78 

po polsku


Jêzyk polski:
 
 Henryk Sienkiewicz “Potop”






 
Jakkolwiek Ketling bliskim by³ osoby ksiêcia Bogus³awa, jednak¿e nie wszystko wiedzia³ i nie wszystko umia³ opowiedzieæ Kmicicowi, co siê dzia³o w Taurogach, albowiem za¶lepia³o go to, ¿e sam siê w Billewiczównie kocha³.
Bogus³aw innego tak¿e mia³ powiernika, a mianowicie pana Sakowicza, starostê oszmiañskiego, i ten jeden tylko wiedzia³, jak g³êboko zabrn±³ ksi±¿ê w afekt dla swej wdziêcznej branki oraz jakich sposobów u¿ywa³, aby jej serce i osobê posi±¶æ.
Mi³o¶æ ta by³a po prostu ¿±dz± piek±c±, bo do innych uczuæ serce Bogus³awowe nie by³o zdolne, ale tak gwa³town±, i¿ ów do¶wiadczony w amorach kawaler g³owê traci³. I nieraz wieczorami, gdy zostali ze starost± oszmiañskim sam na sam, chwyta³ siê Bogus³aw za w³osy, wo³aj±c:
- Gorzejê, Sakowicz, gorzejê!
Sakowicz wnet sposób znajdowa³.
- Kto chce miód wybraæ - mówi³ - musi pszczo³y odurzyæ, a ma³o¿ to durz±cych dryjakwi ma medyk waszej ksi±¿êcej mo¶ci? Dzi¶ mu s³owo rzec, jutro bêdzie po harapie.
Lecz ksi±¿ê nie chcia³ chwytaæ siê tego sposobu, a to z rozmaitych przyczyn. Naprzód, którego¶ dnia pojawi³ mu siê we ¶nie stary pu³kownik Billewicz, dziadek Oleñki, i stan±wszy wedle wezg³owia, wpatrywa³ siê w niego, a¿ do pierwszego piania kogutów, gro¼nymi oczyma. Bogus³aw ten sen zapamiêta³, tak za¶ by³ ów rycerz bez trwogi przes±dny, tak siê ba³ czarów, sennych ostrze¿eñ i nadprzyrodzonych zjawisk, i¿ dreszcz go przejmowa³ na my¶l, w jakiej grozie i w jakiej postawie pojawi³oby siê po raz wtóry owo widziad³o, gdyby za rad± Sakowicza poszed³. Sam starosta oszmiañski, który w Boga nie bardzo wierzy³, ale snów i czarów ba³ siê tak¿e, zachwia³ siê nieco w radach.
Drug± przyczyn± pow¶ci±gliwo¶ci Bogus³awowej by³o to, ¿e “Wo³oszka” bawi³a z pasierbic± w Taurogach. Nazywano “Wo³oszk±” ksiê¿nê Januszow± Radziwi³³ow±. Pani ta pochodz±c z kraju, w którym niewiasty do¶æ wolne miewaj± obyczaje, nie by³a wprawdzie zbyt surow±, owszem, mo¿e a¿ nadto na uciechy dworzan i fraucymeru wyrozumia³a, jednak¿e nie mog³aby ¶cierpieæ, aby pod jej bokiem cz³owiek, maj±cy byæ mê¿em jej pasierbicy, spe³ni³ wystêpek wo³aj±cy o pomstê do nieba.
Lecz i pó¼niej, gdy wskutek namów Sakowicza i z wol± ksiêcia wojewody wileñskiego “Wo³oszka” wyjecha³a z ksiê¿niczk± Januszówn± do Kurlandii, Bogus³aw nie o¶mieli³ siê na wystêpek. Ba³ siê straszliwego krzyku, który by na Litwie ca³ej powstaæ musia³. Billewiczowie, ludzie mo¿ni, nie omieszkaliby go gnêbiæ procesem, prawo za¶ kara³o podobne uczynki utrat± mienia, czci i gard³a.
Radziwi³³owie byli wprawdzie do¶æ potê¿ni i mogli deptaæ po prawie, lecz gdyby zwyciêstwo przechyli³o siê w wojnie na stronê Jana Kazimierza, wówczas i tak móg³ m³ody ksi±¿ê popa¶æ w srogie terminy, w których zbrak³oby mu potêgi, przyjació³ i popleczników. A w³a¶nie trudno ju¿ by³o przewidzieæ, jak siê wojna skoñczy, gdy Kazimierzowi co dzieñ si³ przybywa³o, Karolowa za¶ potêga mala³a konieczn± ludzi utrat± i wyczerpywaniem siê pieniêdzy.
Ksi±¿ê Bogus³aw, cz³owiek popêdliwy, ale i polityk, liczy³ siê z po³o¿eniem. ¯±dze trawi³y go ogniem, rozum doradza³ pow¶ci±gliwo¶æ, strach zabobonny kie³zna³ porywy krwi, jednocze¶nie przysz³y nañ choroby, jednocze¶nie zwali³y siê sprawy wielkie a pilne, od których czêstokroæ los ca³ej wojny zale¿a³, i te wszystkie przyczyny targa³y duszê ksi±¿êc±, a¿ j± znu¿y³y ¶miertelnie.
Wszelako nie wiadomo, jak by siê skoñczy³a walka, gdyby i nie mi³o¶æ w³asna Bogus³awowa. By³ to pan niezmiernego o sobie rozumienia. Poczytywa³ siê za niezrównanego statystê, wielkiego wodza, wielkiego rycerza i niezwyciê¿onego zdobywcê serc niewie¶cich Mia³¿eby uciekaæ siê do si³y lub odurzaj±cych napojów on, który skrzyniê kowan± listów mi³osnych od ró¿nych znamienitych zagranicznych dam ze sob± wozi³? Mia³y¿by jego dostatki, jego tytu³y, jego potêga, królewskiej niemal równa, jego wielkie imiê, uroda i dworno¶æ nie wystarczyæ do pokonania jednej trusi szlacheckiej?
A przy tym, o ile¿ triumf wiêkszy, o ile¿ wiêcej rozkoszy, gdy opór dziewczyny sfol¿eje i gdy sama dobrowolnie, z bij±cym jak u schwytanego ptaka sercem, z pal±c± twarz± i oczyma zasz³ymi mg³±, obsunie siê w te ramiona, które siê ku niej wyci±gaj±.
Bogus³awa przechodzi³ dreszcz na my¶l o tej chwili i pragn±³ jej tak prawie mocno jak samej Oleñki. Spodziewa³ siê ci±gle, ¿e taka chwila nast±pi, z¿yma³ siê, niecierpliwi³, ³udzi³ samego siebie, czasem zdawa³o mu siê, ¿e jest od niej bli¿ej, czasem, ¿e dalej, i wówczas wo³a³, ¿e gorzeje, lecz pracowaæ nie przestawa³.
Otoczy³ naprzód dziewczynê drobiazgow± troskliwo¶ci±, tak aby musia³a mu byæ wdziêczn± i my¶leæ, ¿e jest dobry, rozumia³ bowiem, ¿e uczucie wdziêczno¶ci i przyja¼ni jest to ³agodny i ciep³y p³omyk, który pó¼niej nale¿y tylko rozdmuchaæ, a wraz w wielki ¿ar siê zamieni. Czêste przestawanie ich ze sob± mia³o s³u¿yæ do tego, aby to przysz³o tym pewniej, dlatego te¿ nie okazywa³ Bogus³aw ¿adnej natarczywo¶ci, nie chc±c zmroziæ zaufania ani przestraszyæ.
Tymczasem ka¿de spojrzenie, ka¿de-dotkniêcie rêki, ka¿de s³owo, nic nie sz³o na darmo, jeno musia³o byæ kropl± dr±¿±c± kamieñ. Wszystko, co czyni³ dIa Oleñki, mog³o siê t³umaczyæ go¶cinno¶ci± gospodarza, owym niewinnym poci±giem przyjaznym, jaki jedna istota dla drugiej uczuwa, ale jednak by³o to czynione tak, jakby czyni³a mi³o¶æ. Granica by³a umy¶lnie zatarta i niewyra¼na, aby przekroczenie jej sta³o siê z czasem ³atwiejszym i aby dziewczyna snadniej zab³±dzi³a w tych manowcach, gdzie ka¿dy kszta³t móg³ co¶, ale móg³ i nic nie znaczyæ. Gra ta nie godzi³a siê wprawdzie z wrodzon± popêdliwo¶ci± Bogus³awa, wszelako hamowa³ siê, bo s±dzi³, ¿e ona jedynie mo¿e doprowadziæ do celu, a zarazem znajdowa³ w niej upodobanie takie, jakie znajduje paj±k napinaj±cy sieæ, zdradliwy ptasznik zastawiaj±cy sid³a lub strzelec tropi±cy cierpliwie a wytrwale zwierza. Bawi³a ksiêcia w³asna przenikliwo¶æ, subtelno¶æ i bystro¶æ, których nauczy³ go pobyt na dworze francuskim.
Jednocze¶nie podejmowa³ pannê Aleksandrê jakby ksiê¿nê udzieln±, ale tak, ¿e znowu nie³atwo by³o jej odgadn±æ, czyli to dzieje siê wy³±cznie dla niej, czy te¿ wyp³ywa z jego przyrodzonej i nabytej dworno¶ci dla p³ci bia³ej w ogóle.
Wprawdzie czyni³ j± g³ówn± osoba wszystkich zabaw, igrzysk, kawalkad i wypraw my¶liwskich, lecz wyp³ywa³o to nieco z natury rzeczy; po wyje¼dzie ksiê¿nej Januszowej do Kurlandii ona by³a istotnie najdostojniejsz± w¶ród niewiast zgromadzonych w Taurogach. Schroni³o siê wprawdzie do Taurogów, jako do miejsca le¿±cego tu¿ przy granicy, mnóstwo szlachcianek z ca³ej ¯mudzi, aby siê pod opiek± ksi±¿êc± od Szwedów uchroniæ, te jednak same Billewiczównie, jako córce najzacniejszego rodu, prym we wszystkim przyznawa³y. A tymczasem, gdy ca³a Rzeczpospolita zalewa³a siê krwi±, uroczysto¶ciom nie by³o koñca. Rzek³by¶: dwór królewski ze wszystkimi dworzany i pannami zjecha³ na wie¶ dla wczasu i zabaw.
Bogus³aw rz±dzi³ jak samow³adny monarcha w Taurogach i w ca³ych przyleg³ych Prusach elektorskich, w których czêstym bywa³ go¶ciem, wiêc wszystko by³o na jego rozkazy. Miasta dostarcza³y na skrypty pieniêdzy, wojsk, szlachta pruska z ochot± zje¿d¿a³a kole¶no i konno na uczty, karuzele i ³owy. Bogus³aw wskrzesi³ nawet na cze¶æ swej damy zaniechane ju¿ wówczas gonitwy rycerskie w szrankach.
Pewnego razu sam wzi±³ w nich czynny udzia³ i przybrany w srebrn± zbrojê, a przepasany b³êkitn± wstêg±, któr± panna Aleksandra musia³a go przewi±zaæ, zwali³ z konia czterech najprzedniejszych rycerzy pruskich, pi±tego Ketlinga, a szóstego z kolei Sakowicza, choæ ten si³ê mia³ tak olbrzymi±, ¿e karety, uchwyciwszy za ko³o, w biegu zatrzymywa³. I co za zapa³ powsta³ w t³umie widzów, gdy nastêpnie srebrny rycerz klêkn±wszy przed sw± dam± bra³ z jej r±k wieniec zwyciêstwa. Okrzyki brzmia³y na podobieñstwo grzmotu dzia³, wiewa³y chustki, k³ania³y chor±gwie, on za¶ uniós³ przy³bicy i patrzy³ w jej zap³onion± twarz swymi ¶licznymi oczyma, przyciskaj±c jednocze¶nie do ust jej rêce.
Innym razem, gdy w¶ród parkanów rozw¶cieczony nied¼wied¼ za¿era³ siê z psami i wszystkie z kolei rozci±ga³, ksi±¿ê, przybrany tylko w lekk± szatê hiszpañsk±, skoczy³ do ¶rodka z oszczepem i sk³u³ nie tylko srog± bestiê, ale i trabanta; który widz±c chwilê niebezpieczeñstwa poskoczy³ mu na ratunek.
Panna Aleksandra, wnuczka starego ¿o³nierza, wychowana w tradycjach krwi, wojny i czci dla przewag rycerskich, nie mog³a siê oprzeæ na widok tych czynów podziwowi, a nawet uwielbieniu, nauczono j± bowiem z ma³ego uwa¿aæ mêstwo za pierwszy niemal przymiot mê¿a.
Tymczasem ksi±¿ê co dzieñ sk³ada³ dowody nadludzkiej prawie odwagi, i co dzieñ na cze¶æ Oleñki. Go¶cie zebrani, w pochwa³ach i uniesieniach dla ksiêcia tak wielkich, ¿e bóstwo samo poprzestaæ by na nich mog³o, musieli mimo woli ³±czyæ w rozmowach jej imiê z imieniem Bogus³awa. On milcza³, lecz oczyma wypowiada³ jej to, czego nie ¶mia³y wypowiedzieæ usta... Czar otacza³ j± doko³a.
Wszystko uk³ada³o siê w ten sposób, ¿eby ich zbli¿aæ, ³±czyæ, a zarazem wy³±czaæ z t³umu innych ludzi. Trudno by³o wspomnieæ komu¶ o nim, by jednocze¶nie o niej nie wspomnia³. My¶lom samej Oleñki Bogus³aw narzuca³ siê z si³± nieprzepart±. Ka¿da chwila dnia by³a obrachowana na to, by czar potê¿nia³.
Wieczorem, po igrzyskach, pokoje p³onê³y od lamp ró¿nokolorowych, rzucaj±cych blaski tajemnicze a s³odkie, jakoby z krainy snów rozkosznych· na jawê przeniesione; upajaj±ce wschodnie wonie przesyca³y powietrze, ciche d¼wiêki niewidzialnych harf, lutni i innych instrumentów pie¶ci³y uszy, a w¶ród tych aromatów, ¶wiate³, d¼wiêków chodzi³ on w glorii powszechnych uwielbieñ, niby zaczarowany królewicz z bajki, m³ody, piêkny, rycerski, ¶wiec±cy jak s³oñce od klejnotów, a jako pasterz rozkochany..
Jaka¿ dziewczyna mog³a siê oprzec tym urokom, jaka¿ cnota mog³a nie zemdleæ w¶ród tych czarów?... A unikaæ m³odego ksiêcia nie by³o mo¿no¶ci ¿yj±c z nim pod jednym dachem· i korzystaj±c z jego go¶cinno¶ci, któr± aczkolwiek przemoc± narzuci³, jednak¿e szczerze i prawdziwie po pañsku wype³nia³. Przy tym Oleñka uda³a siê bez niechêci do Taurogów, bo je wola³a od ohydnych Kiejdan, równie¿ jak wola³a rycerskiego Bogus³awa, który udawa³ przed ni± mi³o¶æ do opuszczonego króla i ojczyzny, od jawnego zdrajcy Janusza. Owszem, w pocz±tkach swego pobytu w Taurogach, pe³na by³a przyjaznych uczuæ dla m³odego ksiêcia, a spostrzeg³szy wkrótce, jak dalece i on stara siê o jej przyja¼ñ, u¿ywa³a nieraz swego wp³ywu, aby ludziom dobrze czyniæ.
W trzecim miesi±cu jej bytno¶ci pewien oficer artylerii, przyjaciel Ketlinga. skazany zosta³ na rozstrzelanie przez ksiêcia; Billewiczówna, dowiedziawszy siê o tym od m³odego Szkota, wnios³a za nim instancjê.
Bóstwo mo¿e rozkazywaæ. nie prosiæ - odrzek³ jej Bogus³aw i przedar³szy wyrok ¶mierci, rzuci³ jej do nóg. - Rz±d¼, rozkazuj! Taurogi spalê, je¿eli choæ u¶miech za tê cenê zdo³am na twej twarzy wywo³aæ. Nie chcê innej nagrody, jeno mi b±d¼ weso³± i zapomnij o tym, coæ dawniej bola³o!
Ola weso³± nie mog³a byæ, maj±c w sercu ból, ¿al i niewypowiedzian± pogardê dla cz³owieka, którego pierwsz± mi³o¶ci± pokocha³a, a który teraz by³ w oczach jej wiêkszym zbrodniarzem od ojcobójcy. Ów Kmicic, obiecuj±cy za czerwone z³ote wydaæ króla jak Judasz Chrystusa, zohydza³ siê i szpetnia³ coraz bardziej w jej oczach, a¿ z biegiem czasu zmieni³ siê w potwór ludzki, w zgryzotê, w wyrzut dla niej samej. Nie mog³a sobie darowaæ, i¿ go kocha³a, a zarazem nie mog³a go zapomnieæ nienawidz±c. Wobec tych uczuæ trudno jej by³o nawet udawaæ weso³o¶æ, ale natomiast musia³a byæ ksiêciu wdziêczn± i za to, ¿e do zbrodni Kmicicowej nie chcia³ przy³o¿yæ rêki, i za wszystko, co dla niej czyni³. Dziwno jej to by³o, ¿e m³ody ksi±¿ê, taki rycerz i tak pe³en szlachetnych uczuæ, nie ¶pieszy³ na ratunek ojczy¼nie, choæ siê na praktyki Januszowe nie zgadza³, s±dzi³a wszelako, ¿e taki statysta wie, co robi, i ¿e tego wymaga polityka, której ona swym prostym panieñskim rozumem poj±æ nie mo¿e. Bogus³aw napomyka³ jej te¿, t³umacz±c swoje czêste do bliskiej pruskiej Tyl¿y wyjazdy, ¿e si³ mu ju¿ nie staje od zbytniej pracy, ¿e prowadzi uk³ady miêdzy Janem Kazimierzem, Karolem Gustawem, elektorem i ¿e spodziewa siê ojczyznê z toni wyd¼wign±æ.
- Nie dla nagród, nie dla urzêdów to czyniê - mówi³ do niej - brata Janusza nawet po¶wiêcam, który by³ mi ojcem, bo nie wiem, czy ¿ycie dla niego u zawziêto¶ci królowej Ludwiki wyproszê, ale czyniê to, co mi Bóg, sumienie i afekt dla mi³ej matki ojczyzny nakazuje...
Gdy tak mówi³ ze smutkiem w delikatnej twarzy i oczyma ku pu³apowi zwróconymi, wydawa³ jej siê wznios³ym jako ci bohaterowie staro¿ytni, o których stary pu³kownik Billewicz jej opowiada³, co sam w Korneliuszu wyczyta³. I wzbiera³o w niej serce podziwem, uwielbieniem. Powoli dosz³o do tego, ¿e gdy my¶li o nienawistnym Andrzeju Kmicicu zbyt j± zmêczy³y, my¶la³a o Bogus³awie, aby siê ukoiæ i pokrzepiæ. Tamten uosabia³ dla niej straszliw± i ponur± ciemno¶æ, ten ¶wiat³o, w którym rada siê k±pie ka¿da dusza stroskana. Pan miecznik rosieñski i panna Kulwiecówna, któr± tak¿e sprowadzono z Wodoktów, popychali jeszcze Oleñkê po owej pochy³o¶ci, ¶piewaj±c od rana do wieczora hymny pochwalne na cze¶æ Bogus³awa. Ci±¿yli mu wprawdzie oboje w Taurogach tak, i¿ o tym tylko my¶la³, jakby ich grzecznie precz wyprawiæ, ale ich sobie zjedna³, a zw³aszcza pana miecznika, który z pocz±tku niechêtny, nawet zagniewan, nie móg³ siê jednak przyja¼ni i faworom Radziwi³³a oprzeæ.
Gdyby Bogus³aw by³ tylko znamienitego rodu szlachcicem, nie za¶ Radziwi³³em, nie ksiêciem, nie magnatem w monarchiczny niemal majestat przyodzianym, by³aby mo¿e Billewiczówna zakocha³a siê w nim na ¶mieræ i ¿ycie, wbrew testamentowi starego pu³kownika, który jej wybór tylko miêdzy klasztorem a Kmicicem zostawia³. Lecz by³a to panna surowa dla siebie samej i dusza bardzo prawa, wiêc nawet nie dopu¶ci³a do g³owy ani marzenia o niczym innym, jak o wdziêczno¶ci i podziwieniu dla ksiêcia.
Ród jej by³ zbyt ma³y, by mog³a zostaæ ¿on±, a zbyt wielki, by mog³a zostaæ kochanic± Radziwi³³a, patrzy³a wiêc na niego, jakby patrzy³a na króla bêd±c przy dworze. Pró¿no sam stara³ siê nasuwaæ inne my¶li; pró¿no sam, zapamiêtawszy siê istotnie w mi³o¶ci, czê¶ci± z rachuby, czê¶ci± z uniesienia, powtarza³ nieraz, co swego czasu mówi³ pierwszego wieczoru w Kiejdanach, ¿e Radziwi³³owie nieraz siê z szlachciankami ¿enili; owe my¶li nie czepia³y siê jej, jak woda nie czepia siê piersi ³abêdziej, i pozosta³a, jak± by³a, wdziêczn±, przyjazn±, wielbi±c±, szukaj±c± ulgi w my¶li o bohaterze, lecz w sercu spokojn±.
On za¶ nie umia³ siê w jej uczuciach po³apaæ i czêsto wydawa³o mu siê, ¿e jest bliskim celu. Lecz sam ze wstydem i z³o¶ci± wewnêtrzn± spostrzega³, ¿e nie jest tak ¶mia³ym wzglêdem niej, jak bywa³ wzglêdem najpierwszych dam w Pary¿u, w Brukseli i w Amsterdamie. Mo¿e to by³o dlatego, ¿e siê naprawdê zakocha³; a mo¿e dlatego, ¿e w tej pannie, w jej twarzy, ciemnych brwiach i surowych oczach by³o co¶ takiego, co nakazywa³o szacunek. Jeden jedyny Kmicic nie podlega³ swego czasu temu wp³ywowi i ani dbaj±c ¶mia³o garn±³ siê do ca³owania tych surowych oczu i dumnych ust, ale Kmicic by³ jej narzeczonym.
Wszyscy inni kawalerowie, pocz±wszy od pana Wo³odyjowskiego, skoñczywszy na bardzo rubasznej szlachcie pruskiej w Taurogach i samym ksiêciu, mniej byli z ni± poufali ni¿ z innymi pannami takiej samej kondycji. Ksiêcia unosi³a wprawdzie popêdliwo¶æ, ale gdy raz w karecie nacisn±³ jej nogê szepcz±c jednocze¶nie: “Nie bój siê...” - a ona odrzek³a, i¿ w³a¶nie boi siê, by nie po¿a³owa³a po³o¿onej w nim ufno¶ci, Bogus³aw zmiesza³ siê i powróci³ do dawnej drogi stopniowego podbijania jej serca.
Lecz wyczerpywa³a siê i jego cierpliwo¶æ. Powoli zacz±³ te¿ zapominaæ o strasznym widziadle, które mu siê we ¶nie pojawi³o, coraz czê¶ciej rozmy¶la³ nad tym, co Sakowicz radzi³, i nad tym, ¿e Billewiczowie w wojnie wszyscy wygin±; ¿±dze piek³y go coraz potê¿niej, gdy nagle zasz³a okoliczno¶æ, która bieg rzeczy w Taurogach zupe³nie zmieni³a.
Pewnego dnia przysz³a wie¶æ jak piorun, ¿e Tykocin przez pana Sapiehê wziêty, a ksi±¿ê hetman wielki straci³ ¿ycie w zwaliskach zamku.
Zawrza³o wszystko w Taurogach, sam Bogus³aw zerwa³ siê i wyjecha³ tego¿ samego dnia do Królewca, w którym mia³ widzieæ siê z ministrami króla szwedzkiego i elektora.
Pobyt jego przed³u¿a³ siê nad pierwotny zamiar. Tymczasem do Taurogów poczê³y ¶ci±gaæ oddzia³y wojsk pruskich, a nawet i szwedzkich. Poczêto mówiæ o wyprawie przeciw panu Sapie¿e. Naga prawda, i¿ Bogus³aw by³ stronnikiem Szwedów, tak jak jego stryj Janusz, wychodzi³a na wierzch coraz wyra¼niej.
Zdarzy³o siê, ¿e jednocze¶nie pan miecznik rosieñski odebra³ wiadomo¶æ o spaleniu rodzinnych Billewicz przez oddzia³y Loewenhaupta, które, pobiwszy powstañców ¿mudzkich pod Szawlami, niszczy³y ogniem i mieczem ca³y kraj.
Wówczas szlachcic zerwa³ siê i pojecha³ chc±c szkody w³asnymi oczyma zobaczyæ, a ksi±¿ê Bogus³aw wcale go nie wstrzymywa³- owszem, chêtnie wyprawi³, rzek³szy tylko na drogê:
- Teraz waszmo¶æ rozumiesz, dlaczegom was do Taurogów sprowadzi³, bo po prostu mówi±c, ¿ycie mi zawdziêczacie.
Oleñka zosta³a sama z pann± Kulwiecówn± i natychmiast zamknê³a siê w swych komnatach, nikogo prócz niektórych niewiast nie widuj±c. Te gdy jej przynios³y wie¶æ, i¿ ksi±¿ê gotuje wyprawê przeciw wojskom polskim, nie chcia³a im zrazu wierzyæ, lecz pragn±c siê upewniæ, kaza³a prosiæ do siebie Ketlinga, wiedzia³a bowiem, i¿ m³ody Szkot niczego przed ni± nie utai.
Jako¿ stawi³ siê natychmiast, szczê¶liwy, ¿e go przywo³ano, ¿e przez chwilê bêdzie móg³ rozmawiaæ z t±, która opanowa³a mu duszê.
Billewiczówna poczê³a go wypytywaæ:
- Panie kawalerze - rzek³a -tyle wie¶ci kr±¿y po Taurogach. ¿e b³±dzimy w nich jako w¶ród lasu. Jedni mówi±, ¿e ksi±¿ê wojewoda swoj± ¶mierci± zmar³; drudzy; ¿e na szablach rozniesion. Jaka jest przyczyna jego ¶mierci? Ketling zawaha³ siê przez chwilê; widocznym by³o, ¿e walczy z wrodzon± nie¶mia³o¶ci±, na koniec zarumieni³ siê mocno i odrzek³:
- Przyczyn± upadku i ¶mierci ksiêcia wojewody pani jeste¶.
- Ja?... - zapyta³a ze zdumieniem panna Billewiczówna.
- Tak jest, bo ksi±¿ê nasz wola³ zostaæ w Taurogach ni¿ bratu i¶æ na ratunek. O wszystkim tu zapomnia³... przy tobie, pani.
Teraz ona z kolei zap³onê³a jak ró¿a purpurowa.
Nasta³a chwila milczenia.
Szkot sta³ z kapeluszem w rêku, ze spuszczonymi oczyma i g³ow± schylon± na piersi, w postawie pe³nej czci i uszanowania, na koniec podniós³ g³owê, strz±sn±³ jasne pukle w³osów i rzek³:
- Pani, je¿eli ciê obrazi³y moje s³owa, pozwól mi klêkn±æ przed sob± i na kolanach prosiæ ciê o przebaczenie.
- Nie czyñ tego, panie kawalerze - odrzek³a ¿ywo panna widz±c, ¿e m³ody rycerz zgina ju¿ kolano. - Wiem, i¿ co¶ rzek³, to¶ rzek³ w szczero¶ci serca, bom to z dawna spostrzeg³a, ¿e¶ mi ¿yczliwy. Zali nie tak? Zali mi waæpan nie ¿yczysz?...
Oficer podniós³ swe anielskie oczy do góry i po³o¿ywszy rêkê na sercu, g³osem tak cichym jak szmer wiatru, a smutnym jak westchnienie rzek³ tylko :
- Ach, pani! pani!..
I w tej chwili przestraszy³ siê, ¿e za wiele powiedzia³; wiêc znów g³owê schyli³ na piersi i przybra³ postawê dworzanina s³uchaj±cego rozkazów ukochanej królewny.
- W¶ród obcych tu jestem i bez opieki -·rzek³a Oleñka - a choæ sama potrafiê czuwaæ nad sob± i Bóg mnie od przygody uchroni; przecie¿ i ludzkiej mi pomocy potrzeba. Chceszli waæpan byæ moim bratem? Chcesz mnie ostrzec w potrzebie, abym wiedzia³a, co czyniæ, i wszelakich side³ unikn±æ mog³a?
To rzek³szy Wyci±gnê³a doñ rêkê, on za¶ teraz: przyklêkn±³; mimo i¿ mu broni³a, i uca³owa³ koñce jej palców:
- Mów waæpan, co tu siê dzieje ko³o mnie?
- Ksi±¿ê kocha pani± - odrzek³ Ketling. - Czy¶ pani tego nie spostrzeg³a?
Ona za¶ zakry³a twarz rêkoma. - Widzia³am i nie widzia³am. Czasem wydawa³o mi siê, ¿e on jeno dobry bardzo...
- Dobry!... - powtórzy³ jak echo oficer:
- Tak jest. A czasem, gdy mi przysz³o do g³owy. ¿em, nieszczêsna ¿±dze wzbudziæ w nim mog³a, tom i tak uspokaja³a siê tym, i¿ ¿adna mi od niego nie grozi napastliwo¶æ. By³am mu wdziêczna za to, co dla mnie czyni³, choæ, Bóg widzi, nie wygl±da³am jego nowych ³ask, boj±c siê i tak tych, które ju¿ wy¶wiadczy³.
Ketling odetchn±³.
- Mogê¿ ¶miele mówiæ? - zapyta³ po chwili milczenia.
- Mów waæpan.
- Ksi±¿ê dwóch ma tylko powierników: pana Sakowicza i Patersona, a Paterson mnie wielce ¿yczliwy, bo z jednych krajów pochodzim i na rêku mnie nosi³. Wiêc co wiem, to wiem od niego. Ksi±¿ê kocha pani±: ¿±dze p³on± w nim jako smo³a w pochodni. Wszystko, co tu siê dzieje, wszystkie owe uczty, ³owy, karuzele i ten turniej, po którym dot±d, dziêki ksi±¿êcej rêce, krew mi siê rzuca ustami, dzieje siê dla waæpanny. Ksi±¿ê mi³uje ciê, pani, bez pamiêci, ale nieczystym ogniem, bo ciê chce pohañbiæ, nie za¶lubiæ; bo chocia¿ nie móg³by znale¼æ godniejszej, królem nawet wszystkiego ¶wiata, nie tylko ksiêciem bêd±c, przecie my¶li o innej... Przeznaczona mu jest ksiê¿niczka Anna i jej fortuna. Wiem to od Patersona, i Boga wielkiego, jego ewangeliê biorê za ¶wiadka, ¿e szczer± prawdê mówiê. Nie wierz, pani, ksiêciu, nie ufaj jego dobrodziejstwom, nie ubezpieczaj siê jego moderacj±, czuwaj, strze¿ siê, bo ci tu zdradê na ka¿dym kroku gotuj±. Dech zamiera w piersiach od tego, co mi Paterson mówi³. Równego Sakowiczowi zbrodniarza w ¶wiecie nie ma... nie mogê o tym mówiæ, po prostu nie mogê mówiæ! Gdyby nie przysiêga, którom ksiêciu sk³ada³, ¿e ¿ycia i osoby jego strzec bêdê, ta rêka, pani, i ta szpada uwolni³yby ciê od gro¼by ustawicznej... Ale pierwszego zabi³bym Sakowicza... Tak jest! jego pierwszego przed wszystkimi lud¼mi! przed tymi nawet, którzy w mojej ojczy¼nie krew z ojca mego wytoczyli, fortunê zagarnêli i tu³acza, jurgieltnika ze mnie uczynili...
Tu Ketling trz±¶æ siê pocz±³ z uniesienia, przez chwilê gniót tylko rêk± gardê szpady, s³owa wyrzec nie mog±c, nastêpnie och³on±³ i jednym tchem wypowiedzia³, jakie sposoby podsuwa³ ksiêciu Sakowicz.
Panna Aleksandra, ku wielkiemu jego zdziwieniu, zachowa³a siê do¶æ spokojnie, ujrzawszy gro¿±c± sobie przepa¶æ, tylko twarz jej poblad³a i sta³a siê jeszcze powa¿niejsz±. Nieugiêta wola odbi³a siê w jej surowym spojrzeniu.
- Potrafiê siê uchroniæ! - rzek³a - tak mi dopomó¿ Bóg i ¶wiêty krzy¿!
- Ksi±¿ê dotychczas nie chcia³ i¶æ za rad± Sakowicza - doda³ Ketling- lecz gdy ujrzy, ¿e droga, któr± obra³, do niczego nie prowadzi...
I pocz±³ opowiadaæ o przyczynach, które Bogus³awa zatrzymywa³y.
Panna s³ucha³a ze zmarszczon± brwi±, ale niezbyt uwa¿nie, bo ju¿ poczê³a my¶leæ o tym, jak by siê wyrwaæ spod tej straszliwej opieki. Lecz ¿e w ca³ym kraju nie by³o miejsca nie oblanego krwi± i plany ucieczki nie przedstawia³y siê jasno, zatem wola³a o nich nie mówiæ.
- Panie kawalerze - rzek³a wreszcie - odpowiedz mi na jedno jeszcze pytanie. Stoili ksi±¿ê Bogus³aw po stronie króla szwedzkiego czy polskiego?
Nikomu z nas nietajno - odrzek³ m³ody oficer - ¿e ksi±¿ê nasz pragnie nale¿eæ do rozbioru tej Rzeczypospolitej, a¿eby Litwê w udzielne ksiêstwo dla siebie zmieniæ!
Tu umilk³ i rzek³by¶, ¿e jego my¶l pobieg³a mimo woli ¶ladami my¶li Oleñki, bo po chwili doda³:
- Elektor i Szwedzi na us³ugi ksiêcia, a ¿e ca³± zajmuj± Rzeczpospolitê, wiêc nie ma siê przed nimi gdzie schroniæ.
Oleñka nie odrzek³a nic.
Ketling czeka³ jeszcze przez chwilê, czy go o co zapytaæ nie zechce, lecz gdy milcza³a, ci±gle w³asnymi my¶lami zajêta, poczu³, ¿e nie nale¿y jej przeszkadzaæ, wiêc zgi±³ siê we dwoje w po¿egnalnym uk³onie, zamiataj±c ziemiê piórami od kapelusza.
- Dziêkujê, panie kawalerze - rzek³a wyci±gn±wszy doñ rêkê.
Oficer nie odwracaj±c siê zacz±³ cofaæ siê ku drzwiom.
Nagle na twarzy jej pojawi³y siê lekkie rumieñce, zawaha³a siê przez chwilê, nareszcie rzek³a :
- S³owo jeszcze, panie kawalerze.
- I ka¿de jest dla mnie ³ask±...
- Waæpan zna³e¶ pana... Andrzeja Kmicica...
- Tak jest, pani... z Kiejdan. Ostatni raz widzia³em go w Pilwiszkach, gdy¶my z Podlasia w te strony ci±gnêli.
- Czy prawda?... czy prawdê ksi±¿ê powiedzia³, i¿ mu siê pan Kmicic ofiarowa³ na osobê króla polskiego targn±æ?...
- Nie wiem, pani... Wiadomo mi jeno, i¿ siê w Pilwiszkach ze sob± naradzali, za czym ksi±¿ê odjecha³ z nim w lasy i tak d³ugo nie wraca³, ¿e Paterson pocz±³ siê baæ i wys³a³ wojsko na spotkanie. Ja w³a¶nie prowadzi³em ten oddzia³. Spotkali¶my ksiêcia, gdy ju¿ wraca³. Uwa¿a³em, ¿e by³ zalterowan bardzo, jakby wielkie wzruszenie duszy przeby³. Rozmawia³ te¿ sam ze sob±, co mu siê nigdy nie zdarza. S³ysza³em te¿, jako rzek³: “Diabe³ by siê na to porwa³...” Zreszt± nic wiêcej nie wiem... Jeno pó¼niej, gdy ksi±¿ê wspomina³ o tym, z czym mu siê pan Kmicic ofiarowa³, pomy¶la³em sobie: je¶li to by³o, to wtedy byæ musia³o.
Billewiczówna zacisnê³a wargi.
- Dziêkujê - rzek³a.
I po chwili zosta³a sama:
My¶l ucieczki opanowa³a j± zupe³nie. Za wszelk± cenê postanowi³a wyrwaæ siê z tych ohydnych miejsc i spod w³adzy tego zdradzieckiego ksiêcia. Ale dok±d siê udaæ? Wsie i miasta by³y w rêku szwedzkim, klasztory poburzone, zamki zrównane z ziemi±, kraj ca³y roi³ siê od ¿o³daków i od straszniejszych od nich zbiegów wojskowych, zbójców, wszelkiego rodzaju ³otrzyków. Jaki¿ los móg³ czekaæ dziewczynê rzucon± na pastwê tej burzy? Kto z ni± pójdzie? Ciotka Kulwiecówna, pan miecznik rosieñski i kilkunastu jego czeladzi. A czy¿ si³y te ochroni± j±?... Poszed³by mo¿e i Ketling, mo¿e by nawet znalaz³ gar¶æ wiernych ¿o³nierzy i przyjació³, którzy by chcieli mu towarzyszyæ, lecz Ketling kocha³ siê w niej zbyt widocznie, wiêc jak¿e jej by³o zaci±gaæ u niego d³ug wdziêczno¶ci, który by zbyt wielk± cen± sp³acaæ nastêpnie przysz³o? Wreszcie, jakie¿ mia³a prawo zamykaæ los temu m³odzieñcowi, ledwie wyros³emu z pacholêcia, i nara¿aæ go na po¶cig, na zgubê, je¿eli nie mog³a nic mu w zamian prócz przyja¼ni ofiarowaæ. Wiêc pyta³a sama siebie: co czyniæ, dok±d uciekaæ, gdy¿ tu i tam grozi³a zguba, tu i tam hañba.
W takiej rozterce dusznej poczê³a modliæ siê gor±co, a szczególniej powtarza³a gorliwie jedn± modlitwê, do której swego czasu stary pu³kownik zawsze siê w z³ych terminach ucieka³, zaczynaj±c± siê od s³ów:
 
Bóg ciê z dzieci±tkiem salwowa³
Od Herodowej z³o¶ci,
W Egipcie drogi prostowa³
Dla Twojej przezpieczno¶ci...
 
Tymczasem powsta³ wicher mocny i drzewa poczê³y w sadzie za oknami szumieæ okrutnie. Nagle przypomnia³y siê zamodlonej panience puszcze, na których skraju wychowa³a siê od ma³ego, i my¶l, ¿e w puszczach znajdzie siê jedyne bezpieczne schronisko, przelecia³a jej jako b³yskawica przez g³owê.
Wiêc odetchnê³a g³êboko Oleñka, bo znalaz³a wreszcie, czego szuka³a. Tak jest! Do Zielonki, do Rogowskiej! Tam nieprzyjaciel nie pójdzie, ³otrzyk nie bêdzie ³upu szuka³. Tam swój nawet, je¶li siê zapamiêta, to mo¿e zab³±dziæ i b³±dziæ a¿ do ¶mierci, co¿ za¶ dopiero obcy, dróg nie znaj±cy. Tam obroni± j± Domaszewicze, my¶liwi i Stakjanowie Dymni, a je¶li nie masz ich, je¶li ruszyli wszyscy za panem Wo³odyjowskim, to¿ tymi lasami mo¿na a¿ hen! do innych województw ci±gn±æ i w innych puszczach spokoju szukaæ.
Wspomnienie pana Wo³odyjowskiego rozweseli³o Oleñkê. Takiego by jej opiekuna! to prawy ¿o³nierz, to szabla, pod któr± i przed Kmicicem, i przed Radziwi³³ami samymi mo¿na siê schroniæ. Tu przypomnia³o siê jej, ¿e on to w³a¶nie radzi³ wówczas, gdy Kmicica w Billewiczach schwyta³, a¿eby w Puszczy Bia³owieskiej spokoju szukaæ.
I s³usznie mówi³! Rogowska i Zielonka za blisko Radziwi³³ów, a ko³o Bia³owie¿y stoi w³a¶nie ten Sapieha, który dopiero co star³ z oblicza ziemi najstraszniejszego Radziwi³³a.
Zatem do Bia³owie¿y, do Bia³owie¿y, choæby dzi¶, jutro!... Niech tylko miecznik rosieñski przyjedzie, nie bêdzie zwleka³a!
Ochroni± j± ciemne g³êbie Bia³owie¿y, a pó¼niej, gdy burza przejdzie, klasztor. Tam jeno spokój prawdziwy byæ mo¿e i zapomnienie wszystkich ludzi, wszystkiego bólu, ¿alu, pogardy...
 

 
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pajaa1981.pev.pl