CH19 (2) 

po polsku


We Trzy Króle, które jako¶ tego roku wypada³y w poniedzia³ek, jeszcze przed skoñczeniem nieszporów, bo s³ychaæ by³o grania i przy¶piewy w ko¶ciele, a ju¿ naród z wolna ci±gn±³ do karczmy, ¿e to pierwszy raz po adwencie i Godach mia³a byæ muzyka, a i szykowa³y siê zmówiny Ma³go¶ki K³êbianki z Wickiem Soch±, któren chocia tak samo siê pisa³ jak nieboszczyk Kuba, ale krewniactwa siê z nim wypiera³, jako ¿e parob by³ niepoczciwy i sielnie dufaj±cy w swoje morgi.
Powiadali te¿, jako i Stacho P³oszka, maj±cy siê ju¿ od kopania ku Ulisi so³tysównie, pewnikiem dzisiaj zapije sprawê i wszystko ze starym u³adzi, bo krzyw mu by³ i córki odmawia³, ¿e Stacho by³ sielny zabijaka, wicher nieposkromiony i z rodzicielami ciêgiem siê wadzi³, a za Ulisi± chcia³ ca³e cztery morgi abo dwa tysi±ce sp³aty na rêkê i dwa krowie ogony w dodatku.
Wójt te¿ dzisiaj wyprawia³ chrzciny, jeno ¿e w cha³upie, ale ró¿ni znajomkowie tak se rachowali, ¿e jak siê rozochoci, to w domu nie wytrzyma i z ca³± kompani±
do karczmy zwali, i fundowa³ bêdzie.
Za¶ prócz tych przynêt by³y jeszcze wiêksze, wa¿niejsze sprawy, zarówno obchodz±ce wszystkich.
Bo tak siê ano sta³o, ¿e na sumie od ludzi z drugich wsi dowiedzieli siê, ¿e dziedzic, co ino mu by³o potrza ludzi do porêby, to ju¿ zgodzi³ i zadatki podawa³: mia³o i¶æ z Rudki dziesiêciu, z Mod³icy piêtnastu, z Dêbicy cosik o¶miu, a samej rzepeckiej szlachty bez ma³a dwudziestu a z Lipiec ani jeden. Prawda to ju¿ by³a jasna i pewna, bo i sam borowy, któren by³ na sumie, przytwierdzi³
Niema³a z tego turbacja pad³a na biedotê, nieletka.
Ju¶ci, ¿e byli w Lipcach bogacze ca³± gêb±, byli i pomniejsi, którzy zarówno o zarobki nie stali, byli tako¿ jensi, u których a¿ piszcza³o z biedy, ale siê do niej nie przyznawali, bych ino przyjacielstwa z bogaczami nie straciæ i w jeden rz±d zaw¿dy z nimi stawaæ - ale i komorników, i takich, co ino cha³upy mieli, te¿ nie brakowa³o: którzy wyrabiali u gospodarzy m³ock±, którzy na tartaku siekier±, którzy za¶, gdzie siê ino zdarzy³a robota, a chyla tyla wyskrzybali, i¿ jako¶ siê tam z boska pomoc± prze¿ywili, ale ostawa³o jeszcze z piêæ familii, la których zimow± por± ca³kiem brakowa³o we wsi roboty, ci to w³a¶nie jako zbawienia czekali na te porêby.
A teraz co pocz±æ?
Zima by³a sroga, ma³o któren mia³ jaki taki grosz zapa¶ny, niejednemu ju¿ i ziemniaki siê koñczy³y, bieda by³a w cha³upie, a g³ód ju¿ zêbce szczerzy³ za wêg³em, do zwiesny daleko, a wspomo¿enia znik±d, to i nie dziwota, ¿e ciê¿ki frasunek pad³ na dusze. Zbierali siê po cha³upach ,medytowali, a¿ w koñcu kup± ca³± poszli do K³êba, by ich ten powied³ do dobrodzieja na poradê, ale K³±b siê wymówi³ rzekomo zmówinami córki, jensi te¿ podobnie wykrêcili siê kiej piskorze, bo stali ino o siebie i swoje wyrachowania mieli. Ze¼li³ siê tym srodze Bartek z tartaku, któren choæ robotê mia³, zaw¿dy z biednym narodem trzyma³, przybra³ do siê Filipa zza wody, Stacha Bylicowego ziêcia, Bartka Koz³a, Walka z krzyw± gêb± i w pi±ciu poszli do dobrodzieja prosiæ, by siê wstawi³ za nimi do dziedzica.
D³ugo nie by³o ich widaæ, dopiero po nieszporach przylecia³ Jambro¿y do Kobusów i powiedzia³, ¿e z ksiêdzem radz± i do karczmy prosto przyjd±.
A tymczasem wieczór siê ju¿ by³ uczyni³, ostatnie zorze zetli³y siê do cna, ¿e ino kaj¶ niekaj na zachodzie z tych szarych popio³ów ¿arzy³y siê kieby g³ownie dogasaj±ce, a ¶wiat z wolna otula³ siê w modraw± a lut± p³achtê nocy. Ksiê¿yca jeszcze nie by³o, jeno od suchych, przemarzniêtych ¶niegów bi³y ostyg³e, lodowate brzaski, w których rzecz ka¿da widnia³a jakoby w ¶miertelne gz³o przyodziana i zgo³a umar³a; gwiazdy te¿ jê³y siê wysypywaæ na ciemne niebo, a tak ros³y i trzês³y siê w onych daleko¶ciach, tak siê jarzy³y bystro, a¿ po ¶niegach sz³y skrzenia. Mróz za¶ bra³ srogi i podnosi³a siê taka skrzytwa, a¿ w uszach dzwoni³o i ¿eby najcichszy g³os, a lecia³ ¶wiatem ca³ym.
W cha³upach za¶ ognie zapalali i spieszyli z wieczorowymi obrz±dkami, jeszcze wodê nosili ze stawu, jeszcze czasem skrzypnê³y wierzeje albo siê jakie bydl±tko ozwa³o, to ktosik pod±¿a³ spieszno saniami, a ludzie w dyrdy ganiali po obej¶ciach, bo parzy³o w twarze jakby rozpalonym ¿elazem i dech zapiera³o, ale ju¿ wie¶ cich³a ca³kiem.
Jeno od karczmy coraz ostrzej rozlega³y siê muzyckie g³osy, bo ju¶ci, ¿e prawie z ka¿dej cha³upy ktosik siê tam przebiera³ na przewiady, a insze za¶, którym nie by³o do zmówin ni do spraw, te¿ ci±gnêli, bo im gorza³a pachnia³a. ¯e za¶ i babom cni³o siê ostawaæ samym, a dziewczyny a¿ piszcza³y do gzów i na muzykê nogami przebiera³y, to raz w raz, nim siê jeszcze do cna ¶ciemnia³o, lecia³y chy³kiem do karczmy, rzekomo by ch³opów nagnaæ do domów, ale ju¿ ostawa³y. Ju¶ci, ¿e za ojcami i dzieci ci±gnê³y co starsze, zw³aszcza ch³opaki zwo³ywali siê z op³otków gwizdaniem i szli kup±, zalegaj±c karczmowe sienie i przyzby, choæ mróz pra¿y³ ¿ywym ogniem.
A w karczmie k³êbi³a siê ju¿ niezgorsza gêstwa.
Têgi ogieñ buzowa³ siê na kominie, ¿e z pó³ izby zalewa³o krwawe ¶wiat³o szczap, których ¯yd ciêgiem przyk³adaæ kaza³ dziewce, bo kto ino wszed³, otrzepywa³ buciska o trzon, .nagrzewa³ zgrabia³e rêce i szed³ w ci¿bê odszukiwaæ swojaków, ¿e to, mimo ognia i lampy nad szynkwasem, mrok zalega³ k±ty i trudno by³o zrazu rozeznaæ. W jednym k±cie ode drogi, na k³odach od kapusty, siedzia³y muzykanty pobrzêkuj±cy niekiedy, jakby od niechcenia, bo siê jeszcze tany nie rozpoczê³y na dobre, tyla co tam jaka¶ niecierpliwsza para siê pokrêci³a.
Na izbie za¶, pod ¶cianami, przy sto³ach kupili siê kompaniami ludzie, ale ma³o kto ¶ciska³ kieliszek i przepija³, a jeno rajcowali rozgl±daj±c siê wko³o, a bacz±c na wchodz±cych.
Jeno przy szynkwasie by³ wiêkszy rejwach, bo stali tam ca³± kup± go¶cie K³êbowi i familianci Sochy, ale te¿ jeszcze z rzadka przepijali do siê, a tylko poredzali, ¶wiadczyli sobie godno¶ci, jak to przysta³o na zmówinach.
Wszyscy za¶ czêsto a nieznacznie nagl±dali pod okna, gdzie za sto³ami siedzia³o kilkunastu Rzepczaków, przyszli jeszcze za dnia i ostali. Nikt im wstrêtów nie czyni³, ale i nikto siê do nich nie kwapi³, tyle co Jambro¿y zaraz siê z nimi pokuma³ i sielnie gorza³ê ci±gn±³ a ocygania³, co ino wlaz³o. A pobok nich stoja³ Bartek z tartaku ze swoimi i w g³o¶ opowiada³, co im rzek³ dobrodziej, a sielnie pomstowa³ na dziedzica, w czym mu najg³o¶niej wtórowa³ Wojtek Kobus, ch³op suchy, ma³y a tak zapalczywy, ¿e ciêgiem siê podrywa³, wali³ piê¶ciami w stó³ i ciepa³ siê jako ten ptak, którego przezwisko nosi³, z rozmys³em za¶ to czyni³, bo domy¶lali siê, ¿e Rzepczaki ci±gn± na jutro do boru do r±bania, ale ¿aden z nich jakby nic nie s³ysza³, tak siedzieli spokojnie, zajêci miêdzy sob±.
Nikto te¿ z gospodarzy nie s³ucha³ tych wyzwisk ni zbytnio do serca nie bra³, ¿e dobrodziej nie chcia³ siê wstawiaæ za nimi do dziedzica, a naprzeciw, odwracano siê od nich i unikano, czym g³o¶niej krzyczeli, w g±szczu bowiem, jaki rozpiera³ karczmê, stowarzysza³ siê ka¿den do upodoby i kupi³, gdzie by³o dogodniej, nie bacz±c na s±siadów - tylko jedna Jagustynka chodzi³a od kupy do kupy, podjudza³a, ¿arty stroi³a, nowiny w uszy ludziom k³ad³a, pilnie jednak bacz±c, gdzie ju¿ pobrzêkuj± flachy a kieliszek ko³em chodzi.
I tak powoli, z wolna, niepostrze¿enie wci±ga³ siê naród do zabawy, bo coraz wiêkszy gwar nape³nia³ izbê i coraz czê¶ciej podzwania³y kieliszki, i coraz gê¶ciej siê robi³o, ¿e ju¿ drzwi siê prawie nie zamyka³y, tak szli i szli a¿ muzykanci, uczêstowani przez K³êba, urznêli rzêsistego mazura i w pierwsz± parê pu¶ci³ siê Socha z Ma³go¶k±, a za nimi za¶, kto ino mia³ ochotê.
Ale niewielu sz³o w tany, ogl±daj±c siê na pierwszych lipeckich kawalerów, na P³oszkê Stacha, Wachnika, wójtowego brata i drugich, którzy zmawiali siê po k±tach z dzieuchami, weso³e rozmowy wiedli, a podkpiwali pó³g³osem z rzepeckiej szlachty, którym wci±¿ basowa³ Jambro¿y.
Na to w³a¶nie pokaza³ siê Mateusz, o kiju jeszcze szed³, bo ledwie siê by³ z ³ó¿ka zwlók³, ¿e mu siê to cni³o za lud¼mi, kaza³ se wnet narz±dziæ gorza³ki przegotowanej z miodem, usiad³ z boku komina, popija³ i rzuca³ tym s³owem weso³ym do znajomków, ale z nag³a ucich³, bo Antek stan±³ we drzwiach, spostrzeg³ go, podniós³ hardo g³owê, ³ypn±³ ¶lepiami i przechodzi wpodle, jakby nie pojstrzegaj±c.
Mateusz siê uniós³ i zawo³a³:
Boryna! a chod¼cie no do mnie.
- Masz sprawê, to pierwszy przyst±p - powiedzia³ ostro my¶l±c, ¿e Mateusz zaczepia. ,
- Przyszed³bym, jeno siê jeszcze ruchaæ bez kijaszka nie mogê - odpar³ miêtko.
Antek nie dowierza³, zmarszczy³ gro¼nie brwi i podszed³, ale na to Mateusz chyci³ go za rêkê i zniewoli³, by przysiad³ na ³awie.
- Siadaj przy mnie. Owstydzi³e¶ mnie przed ca³ym ¶wiatem, pobi³e¶ tak, jucho, ¿e ju¿ mi ksiêdza wo³ali, ale gniewu do ciebie nie mam nijakiego i pierwszy z tym s³owem zgody przychodzê. Napij siê ze mn±. Nikt mnie jeszcze nie pobi³ i my¶la³em, ¿e takiego na ¶wiecie nie ma. Mocarz z ciebie prawdziwy, ¿eby takim ch³opem jak ja rzuciæ kiej snopem, no, no...
- Bo¶ mi na robocie przypieka³ ciêgiem, a potem i szczeka³ paskudnie, to miê rozebra³o, ¿em. ju¿ i nie baczy³, co robiê.
- Twoja prawda, twoja, sam to przytwierdzam i niee strachu, a po dobroci... Ale¶ mnie przyrychtowa³, no, ¿yw± krew oddawa³em, ziobra mi popêka³y, do ciebie pijê, Antek, co tam, poniechaj z³o¶ci, ja ci ju¿ nie pamiêtam, choæ mnie jeszcze plecy bol±... ale¶ ty chyba krzepciejszy ni¼li Wawrzek z Woli?...
- Nie zbi³em go to na odpu¶cie we ¿niwa, jeszcze siê pono lekuje...
- Wawrzona! Powiadali o tym, alem wierzyæ nie wierzy³. ¯ydzie, haraku z esencj±, a w ten mig, bo przetr±cê! - krzykn±³.
- Ale co¶ pyskowa³ przed ch³opami, to nieprawda?- pyta³ cicho Antek.
- Nieprawda, przez z³o¶æ ino gada³em, tak sobie:.. nie, gdzieby tam za¶ - wypiera³ siê przegl±daj±c pod ¶wiat³o flaszkê, by mu prawdy z oczów nie wyczyta³.
Przepili raz i drugi, potem Antek postawi³ kolejkê i znowu przepili, i ju¿ tak siedzieli wpodle siebie, pobratani zgo³a i w takim przyjacielstwie, a¿ siê na karczmie dziwowano temu. Mateusz za¶, ¿e sobie by³ podpi³ niezgorzej, pokrzykiwa³ na muzykê, by ra¼niej gra³a, przytupywa³, ¶mia³ siê w g³os do ch³opaków, a¿ przycichn±³ i j±³ Antkowi do ucha powiadaæ.
- Ju¶ci i to prawda, ¿e braæ j± chcia³em przez moc, ale mnie tak pazurami pobronowa³a, jakby mnie kto pyskiem po cierniach przewlók³. Ty¶ jej by³ milszy, wiem o tym dobrze, nie wypieraj siê, ty, i bez to na mnie nie chcia³a patrzeæ!... Trudno wo³u wodziæ, kiej nie chce sam chodziæ; zazdro¶æ mnie k±sa³a, ¿e i nie wypowiedzieæ, hej! Dziewka równa cudu, ¿e i nie nale¼æ ¶liczniejszej, a posz³a za starego na twoj± krzywdê, tego to ju¿ wyrozumieæ nie mogê...
- Na moj± krzywdê i na moje zatracenie! - jêkn±³ cicho i a¿ siê zerwa³, tak ognie w nim zagra³y na wspomnienie; ¿e ino zakl±³ i cosik mrucza³ do siebie.
- Cichoj, ludzie ano pos³ysz± i roznie¶æ gotowi.
- Bom to co rzek³?
- Ju¶ci, inom ja nie dos³ysza³, ale mogli drudzy.
- Bo ju¿ mi ¶cierpieæ trudno, tak miê tu w piersiach rozpiera, ¿e samo siê rwie ze mnie, samo...
- Mówiê ci, nie daj siê, póki czas - radzi³ chytrze, poci±gaj±c go z wolna za jêzyk.
- Mogê to, kiej kochanie gorsze choroby, ogniem po ko¶ciach chodzi, wrz±tkiem w sercu be³kocze, a tak± têskno¶ci± duszê przejmuje, ¿e ni je¶æ, ni spaæ, ni robiæ nic, jeno by cz³owiek ³bem t³uk³ o ¶cianê albo i zgo³a ¿ycia siê pozbawi³!
- Abo to nie wiem! Mój Jezus, abom to sam za Jagn± nie lata³! Ale jest tylko jedna rada na kochanie: o¿eniæ siê, a jakby rêk± odj±³. Znalaz³aby siê i druga: kiej o¿enkiem nie mo¿na, dostaæ kobietê, a wnet smak do niej przejdzie i kochanie siê skoñczy! Prawdê ci mówiê, przecie¿em niezgorszy praktyk! - dowodzi³ che³pliwie.
- A jak i potem nie przejdzie? - rzek³ smutnie.
- Ju¶ci, któren zza p³ota postêkuje, za wêg³ami siê czai, a kiej kiecka zachrzê¶ci, drygaj± mu kulasy - takiemu rych³o siê nie przemieni, ale to cio³ak, nie ch³op, za takiego nie da³bym i tego grosza - rzuci³ pogardliwie.
- Czyst± prawdê rzek³e¶, ale widzi mi siê, ¿e s± i takie ch³opy, s±... - zamedytowa³ siê.
- Przepij no do mnie, do cna mi zasch³o w gardzieli! Psiachmaæ sobacza z babami, niektóra chuchro takie, co kieby dmuchn±³, nakry³aby siê nogami, a czêsto i najwiêkszego mocarza wodzi kieby to cielê na postroneczku, mocy pozbawi, rozumu pozbawi i jeszcze na po¶miewisko ¶wiatu poda! Diable nasienie, ¶cierwo, mówiê ci, pij do mnie!. .
- W twoje rêce, bracie, w twoje!
- Bóg zap³aæ, mówiê ci, pluñ na to diable nasienie, przecie¿ rozum swój masz...
Przepili raz i drugi a pogadywali, Antek ju¿ by³ zdziebko napity, a ¿e nigdy nie mia³ przed kim siê wy¿aliæ, to teraz bra³a go szalona chêæ do wywnêtrzenia, ¿e ledwie siê powstrzyma³, tyla co tam rzuci³ czasami jakie wa¿ne s³owo, z którego Mateusz i tak wszystko miarkowa³, jeno nie dawa³ tego poznaæ po sobie.
W karczmie za¶ zabawa ju¿ sz³a rzetelna, muzyka rznê³a co si³ i tany sz³y za tanami, pito ju¿ we wszystkich k±tach, gdzieniegdzie ju¿ przychodzi³o do sporów, a wszêdy gadano tak g³o¶no, ¿e wrzawa przepe³nia³a izbê, a tupoty taneczników rozlega³y siê kieby bicie cepów. K³êbowa kompania przetoczy³a siê do alkierza, sk±d te¿ niezgorszy wrzask dochodzi³, jeno Socha i Ma³go¶ka tañcowali zapamiêtale abo uj±wszy siê wpó³ na mróz biegli na powietrze. Bartek z tartaku ze swoimi wci±¿ stali na jednym miejscu, pili ju¿ z drugiej flachy, a Wojtek Kobus ju¿ wprost wykrzykiwa³ ku rzepeckim ludziom:
- ¦lachta, ¶cierwy, worek i p³achta! - ¿e to za szlachtê siê uwa¿ali.
- Dziedzice, pó³ wsi jedn± krowê doi! - dorzuci³ zjadliwie drugi.
- Ko³tuniarze, przez koni siê obywaj±, bo ich same wszy nosz±.
- ¯ydoskie paroby!
- Dworskie pomiet³a, do psów siê im godziæ, kiej taki dobry wiatr czuj±!
- Poczu³y te¿ we dworze swoje i ci±gn±.
- Bêd± tu ludziom odbieraæ robotê.
- Wyczeszemy wama ko³tuny, ¿e bez ³bów pouciekacie!
- Wycieruchy, obie¿y¶wiaty, brak³o u ¯ydów palenia w piecach, to przylecia³y!
Dogadywali mocno, a jaki taki piê¶ci± wygra¿a³ i dar³ siê do nich, a coraz wiêcej ludzi wrza³o przeciwko, coraz zapalczywsze ko³o ich otacza³o, ¿e to ju¿ gorza³ka ponosi³a, ale oni siê nie odzywali, siedzieli przy sobie kup± ca³±, kije ino ¶ciskali miêdzy kolanami, popijali piwo, przegryzali kie³basê, jak± mieli ze sob±, a hardo, nieustraszliwie pogl±dali na ch³opów.
By³oby mo¿e i przysz³o z miejsca do bitki, ale K³±b przylecia³, j±³ uspokajaæ, przek³adaæ a prosiæ, a za nim starsi i Jambro¿y, ¿e Kobus zaprzesta³ pyskowaæ, drugich te¿ odci±gnêli na poczêstunek do szynkwasu, potem muzyka sielnie zagra³a, a Jambro¿ j±³ znowu cyganiæ niestworzone historie o wojnach, Napolionie, Naczelniku, a pó¼niej i insze ucieszne rzeczy, a¿ siê niejedni pok³adali ze ¶miechu; a on rad wielce, podpity niezgorzej, rozpar³ siê przy stole i prawi³:
- Na ostatek opowiem jeszcze jedn± historiê, krótk±, bo mi pilno tañcowaæ, a i dzieuchy krzywe, ¿e do nich nie przychodzê! Wiecie, zmówiny dzisiaj K³êbianki ze Soch± Wickiem. Gdybym chcia³, moje by by³y z Ma³go¶k±, moje!
Bo ano by³o tak:
“We czwartek zwalili siê do starego K³êba z wódk±! Przyszli w jeden czas od Sochy i przyszli od Pryczka; jedni przepijaj± harakiem, drudzy za¶ s³odk±, od jednych K³±b pije i od drugich nie wylewa. Jeden jest dobry, a i drugi nie gorszy!
Swaty a¿ siê poc±, tak prawi± i zalecaj± swoich kawalerów:
Ten ma morgi galante przez skowronków nawo¿one, a drugi te¿ takie, na których ino pieskowie wesela swoje odprawuj±.
Jeden ma cha³upê, do której ¶winie pod przyciesiami w³a¿±, a i drugi nie gorsz±.
Obaj sielne bogacze, ¿e szukaæ daleko!
Socha ma ca³y ko³nierz od ko¿ucha, bo resztê pieski roznies³y, Pryczek za¶ ma obertelek od ¶wi±tecznych portek i guzik ¶wiec±cy kiej ze z³ota!
Jeden ch³opak ¶mig³y kiej ta kopica, a i drugiemu brzucho wzdeno od ziemniaków!
Galante parobki !
Sosze ¶lina z gêby cieknie, a Pryczek ma ¶lepie kaprawe!
Równe we wszystkim, a takie robotne i zapamiêta³e, ¿e choæby pó³ æwiartki ziemniaków na raz zjedz± i za drug± patrz± !
Oba dobre na ziêciów, oba krowy mog± popa¶æ, izbê przymie¶æ, gnoju urzuciæ; oba krzywdy dziewce nie zrobi± nijakiej, bo z boækami kompanii nie trzymaj±. Sielne parobki, rozmowne, m±drale, przemy¶lne, z jad³em zawsze do gêby trafiaj±, a nie gdzie indziej.
Co tu pocz±æ, kiej oba siê zarówno widz± staremu, to siê krêci, w nosie d³ubie, a Ma³go¶ki pyta: którego chcesz?...
- Oba pokraki, tatulu, pozwólcie, to ju¿ se Jambro¿a wybierê !...
Stary g³ow± krêci³, deliberowa³ d³ugo, wiadomo, ¿e m±drala na ca³± cha³upê, a tu ch³opaki przynaglaj±, swaty swoje wci±¿ prawi±, to siê napi³ od jednych haraku, napi³ siê od drugich s³odkiej i powiada:
- Wagê przynie¶ta!
Przynie¶li on± wagê, ustawili, a on prawi:
- Zwa¿ta siê, ch³opaki, któren bêdzie ciê¿szy, tego na ziêcia wybierê.
Zafrasowa³y siê swaty, pos³ali po gorza³kê i medytuj±: któren? bo obaj byli kieby te pluskwy zeschniête! Skoczy³y po rozum do g³owy Pryczkowe swaty, nasu³y mu za pazuchê kamieni, to w kieszenie napcha³y. Ale i Sochowie te¿ nie by³y g³upie, nie by³o co, to gêsiora wsadzili mu pod kapotê i na wagê go stawi±... licz±, a¿ tu cosik powiada: S... s... s... Socha niby, i gêsior bêc na ziemiê! Roze¶mieli siê wszyscy, a K³±b powiada:
- Zmy¶lna jucha jest, choæ wagi nie trzyma, ty bêdziesz moim ziêciem!”
Ju¶ci, ¿e w tym, prócz tego wa¿enia, innej prawdy nie by³o, jeno ¿e opowiada³ tak ¶miesznie, a¿ siê pop³akiwali z uciechy i takim ¶miechem buchali, ¿e na ca³± karczmê sz³o.
¯e wnet K³êbowi go¶cie wywalili siê z alkierza i ca³± hurm± szli w taniec, to wrzask siê podniós³, tupot, krzyki, ¿e ju¿ ¿adnego g³osu z osobna nie rozezna³.
Ze ³bów poczyna³o kurzyæ, gor±co¶æ rozbiera³a, uciecha ros³a, to i m³odzi hulali z ca³ej mocy, a starsi zasiê zalegali sto³y, stowarzyszali siê, gdzie ino mogli i gdzie kto ustoja³, bo tanecznicy rozbijali i coraz wiêkszym ko³em zataczali, a ka¿den w g³os gada³, przepija³, z drugimi siê cieszy³, swojego dowodzi³, ¶wiêta u¿ywa³.
Muzyka za¶ rznê³a siarczy¶cie i tany sz³y zapamiêta³e, choæ by³ taki g±szcz, ¿e g³owa przy g³owie, plecy przy plecach, to i tak siê trz±chali, po izbie nosili, pokrzykiwali weso³o, a obcasami bili, ¿e ino dyle skowycza³y i szynkwas podrygiwa³!
Zabawa by³a sielna, boæ wszyscy siê dok³adali z ca³ej mocy, dusz± ca³±.
Zima toæ sz³a, naród oderwa³ rêce spracowane od matki ziemi, to i podnosi³ przygiête karki, podnosi³ zafrasowane dusze, prostowa³ siê, rozrasta³ i równa³ jeden z drugim w wolno¶ci, w odpoczywaniu i w tej my¶li swobodnej, ¿e ka¿den cz³owiek widnia³ z osobna i wyra¼nie jako ten bór, z którego nie wydzielisz drzewin latem, bo w jednakim, równo zielonym g±szczu stoi przywarty do rodnej ziemi, a niech jeno ¶nieg spadnie, ziemia siê przes³oni, a wnet ka¿de drzewo dojrzysz z osobna i w ten mig rozeznasz: d±bek-li to, grabek-li to, osiczyna-li to!
Takuteñko by³o i z narodem.
Jeno Antek z Mateuszem nie ruchali siê ze swoich miejsc, siedzieli przy siê po przyjacielsku i z cicha ugwarzali o ró¿no¶ciach, ile ¿e ciêgiem kto¶ do nich przystawa³ i swoje dok³ada³; przyszed³ Stacho P³oszka, przyszed³ Balcerek, przyszed³ wójtów brat i drugie; te wszystkie najpierwsze we wsi kawalery, którzy dru¿bowali na weselu Jagusi. Zrazu nie¶mia³o przystawali, ¿e to nie wiada by³o, czy Antek jakim ostrym s³owem nie ciepnie, ale nie, po- dawa³ ka¿demu rêkê a z dobro¶ci± patrza³, to i wnet oto- czyli go zwartym ko³em, pilnie s³uchali, przyjacielstwo ¶wiadczyli i tak mu siê umilali a zdawali we wszystkim, jak przódzi, kiedy to im przewodzi³ jeszcze, u¶miecha³ siê ino gorzko jako¶, bo mu siê wspomnia³o jak to jeszcze wczoraj a ci sami omijali go z dala na drodze.
- Ani ciê nikaj nie ujrzeæ, do karczmy nie zachodzisz! - powiedzia³ P³oszka.
- Od rana do nocy robiê, to kiej to mam czas na karczmê?
- Prawda, prawda! - przytwierdzili pó³g³osem, a potem z wolna przeszli na ró¿ne sprawy wsiowe, na ojców, to o dzieuchach mówili, to o zimie, bo rozmowa jako¶ siê nie wied³a, Antek ma³o mówi³, a ciêgiem spogl±da³ na drzwi, spodziewa³ siê, ¿e Jagna przyjdzie. Dopiero gdy Balcerek j±³ opowiadaæ o naradzie, jaka siê odby³a we ¶wiêta u K³êbów wzglêdem lasu, s³ucha³ uwa¿nie.
- Có¿ uredzili? - zapyta³.
- A có¿, skamlali, narzekali, ¿alili siê, a rady nijakiej nie powziêli, prócz tej, ¿e nie trza pozwoliæ na wyrêb.
- A bo to co m±drego uradz± te s³omiane wiechcie!- wykrzykn±³ P³oszka. - Zbieraj± siê, gorza³y siê napij±, wysapi±, nawyrzekaj± i tyla z tych narad jest, co z ³oñskiego ¶niegu, a dziedzic mo¿e sobie spokojnie ci±æ choæby i wszystek las.
- Nie trza pozwoliæ - rzuci³ krótko Mateusz.
- Któ¿ to go powstrzyma, któ¿ zabroni? - zaczêli wykrzykiwaæ.
- Któ¿ jak nie wy?
- A ju¶ci, pozwol± to na co? Ozwa³em siê kiedy¶, to ociec miê skrzycza³, ¿ebym nosa pilnowa³, ¿e to nie moja sprawa, a ich, gospodarzy! Ju¶ci, maj± prawo do tego, bo wszystko w gar¶ci dzier¿± i choæby na tê minutê, a nie popuszcz±, a my có¿ znaczymy, tyle co te parobki! - unosi³ siê P³oszka.
- ¬le jest ca³kiem, ¼le.
- A nie tak powinno byæ!
- Ju¶ci, ¿e m³odych powinni przypu¶ciæ do gruntów i do rz±dów.
- A samym na wycugi i¶æ!
- Ja wojsko ods³u¿y³em, lata mi id±, a tego, co moje, daæ nie chc±! - krzycza³ P³oszka.
- Ka¿demu czas na swoje.
- A wszyscy¶my tutaj pokrzywdzeni.
- A najbarzej Antek!
- Trza by we wsi zrobiæ porz±dki! - szepn±³ twardo
Szymek, Jagusin brat, któren niedawno przyszed³ i stoja³ poza drugimi cicho, spojrzeli na niego zdumieni, a on wysun±³ siê na czo³o i j±³ gor±co prawiæ o swoich krzywdach, a w oczy wszystkim patrza³ i czerwieni³ siê, ¿e to nieprzywyk³y by³ przed drugimi mówiæ i boja³ siê jeszcze nieco matki.
- Nastka go tak nauczy³a rozumu! - szepn±³ który¶, roze¶miali siê wszyscy, a¿ Szymek zmilkn±³ i cofn±³ siê w cieñ, wtedy wójtów brat, Grzela Rakoski, choæ nie by³ rozmowny i nieco siê zaj±kiwa³, zacz±³ prawiæ.
- ¯e starzy trzymaj± grunta i dzieciom nie popuszczaj±, ¼le ju¶ci jest, bo krzywda - ale to jest najgorsze, ¿e siê g³upio rz±dz±. Przecie z tym lasem dawno by³by koniec, ¿eby siê byli zgodzili z dziedzicem.
- Jak¿e, dawa³ po dwie morgi, kiedy siê nam nale¿y po cztery na pó³w³óczek.
- Nale¿y albo i nie nale¿y, to jeszcze nie wiadomo, to ju¿ urzêdniki rozs±dz±.
- Kiedy oni z dziedzicami trzymaj±!
- Hale, trzymaj± tam, przecie¿ sam komisarz powiedzia³, by siê nie godziæ na dwie morgi, to dziedzic musi daæ wiêcej! - t³umaczy³ Balcerek.
- Cichocie no, bo kowal ano ze starszym idzie!- szepn±³ Mateusz.
Obejrzeli siê na drzwi, jako¿ prawdziwie, kowal wiód³ siê pod pachy ze starszym, obaj ju¿ byli napici niezgorzej, to siê mocno przepychali przez gêstwê i rznêli prosto do szynkwasu, ale nie postali tam d³ugo, ¯yd ich powiód³ do alkierza.
- Na chrzcinach u wójta siê uraczyli.
- Wyprawia to dzisiaj? - zapyta³ Antek.
- A dyæ ojcowie nasi tam siedz±. So³tys poszed³ w kumy z Balcerkow±, bo pono stary Boryna siê pogniewa³ i nie chcia³ - t³umaczy³ P³oszka.
- A to co za jeden ? - wykrzykn±³ Balcerek.
- To pan Jacek, dziedzicowy brat z Woli! - obja¶nia³ Grzela. A¿ powstali, by siê przyjrzeæ, bo pan Jacek przeciska³ siê z wolna a oczami kogo¶ szuka³, a¿ i natkna³ siê na Bartka z tartaku i z nim poszed³ pod ¶cianê, do rzepeckich.
- Czego on mo¿e chcieæ?
- Czego, a niczego, tak se chodzi ino po wsiach, z ch³opami gada, niejednemu pomo¿e, na skrzypkach przygrywa, dzieuchy piosneczek uczy, g³upawy jest pono.
- Koñcz no, Grzela, co¶ zacz±³, koñcz!
- O lesie zacz±³em mówiæ; moja rada jest taka, aby tej sprawy samym starym nie ostawiaæ, bo zepsuj±.
- Có¿, na to jest tylko jedna rada, zaczn± las ci±æ, ca³± wsi± i¶æ, rozegnaæ, nie pozwoliæ dopóty, a¿ siê dziedzic ze wsi± nie ugodzi! - rzek³ mocno Antek.
- To samo uradzali u K³êba.
- Uradzali! Ale nie zrobi±, bo kto pójdzie za nimi?
- Gospodarze pójd±.
- Nie wszystkie.
- Jak Boryna poprowadzi, to i wszyscy pójd±.
- Jeno nie wiada, czy Maciej zechce.
- To Antek poprowadzi - wykrzykn±³ zapalczywie Balcerek.
Przytwierdzili mu gor±co wszyscy, jeden tylko Grzela siê sprzeciwia³, a ¿e bywa³ we ¶wiecie i gazetê "Zorzê" czytywa³, to j±³ naucznie i kiej z ksi±¿ki prawiæ, ¿e gwa³tu nie mo¿na czyniæ, bo wda siê w to s±d i prócz kozy nikt wiêcej nie wskóra, ¿e trzeba, aby wie¶ sprowadzi³a z miasta adwokata, a ten by wszystko po sprawiedliwo¶ci wyrychtowa³.
Nie chcieli go s³uchaæ d³ugo i jaki taki przekpiwa³, oze¼li³ siê te¿ srodze i powiedzia³:
- Na ojców wyrzekacie, ¿e g³upie, a sami ani za grosz pomy¶lenia nie macie, a jeno jak te dzieci, co jeszcze ba³ykuj±, cudze powtarzacie!
- Boryna z Jagusi± i dzieuchami! - zauwa¿y³ który¶.
Antek, któren chcia³ co¶ odpowiedzieæ Grzeli, zmilkn±³ i polecia³ oczami za Jagn±.
Pó¼no przyszli, ju¿ po kolacji, bo stary d³ugo siê opiera³ skamleniom Józki i namowom Nastki, czeka³, a¿ Jagusia poprosi, ale ona zaraz po obiedzie zapowiedzia³a ostro, ¿e pójdzie na muzykê, odpar³ jej ostro, i¿ siê nog± z cha³upy nie ruszy, nie poszed³ do wójta, to nigdzie nie pójdzie.
Nie prosi³a go ju¿ wiêcej, zawziê³a siê tak, ¿e ani tym s³owem wiêcej siê nie odezwa³a, pop³akiwa³a jeno po k±tach, drzwiami trzaska³a, wystawa³a przed domem na mrozie i ciska³a siê po cha³upie jak ten z³y wiatr, a¿e mrozi³o od niej z³o¶ci±, a gdy do kolacji siadali, nie posz³a je¶æ, jeno zaczê³a we³niaki ze skrzyni dobywaæ, przymierzaæ a przystrajaæ siê.
To i có¿ mia³ stary pocz±æ, kl±³, przygadywa³, zapowiada³, ¿e nie pójdzie, w koñcu jeszcze j± sielnie musia³ przepraszaæ i rad nierad powiód³ do karczmy.
Hardo ano wchodzi³, wynio¶le i ma³o z kim siê wita³, bo i równych by³o niewiela, jako ¿e co najpierwsi u wójta byli na chrzcinach, syna za¶ nie spostrzeg³, chocia¿ siê pilnie rozgl±da³ w t³oku.
Antek za¶ ju¿ nie spuszcza³ oczów z Jagusi, sta³a w³a¶nie przy szynkwasie, ch³opaki siê do niej sypnêli zapraszaæ do tañca, odmawia³a pogaduj±c weso³o, a ukradkiem przebieraj±c oczami wskró¶ ludzi - taka urodna widzia³a siê dzisiaj, ¿e choæ naród ju¿ by³ napity, a spogl±dali na ni± z podziwem. Ponad wszystkie piêkniejsza. A przecie¿ by³a tam i Nastka, ano do malwy z czerwieni szmat i wy-
rostu podobna, by³a i Weronka P³oszkówna kiej georginia rumiana i w sobie wielce podufa³a, by³a Sochówna, skrzat ledwie doros³y, gibki i z gêbusi± kiej ten cukier s³odk±, by³y i drugie urodne, wyros³e, ci±gn±ce oczy parobków, a jak Balcerkówna Marysia, na podziw wyros³a, bia³a, rzepiasta dziewka i pierwsza we wsi tanecznica - ale ¿adna ani siê równa³a z Jagn±, ¿adna. Przenosi³a wszystkie urod±, strojem, postaw± i tymi modrymi, jarz±cymi ¶lepiami, jako ró¿a przenosi one nasturcje a malwy, a georginie, a maki, ¿e zgo³a podlejsze siê przy niej widz±, tak ci ona przenosi³a wszystkie i nad wszystkie panowa³a. Przystroi³a siê te¿ dzisiaj kiej na jakie wesele; we³niak wdzia³a gor±co¿ó³ty w zielone a bia³e pasy, stanik za¶ z modrego aksamitu, dziergany z³ot± nitk± i g³êboko, do pó³ piersi wyciêty, a na koszuli cieniu¶kiej, która bieluchn± fryzk± burzy³a siê suto ko³o szyi i przy d³oniach, zawiesi³a rzêdy korali, bursztynów i onych pere³, na w³osach mia³a chusteczkê jedwabn±, modraw±, w ró¿owy rzucik farbowan±, a koñce od niej pu¶ci³a na plecy.
Bra³y j± za to przystrojenie kobiety na ozory i przymawia³y z³o¶liwie, nie dba³a ta o to wcale, dojrza³a wnet Antka i pokra¶niawszy z rado¶ci, jako ta woda pod zachód, odwróci³a siê od starego, któremu ¯yd cosik gada³ i zaraz poprowadzi³ do alkierza, gdzie i pozosta³.
Ju¶ci, ¿e Antek ino tego czeka³, bo wnet bokiem karczmy siê przecisn±³ i spokojnie wita³ siê z nimi, choæ Józka umy¶lnie siê odwróci³a.
- Przyszli¶cie na muzykê czy na zmówiny Ma³go¶ki?
- Na muzykê... - odpar³a cicho, bo g³os jej ca³kiem odjê³o wzruszenie.
Stali przy sobie czas jaki¶ bez s³owa, jeno dychali prêdzej, a ukradkiem zagl±dali sobie w oczy, tanecznicy zepchnêli ich pod ¶cianê, Nastkê poj±³ do tañca Szymek, Józka te¿ siê gdzie¶ zapodzia³a, ¿e sami zostali.
- Co dnia wyczekujê, co dnia... - szepn±³ cicho.
- A mogê to wyj¶æ?... pilnuj± mnie odpar³a ze dr¿eniem, rêce siê ich spotka³y same jako¶, cisnêli siê biodrami, pobledli oboje, tchu im brakowa³o, w oczach skry siê jarzy³y, a w sercach by³a taka muzyka, ¿e i nie wypowiedzieæ.
- Odst±p ¼dziebko, pu¶æ!... - prosi³a cichutko, boæ pe³no by³o ludzi dooko³a.
Nie odrzek³ na to, jeno uj±³ j± mocno wpó³, gêstwê roztr±ci³, wywiód³ w ko³o i krzykn±³ do muzykantów:
- Obertasa; ch³opacy, a ostro!
Ju¶ci, ¿e trzasnêli z ca³ej mocy, a¿ basica jêknê³a, znali go przecie¿, ¿e jak siê rozochoci, to gotów ca³ej karczmie fundowaæ !
A za nim pu¶cili siê w tan i jego kamraty, tañcowa³ P³oszka, tañcowa³ Balcerek, tañcowa³ Grzela, tañcowa³y i drugie, a Mateusz, ¿e mu to ¿ebra jeszcze nie popuszcza³y, to ino przytupywa³ a krzyka³ la zachêty!
Antek za¶ hula³ zapamiêtale, wywiód³ siê naprzód, przegoni³ wszystkich i wia³ w pierwsz± parê tak siarczy¶cie, ¿e ju¿ nic nie pamiêta³ i na nic ni zwa¿a³, bo Jagu¶ cisnê³a siê do niego s³odko, a raz w raz, ledwie dech ³api±c, prosi³a:
- Jeszcze, Janto¶, jeszcze ¼dziebko!
D³ugo tañcowali, odpoczêli tyla, by z³apaæ nieco¶ tchu napiæ siê piwa, i znowu poszli w tan nie bacz±c, ¿e ludzie zwracaj± na nich uwagê, co¶ szepcz± a krzywi± siê i w g³os dogaduj±.
Ale Antkowi ju¿ by³o wszystko jedno dzisiaj, skoro jeno poczu³ j± przy sobie, skoro przycisn±³ do siê, ¿e a¿ siê prê¿y³a i przywiera³a te lube modre oczy, to siê ju¿ by³ ca³kiem zapamiêta³! Rado¶æ w nim gra³a i takie wesele, jak kieby siê ten zwiesnowy dzieñ w nim zrobi³. Zapomnia³ o ludziach i ¶wiecie ca³ym, krew w nim zawrza³a i moc wsta³a taka harda, nieustêpliwa, a¿ mu piersi rozpiera³o! A Jagu¶ te¿ by³a ca³kiem jakby utopiona w lubo¶ci i w zapamiêtaniu! Unosi³ j± jak ten smok, nie opiera³a siê temu, bo jak¿e, mog³aby to, kiej krêci³ ni±, ponosi³, przyciska³, ¿e chwilami mrocza³o w niej i traci³a z pamiêci ¶wiat wszystek, a gra³o w niej takim weselem, m³odo¶ci±, uciech±, ¿e ju¿ nic nie widzia³a, ino te jego brwie czarne, te oczy przepa¶ciste, a te wargi czerwone, ci±gn±ce!
A skrzypice wycina³y siarczy¶cie, zawodz±cy i nies³y siê piesneczk±, jako ten ¿niwny wicher pal±c±, od której krew siê w ogieñ przemienia³a i serce gra³o weselem a moc±; basy za¶ pobekiwa³y drygliwie do taktu, ¿e same nogi nios³y i trzaska³y ho³ubce; flet za¶ przegwizdywa³ i wabi³ kiej ten kos na zwiesnê, a tak± lubo¶ci± przejmowa³, tak serce otwiera³, a¿ ciarki przechodzi³y, w g³owie siê m±ci³o, tchu brakowa³o, a zarazem chcia³o siê p³akaæ i ¶miaæ, i krzykaæ, i tuliæ, i ca³owaæ, i lecieæ gdzie¶ we ¶wiat wszystek, w zapamiêtanie - to i tañcowali tak ogni¶cie, a¿ siê karczma trzês³a i dygota³y beczki z muzykantami.
Z piêædziesi±t par mieni³o siê w tym kole wielgachnym, taczaj±cym siê od ¶ciany do ¶ciany, roz¶piewanym, pijanym uciech± i tak± moc±, ¿e flachy siê przewraca³y, lampy gas³y, noc ich obejmowa³a i rozdrgany mrok, bo ino te g³ownie w kominie roz¿arzane wichur± pêdu, sypa³y iskrami i bucha³y krwawym p³omieniem, w którym ledwie majaczy³ zbity k³±b ludzki, wij±cy siê dooko³a tak± gêstw±, ¿e ani okiem uchwyci³ ni rozpozna³, gdzie ch³op, gdzie kobieta! Kapoty wiewa³y gór± kiej te skrzyd³a bia³e, we³niaki, wst±¿ki, zapaski, rozpalone twarze, jarz±ce oczy, tupoty zapamiêta³e, ¶piewki, pokrzyki, wszystko siê wraz miesza³o, krêci³o w kó³ko kieby jedno wrzeciono, od którego bi³ ogromny wrzask i lecia³ przez wywarte do sieni drzwi w o¶nie¿on±, mro¼n±, zimow± noc.
Antek za¶ hula³ wci±¿ na przedzie, bi³ obcasami najg³o¶niej, zawija³ kiej wichura, przypada³ do ziemi, ¿e my¶leli: upadnie! Gdzie za¶, on ju¿ sta³, ju¿ znowu ponosi³, ju¿ krzyka³, czasem jak± piosneczkê muzykantom rzuca³ i no-
si³ siê wskro¶ ci¿by, rozbija³, tratowa³, jak burza szed³, a¿ strach bra³ niejednych, a ma³o kto za nim nad±¿y³.
Z dobr± godzinê tak wywija³, bo chocia¿ inni przystawali zmêczeni, a nawet i muzyce mdla³y rêce, pieni±dze im rzuca³, przynagla³ graæ i tañcowa³, ¿e w koñcu prawie ino we dwoje pozostali w kole. Ju¶ci, ¿e przez to baby ju¿ g³o¶no wydziwia³y z takiej hulanki, kiwa³y g³owami, me³³y ozorami i litowa³y siê nad Boryn±, a¿ Józka, z³a na Antka, a barzej jeszcze na macochê, polecia³a do starego.
- Ociec, a to Antek tañcuje z macoch±, a¿ ludzie wydziwiaj±! - szepnê³a.
- Niech tañcuj±, od tego karczma! - odpar³ i wzi±³ siê znowu tr±caæ ze starszym i kowalem, a prawiæ cosik.
Wróci³a z niczym, ale jê³a nagl±daæ za nimi pilnie, bo po tañcu stali przy szynkwasie z ca³± gromad± dziewczyn i ch³opaków. Weso³o im by³o, Jambro¿y bowiem, pijany ju¿ ca³kiem, prawi³ im takie przypowiastki, a¿ siê dziewczyny przys³ania³y zapaskami, a parobcy w g³os ¶mieli, a jeszcze swoje dok³adali. Antek fundowa³ wszystkim piwo, pierwszy przepija³, niewoli³, w ramiona bra³ parobków, ¶ciska³, a dzieuchom ca³ymi gar¶ciami pcha³ za pazuchê karmelki, by móc przy tym i Jagusi nak³a¶æ, a mimo zmêczenia ¶mia³ siê najg³o¶niej i rad siê rozgadywa³!
Na karczmie te¿ siê zabawiano niezgorzej, naród siê ju¿ ca³kiem rozochoci³ i rozgrza³, to ciêgiem jakie¶ pary tañcowa³y, a drudzy gêstwili siê, gdzie siê ino da³o, i radzili, przepijali, kumali siê jedni z drugimi i weso³o¶ci ca³ym sercem za¿ywali. Rzepecka szlachta ruszy³a zza swojego sto³u, bo siê ju¿ byli pokumali przy gorza³ce z Lipczakami, a niektórzy i do tañca siê brali, dzieuchy siê nie wy-
mawia³y, ¿e to obej¶cie mieli delikatniejsze i grzecznie prosili.
Antkowa za¶ gromada zabawia³a siê z osobna, ¿e to m³ód¼ sama by³a i co najpierwsza we wsi, a on, mimo ¿e ze wszystkimi pogadywa³, prawie o Bo¿ym ¶wiecie nie wiedzia³ i prosto jakby siê dzisiaj zapamiêta³, na nic ju¿ nie patrzy³, z niczym siê nie kry³, bo i nie poradzi³ nawet - to i nie baczy³, ¿e ludzie dooko³a spozieraj± uwa¿nie i pilnie nas³uchuj±. Hale, dba³ tam o to - wci±¿ jej prawi³ do ucha, przypiera³ do ¶ciany, obejmowa³, za rêce bra³, ale ledwie siê ju¿ wstrzymywa³ od ca³owania! Oczy mu ino lata³y nieprzytomnie i w piersiach wzbiera³a taka burza, ¿e gotów siê by³ wa¿yæ na wszystko, byle zaraz przed ni±, bo widzia³ w modrych, rozp³omienionych oczach podziw i kochanie! To i rós³ coraz bardziej, puszy³ siê i huka³ kiej ten wicher, nim uderzy! Pi³ przy tym têgo i Jagusiê niewoli³, a¿ siê jej w g³owie m±ci³o, ¿e ani wiedzia³a, co siê z ni± dzieje, jeno chwilami, gdy muzyka milk³a i karczma nieco przycicha³a, przytomnia³a zdziebko, strach j± ogarnia³, obziera³a siê ze zdumieniem, jakby poratunku szukaj±c, uciekaæ nawet pragnê³a, ale sta³ pobok i tak patrza³; taki ¿ar bucha³ od niego, takie kochanie w niej wzbiera³o, ¿e w mig zapomina³a o wszystkim.
Ci±gnê³o siê to dosyæ d³ugo, bo Antek ju¿ gorza³kê stawia³ ca³ej kompanii. ¯yd chêtnie dawa³ i ka¿d± kwartê dwa razy na drzwiach znaczy³.
¯e za¶ ca³ej kompanii zaczê³o w g³owach siê m±ciæ, to kup± poszli tañcowaæ, bych siê nieco otrze¼wiæ, ju¶ci, ¿e i Antek z Jagusi± tañcowali na przedzie.
Wyszed³ na to z alkierza Boryna, przywied³y go kobiety zgorszone, popatrzy³ i wnet siê we wszystkim pomiarkowa³, z³o¶æ go poderwa³a sroga, zak±si³ ino zêby, zapi±³ pêtle kapoty, czapê nacisn±³ i j±³ siê przebieraæ do nich. Ustêpowali mu z drogi, bo blady by³ kiej ¶ciana i oczami dziko ¶wieci³.
- Do domu! - powiedzia³ g³o¶no, gdy nadlecieli, i chcia³ j± chyciæ za rêkê, ale w ten mig Antek zakrêci³ w miejscu i poniós³ dalej, ¿e pró¿no chcia³a siê wyrwaæ. Podskoczy³ wtedy Boryna, rozwali³ ko³o, wyrwa³ j± z Antkowych ramion, nie popu¶ci³ i nie spojrzawszy nawet na syna wiód³ z karczmy.
Muzyka raptem usta³a, cicho¶æ z nag³a pad³a na wszystkich, ¿e stanêli jak wryci, nikt siê i s³owem nie ozwa³, miarkowali bowiem, ¿e staje siê co¶ strasznego, gdy¿ Antek rzuci³ siê za nimi, roztr±ci³ ci¿bê kiej snopki i wybieg³ z karczmy, ale skoro go jeno mróz owion±³, zatoczy³ siê na drzewo le¿±ce przed domem i pad³ w ¶nieg, rych³o siê jednak podniós³ i dogna³ ich na skrêcie drogi ko³o stawu.
- Id¼ swoj± drog± i ludzi nie zaczepiaj! - krzykn±³ stary odwracaj±c siê do niego. Jagna z wrzaskiem uciek³a do cha³upy, a Józka wtyka³a w gar¶cie staremu jaki¶ kó³i wrzeszcza³a:
- Bijcie tego zbója, bijcie, tatulu!...
- Pu¶æcie j±, pu¶æcie! - be³kota³ Antek zgo³a nieprzytomnie i przysuwa³ siê z piê¶ciami, gotowymi do darcia.
- Mówiê ci, odejd¼, bo, jak Bóg na niebie, zakatrupiê ciê jak psa! S³yszysz? - krzykn±³ znów stary, gotowy na wszystko, Antek cofn±³ siê bezwiednie, opad³y mu rêce, strach go uderzy³ tak mocny, ¿e dr¿eæ zacz±³, a stary poszed³ wolno ku domowi.
Nie skoczy³ ju¿ za nim, sta³ roztrzêsiony, nieprzytomny i wodzi³ pustymi oczami dooko³a, nie by³o ju¿ nikogo, ksiê¿yc ¶wieci³ jasno, ¶niegi siê skrzy³y i posêpna bia³o¶æ widnia³a wszêdzie. Nic nie móg³ wymiarkowaæ, co siê to sta³o,
oprzytomnia³ nieco w karcznnie dopiero, dok±d go przywiedli przyjaciele, którzy mu skoczyli na ratunek, bo gruchnê³o, ¿e siê z ojcem bije.
Zabawa siê te¿ skoñczy³a, rozchodzili siê do domów, ¿e to i pó¼no ju¿ by³o, karczma opustosza³a rych³o, jeno po drogach grzmia³y jeszcze czas jaki¶ hukania i przy¶piewki, pozostali tylko Rzepeczaki, którzy mieli zanocowaæ, i pan Jacek przygrywa³ im ano na skrzypicy wielce ¿a³o¶liwe pienia, ¿e siedzieli za sto³em powspierani na rêkach i wzdychali, no i Antek, siedz±cy w k±cie samotnie, bo ¿e siê nie mogli z nim dogadaæ, gdy¿ nic nie odpowiada³, opu¶cili go wszyscy. Siedzia³ tak martwy i niewiedz±cy, ¿e darmo mu ¯yd przypomina³, i¿ karczmê zamyka, nie s³ysza³ i nie rozumia³ zgo³a, przeckn±³ dopiero. na g³os Hanki, której ludzie donie¶li, ¿e siê pobi³ znowu z ojcem.
- Czego ci potrza? - zapyta³.
- Chod¼ do domu, pó¼no ju¿ - prosi³a powstrzymuj±c ³zy.
- Id¼ sama, nie pójdê z tob±! Mówiê ci, odejd¼! - krzykn±³ gro¼nie, a potem nagle, nie wiada laczego, nachyli³ siê do niej i w sam± twarz powiedzia³: - ¯eby mnie w kajdany skuli, w lochu zamknêli, wolniejszym bym by³ ni¼li przy tobie, s³yszysz, wolniejszym!
Hanka zap³aka³a ¿a³o¶nie i posz³a.
I on siê zaraz podniós³, wyszed³ na dwór i powlók³ siê ku m³ynowi.
Noc by³a jasna, rozgorza³a miesiêczn± po¶wiat±, drzewa k³ad³y d³ugie, zgo³a niebieskie, przsrebrzone cienie, mróz taki ¶ciska³, ¿e raz po raz s³ychaæ by³o trzaskanie ¿erdek i jakby cichy, przejmuj±cy skowyt niós³ siê po roziskrzonych ¶niegach, cicho¶æ martwa, zeskrzytwia³a tuli³a ¶wiat ca³y, wie¶ ju¿ spa³a, ani jedno okno nie b³yska³o ¶wiat³em, ni pies nie zaszczeka³, ni m³yn nie turkota³, nic - jeno od _karczmy dochodzi³ schryp³y ¶piew Jambro¿a, któren swoim zwyczajem wy¶piewywa³ na ¶rodku drogi, ale s³abo kieby przez sen.
Antek wlók³ siê ciê¿ko i wolno dooko³a stawu, przystawa³, rozgl±da³ siê nieprzytomnie, nas³uchiwa³ trwo¿nie, bo wci±¿ hucza³y mu we ³bie ojcowe straszne s³owa, bo wci±¿ widzia³ jego oczy rozsro¿one, bij±ce w niego kiej no¿em, ¿e cofa³ siê bezwiednie, lêk ¶ciska³ go za gard³o, serce zamiera³o, w³osy siê je¿y³y - a z pamiêci ginê³a zawziêto¶æ, ginê³o kochanie, ginê³o wszystko, a ostawa³ jeno strach ¶miertelny, dygoc±ce przera¿enia i rozpaczliwa, ¿alna niemoc...
Sam nie wiedzia³, kiedy zacz±³ i¶æ ku domowi, gdy sprzed ko¶cio³a doszed³ go bolesny p³acz i g³o¶ne wyrzekania, pod figur±, stoj±c± przed samymi wrótniami na cmentarz, ktosik le¿a³ rozkrzy¿owany na ¶niegu, w cieniu, jaki pada³ od parkanu, nic nie mo¿na by³o rozpoznaæ, pochyli³ siê my¶l±c, ¿e to jaki obcy wêdrownik albo i pijany - a to Hanka le¿a³a ¿ebrz±c mi³osierdzia.
- Chod¼ do domu, zi±b taki, chod¼, Hanu¶! - prosi³, bo mu dziwnie zmiêk³a dusza, a ¿e siê nie odezwa³a, uniós³ j± przez si³ê i powiód³ do domu.
Nie mówili nic ze sob±, bo Hanka rzewnie p³aka³a.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pajaa1981.pev.pl