadowych
przemiany materii, ale na przyk³ad równie¿ przez pocenie siê. Natura potrafi³a
przydaæ biologicznie celow± funkcjê tak¿e i temu mechanizmowi wydalania
zwi±zanemu w tym wypadku z parowaniem, a wiêc z nieuniknionym zjawiskiem
fizycznym. Jak wiemy, wydalanie wody przez skórê jest jednym z wa¿niejszych
mechanizmów s³u¿±cych regulacji cieplnej naszego cia³a. Wreszcie nie bez
znaczenia jest jeszcze trzecia droga wydalania wody, a mianowicie przez
oddech. Wilgotno¶æ wydychanego przez nas powietrza ma bezwzglêdnie ilo¶ciowe
znaczenie dla bilansu wodnego naszego cia³a. Nie wydaje siê zreszt±, aby
tej formie wydalania p³ynu nale¿a³o przypisywaæ jaki¶ widoczny sens biologiczny,
tyle tylko, ¿e nie mo¿na jej unikn±æ, w przeciwnym bowiem razie delikatne
b³ony ¶luzowe naszych dróg oddechowych, od wy¶ció³ki nosa pocz±wszy a¿
do cienkich rozga³êzieñ oskrzeli przewodz±cych powietrze do g³êbi p³uc
– musia³yby ulec wyschniêciu.
Tak¿e i woda wieziona przez Ziemiê w czasie jej podró¿y przez Wszech¶wiat
regeneruje siê w potê¿nym obiegu wci±¿ od nowa i jest poddawana obróbce
do ponownego u¿ycia przez ludzi, ro¶liny i zwierzêta. Ró¿norakimi drogami
dochodzi ona w koñcu zawsze do jakiego¶ strumienia czy rzeki, które sp³ywaj±
do morza. A z jego ogromnej powierzchni – oprócz tego naturalnie tak¿e
i ze sta³ego l±du ziemskiego zawieraj±cego zawsze wilgoæ – woda przez
ciep³o s³oneczne zostaje dos³ownie oddestylowana. Ulatnia siê ona i unosi
w atmosferê jako para wodna. Tam¿e skupia siê w chmury, które tworz±c
jak gdyby ogromne paczki z³o¿one z niezliczonych kropelek destylowanej
czystej wody bywaj± transportowane przez pr±dy powietrzne, te za¶ z kolei
s± skutkiem ciep³ych pr±dów spowodowanych przez S³oñce w powietrznej pow³oce
naszej planety. Chmury spadaj± wreszcie gdzie¶ jako deszcz i w ten sposób
– je¶li dzieje siê to nad l±dem – zwracaj± Ziemi oczyszczon± wodê.
Jako ostatnim z tego szeregu przyk³adów, które mo¿na by ci±gn±æ jeszcze
znacznie dalej, zajmiemy siê zjawiskiem "wy¿ywienia". Nawet statek kosmiczny
Ziemia nie jest do¶æ wielki, aby pomie¶ciæ pe³ny zapas ¿ywno¶ci w stanie
ca³kowicie gotowym do spo¿ycia, potrzebny dla nieskoñczonej wrêcz liczby
pokoleñ podró¿uj±cej spo³eczno¶ci ludzi i zwierz±t. Uczyli¶my siê wprawdzie
wszyscy ju¿ kiedy¶ w szkole o sposobach, jakimi problem ten rozwi±zano,
ale niestety zwykle w formie pozwalaj±cej tylko nielicznym uchwyciæ szerokie
aspekty tego zagadnienia. Nawet je¿eli w tym miejscu ograniczymy siê tylko
do naszkicowania najistotniejszych elementów tych zale¿no¶ci, musimy jednak
nieco szerzej spojrzeæ na sprawê, aby rzecz sam± w³a¶ciwie zrozumieæ.
Czym w³a¶ciwie jest pokarm, bêdziemy mogli poj±æ tylko wtedy, gdy wyja¶nimy
sobie, ¿e podstawowa regu³a: "z niczego nic powstaæ nie mo¿e", b±d¼ w
powa¿niejszym sformu³owaniu: przyrodnicze prawo o "zachowaniu energii"
– obowi±zuje nie tylko w dziedzinie fizyki, a wiêc przyrody nieo¿ywionej,
lecz równie¿ we wszystkich procesach w zakresie biologii. Oczywiste jest,
¿e nie tylko ka¿dy proces fizyczny, ale tak¿e fizjologiczny zu¿ywa energiê,
mówi±c ¶ci¶lej przy tego rodzaju przebiegach zjawisk czy to natury fizycznej,
czy te¿ fizjologicznej nastêpuje przemiana jednych form energii w inne.
Nie odbywa siê to przy tym wcale w jakimkolwiek dowolnym kierunku, lecz
w taki sposób – a jest to s³ynna regu³a entropii – ¿e zawsze wiêksza lub
mniejsza czê¶æ przekszta³conej energii zamienia siê w ciep³o, ciep³o za¶
poprzez proces nieodwracalny wykazuje tendencjê do równomiernego rozprzestrzeniania
siê w otoczeniu, a tym samym zostaje definitywnie wy³±czone jako mo¿liwe
¼ród³o zdolno¶ci do pracy. W takim rozumieniu mo¿na wiêc mówiæ o tym,
¿e energia "zu¿ywa siê". Nie zanika ona oczywi¶cie (regu³a zachowania),
jednak¿e w toku ka¿dego procesu przemiany czê¶æ jej zamienia siê w nieprzydatn±
ju¿ formê energii swobodnie rozchodz±cego siê ciep³a.
Tak wiêc energiê zu¿ywa samo ¿ycie, ka¿dy proces przemiany materii, ka¿dy
ruch, wiêcej, praca, któr± sama spe³niaæ musi prawie ka¿da ¿yj±ca istota,
aby unie¶æ ciê¿ar w³asnego cia³a. Wszystko to sprawia, ¿e dla utrzymania
procesu ¿ycia niezbêdny staje siê nieustaj±cy dop³yw energii. W zasadzie
forma dostawy tej energii czy te¿ pobierania jej, na któr± zdana jest
istota ¿yj±ca, mog³aby byæ obojêtna. Przecie¿ sama przez S³oñce tylko
promieniowana energia cieplna w procesie tym co najmniej wspó³uczestniczy.
Mo¿emy sobie to wyprowadziæ z w³asnego do¶wiadczenia, chocia¿by z tego,
¿e miewamy znacznie mniejszy apetyt w czasie gor±cych dni letnich (co
oznacza, ¿e potrzebujemy mniejszej ilo¶ci po¿ywienia jako dodatkowej dostawy
energii) ani¿eli w mro¼ne dni zimowe, zw³aszcza przebywaj±c na wolnym
powietrzu.
Z drugiej strony nie ulega ¿adnej w±tpliwo¶ci, ¿e ta forma dostawy energii
jest stosunkowo ma³o znacz±cym czynnikiem cz±stkowym, absolutnie niewystarczaj±cym
do zaspokojenia zapotrzebowania w energiê zwierzêcia czy te¿ cz³owieka.
Wiemy wszyscy tak¿e ze swego do¶wiadczenia, ¿e w ¿adnym razie, nawet w
ostateczno¶ci, nie mo¿emy zaspokoiæ g³odu wystawiaj±c siê przez kilka
godzin na dzia³anie pe³nego s³oñca. Przyczyn± jest to, ¿e taki mechanizm
dostawy energii w odniesieniu do organizmu zwierzêcego jest po prostu
ilo¶ciowo niewystarczaj±cy.
Formu³uj±c inaczej: zwierzê i cz³owiek zu¿ywaj± energiê szybciej, ani¿eli
mog± siê w ni± zaopatrzyæ ze swej powierzchni napromieniowanej energi±
ciepln± przez S³oñce. Fakt, ¿e ¶wiat³o s³oneczne nie zaspokaja g³odu,
ma jeszcze jedn± przyczynê: przyjmowane po¿ywienie s³u¿y nie tylko przemianie
energii, lecz tak¿e tak zwanej przemianie budulca. Zdani jeste¶my na proces
od¿ywiania nie tylko jako na ¼ród³o energii, ale równie¿ jako zaopatrzenie
dla organicznej substancji, która bie¿±co odnawia b±d¼ uzupe³nia tkanki
naszego cia³a, a wiêc miê¶niow±, t³uszczow±, krew, ko¶ci itp. – przy czym
w zale¿no¶ci od rodzaju tkanki odbywa siê to w wolniejszym lub szybszym
tempie. Jest to powód, dla którego po¿ywienie nasze musi siê sk³adaæ g³ównie
z t³uszczów, bia³ek i ró¿nych wêglowodanów (przede wszystkim skrobi) i
musi oprócz tego zawieraæ jeszcze wiele innych zwi±zków i pierwiastków
(tak zwane witaminy, ponadto sole mineralne, ma³e ilo¶ci ró¿nych metali
i du¿o innych substancji) nie maj±cych ¿adnego znaczenia pod wzglêdem
energetycznym, a koniecznych jako niezbêdny budulec – je¶li nie chcemy
pa¶æ ofiar± jednej z tak zwanych "chorób na tle niedoboru".
T³uszcze, bia³ka i wêglowodany dlatego s± g³ównymi sk³adnikami naszego
po¿ywienia (oraz po¿ywienia prawie wszystkich zwierz±t), ¿e s± to zwi±zki
mog±ce w optymalnym stopniu pe³niæ funkcjê zarówno dostarczycieli energii,
jak organicznego materia³u budulcowego. W³a¶ciwo¶ci swoje jako dostarczyciele
energii zawdziêczaj± temu, ¿e s± zwi±zkami stosunkowo wielkocz±steczkowymi
z³o¿onymi w sposób skomplikowany z bardzo wielu atomów. ¯yjemy z energii
wi±zañ chemicznych, która utrzymuje owe atomy w powi±zaniach molekularnych.
Organizm nasz ma zdolno¶æ rozk³adania takich cz±steczek na prostsze zwi±zki
o drobnych cz±steczkach. Energia wi±zañ bywa przy tym wyzwalana jako ciep³o,
które utrzymuje temperaturê naszego cia³a, ale równie¿ w formie energii
elektrycznej, a tak¿e innych rodzajów energii, a na pewno i wielu innych
form, wykorzystywanych przez nasze cia³o do podtrzymywania jego struktury
i aktywno¶ci, z tym ¿e niezupe³nie jest nam jeszcze wiadomo, jak siê to
wszystko w szczegó³ach odbywa.
Powróæmy do pytania pocz±tkowego o to, sk±d po¿ywienie nasze pochodzi.
Mo¿emy zagadnienie to obecnie sformu³owaæ nieco dok³adniej, pytaj±c, sk±d
pochodzi energia zmagazynowana w pewnych zwi±zkach, takich jak bia³ka
czy wêglowodany, dziêki której zwi±zki te staj± siê dla nas "po¿ywieniem".
Energia tkwi±ca w takich czy innych substancjach musia³a przecie¿ przedtem
w jaki¶ sposób do nich wnikn±æ. Mówili¶my ju¿ uprzednio, ¿e podstawowa
zasada "z niczego nic powstaæ nie mo¿e" obowi±zuje tak¿e w sferze przyrody
o¿ywionej. Jednocze¶nie wskazali¶my te¿ na fakt, ¿e ca³a ta energia jest
produkowana przez ro¶liny, a w ostatecznym rozrachunku pochodzi od S³oñca,
które nas tutaj na Ziemi nie tylko obdarza ¶wiat³em i ogrzewa, ale i od¿ywia,
aczkolwiek tylko po¶rednio w sposób przed chwil± pokrótce naszkicowany.
S³oñce ma dla nas znaczenie jeszcze o wiele wiêksze: poprzednie pokolenia
nada³y tej gwie¼dzie sta³ej miano "gwiazdy ¿yciodajnej", my nazywamy j±
S³oñcem, poniewa¿ jest gwiazd± "nasz±"; poza tymi pojêciami kryje siê
o wiele, wiele wiêcej wp³ywów, o których jeszcze przed paru laty nam siê
nie ¶ni³o, a od których nieustannie zale¿y nasza egzystencja; tym odkryciem
bêdziemy siê w dalszym ci±gu jeszcze bardzo wnikliwie zajmowali.
A wiêc S³oñce jest tym, co nas od¿ywia, aczkolwiek tylko po¶rednio. Mówili¶my
ju¿, ¿e nie jest ono w stanie funkcji tej pe³niæ bezpo¶rednio, ¿e ciep³o
jego i oddzia³ywanie wszystkich innych rodzajów emitowanych przezeñ promieni
nie wystarcza do nasycenia nas. Mo¿na powiedzieæ, ¿e pomiêdzy nami a S³oñcem
ci±gnie siê tak zwany "³añcuch pokarmowy". Zaczyna siê on w¶ród ro¶lin,
których zielony barwnik zawarty w li¶ciach – zwany chlorofilem – posiada
zdolno¶æ chwytania promieniowania s³onecznego o okre¶lonej d³ugo¶ci fal
i u¿ytkowania go do budowy wielkocz±steczkowych zwi±zków z dwutlenku wêgla
wchodz±cego w sk³ad powietrza i z prostych nieorganicznych cz±steczek
pobieranych przez ro¶linê korzeniami z pod³o¿a. W tym miejscu zatem, to
znaczy w li¶ciach ro¶lin, nastêpuje pobieranie promieniowanej przez S³oñce
energii w toku wspomnianego ju¿ i jeszcze ci±gle nie ca³kowicie wyja¶nionego
procesu "fotosyntezy"; pobrana energia przemienia siê zarazem w energiê
wi±zañ chemicznych, ³±cz±c± prostsze cz±steczki w zwi±zki organiczne,
miêdzy innymi równie¿ w wêglowodany, bia³ka i t³uszcze. W³a¶nie tu, w
li¶ciach ro¶lin, powstaje wszelka energia pokarmowa istniej±ca w naszym
¶wiecie. Gdyby nie by³o ro¶lin, byliby¶my skazani nie tylko na uduszenie
siê, lecz tak¿e, i to prawdopodobnie znacznie wcze¶niej – na ¶mieræ g³odow±.
Nawet gdy jemy miêso i dostarczamy w ten sposób organizmowi niezbêdnych
substancji zaopatruj±cych go w energiê, to przecie¿ miêso to pochodzi
od zwierzêcia, które od¿ywia³o siê w swoim czasie pokarmem ro¶linnym.
A je¿eli nie – to zwierzê uprzednio po¿ar³o
inne zwierzêta od¿ywiaj±ce siê ro¶linami. Jakikolwiek by¶my rozpatrywali
przypadek, zawsze mamy do czynienia z krótszym czy d³u¿szym ³añcuchem
pokarmowym, którego jeden koniec niezawodnie wtapia siê w ¶wiat ro¶linny.
Pewien krañcowy przyk³ad takich zale¿no¶ci podali¶my ju¿ mimochodem na
pierwszych stronach tej ksi±¿ki, mówi±c w innym powi±zaniu o tym, ¿e nawet
najg³êbsze miejsca oceanów, na g³êboko¶ci 10 i wiêcej kilometrów, s± jeszcze
siedliskiem ¿ycia, ubogiego wprawdzie, ale jednak znacznie bogatszego,
ani¿eli do jeszcze bardzo niedawna uwa¿ano za mo¿liwe ze wzglêdu na niebywa³e
panuj±ce tam ci¶nienie: na g³êboko¶ci 10 kilometrów wynosi ono oko³o 1000
kilogramów (to jest jedna tona!) na ka¿dy centymetr kwadratowy powierzchni.
To skrajne ¶rodowisko jest ju¿ wolne od ro¶lin. W tych absolutnie ciemnych
otch³aniach, do których nie dochodzi ju¿ ¿aden najmniejszy nawet ¶lad
promieniowania s³onecznego, ro¶liny zielone – jedyne wszak ¿yj±ce istoty
mog±ce po¿ywiaæ siê kosztem S³oñca, je¿eli otrzymaj± przy tym dwutlenek
wêgla i ponadto niektóre zwi±zki mineralne – nie maj± ju¿ warunków do
¿ycia. A jednak pomimo to nawet i tam wystêpuje szereg form ¿ycia zwierzêcego,
nie tylko ryby (¿abnice, paszczêkowate i inne oznaczone ju¿ tylko naukowymi
nazwami ³aciñskimi), ale i strzykwy, ukwia³y, g±bki, skorupiaki, miêdzy
innymi równonogi i wiele innych form zwierzêcych.
Czym siê wiêc w³a¶ciwie ¿ywi ta fauna g³êboko-morska? Tak¿e tutaj niew±tpliwie
wielcy po¿eraj± ma³ych. Ale czy¿by¶my w tym przypadku mieli do czynienia
ze ¶rodowiskiem, gdzie byt zwierz±t nie jest uzale¿niony od ro¶lin, które
w tych miejscach przecie¿ ju¿ nie wystêpuj±? Otó¿ okazuje siê, ¿e mo¿na
udowodniæ nie tylko naukowym rozumowaniem dowodowym, ale zupe³nie konkretnie
przez chemiczne analizy próbek wody pobranych z stref g³êbokomorskich,
i¿ rozpoczynaj±cy siê od ro¶lin ³añcuch pokarmowy siêga nieprzerwanie
w dó³ tak¿e do tych ciemnych g³êbin. £±czno¶æ z tym rejonem jest podtrzymywana
po prostu przez sta³y dop³yw organicznych substancji z³o¿onych z resztek
ro¶lin i zwierz±t, spadaj±cych po obumarciu a¿ do g³êbokomorskiego dna,
dziêki czemu zawarte jeszcze w tych resztkach zwi±zki organiczne docieraj±
do ¿yj±cych istot tam osiad³ych i s³u¿± im za "pokarm", zdatny jeszcze
do chemicznego rozk³adu. Jest to przedziwna sprawa, ¿e w taki sposób organizmy
g³êbokomorskie ¿yj± ze spadaj±cych na nie odpadków z jakiego¶ ¶wiata,
o którym nie tylko nic wiedzieæ nie mog± i z którym ¿adnego nie maj± kontaktu,
ale w którym nigdy nie mog³yby egzystowaæ i który musia³by wydaæ siê im
równie obcy i nieprzyjazny jak nam na przyk³ad powierzchnia Ksiê¿yca.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pajaa1981.pev.pl