rozdzial_01 (10) 

po polsku


Sapkowski Andrzej - Chrzest Ognia - Rozdzia³ 01



    Wówczas rzek³a wró¿ka do wied¼mina: "Tak± ci
dam radê: obuj ¿elazne buty, we¼ do rêki kostur ¿elazny.
Id¼ w ¿elaznych butach na koniec ¶wiata, a drogê
przed sob± kosturem macaj, ³zami skraplaj. Id¼ przez
ogieñ i wodê, nie ustawaj, wstecz siê nie ogl±daj.
A gdy ju¿ zedr± siê chodaki, gdy zetrze siê kostur ¿elazny,
gdy ju¿ od wiatru i ¿aru wyschn± twe oczy tak, ¿e
ju¿ ni jedna ³za z nich wyp³yn±æ nie zdo³a, wówczas
na koñcu ¶wiata odnajdziesz to, czego szukasz i to, co
kochasz. Byæ mo¿e."



    I Wied¼min poszed³ przez ogieñ, i wodê, wstecz siê
nie ogl±da³. Ale nie wzi±³ ni butów ¿elaznych, ni kostura.
Wzi±³ tylko swój miecz wied¼miñski. Nie pos³ucha³
s³ów wró¿ki. I dobrze zrobi³, bo to by³a z³a wró¿ka.



    Flourens Delannoy, Bajki i klechdy





Rozdzia³ pierwszy






    W krzakach dar³y siê ptaki.

    Zbocze parowu porasta³a gêsta, zbita masa je¿yn i
berberysów, wymarzone miejsce do gniazdowania i do ¿eru,
nic tedy dziwnego, ¿e roi³o siê tam od ptactwa. Zawziêcie
trylowa³y dzwoñce, ¶wiergota³y czeczotki i pieg¿e, co
chwila rozbrzmiewa³o te¿ d¼wiêczne "pink-pink" ziêby.
Ziêba dzwoni na deszcz, pomy¶la³a Milva, odruchowo
spogl±daj±c na niebo. Nie by³o chmur. Ale ziêby zawsze
dzwoni± na deszcz. Przyda³oby siê nareszcie trochê deszczu.

    Miejsce na wprost wylotu kotlinki by³o dobrym
my¶liwskim stanowiskiem, daj±cym niez³e szansê na udane
polowanie, zw³aszcza tu, w Brokilonie, mateczniku zwierzyny.
W³adaj±ce potê¿nym obszarem lasu driady polowa³y
niezmiernie rzadko, a cz³owiek jeszcze rzadziej odwa¿a³
siê tu zapuszczaæ. Tutaj ¿±dny miêsa lub skór ³owca
sam stawa³ siê obiektem ³owów. Brokiloñskie driady nie
mia³y lito¶ci dla intruzów. Milva przekona³a siê kiedy¶
o tym na w³asnej skórze.

    Czego jak czego, ale zwierza w Brokilonie me brakowa³o.
Jednak Milva tkwi³a w zasadzce ju¿ ponad dwie godziny i
nadal nic nie wychodzi³o na strza³. Polowaæ z marszu
nie mog³a - panuj±ca od miesiêcy susza wys³a³a poszycie
chrustem i li¶æmi, trzeszcz±cymi przy ka¿dym kroku.
W takich warunkach tylko bezruch w zasadzce móg³
zaowocowaæ sukcesem i zdobycz±.

    Na gryfie ³uku usiad³ motyl admira³. Milva nie
p³oszy³a go obserwuj±c, jak sk³ada i rozk³ada skrzyde³ka, patrzy³a
równocze¶nie na ³uk, nowy nabytek, którym wci±¿
jeszcze nie przesta³a siê cieszyæ. By³a zawo³an± ³uczniczk±,
kocha³a dobr± broñ. A ta, któr± trzyma³a w d³oni, by³a
najlepsz± z najlepszych.

    Milva mia³a w ¿yciu wiele ³uków. Uczy³a siê strzelaæ ze
zwyk³ych jesionowych i cisowych, ale prêdko zrezygnowa³a z
nich na rzecz refleksyjnych laminatów, jakich u¿ywa³y
driady i elfy. Elfie ³uki by³y krótsze, l¿ejsze i porêczniejsze,
a dziêki warstwowej kompozycji drewna i zwierzêcych
¶ciêgien równie¿ o wiele "szybsze" od cisowych -
wystrzelona z nich strza³a dosiêga³a celu w czasie du¿o
krótszym i po p³askim torze, co w znacznej mierze eliminowa³o
mo¿liwo¶æ zniesienia przez wiatr. Najlepsze egzemplarze
takiej broni, giête poczwórnie, nosi³y w¶ród elfów
nazwê zefhar, taki bowiem runiczny znak tworzy³y
wygiête ramiona i gryfy ³uku. Milva u¿ywa³a zefarów
przez ³adnych kilka lat i nie s±dzi³a, by móg³ istnieæ ³uk,
który je przewy¿sza³.

    Ale wreszcie trafi³a na taki ³uk. By³o to oczywi¶cie na
Hrakim Bazarze w Cidaris, s³ynnym z bogatej oferty
dziwnych i rzadkich towarów zwo¿onych przez ¿eglarzy
najdalszych zak±tków ¶wiata, zewsz±d, dok±d dociera³y
fregaty i galeony. Milva, gdy tylko mog³a, odwiedza³a bazar
i ogl±da³a zamorskie luki. Tam w³a¶nie naby³a ³uk, o którym
s±dzi³a, ¿e pos³u¿y jej przez wiele lat - pochodz±cy
Zerrikanii zefar wzmacniany szlifowanym rogiem antylopy
mia³a za doskona³y. Przez rok. Albowiem
rok pó¼niej, na tym samym straganie, u tego samego
kupca zobaczy³a istne cudo.

    £uk pochodzi³ z dalekiej Pó³nocy. Mia³ ³êczysko d³ugie
na sze¶ædziesi±t dwa cale, mahoniowy, dok³adnie wywa¿ony majdan
i p³askie, laminowane ramiona, sklejone
z zeplataj±cych siê warstw szlachetnego drewna, waHllaycn
¶ciêgien i ko¶ci wielorybich. Od innych le¿±cych
obok kompozytów ró¿ni³a go nie tylko konstrukcja, ale
i cena - i cena w³a¶nie zwróci³a uwagê Milvy. Gdy jednak,
wziê³a ³uk do rêki i wypróbowa³a go, zap³aci³a bez wahania
i bez targów tyle, ile ¿±da³ handlarz. Czterysta novigradzkich
koron. Rzecz jasna, nie mia³a przy sobie tej
niebotycznej sumy - w targu po¶wiêci³a swój zerrikañski
zefar, pêk sobolowych ³upie¿y i przecudnej roboty elfi
medalionik, koralow± kameê w wianuszku rzecznych pere³.

    Ale nie ¿a³owa³a. Nigdy. £uk by³ niewiarygodnie lekki
i wprost idealnie celny. Choæ niezbyt d³ugi, kry³ w kompozytowo -
¿y³owych ramionach nielichego kopa. Zaopatrzony w wypiêt±
na precyzyjnie podgiêtych gryfach jedwabno-konopn± ciêciwê,
przy dwudziestoczterocalowym naci±gu dawa³
piêædziesi±t piêæ funtów mocy. Prawda, bywa³y ³uki
które dawa³y nawet osiemdziesi±t, ale Milva uwa¿a³a te
za przesadê. Wystrzelona z jej wielorybiej piêædziesi±tki
pi±tki strza³a pokonywa³a odleg³o¶æ dwustu stóp w czasie
pomiêdzy dwoma uderzeniami serca, a na sto kroków
mia³a a¿ nadto impetu, by skutecznie poraziæ jelenia
cz³owieka za¶, je¶li nie nosi³ zbroi, przeszywa³a na wylot.
Na zwierzêta wiêksze od jelenia i na ciê¿kozbrojnych Milva
rzadko polowa³a.

    Motyl odlecia³. Ziêby nadal dar³y siê w krzakach. I
nadal nic nie wychodzi³o na strza³. Milva opar³a siê barkiem
o pieñ sosny, zaczê³a wspominaæ. Ot tak, ¿eby zabiæ czasu.





*****






    Do jej pierwszego spotkania z wied¼minem dosz³o w
lipcu, dwa tygodnie po wydarzeniach na wyspie Thanedd
i wybuchu wojny w Dol Angra. Milva wróci³a do Broklionu
po kilkunastodniowej nieobecno¶ci, przyprowadzi³a resztki
komanda Scoia'tael, rozbitego w Temerii podczas
próby przedostania siê na teren objêtego wojn± Aedirn.
Wiewiórki chcia³y przy³±czyæ siê do powstania wznieconego
przez elfy w Dol Blathanna. Nie powiod³o im siê, gdyby
nie Milva, by³oby po nich. Ale znalaz³y Milvê i azyl w Brokilonie.

    Zaraz po przyje¼dzie poinformowano j±, ¿e Aglais
pilnie oczekuje jej w Col Serrai. Milva zdziwi³a siê trochê.

    Aglais by³a prze³o¿on± brokiloñskich uzdrowicielek,
a g³êboka, pe³na gor±cych ¼róde³ i jaskiñ kotlina Col Serrai
by³a miejscem uzdrowieñ.

    Us³ucha³a jednak wezwania, bêd±c przekonana, ¿e
chodzi³o jakiego¶ leczonego elfa, pragn±cego za jej po¶rednictwem
skontaktowaæ siê ze swym komandem. A gdy zobaczy³a
rannego wied¼mina i dowiedzia³a siê, w czym
rzecz, wpad³a w istny sza³. Wybieg³a z groty z rozwianym,
w³osem i ca³± z³o¶æ wy³adowa³a na Aglais.

    - Widzia³ mnie! Widzia³ moj± twarz! Czy pojmujesz,
czym mi to grozi?

    - Nie, nie pojmujê - odrzek³a ch³odno uzdrowicielka. -
to Gwynbleidd, Wied¼min, Przyjaciel Brokilonu. Jest tu
od czternastu dni, od nowiu. I jeszcze jaki¶ czas up³ynie,
zanim bêdzie móg³ wstaæ i normalnie chodziæ. Pragnie
wie¶ci ze ¶wiata, wie¶ci o jego bliskich. Tylko ty mo¿esz
mu ich dostarczyæ.

    - Wie¶ci ze ¶wiata? Chyba¶ rozum straci³a, dziwo¿ono!
Czy ty wiesz, co teraz dzieje siê na ¶wiecie, za granicami
twojego spokojnego lasu? W Aedirn trwa wojna! W Brugge,
w Temerii i w Redanii zamêt, piek³o, wielkie ³owy! Za
tymi, co rebeliê wszczêli na Thanedd, goni± wszêdy!
Wszêdy pe³no szpiegów i an'giyare, jedno s³owo nieraz
wystarczy uroniæ, usta skrzywiæ, gdy nie trza, i ju¿ kat ci
w lochu czerwonym ¿elazem za¶wieci! A ja na przeszpiegi
mam chodziæ, dopytywaæ siê, wie¶ci zbieraæ? Karku nadstawiaæ?
I dla kogo? Dla jakiego¶ pó³¿ywego wied¼mina?
- A co to on mi, brat albo swat? I¶cie rozumu zby³a¶,
Aglais!

    - Je¶li masz zamiar wrzeszczeæ - przerwa³a spokojnie
driada - to id¼my dalej w las. Jemu potrzebny jest spokój.

    Milva obejrza³a siê mimo woli na wylot jaskini, w której
przed chwil± widzia³a rannego. Kawa³ ch³opa, pomy¶la³a odruchowo,
choæ chudy, ale jedna ¿y³a... £eb bia³y,
ale brzuch p³aski niby u m³odzika, widno, ¿e trud mu
za uchem, nie s³onina i piwo...

    - On na Thanedd by³ - stwierdzi³a, nie zapyta³a. -
Rebeliant.

    - Nie wiem - wzruszy³a ramionami Aglais. - Saasjf
Potrzebuje pomocy. Reszta mnie nie obchodzi.

    Milva ¿achnê³a siê. Uzdrowicielka znana by³a z niechêci
do gadania. Ale Milva zd±¿y³a ju¿ wys³uchaæ podobnych
relacji driad ze wschodniej rubie¿y Brokilonu, wiêc
dzia³a ju¿ wszystko o wydarzeniach sprzed dwóch tygodni.
O kasztanow³osej czarodziejce, która zjawi³a siê w
Brokilonie w b³ysku magii, o przywleczonym przez ni±
kalece ze z³aman± rêk± i nog±. Kalece, który okaza³ siê
wied¼minem, znanym driadom jako Gwynbleidd, Bia³y
Wilk.

    Pocz±tkowo, opowiada³y driady, nie wiadomo by³o, co
czyniæ. Pokrwawiony Wied¼min na przemian krzycza³
i mdla³, Aglais nak³ada³a prowizoryczne opatrunki, czarodziejka
klê³a. I p³aka³a. W to ostatnie Milva absolutnie
nie wierzy³a - a bo to widzia³ kto kiedy p³acz±c± magiczkê?
A pó¼niej przyszed³ rozkaz z Duen Canell, od Srebrnookiej
Eithne, Pani Brokilonu. Czarodziejkê odprawiæ,
brzmia³ rozkaz w³adczyni Lasu Driad. Wied¼mina leczyæ.

    Leczono go. Milva widzia³a. Le¿a³ w jaskini, w niecce
pe³nej wody z magicznych brokiloñskich ¼róde³, jego unieruchomione
w szynach i na wyci±gach koñczyny spowite
by³y gêstym ko¿uchem lecz±cych pn±czy conynhaeli i
darni purpurowego ¿ywokostu. W³osy mia³ bia³e niby mleko.
By³ przytomny, choæ leczeni conynhael± zwykle bez
ducha le¿±, bredz±, magia przez nich gada...

    - No? - beznamiêtny g³os uzdrowicielki wyrwa³ j± z
zzadumy. - Jak tedy bêdzie? Co mam mu powiedzieæ?

    - ¯eby do wszystkich biesów poszed³ - warknê³a Milva,
podci±gaj±c obci±¿ony sakw± i my¶liwskim no¿em
pas. - I ty te¿ id¼ do biesa, Aglais.

    - Twoja wola. Nie przymuszê ciê.

    - Prawa¶. Nie przymusisz.

    Posz³a w las, pomiêdzy rzadkie sosny, nie ogl±daj±c
siê. By³a z³a.

    O wydarzeniach, jakie mia³y miejsce w pierwszy lipcowy
nów ksiê¿yca na ostrowie Thanedd, Milva wiedzia³a,
Scoia'tael mówili o tym bez przerwy. Podczas zjazdu czarodziejów
na wyspie dosz³o do rebelii, pola³a siê krew, polecia³y
g³owy. A armie Nilfgaardu, jakby na sygna³, uderzy³y
na Aedirn i Lyriê, zaczê³a siê wojna. A w Temerii,
Redanii i Kaedwen skrupi³o siê wszystko na Wiewiórkach.
Raz, bo podobno zbuntowanym czarodziejom na
Thanedd przysz³o w sukurs komando Scoia'tael. Dwa, bo
te podobno jaki¶ elf czy te¿ pó³elf ¿gn±³ sztyletem i zabi³
Vizimira, redañskiego króla. Rozw¶cieczeni ludzie wziêli
siê wiêc ostro za Wiewiórki. Wrza³o wszêdzie niby w kotle
elfia krew p³ynê³a rzek±...

    Ha, pomy¶la³a Milva, mo¿e i prawda to, co kap³ani
baj±, ¿e koniec ¶wiata i dzieñ s±du bliski? ¦wiat w ogniu,
cz³owiek nie tylko elfowi, ale i cz³owiekowi wilkiem, brat
na brata nó¿ podnosi... A Wied¼min do polityki siê miesza
- i do rebelii staje. Wied¼min, któren przecie tylko od tego
jest, by ¶wiat przemierzaæ i szkodz±ce ludziom monstra
ubijaæ! Jak ¶wiat ¶wiatem, nigdy Wied¼min ¿aden ni do
polityki, ni do wojaczki wci±gaæ siê nie dawa³. Toæ nawet
taka bajka jest, o g³upim królu, co przetakiem wodê nosi³,
zaj±ca chcia³ goñcem, a wied¼mina wojewod± uczyniæ.
A tu masz, Wied¼min w rokoszu przeciw królom poszczerbiony,
w Brokilonie przed kar± kryæ siê musi. I¶cie, koniec ¶wiata!

    - Witaj, Mario.
    Drgnê³a. Oparta o sosnê niewysoka driada mia³a oczy
i w³osy w kolorze srebra. Zachodz±ce s³oñce otacza³o aureol±
jej g³owê na tle pstrokatej ¶ciany lasu. Milva uklêk³a na
jedno kolano, nisko sk³oni³a g³owê:

    - B±d¼ pozdrowiona. Pani Eithne.

    - W³adczyni Brokilonu zatknê³a za ³ykowy pasek z³oty
no¿yk o kszta³cie sierpa.

    - Wstañ - powiedzia³a. - Przejd¼my siê. Chcê z tob±
porozmawiaæ.

    D³ugo sz³y razem przez pe³en cieni las, ma³a srebrnow³osa
driada i wysoka p³owow³osa dziewczyna. ¯adna nie przerywa³a milczenia.

    - Dawno nie zagl±da³a¶ do Duen Canell, Mario.

    - Czasu nie sta³o. Pani Eithne. Do Duen Canell
daleka od Wst±¿ki droga, a ja... Przecie¿ wiesz.

    - Wiem. Zmêczona jeste¶?

    - Elfy potrzebuj± pomocy. Z twego rozkazu im przedy
pomagam.

    - Na moj± pro¶bê.

    - I¶cie. Na pro¶bê.

    - Mam jeszcze jedn±.

    - Takem my¶la³a. Wied¼min?

    - Pomó¿ mu.
    Milva zatrzyma³a siê i odwróci³a, ostrym ruchem z³ama³a
zawadzaj±c± ga³±zkê wiciokrzewu, obróci³a j± w palcach, cisnê³a na ziemiê.

    - Od pó³ roku - powiedzia³a cicho, patrz±c w srebrzyste
oczy driady - g³owê w hazard stawiê, elfów z rozgromionych komand
przeprowadzam do Brokilonu... Gdy wypoczn± i z
ran siê wylecz±, nazad ich wywodzê... Ma³o tego?
Nie do¶æ uczyni³am? Co nów na szlak ciemn± noc±
ruszam... S³oñca siê ju¿ lêkam jak nietoperz albo puszczyk jaki...

    - Nikt nie zna le¶nych ¶cie¿ek lepiej od ciebie.

    - W kniei nie dowiem siê niczego. Wied¼min ponoæ
chce, bym wie¶ci zbiera³a, miêdzy ludzi pojecha³a. To rebeliant, na jego
imiê maj± an'givare wyostrzone uszy. Mnie
samej te¿ nijak w miastach siê pokazywaæ. A jak mnie
kto rozpozna? Pamiêæ o tamtym ¿ywa jeszcze, nie przysch³a
jeszcze tamta krew... Bo du¿o by³o wtedy krwi. Pani
Eithne.

    - Niema³o - srebrne oczy starej driady by³y obce,
zimne, nieprzeniknione. - Niema³o, prawda to.

    - Je¶li mnie rozpoznaj±, na pal nawlek±.
    - Jeste¶ rozwa¿na. Jeste¶ ostro¿na i czujna.

    - By wie¶ci, o które Wied¼min prosi, pozbieraæ, trza
siê czujno¶ci wyzbyæ. Trza pytaæ. A teraz ciekawo¶æ niebezpiecznie
objawiaæ. Je¶li miê pochwyc±...

    - Masz kontakty.

    - Umêcz±. Zakatuj±. Albo zgnoj± w Drakenborgu...

    - A wobec mnie masz d³ug.

    Milva odwróci³a g³owê, zagryz³a wargi.

    - Ano, mam - powiedzia³a gorzko. - Nie zapomnieæ
mi o tym.

    Przymknê³a oczy, twarz skurczy³a siê jej nagle, usta
drgnê³y, zêby zwar³y siê silnie. Pod powiekami blado za¶wieci³o
wspomnienie, upiornym, ksiê¿ycowym blaskiem
tamtej nocy. Wróci³ nagle ból w kostce, ucapionej rzemienn±
pêtl± pu³apki, ból w stawach, dartych szarpniêciem.
W uszach rozbrzmia³ szum li¶ci prostuj±cego siê
gwa³townie drzewa... Krzyk, jêk, dzika, szaleñcza, przera¿ona
miotanina i ohydne uczucie strachu, który sp³yn±³
na ni±, gdy zrozumia³a, ¿e nie uwolni siê... Krzyk i strach,
skrzyp liny, rozfalowane cienie, rozko³ysana, nienaturalna,
odwrócona ziemia, odwrócone niebo, drzewa o odwróconych
wierzcho³kach, ból, krew têtni±ca w skroniach...

    A o ¶wicie driady, dooko³a, wianuszkiem... Daleki
srebrzysty ¶miech... Kukie³ka na sznurku! Hu¶taj siê, hu¶taj,
pacyneczko, g³óweczk± do do³u... I jej w³asny, lecz obcy,
rz꿱cy krzyk. A potem ciemno¶æ.

    - I¶cie, mam d³ug - powtórzy³a przez ¶ci¶niête zêby. -
I¶cie, bom przecie wisielec odciêty z powroza. Póki ¿ycia,
widzê, nie sp³aciæ mi tego d³ugu.

    - Ka¿dy ma jaki¶ d³ug - powiedzia³a Eithne. - Takie
jest ¿ycie, Mario Barring. D³ugi i wierzytelno¶ci, zobowi±zania,
wdziêczno¶æ, zap³ata... Uczyniæ co¶ dla kogo¶. A mo¿e
dla siebie? Bo tak naprawdê, to zawsze p³acimy sobie,
nie komu¶. Ka¿dy zaci±gniêty d³ug sp³acamy sobie. W ka¿dej z
nas tkwi wierzyciel i d³u¿nik zarazem. Rzecz w tym,
by zgodzi³ siê w nas ten rachunek. Przychodzimy na
¶wiat jako odrobina danego nam ¿ycia, potem wci±¿ zaci±gamy
i sp³acamy d³ugi. Sobie. Dla siebie. Po to, by
w koñcu rachunek siê zgodzi³.

    - Bliski jest ci ten cz³ek, Pani Eithne? Ten...
Wied¼min?

    - Bliski. Choæ sam o tym nie wie. Wróæ do Col Serrai,
Mario Barring. Id¼ do niego. I zrób to, o co ciê poprosi.





*****






    W kotlince zachrzê¶ci³ chrust, trzasnê³a ga³±zka.
Zabrzmia³o g³o¶ne i gniewne "czek-czek" sroki, ziêby zerwa³y
siê do lotu, migaj±c bia³ymi sterówkami. Milva wstrzyma³a oddech. Nareszcie.

    Czek-czek, zawo³a³a sroka. Czek-czek-czek. Znowu
trzasnê³a ga³±zka.

    Milva poprawi³a wys³u¿ony, wytarty do po³ysku
skórzany ochraniacz na lewym przedramieniu, u³o¿y³a ki¶æ rêki
w przymocowanej do majdanu pêtli. Z p³askiego ko³czanu
na udzie wyjê³a strza³ê. Odruchowo, z nawyku.
sprawdzi³a stan brzeszczotów grotu i opierzenie. Kupowa³a
brzechwy na jarmarkach - wybieraj±c ¶rednio jedn±
z dziesiêciu, które jej oferowano - ale zawsze opierza³a je
sama. Wiêkszo¶æ dostêpnych w handlu gotowych strza³.
mia³a lotki za krótkie i ustawione prosto wzd³u¿ brzechwy,
a Milva u¿ywa³a wy³±cznie strza³ opierzonych spiralnie,
lotkami nie krótszymi ni¿ piêæ cali.

    Na³o¿y³a strza³ê na ciêciwê i wpatrzy³a siê w wylot
kotlinki, w zieleniej±c± miêdzy pniami plamê berberysu,
ciê¿kiego gronami czerwonych jagód.

    Ziêby nie odlecia³y daleko, wznowi³y dzwonienito.

    Chod¼, kózko, pomy¶la³a Milva, unosz±c i napinaj±c ³uk.
Chod¼. Jestem gotowa.

    Ale sarny posz³y parowem, w kierunku bagienka i ¼róde³
zasilaj±cych wpadaj±ce do Wst±¿ki strumyki. Z kotliny wyszed³
kozio³ek. £adny, na oko ponad czterdziestofuntowy. Uniós³ g³owê,
zastrzyg³ uszami, potem odwróci³
siê ku krzakom, skubn±³ listki.

    Sta³ korzystnie - ty³em. Gdyby nie pieñ zas³aniaj±cy
cel, Milva strzela³aby bez zastanowienia. Nawet trafiaj±c
w brzuch, grot przeszy³by go i dosiêgn±³ serca, w±troby
lub p³uc. Trafiaj±c w udziec, rozwali³by arteriê, zwierzê
równie¿ musia³oby pa¶æ w krótkim czasie. Czeka³a, nie
zwalniaj±c ciêciwy.

    Kozio³ znowu uniós³ g³owê, post±pi³ krok, wyszed³ zza
pnia - i nagle odwróci³ siê lekko przodem. Milva, utrzymuj±c
strza³ê w pe³nym naci±gu, zaklê³a w my¶li. Strza³
od przodu by³ niepewny - miast w p³uco, grot móg³ ugodziæ
w brzuch. Czeka³a, wstrzymuj±c oddech, wyczuwaj±c
s³ony smak ciêciwy k±cikiem ust. To by³a jeszcze jedna
wielka, wrêcz nieoceniona zaleta jej ³uku - gdyby u¿ywa³a
broni ciê¿szej lub wykonanej mniej starannie, nie zdo³a³aby
tak d³ugo trzymaæ jej w napiêciu, nie ryzykuj±c
zmêczenia rêki i obni¿onej precyzji strza³u.

    Szczê¶ciem, kozio³ pochyli³ g³owê, skubn±³ wystane
z mchu trawy i obróci³ siê bokiem. Milva odetchnê³a spokojnie,
wymierzy³a na komorê i delikatnie wypu¶ci³a ciêciwê z palców.

    Nie us³ysza³a jednak oczekiwanego trzasku ³amanego
przez grot ¿ebra. Kozio³ natomiast wyskoczy³ w górê, wierzgn±³ i
znik³ przy wtórze chrupu suchych ga³êzi i szumu
potr±canych li¶ci.

    Przez kilka uderzeñ serca Milva sta³a nieruchomo,
skamienia³a niby marmurowy pos±g le¶nej boginki. Dopiero
wówczas, gdy wszelkie odg³osy ucich³y, odjê³a praw±
d³oñ od policzka i opu¶ci³a ³uk. Odnotowawszy w pamiêci
trasê ucieczki zwierza, usiad³a spokojnie, opar³a plecy
o pieñ. By³a do¶wiadczon± ³owczyni±, k³usowa³a w pañskich
lasach od dziecka, pierwsz± sarnê po³o¿y³a maj±c
jedena¶cie lat, pierwszego rogacza czternastaka - na niebywale
szczê¶liw± ³owieck± wró¿bê - w dniu swych czternastych
urodzin. A do¶wiadczenie uczy³o, ¿e z pogoni± za
strzelonym zwierzem nigdy nie nale¿a³o siê spieszyæ.
Je¶li trafi³a dobrze, kozio³ musia³ pa¶æ nie dalej ni¿ dwie¶cie
kroków od wylotu kotlinki. Je¶li trafi³a gorzej - a w
zasadzie nie dopuszcza³a takiej mo¿liwo¶ci - po¶piech móg³
tylko sprawê pogorszyæ. ¬le strzelony ranny zwierz, nie
niepokojony, po panicznej ucieczce zwolni i bêdzie szed³.
¦cigany i p³oszony zwierz bêdzie gna³ na z³amanie karku
i nie zwolni a¿ za siódm± gór±.

    Mia³a wiêc co najmniej pó³ godziny. Wsadzi³a w zêby
wyrwane ¼d¼b³o trawy i zamy¶li³a siê znowu. Wspomina³a.





*****






    Gdy po dwunastu dniach wróci³a do Brokilonu, Wied¼min
ju¿ chodzi³. Utyka³ lekko i nieznacznie zaci±ga³ biodrem,
ale chodzi³. Milva nie zdziwi³a siê - wiedzia³a o
cudownych w³a¶ciwo¶ciach leczniczych le¶nej wody i zielska,
zwanego conynhael±. Zna³a te¿ umiejêtno¶ci Aglai's,
nie raz by³a ¶wiadkiem b³yskawicznego wrêcz uzdrawiania
rannych driad. A pog³oski o niebywa³ej odporno¶ci
i wytrzyma³o¶ci wied¼minów te¿ nie by³y widaæ wyssane
z palca.

    Nie posz³a do Col Serrai zaraz po przybyciu, choæ
driady napomyka³y, ¿e Gwynbleidd niecierpliwie wygl±da³ jej powrotu.
Zwleka³a celowo, wci±¿ by³a niezadowolona ze
zleconej jej misji i chcia³a to zademonstrowaæ. Odprowadzi³a
do obozu elfy z przyprowadzonego komanda Wiewiórek. Rozwlekle
zda³a relacjê o wydarzeniach w drodze,
ostrzeg³a driady przed szykowan± przez ludzi blokad±
granicy na Wst±¿ce. Dopiero gdy napomniano j± po raz
trzeci, Milva wyk±pa³a siê, przebra³a i posz³a do wied¼mina.

    Czeka³ na ni± na skraju polany, tam, gdzie ros³y cedry.
Przechadza³ siê, od czasu do czasu przysiada³, prostowa³
siê sprê¿y¶cie. Widaæ Aglai's zaleci³a mu æwiczenia.

    - Jakie wie¶ci? - spyta³ zaraz po powitaniu. Ch³ód
w jego g³osie nie zmyli³ jej.

    - Wojna chyba ku koñcowi siê ma - odrzek³a,
wzruszaj±c ramionami. - Nilfgaard, powiadaj±, srodze Lyriê
i Aedirn pogromi³. Verden siê podda³o, a król Temerii u³o¿y³
siê z niligaardzkim cesarzem. A elfy w Dolinie Kwiatów
w³asne królestwo za³o¿y³y. Wszelako Scoia'tael z Temerii i
Redanii nie powêdrowaly tam. Bij± siê nadal...

    - Nie o to mi sz³o.

    - Nie? - uda³a zdziwienie. - A, prawda. Tak, zawadzi³am
o Dorian, jake¶ prosi³, choæ przysz³o szmat drogi nad³o¿yæ.
A niebezpieczne nynie go¶ciñce...

    Urwa³a, przeci±gnê³a siê. Tym razem nie ponagla³ jej.

    - Czy ów Codringher - spyta³a wreszcie - którego
kaza³e¶ mi odwiedziæ, by³ twoim przyjacielem?

    Twarz wied¼mina nie drgnê³a, ale Milva wiedzia³a, ¿e
zrozumia³ z miejsca.

    - Nie. Nie by³.

    - To dobrze - kontynuowa³a swobodnie. - Bo nie ma
go ju¿ w¶ród ¿yj±cych. Sp³on±³ razem ze sw± sadyb±, zosta³
aby komin i pó³ frontowej ¶ciany. Ca³e Dorian huczy
od plotek. Jedni gadaj±, ¿e ów Codringher uprawia³
czarnoksiêstwo i jady warzy³, ¿e z diab³em mia³ pakt, wiêc
czarci ogieñ go poch³on±³. Drudzy mówi±, ¿e wsun±³ nos
i palce do niew³a¶ciwej szpary, jako to mia³ we zwyczaju
czyniæ. A komu¶ to nie w smak by³o, wiêc go zwyczajnie
utrupi³ i pod³o¿y³ ogieñ, by zatrzeæ ¶lady. A ty jak my¶lisz?

    Nie doczeka³a siê ani odpowiedzi, ani emocji na
poszarza³ej twarzy. Kontynuowa³a wiêc, nie rezygnuj±c ze z³o¶liwego
i aroganckiego tonu.

    - Ciekawe jest, ¿e ów po¿ar i zgon owego Codringhera
w pierwszy lipcowy nów miesi±czka siê zdarzy³y, dok³adnie
jako i tumult na ostrowie Thanedd. Wypisz wymaluj,
jakby kto siê domy¶la³, ¿e w³a¶nie Codringher co¶ o ruchawce
wie i ¿e o detale bêdzie pytany. Jakby kto chcia³
mu zawczasu gêbê na wieki zasznurowaæ, jêzor oniemiæ.
Co na to powiesz? Ha, widzê, nic nie powiesz. Ma³omówny¶, tedy
ja ci powiem: niebezpieczne s± te twoje dzie³a,
te twoje przeszpiegi i wypytywania. Mo¿e kto¶ oprócz Codringherowej
równie¿ inne gêby i uszy chcieæ zamkn±æ.

    Tak sobie my¶lê.

    - Wybacz mi - powiedzia³ po chwili. - Masz racjê.
Narazi³em ciê. To by³o zbyt niebezpieczne zadanie dla...

    - Dla niewiasty, tak? - szarpnê³a g³ow±, ostrym
ruchem odrzuci³a z ramienia wci±¿ jeszcze mokre w³osy. -
To¶ chcia³ powiedzieæ? Galant siê znalaz³! Zakarbuj sobie,
¿e choæ do sikania kucaæ muszê, moja kapota wilkiem,
nie zaj±cem podszyta! Tchórza mi nie zadawaj, bo mnie
nie znasz!

    - Znam - powiedzia³ cicho i spokojnie, nie reaguj±c na
jej z³o¶æ i podniesiony g³os. - Jeste¶ Milva. Przeprowadzasz
do Brokilonu Wiewiórki, przedzieraj±c siê przez ob³awy.
Znane jest mi twoje mêstwo. Ale ja lekkomy¶lnie
i samolubnie narazi³em ciê...

    - G³upi¶! - przerwa³a ostro. - O siebie siê martw, nie
o mnie. O dziewuszkê siê martw!

    U¶miechnê³a siê kpi±co. Bo tym razem twarz mu siê
zmieni³a. Milcza³a z rozmys³em, czeka³a na dalsze pytania.

    - Co wiesz? - spyta³ wreszcie. - I od kogo?

    - Ty mia³e¶ twego Codringhera - parsknê³a, dumnie
unosz±c g³owê - ja mam moich znajomków. Takich, którzy
bystre maj± oczy i uszy.

    - Mów. Proszê, Milva.

    - Po ruchawce na Thanedd - zaczê³a, odczekawszy
chwilê - zawrza³o wszêdy. £owy na zdrajców siê zaczê³y.
Osobliwie na tych czarodziejów, co za Nilfgaardem stali,
jako i na innych sprzedawczyków. Niektórych ujêto. Inni
zniknêli, kamieñ w wodê. Nie trza wielkiego umu, by
zgadn±æ, dok±d uszli, pod czyje skrzyd³a siê schronili. Ale
nie tylko na czarowników i zdrajców polowano. W rebelii
na Thanedd zbuntowanym czarodziejom pomog³o komando
Wiewiórek, nimi s³awny Faoiltiama przewodzi³. Szukaj±
go. Rozkaz wydano, ¿eby ka¿dego schwytanego elfa
na mêki braæ, o komando Faoiltiamy pytaæ.

    - Kim jest ten Faoiltiama?

    - Elf, Scoia'tael. Jak ma³o który ludziom za skórê
zalaz³. Wielka cena jest za jego g³owê. Ale nie tylko jego
szukaj±. Szuka siê te¿ jakiego¶ nilfgaardzkiego rycerza,
któren na Thanedd by³. I jeszcze...

    - Mów.

    - An'giyare o wied¼mina wypytuj±, imieniem Geralt
z Rivii. I o dziewuszkê imieniem Cirilla. Tych dwoje przykazano
¿ywymi braæ. Pod gard³em to nakazano: obojgu
ujêtym w³os z g³owy spa¶æ nie mo¿e, guz z sukni urwaæ
siê nie ma prawa. Ha! Drogi musisz byæ ich sercu, ¿e tak
siê o twoje zdrowie troskaj±...

    Urwa³a, widz±c wyraz jego twarzy, z której raptownie
znikn±³ nieludzki spokój. Zrozumia³a, ¿e choæ siê stara³a,
nie zdo³a³a napêdziæ mu strachu. Przynajmniej nie o jego
w³asn± skórê. Niespodziewanie poczu³a wstyd.

    - No, z tym po¶cigiem to przecie daremny ich zachód.
- powiedzia³a ³agodniej, ale wci±¿ z lekko drwi±cym u¶miechem
na wargach. - Ty w Brokilonie bezpieczny jeste¶.
A dziewczyny te¿ ¿ywej nie dostan±. Gdy gruzy na Thanedd
przekopali, rozwaliny tej magicznej wie¿y, co siê
zawali³a... Hej, co tobie?

    Wied¼min zatoczy³ siê, opar³ o cedr, usiad³ ciê¿ko przy
pniu. Milva odskoczy³a, przera¿ona blado¶ci±, która nagle
pokry³a mu twarz.

    - Aglais! Sirssa! Fauve! Do mnie, ¿ywo! Zaraza, na
umieranie mu siê chyba zebra³o! Hej, ty!

    - Nie wo³aj ich... Nic mi nie jest - Mów. Chcê wiedzieæ...

    Milva zrozumia³a nagle.

    - Niczego nie naszli w rumowisku! - krzyknê³a,
czuj±c, ¿e te¿ blednie. Niczego! Choæ ka¿dy kamieñ obej¿eli
i czary rzucali, nie znale¼li...

    Otar³a pot z brwi, gestem powstrzyma³a nadbiegaj±ce
driady. Chwyci³a siedz±cego wied¼mina za ramiona, pochyli³a
siê nad nim tak, ¿e jej d³ugie jasne w³osy spad³y
- na jego zbiela³± twarz.

    - ¬le poj±³e¶ - powtarza³a szybko, niesk³adnie, z
trudem znajduj±c s³owa w nat³oku tych, które cisnê³y siê jej
na usta. - To jeno chcia³am rzec, ¿e... Opacznie mnie poj±³e¶.
Bo ja... Sk±d¿e wiedzieæ mog³am, ¿e ty a¿ tak... Nie
... tak chcia³am. Ja jeno o tym, ¿e dziewczyna... ¯e nie znajd±
jej, bo bez ¶ladu znik³a, jak owi czarodzieje. Wybacz mi.

    Nie odpowiedzia³. Patrzy³ w bok. Milva zagryz³a wargi,
zacisnê³a piê¶ci.

    - We trzy dni wyje¿d¿am z Brokilonu - powiedzia³a
³agodnie po d³ugim, bardzo d³ugim milczeniu. - Niech jeno miesi±czek
pójdzie na uszczerb, niech nocki trochê ciemniejsze nastan±.
Do dziesiêciu dni wrócê, mo¿e wcze¶niej. Wnet po
Lammas, w pierwszych dniach sierpnia.
Nie turbuj siê. Ziemiê i wodê poruszê, ale wywiem siê
wszystkiego. Je¶li kto co wie o tej pannie, te¿ bêdziesz to
wiedzia³.

    - Dziêki, Milva.

    - Do dziesiêciu dni... Gwynbleidd.

    - Jestem Geralt - wyci±gn±³ d³oñ. U¶cisnê³a bez
zastanowienia. Bardzo silnie.

    - Jestem Maria Barring.

    Skinieniem g³owy i cieniem u¶miechu podziêkowa³ za
szczero¶æ, wiedzia³a, ¿e doceni³.

    - B±d¼ ostro¿na, proszê. Zadaj±c pytania uwa¿aj,
komu je zadajesz.

    - Nie frasuj siê o mnie.
    - Twoi informatorzy... Ufasz im?

    - Ja nikomu nie ufam.




*****






    - Wied¼min jest w Brokilonie. W¶ród driad.

    - Tak przypuszcza³em - Dijkstra splót³ ramiona na
piersi. - Ale dobrze, ¿e to siê potwierdzi³o.

    Milcza³ przez chwilê. Lennep obliza³ wargi. Czeka³.

    - Dobrze, ¿e siê potwierdzi³o - powtórzy³ szef tajnych -
s³u¿b królestwa Redanii, zamy¶lony, jak gdyby mówi³ do
siebie. - Zawsze to lepiej, mieæ pewno¶æ. Ech, gdyby jeszcze
okaza³o siê, ¿e Yennefer jest z nim... Nie ma z nim
czarodziejki, Lennep?

    - S³ucham? - wywiadowca drgn±³. - Nie, ja¶nie panie.
Nie ma. Co rozka¿ecie? Je¶li chcecie ¿ywego, wywabiê go z
Brokilonu. Je¶li za¶ milszy wam martwy...

    - Lennep - Dijkstra uniós³ na agenta swe zimne,
bladob³êkitne oczy. - Nie b±d¼ nadgorliwy. W naszym fachu
nadgorliwo¶æ nigdy nie pop³aca. A zawsze jest podejrzana.

    - Panie - Lennep zblad³ lekko. - Ja jeno...

    - Wiem. Ty jeno pyta³e¶, co rozka¿ê. Rozkazujê:
zostaw wied¼mina w spokoju.
    - Wedle rozkazu. A co z Milv±?
    - J± te¿ zostaw w spokoju. Na razie.

    - Wedle rozkazu. Czy mogê odej¶æ?
    - Mo¿esz.
    Agent wyszed³, ostro¿nie i cichutko zamykaj±c za sob±
dêbowe drzwi komnaty. Dijkstra milcza³ d³ugo, zapatrzony
w piêtrz±ce siê na stole mapy, listy, donosy, protoko³y
przes³uchañ i wyroki ¶mierci.

    - Ori.

    Sekretarz uniós³ g³owê, chrz±kn±³. Milcza³.
    - Wied¼min jest w Brokilonie.
    Ori Reuven znowu zachrz±ka³, odruchowo spogl±daj±c
pod stó³, w kierunku nogi szefa. Dijkstra zauwa¿y³ spojrzenie.
    - Zgadza siê. Tego mu nie zapomnê - warkn±³. -
Przez dwa tygodnie nie mog³em przez niego chodziæ.
Straci³em twarz wobec Filippy, musz±c jak pies skamleæ
i prosiæ o jej cholerne czary, bo inaczej kusztyka³bym do
dzisiaj. Có¿, sam sobie jestem winien, nie doceni³em go.
Najgorsze, ¿e nie mogê mu siê teraz zrewan¿owaæ, dobraæ
do jego wied¼miñskiej dupy! Sam nie mam czasu, a przecie¿
nie mogê dla prywaty u¿ywaæ moich ludzi! Prawda, Ori, ¿e nie mogê?

    - Hem, hem...

    - Nie chrz±kaj. Wiem. Ach, do diab³a, jak ta w³adza
nêci! Jak kusi, by siê ni± pos³u¿yæ! Jak ³atwo siê zapomnieæ,
gdy siê j± ma! Ale gdy siê zapomni raz, koñca nie
ma... Czy Filippa Eilhart ci±gle jeszcze siedzi w Montecalvo?

    - Tak.
    - Bierz pióro i ka³amarz. Podyktujê ci list do niej.
Pisz... Psiakrew, skupiæ siê nie mogê. Co to za cholerne
wrzaski, Ori? Co siê tam dzieje na placu?

    - ¯acy obrzucaj± kamieniami rezydencjê
nilfgaardzkiego pos³a. Zap³acili¶my im za to, hem, hem, jak mi siê
zdaje.

    - Aha. Dobrze. Zamknij okno. Jutro niech ¿acy pójd±
obrzucaæ filiê banku krasnoluda Giancardiego. Odmówi³
mi ujawnienia kont.

    - Giancardi, hem, hem, przekaza³ znaczn± sumê na
fundusz wojenny.
    - Ha. Niech wiêc obrzucaj± te banki, które nie przekaza³y.

    - Wszystkie przekaza³y.

    - Ach, nudny jeste¶, Ori. Pisz, powiadam. Umi³owana
Fil, s³oñce moich... Cholera, ci±gle siê zapominam. We¼
nowy arkusz. Gotów?

    - Tak jest, hem, hem.

    - Droga Filippo. Pani Triss Merigold martwi siê
pewnie o wied¿mina, którego teleportowa³a z Thanedd do
Brokilonu, czyni±c z tego faktu g³êboki sekret, nawet
przede mn±, co okrutnie mnie zabola³o. Uspokój j±.
Wied¼min ma siê ju¿ dobrze. Ju¿ nawet zacz±³ wysy³aæ
z Brokilonu emisariuszki z zadaniem szukania ¶ladów
ksiê¿niczki Cirilli, osóbki, która tak Ciê przecie¿ interesuje.
Nasz przyjaciel Geralt najwyra¼niej nie wie, ¿e Cirilla
jest w Nilfgaardzie, gdzie sposobi siê do ¶lubu z cesarzem
Emhyrem. Zale¿y mi, aby Wied¼min spokojnie siedzia³
w Brokilonie, dlatego te¿ postaram siê, ¿eby ta wie¶æ dotar³a
do niego. Napisa³e¶?

    - Hem, hem, dotar³a do niego.

    - Od akapitu. Zastanawia mnie... Ori, wycieraj pióro,
do cholery! Piszemy do Filippy, nie do rady królewskiej,
list ma wygl±daæ estetycznie! Od akapitu. Zastanawia
mnie, dlaczego Wied¼min nie szuka kontaktu z Yennefer.
Nie chce mi siê wierzyæ, aby ten granicz±cy z obsesj±
afekt wygas³ tak nagle, niezale¿nie od opcji politycznych
jego idea³u. Z drugiej strony, gdyby to Yennefer by³a t±,
która dostarczy³a Cirillê Emhyrowi i gdyby by³y na to dowody,
to z chêci± bym sprawi³, ¿eby Wied¼min dosta³ je do
rêki. Problem rozwi±za³by siê sam, pewien jestem tego,
a wiaro³omna czarnow³osa piêkno¶æ nie by³aby pewna
dnia ni godziny. Wied¼min nie lubi, gdy kto¶ dotyka jego
dziewczynki, Artaud Terranova dowodnie przekona³ siê
o tym na Thanedd. Chcia³bym wierzyæ, Fil, ¿e nie masz
dowodów zdrady Yennefer i nie wiesz, gdzie ona siê ukrywa.
Bola³oby mnie bardzo, gdyby siê okaza³o, ¿e to kolejny
tajony przede mn± sekret. Ja nie mam przed Tob± sekretów...

    Z czego siê ¶miejesz, Ori?

    - Z niczego, hem, hem.
    - Pisz! Ja nie mam przed Tob± sekretów, Fil, i liczê na
wzajemno¶æ. Pozostajê z g³êbokim uszanowaniem, et
caetera, et caetera. Daj, podpiszê.

    Ori Reuven posypa³ list piaskiem. Dijkstra usiad³
wygodniej, zakrêci³ m³ynka kciukami splecionych na brzuchu d³oni.

    - Ta Milva, któr± Wied¼min wysy³a na przeszpiegi -
zagadn±³. - Co mo¿esz mi o niej powiedzieæ?

    - Zajmuje siê, hem, hem - chrz±kn±³ sekretarz -
przerzucaniem do Brokilonu grup Scoia'tael rozbitych przez
wojska temerskie. Wyprowadza elfy z ob³aw i kot³ów,
umo¿liwiaj±c im wypoczynek i ponowne sformowanie w bojowe komanda...

    - Nie racz mnie wiedz± powszechnie dostêpn± -
przerwa³ Dijkstra. - Dzia³alno¶æ Milvy jest mi znana,
zamierzam j± zreszt± wykorzystaæ. Gdyby nie to, dawno rzuci³bym
j± na ¿er Temerczykom. Co mo¿esz mi powiedzieæ
o niej samej? O Milvie jako takiej?

    - Pochodzi, jak mi siê zdaje, z jakiej¶ zapad³ej wsi
w Górnym Sodden. Naprawdê nazywa siê Maria Barring.
Milva to przydomek, który nada³y jej driady. W Starszej
Mowie znaczy...

    - Kania - przerwa³ Dijkstra. - Wiem.
    - Jej ród to z dziada pradziada my¶liwcy. Le¶ni ludzie,
za pañ brat z kniej±. Gdy syna starego Barringa zatratowa³
³o¶, stary wyuczy³ le¶nego rzemios³a córkê. Gdy
zmar³o mu siê, matka ponownie wysz³a za m±¿. Hem,
hem... Maria nie ³adzi³a z ojczymem i uciek³a z domu.
Mia³a wtedy, jak mi siê zdaje, szesna¶cie lat. Powêdrowa³a
na pó³noc, ¿y³a z polowania, ale le¶nicy baronów nie
umilali jej ¿ycia, sam± tropili i szczuli niby zwierza.
Zaczê³a wiêc k³usowaæ w Brokilonie i tam, hem, hem, dopad³y j± driady.

    - I zamiast ukatrupiæ, przygarnê³y - mrukn±³
Dijkstra. - Uzna³y za swoj±... A ona odwdziêczy³a siê. Zawar³a
pakt z Wied¼m± Brokilonu, ze star± Srebrnook± Eithne.
Maria Barring umar³a, niech ¿yje Milva... Ile ekspedycji
za³atwi³a, zanim ci w Verden i Kerack po³apali
siê? Trzy?

    - Hem, hem... Cztery, jak mi siê zdaje... - Oriemu
Reuvenowi ci±gle co¶ siê zdawa³o, choæ pamiêæ mia³ niezawodn±. -
By³o tego do kupy co¶ ko³o setki ludzi, tych
najzajadlejszych do polowañ na dziwo¿onie skalpy. A
d³ugo nie mogli siê po³apaæ, bo Milva czasem wynosi³a jednego
z rzezi na w³asnych plecach, a ocalony pod niebiosa
wychwala³ jej mêstwo. Dopiero za czwartym razem, w
Verden, jak mi siê zdaje, kto¶ siê w czo³o pacn±³. Jak¿e to
tak, zawrza¶li nagle, hem, hem, ¿e przewodniczka, która
ludzi na dziwo¿ony skrzykuje, za ka¿dym razem z ¿yciem
uchodzi? I wylaz³o szyd³o z miecha, ¿e przewodniczka
wiedzie, ale w potrzask, wprost pod strza³y czekaj±cych
w zasadzce driad...

    Dijkstra odsun±³ na brzeg biurka protokó³ z
przes³uchania, bo wyda³o mu siê, ¿e pergamin wci±¿ cuchnie izb± tortur.

    - I wtedy - domy¶li³ siê - Milva zniknê³a w Brokilonie
jak sen jaki z³oty. Ale do dzi¶ w Verden trudno o ochotników
do wypraw na driady. Stara Eithne i m³oda Kania
dokona³y niez³ej selekcji. I oni o¶mielaj± siê twierdziæ, ¿e
prowokacja to nasz, ludzki wynalazek. A mo¿e...

    - Hem, hem? - zachrz±ka³ Ori Eeuven, zdziwiony
urwanym zdaniem i przed³u¿aj±cym siê milczeniem szefa.

    - Mo¿e w koñcu zaczêli uczyæ siê od nas - dokoñczy³
zimno szpieg, patrz±c na donosy, protoko³y przes³uchañ
i wyroki ¶mierci.





*****






    Gdy nigdzie nie dostrzeg³a farby, Milva zaniepokoi³a
siê. Przypomnia³a sobie nagle, ¿e kozio³ek zrobi³ krok
w momencie strza³u. Zrobi³ lub chcia³ zrobiæ - co na jedno
wychodzi³o. Ruszy³ siê, a strza³a mog³a trafiæ w brzuch.
Milva zaklê³a. Strza³ w brzuch, przekleñstwo i hañba dla
³owcy! Pech! Tfu, tfu, z³e licho!

    Szybko podbieg³a do zbocza kotlinki, rozgl±daj±c siê
bacznie w¶ród je¿yn, mchów i paproci. Szuka³a strza³y.
Zaopatrzona w grot o czterech brzeszczotach, wyostrzonych
tak, ¿e goli³y w³oski z przedramienia, wypuszczona
z odleg³o¶ci piêædziesiêciu kroków strza³a musia³a przebiæ
koz³a na wylot.

    Dostrzeg³a, znalaz³a i odetchnê³a z ulg±, splunê³a
trzykrotnie, rada z fartu. Niepotrzebnie siê obawia³a, ba, by³o
lepiej, ni¿ przypuszcza³a. Strza³a nie by³a oblepiona kleist±
i ¶mierdz±c± tre¶ci± ¿o³±dka. Nie nosi³a te¿ ¶ladów
jasnej, ró¿owej i pienistej farby z p³uc. Brzechwa by³a
ca³a pokryta ciemn±, bogat± czerwieni±. Grot przeszy³
serce. Milva nie musia³a siê skradaæ ani podchodziæ, nie czeka³
jej d³ugi marsz po ¶ladach. Kozio³ bez w±tpienia le¿a³
martwy w g±szczu, nie dalej ni¿ sto kroków od polanki,
w miejscu, które wska¿e jej farba. A postrzelony w serce
kozio³ musia³ po paru skokach farbowaæ, wiedzia³a wiêc,
¿e znajdzie ¶lad z ³atwo¶ci±.

    Po dziesiêciu krokach odnalaz³a trop, pod±¿y³a nim,
ponownie pogr±¿aj±c siê w my¶lach i wspomnieniach.





*****





    Dotrzyma³a danej wied¼minowi obietnicy. Wróci³a do
Brokilonu nawet wcze¶niej, ni¿ obiecywa³a, piêæ dni po
¦wiêcie ¯niw, piêæ dni po nowiu, zaczynaj±cym n ludzi
miesi±c sierpieñ, a u elfów Lammas, siódmy, przedostatni
sayaed roku.

    Przeprawi³a siê przez Wst±¿kê o brzasku, ona i piêciu
elfów. Komando, które wiod³a, liczy³o pocz±tkowo dziewiêciu
konnych, ale ¿o³dacy z Brugge ca³y czas szli ich tropem,
trzy stajania przed rzek± wsiedli im na kark, przycisnêli,
poniechali dopiero nad Wst±¿k±, gdy w oparach
¶witu zamajaczy³ im Brokilon na prawym brzegu. ¯o³dacy
bali siê Brokilonu. To ich uratowa³o. Przeprawili siê.
Wycieñczeni, poranieni. I nie wszyscy.

    Mia³a dla wied¼mina wie¶ci, ale by³a przekonana, ¿e
Gwynbleidd wci±¿ jest w Col Serrai. Zamierza³a pój¶æ do
niego dopiero oko³o po³udnia, wyspawszy siê jak nale¿y.
Zdumia³a siê, gdy nagle jak duch wy³oni³ siê z mg³y. Bez
s³owa usiad³ obok, patrz±c, jak mo¶ci sobie legowisko,
uk³ada derkê na kupie ga³êzi.

    - Ale¿ ci pilno - powiedzia³a z przek±sem. -
Wied¼minie, ja z nóg lecê. Dzieñ i noc na kulbace, ty³ka nie czujê,
a przemoczona jestem do pêpka, bo¶my siê ¶witem jako
wilcy przez nadrzeczne ³ozy przedzierali...

    - Proszê ciê. Dowiedzia³a¶ siê czego¶?

    - Dowiedzia³am - parsknê³a, rozsznurowuj±c i zzuwaj±c
przemoczone, opieraj±ce siê buty. - Z niewielkim trudem,
bo o sprawie g³o¶no. ¯e ta twoja panna taka persona,
tego¶ mi nie powiedzia³! My¶la³am sobie, pasierbica
twoja, chudziaczek jaki¶, sierota przez los ukrzywdzona.
A tu masz: cintryjska królewna! Ha! A mo¿e¶ i ty przebrany ksi±¿ê?

    - Mów, proszê.

    - Nie dostan± jej ju¿ w rêce królowie, bo ta twoja
Cirilla, jak siê wyjawi³o, z Thanedd prosto do Nilfgaardu uciek³a,
pewno wraz z tymi magikami, co zdradzili. A w Nilfgaardzie
cesarz Emhyr z pomp± j± przyj±³. I wiesz co?
Pono ¿eniæ siê z ni± zamy¶la. A teraz daj mi odetchn±æ.
Chcesz, pogadamy, jak siê wy¶piê.

    Wied¼min milcza³. Milva rozwiesi³a mokre onuce na
rosochatej ga³êzi, tak by znalaz³o je wschodz±ce s³oñce,
szarpnê³a klamrê pasa.

    - Rozdziaæ siê chcê - burknê³a. - Czego tu jeszcze
stoisz? Fortunniejszych wie¶ci chyba¶ siê spodziewaæ nie
móg³? Nic ci ju¿ nie grozi, nikt o ciebie nie pyta, przestali
siê tob± szpiedzy zajmowaæ. A twoja dziewka wymknê³a,
siê królom, cesarzow± bêdzie...

    - To pewna wiadomo¶æ?

    - Nynie nic nie pewne - ziewnê³a, usiad³a na bar³ogi
- chyba to, ¿e s³oneczko co dnia niebem od wschodu na
zachód podró¿uje. Ale o nilfgaardzkim cesarzu i o królewnie
z Cintry musi prawd± byæ, co gadaj±. G³o¶no o niej.

    - Sk±d ten nag³y rozg³os?

    - Niby to nie wiesz! Ona wszak Emhyrowi w wianie
szmat ziemi wniesie! Nie tylko Cintrê, po tej stronie Jarrugi te¿!
Ha, to¿ i moja to bêdzie pani, bo ja z Górnego
Sodden, a ca³e Sodden, pokaza³o siê, jej lenno! Tedy, gdy
w jej lasach jelonka zwalê a chyc± miê, z jej rozkazu mo¿e
powiesz±... Ot, ¶wiat parszywy! Zaraza, oczy mi siê same zamykaj±...

    - Jeszcze tylko jedno pytanie. Z tych czarodziejek... To
znaczy, z tych czarodziejów, którzy zdradzili, ujêto którego¶?

    - Nie. Ale jedna magiczka, powiadaj±, ¿ycie sobie
odebra³a. Skoro po tym, gdy pad³ Vengerberg, a wojska kaedweñskie
wkroczy³y do Aedirn. Ani chybi ze zgryzoty albo
ze strachu przed ka¼ni±...

    - W komandzie, które przyprowadzi³a¶, by³y lu¼ne
konie. Elfy dadz± mi którego¶?

    - Aha, pilno ci w drogê - mruknê³a, owijaj±c siê derk±.
- Tak sobie my¶lê, ¿e wiem, dok±d...

    Zamilk³a, zdziwiona wyrazem jego twarzy. Nagle
zrozumia³a, ¿e przyniesiona przez ni± wie¶æ wcale nie by³a
fortunna. Nagle pojê³a, ¿e nic, ca³kiem nic nie rozumie.
Nagle, niespodziewanie, znienacka poczu³a chêæ, by usi±¶æ
przy nim, zasypaæ go pytaniami, wys³uchaæ, dowiedzia³
siê, mo¿e co¶ poradziæ... Gwa³townie zawierci³a knykciem
w k±ciku oka. Jestem wycieñczona, pomy¶la³a, ¶mieræ
przez ca³± noc depta³a mi po po piêtach. Muszê odetchn±æ.
Co mnie wreszcie obchodz± jego frasunki i troski?
Co on mnie obchodzi? I ta dziewka? Do diab³a z nim
i z ni±! Zaraza, ca³kiem mnie przez to wszystko sen odbie¿a³...

    Wied¼min wsta³.

    - Elfy - Dadz± mi konia? - powtórzy³.

    - Bierz, którego chcesz - powiedzia³a po chwili. -
Sam za¶ lepiej w oczy nie le¼. Przetrzepali nas na przeprawie,
skrwawili... Jeno karego nie tykaj, bo kary mój...
Czego tu jeszcze stoisz?

    - Dziêkujê ci za pomoc. Za wszystko.

    Nie odpowiedzia³a.

    - Mam d³ug wobec ciebie. Jak go sp³acê?

    - Jak? A tak, ¿e precz pójdziesz sobie nareszcie! -
krzyknê³a, unosz±c siê na ³okciu i szarpi±c gwa³townie
derk±. - Ja... Ja siê wyspaæ muszê! Konia bierz... I jed¼.
...Do Nilfgaardu, do piek³a, do wszystkich biesów, mnie zajedno!
Odejd¼! Zostaw mnie w spokoju!

    - Sp³acê, com winien - powiedzia³ cicho. - Nie zaponmê.
Mo¿e stanie siê kiedy¶ tak, ¿e ty bêdziesz potrzebowa³a
pomocy. Oparcia. Ramienia. Krzyknij wtedy, krzyknij w noc. A ja przyjdê.





*****






    Kozio³ le¿a³ na skraju zbocza, g±bczastego od bij±cych
¼róde³, gêsto zaro¶niêtego paproci±, wyci±gniêty, ze szklistym
okiem wpatrzonym w niebo. Milva widzia³a wielkie
kleszcze, wpite w jego jasnop³owy brzuch.

    - Bêdziecie musia³y poszukaæ sobie innej krwi, robale
mruknê³a, zawijaj±c rêkawy i dobywaj±c no¿a. - Bo ta
ju¿ stygnie.

    Wprawnym i szybkim ruchem przeciê³a skórê od mostka
a¿ do odbytu, zrêcznie prowadz±c ostrze obok genitaliów.
Ostro¿nie rozdzieli³a warstwê t³uszczu, brocz±c rêce
do ³okci, odciê³a prze³yk, wywali³a wnêtrzno¶ci na wierzch.
Rozdê³a ¿o³±dek i pêcherz ¿ó³ciowy w poszukiwaniu bezoarów.
W magiczne w³a¶ciwo¶ci bezoarów nie wierzy³a,
ale nie brakowa³o durniów, którzy wierzyli i p³acili.

    Unios³a koz³a i u³o¿y³a go na le¿±cym opodal pniu,
rozplatanym brzuchem ku ziemi, tak by krew mog³a wyciekaæ.
Wytar³a rêce wiechciem paproci.

    Usiad³a obok zdobyczy.

    - Opêtany, szalony wied¼minie - powiedzia³a cicho,
wpatrzona w wisz±ce sto stóp nad ni± korony brokiloñskich sosen.
- Wyruszasz do Nilfgaardu po twoj± dziewuszkê. Wyruszasz na
koniec ¶wiata, który stoi w ogniu,
a nawet nie pomy¶la³e¶ o tym, by zaopatrzyæ siê w prowiant.
Wiem, ¿e masz dla kogo ¿yæ. Ale czy masz z czego?

    Sosny, rzecz jasna, nie komentowa³y i nie przerywa³y
monologu.

    - Tak sobie my¶lê - podjê³a Milva, wyd³ubuj±c no¿em
krew spod paznokci - ¿e nie masz nijakich szans na odzyskanie
tej twojej pannicy. Nie zdo³asz dotrzeæ nie tylko
do Nilfgaardu, ale nawet do Jarugi. Tak sobie my¶lê, ¿e
nie dojedziesz nawet do Sodden. Tak sobie my¶lê, ¿e
¶mieræ ci pisana. Na twojej gêbie zaciêtej jest ona wypisana,
z oczu twoich paskudnych spoziera. Do¶cignie ciê
¶mieræ, szalony wied¼minie, dopadnie ciê rych³o. No, ale
dziêki temu kozio³eczkowi nie bêdzie to przynajmniej
¶mieræ g³odowa. A to chyba te¿ co¶. Tak sobie my¶lê.





*****






    Na widok wchodz±cego do sali audiencyjnej
nilfgaardzkiego ambasadora Dijkstra westchn±³ skrycie. Shilard
Fitz-Oesterlen, pose³ cesarza Emhyra var Emreisa, mia³
zwyczaj prowadziæ rozmowy w jêzyku dyplomatycznym
i uwielbia³ wplataæ w zdania pompatyczne jêzykowe dziwol±gi,
zrozumiale tylko dla dyplomatów i uczonych. Dijkstra
studiowa³ w akademii oxenfurckiej i choæ nie uzyska³
tytu³u magistra, zna³ podstawy nadêtego uniwersyteckiego
¿argonu. Niechêtnie jednak siê nim pos³ugiwa³,
bo w g³êbi duszy nie cierpia³ pompy i wszelkich form pretensjonalnego
ceremonia³u.

    - Witam, ekscelencjo.

    - Panie hrabio - uk³oni³ siê ceremonialnie Shilard
Fitz-Oesterlen. - Ach, raczcie wybaczyæ. Mo¿e ju¿ powinienem
mówiæ: ja¶nie o¶wiecony ksi±¿ê? Wasza wysoko¶æ
regencie? Wasza mo¶æ sekretarzu stanu? Na honor, wasza
wielmo¿no¶æ, godno¶ci sypi± siê na was takim gradem, ¿e
doprawdy nie wiem, jak mam tytu³owaæ, by nie uchybiæ
protoko³owi.

    - Najlepiej bêdzie "wasza królewska mo¶æ" - odrzek³
skromnie Dijkstra. - Wiecie wszak, ekscelencjo, ¿e to
dwór czyni króla. A nieobcy jest wam zapewne fakt, ¿e
gdy ja krzyknê: "Podskakiwaæ!", to dwór w Tretogorze pyta
"Jak wysoko?"

    Ambasador wiedzia³, ¿e Dijkstra przesadza, ale wcale
nie tak bardzo. Królewicz Radowid by³ ma³oletni, królowa
Hedwig przybita tragiczn± ¶mierci± mê¿a, arystokracja
zastraszona, og³upia³a, sk³ócona i podzielona na frakcje.

    W Redanii faktyczne rz±dy sprawowa³ Dijkstra. Dijkstra
tez trudu uzyska³by ka¿d± godno¶æ, jak± by tylko zechcia³.
Ale Dijkstra ¿adnej nie chcia³.

    - Wasza wielmo¿no¶c raczy³a mnie wezwaæ -
powiedzia³ po chwili ambasador. - Z pominiêciem ministra spraw
Zagranicznych. Czemu przypisaæ mam ten honor?

    - Minister - Dijkstra uniós³ oczy ku powale -
zrezygnowa³ z funkcji ze wzglêdu na stan zdrowia.

    Ambasador powa¿nie skin±³ g³ow±. Wiedzia³ doskonale,
¿e minister spraw zagranicznych siedzia³ w lochu,
a bêd±c tchórzem i idiot±, bez w±tpienia wyzna³ Dijkstrze
wszystko o swych konszachtach z nilfgaardzkim wywiadem
ju¿ podczas poprzedzaj±cego przes³uchanie pokazu
narzêdzi. Wiedzia³, ¿e siatka zorganizowana przez agenta
Vattiera de Rideaux, szefa cesarskiego wywiadu, zosta³a
rozgromiona, a wszystkie nitki by³y w rêkach Dijkstry.
Wiedzia³ te¿, ¿e te nitki wiod³y wprost do jego
w³asnej osoby. Ale jego osobê chroni³ immunitet, a obowi±zki
zmusza³y do prowadzenia gry do samego koñca.

    Zw³aszcza po dziwnych zaszyfrowanych instrukcjach,
niedawno przys³anych do ambasady przez Vattiera i
koronera Stefana Skellena, cesarskiego agenta do specjalnych
poruczeñ.

    - Poniewa¿ nastêpcy jeszcze nie mianowano - podj±³
Dijkstra - mnie przypadnie niemi³y obowi±zek poinformowania,
¿e wasza ekscelencja uznana zosta³a person±
non grata w królestwie Redanii.

    Ambasador uk³oni³ siê.

    - Ubolewam - powiedzia³ - ¿e skutkuj±ce wzajemnym
odwo³aniem ambasadorów dyfidencje wynikaj± ze spraw,
ktore wszak¿e bezpo¶rednio nie dotycz± ani królestwa
Redanii, ani Cesarstwa Nilfgaardu. Cesarstwo nie podjê³o
¿adnych wrogich kroków wobec Redanii.

    - Poza blokad± uj¶cia Jarugi i Wysp Skellige dla
naszych statków i towarów. Poza uzbrajaniem i wspieraniem
band Scoia'tael.

    - To s± insynuacje.
    - A koncentracja wojsk cesarskich w Verden i w
Cintrze? Rajdy zbrojnych band na Sodden i Brugge? Sodden
i Brugge to temerskie protekcje, my za¶ jeste¶my w sojuszu z
Temeri±, ekscelencjo, ataki na Temeriê to ataki na
nas. Pozostaj± te¿ sprawy bezpo¶rednio Redanii dotycz±ce:
rebelia na wyspie Thanedd i zbrodniczy zamach na króla Vizimira.
I sprawa roli, jak± cesarstwo odegra³o w
tych wydarzeniach.

    - Quod attinet incydentu na Thanedd - roz³o¿y³ rêce
ambasador - nie upowa¿niono mnie do wyra¿ania opinii.
Jego Cesarskiej Mo¶ci Emhyrowi var Emreisowi obce s±
kulisy prywatnych porachunków waszych czarodziejów.
Ubolewam nad faktem, ¿e znikomy skutek odnosz± nasze
protesty przeciw sugeruj±cej co¶ innego propagandzie.
Szerzonej, jak o¶mielam siê zauwa¿yæ, nie bez poparcia
najwy¿szych w³adz królestwa Redanii.

    - Protesty wasze zaskakuj± i niepomiernie dziwi± -
u¶miechn±³ siê lekko Dijkstra. - Wszak¿e cesarz bynajmniej
nie ukrywa faktu przebywania na jego dworze cintryjskiej
diuszesy, uprowadzonej w³a¶nie z Thanedd.

    - Cirilla, królowa Cintry - poprawi³ z naciskiem
Shilard Fitz-Oesterlen - nie zosta³a uprowadzona, lecz
poszuka³a w cesarstwie azylu. Nie ma to nic wspólnego
z incydentem na Thanedd.

    - Doprawdy?
    - Incydent na Thanedd - ci±gn±³ z kamienn± twarz±
ambasador - wbudzi³ niesmak cesarza. A skrytobójczy,
dokonany przez szaleñca zamach na ¿ycie króla Viziniira
wywo³a³ jego szczer± i ¿yw± abominacjê. Jeszcze wiêksz±
abominacjê budzi za¶ szerzona w¶ród pospólstwa ohydna
plotka, o¶mielaj±ca siê szukaæ w Cesarstwie instygatorów
tych zbrodni.

    - Ujêcie rzeczywistych instygatorów - powiedzia³
wolno Dijkstra - po³o¿y kres plotkom, miejmy nadziejê. A ujêcie
ich i wymierzenie sprawiedliwo¶ci to sprawa czasu.

    - Justitia fundamentami regnomm - przyzna³ powa¿nie
Shilard Fitz-Oesterlen. - A crimen horribilis non potest
non esse punibile. Zarêczam, ¿e Jego Cesarska Mo¶æ
równie¿ pragnie, by tak siê sta³o.

    - Jest w mocy cesarza spe³niæ to pragnienie - rzuci³
Jod niechcenia Dijkstra, krzy¿uj±c ramiona na piersi. -
Jedna z przywódczyñ spisku, Enid an Gleamia, do niedawna
czarodziejka Francesca Findabair, z cesarskiej ³awy
bawi siê w królow± marionetkowego pañstwa elfów
w Dol Blathanna.

    - Jego Cesarska Wysoko¶æ - uk³oni³ siê sztywno
ambasador - nie mo¿e mieszaæ siê do spraw Dol Blathanna,
niezale¿nego królestwa, uznanego przez wszystkie s±siaduj±ce mocarstwa.

    - Ale nie przez Redariiê. Dla Redanii Dol Blathanna
to nadal czê¶æ królestwa Aedirn. Choæ wespó³ z elfami
Saedwen rozebrali¶cie Aedirn na sztuki, choæ z Lyrii nie
zosta³ lapis super lapidem, zbyt wcze¶nie skre¶lacie te
królestwa z mapy ¶wiata. Zbyt wcze¶nie, ekscelencjo. Jednak nie
czas i nie miejsce dyskutowaæ o tym. Niech Francaeesca Findabair
króluje sobie na razie, na sprawiedliwo¶æ
przyjdzie pora. A co z innymi rebeliantami i organizatorami
zamachu na króla Vizimira? Co z Vilgefortzem z Roggeveen, co z
Yennefer z Vengerbergu? S± podstawy, by
mniemaæ, ¿e po klêsce puczu obydwoje zbiegli do Nilfgaardu.

    - Zapewniam - uniós³ g³owê amabasador - ¿e tak nie
jest. A gdyby do tego dosz³o, zarêczam, ¿e nie minie ich
kara.

    - Nie wobec was zawinili, nie do was tedy nale¿y ich
karanie. Szczere pragnienie sprawiedliwo¶ci, bêd±cej
wszak fundamentom regnoium, cesarz Emhyr udowodni³by,
wydaj±c nam przestêpców.

    - Nie mo¿na odmówiæ s³uszno¶ci waszemu ¿±daniu -
przyzna³ Shilard Fitz-Oesterlen, udaj±c zak³opotany
¶miech. - Osób tych jednak nie ma w Cesarstwie, to primo.
Secundo, gdyby nawet tam trafi³y, to istnieje impediwfSWt.
Ekstradycji dokonuje siê z wyroku prawa, w danym
przypadku ferowanego przez radê cesarsk±. Zwa¿cie,
wasza wielmo¿no¶æ, ¿e zerwanie przez Redaniê stosunków
dyplomatycznych to akt nieprzyjazny, a trudno liczyæ
na to, by rada przeg³osowa³a ekstradycjê osób poszukuj±cych
azylu, je¶li tej ekstradycji ¿±da kraj nieprzyjazny.
By³aby to rzecz bez precedensu... Chyba, ¿eby...

    - ¯eby co?

    - ¯eby stworzyæ precedens.
    - Nie rozumiem.

    - Je¿eli królestwo Redanii by³oby gotowe wydaæ
cesarzowi jego poddanego, ujêtego tu pospolitego zbrodniarza,
cesarz i jego rada mieliby podstawy, by odwzajemniæ ten
gest dobrej woli.

    Dijkstra milcza³ d³ugo, sprawiaj±c wra¿enie, ¿e
drzemie lub my¶li.

    - O kogo chodzi?
    - Nazwisko przestêpcy... - ambasador uda³, ¿e stara
siê przypomnieæ sobie, wreszcie siêgn±³ do safianowej teczki
po dokument. - Wybaczcie, memoria fragilis est.
Mam. Niejaki Cahir Mawr Dyffiryn aep Ceallach. Nieb³ahe
na nim ci±¿± grawamina. Poszukiwany jest za morderstwo,
dezercjê, raptus puellae, gwa³t, kradzie¿ i fa³szowanie
dokumentów. Uciekaj±c przed gniewem cesarza,
zbieg³ za granicê.

    - Do Redanii? Dalek± wybra³ drogê.

    - Wasza wielmo¿no¶æ - u¶miechn±³ siê lekko Shilard
Fitz-Oesterlen - nie ogranicza wszak¿e swych zainteresowañ li
tylko do Redanii. Nie mam cienia w±tpliwo¶ci, ¿e
gdyby przestêpca ten zosta³ ujêty w którymkolwiek ze
sprzymierzonych królestw, wasza wielmo¿no¶æ wiedzia³aby
o tym z raportów swych licznych... znajomych.

    - Jak, mówili¶cie, zwie siê ów zbrodzieñ?

    - Cahir Mawr Dyffiryn aep Ceallach.

    Dijkstra milcza³ d³ugo, udaj±c, ¿e szuka w pamiêci.

    - Nie - powiedzia³ wreszcie. - Nie ujêto nikogo o
takim imieniu.

    - Doprawdy?

    - Moja memoria nie bywa fragilis w takich sprawach.
¯a³ujê, ekscelencjo.

    - Ja równie¿ - odrzek³ lodowato Shilard Fitz-Oesterhn.
- Zw³aszcza tego, ¿e wzajemna ekstradycja przestêpców nie
wydaje siê w takich warunkach mo¿liwa do
przeprowadzenia. Nie bêdê d³u¿ej nu¿y³ waszej mi³o¶ci.

    - ¯yczê zdrowia i powodzenia.

    - Wzajemnie. ¯egnam, ekscelencjo.

    Ambasador wyszed³, wykonawszy kilka skomplikowanych,
ceremonialnych uk³onów.

    - Poca³uj mnie w sempitemum meam, chytrusie -
zamrucza³ Dijkstra, krzy¿uj±c ramiona na piersi. - Ori!

    Sekretarz, czerwony od d³ugo powstrzymywanego chrz±kania
i pokas³ywania, wy³oni³ siê zza kotary.

    - Czy Filippa wci±¿ siedzi w Montecalvo?

    - Tak, hem, hem. S± z ni± panie Laux-Antille, Merigold
i Metz.

    - Za dzieñ lub dwa mo¿e wybuchn±æ wojna, za chwilê
granica na Jarudze zap³onie, a te zaszy³y siê w jakim¶
dzikim zamczyska! Bierz pióro, pisz. Umi³owana Fil...
Cholera!

    - Napisa³em: "Droga Filippo".

    - Dobrze. Pisz dalej. Mo¿e Ciê zainteresuje, ¿e cudak
w he³mie z piórami, który z Thanedd znikn±³ równie tajemniczo, jak siê
pojawi³, nazywa siê Cahir Mawr Dyffryn i jest synem seneszala
Ceallacha. Dziwnego tego osobnika poszukujemy nie tylko my, ale,
jak siê okazuje, równie¿ s³u¿by Vattiera de Rideaux i ludzie tego skurwysyna...

    - Pani Filippa, hem, hem, nie lubi takich s³ów. Napisa³em:
"tej kanalii".

    - Niech bêdzie, tej kanalii Stefana Skellena. Wiesz
za¶ równie dobrze jak ja, droga Fil, ¿e s³u¿by wywiadowcze
Emhyra pilnie poszukuj± tylko tych agentów i emisariuszy,
którym Emhyr poprzysi±g³ zalaæ sad³a za skórê.
Takich, którzy miast wykonaæ rozkaz lub zgin±æ, zdradzili
i rozkazu nie wykonali. Rzecz wygl±da zatem do¶æ
dziwnie, wszak¿e byli¶my pewni, ¿e rozkazy tego Cahira
dotyczy³y pojmania ksiê¿niczki Cirilli i dostarczenia jej
do Nilfgaardu. Akapit. Dziwne, acz uzasadnione podejrzenia,
które ta sprawa wzbudzi³a we mnie, oraz nieco zaskakuj±ce,
acz nie pozbawione sensu teorie, które mam,
chcia³bym przedyskutowaæ z Tob± w cztery oczy. Z wyrazami
g³êbokiego uszanowania et cetera, et cetera.





*****






    Pojecha³a na po³udnie, prosto jak strzeli³, najpierw
brzegiem Wst±¿ki, przez Wypalania, pó¼niej, przeprawiwszy siê
przez rzekê, podmok³ymi w±wozami, zaros³ymi
miêciutkim, jaskrawozielonym dywanem p³onnika. Zak³ada³a,
¿e Wied¼min, nie znaj±c terenu tak dobrze jak ona,
nie bêdzie ryzykowa³ przeprawy na ludzki brzeg. ¦cinaj±c
potê¿ny, wybrzuszony w stronê Brokilonu ³uk rzeki mia³a
szansê dogoniæ go w okolicach kaskady Ceann Treise. Podró¿uj±c
szybko i bez postojów mia³a szansê nawet go
wyprzedziæ.

    Ziêby nie myli³y siê, gdy dzwoni³y. Niebo na po³udniu
zachmurzy³o siê wyra¼nie. Powietrze sta³o siê gêste i ciê¿kie,
komary i gzy zrobi³y siê wyj±tkowo natrêtne i dokuczliwe.

    Gdy wjecha³a w ³êg, zaro¶niêty obwieszon± zielonymi
jeszcze orzechami leszczyn± i go³ym, czarniawym szak³akiem,
poczu³a obecno¶æ. Nie us³ysza³a. Poczu³a. Wiedzia³a
wiêc, ¿e to elfy.

    Wstrzyma³a konia, by ukryci w g±szczu ³ucznicy mieli
mo¿liwo¶æ dobrze siê jej przyjrzeæ. Wstrzyma³a te¿ oddech.
W nadziei, ¿e nie trafi³a na popêdliwych.

    Nad przewieszonym przez zad konia kozio³kiem brzêcza³a mucha.

    Szelest. Ciche gwizdniêcie. Zagwizda³a w odpowiedzi.
Scoia'tael niczym duchy wy³onili siê z zaro¶li, a Milva dopiero
wówczas odetchnê³a swobodniej. Zna³a ich. Nale¿eli
do komanda Coinneacha Do Beo.

    - Hael - powiedzia³a, zsiadaj±c. - Que'ss va?

    - Ne'ss - odrzek³ sucho elf, którego imienia nie pamiêta³a.
- Caemm.

    Opodal, na polance, obozowali inni. By³o ich co najmniej
trzydziestu, wiêcej ni¿ liczy³o komando Coinneacha.
Milva zdziwi³a siê; Ostatnimi czasy oddzia³y Wiewiórek
topnia³y raczej, ni¿ ros³y. Ostatnimi czasy spotykane
komanda by³y grupami pokrwawionych, zgor±czkowanych, ledwo
trzymaj±cych siê w siod³ach i na nogach
obszarpañców. To komando by³o inne.

    - Cead, Coinneach - pozdrowi³a zbli¿aj±cego siê dowódcê.

    - Ceadmil, sor'ca.

    Sor'ca. Siostrzyczka. Tak j± nazywali ci, z którymi by³a
w przyja¼ni, gdy chcieli wyraziæ szacunek i sympatiê. I to,
¿e przecie¿ byli od niej wiele, wiele zim starsi. Z pocz±tku
by³a dla elfów tylko Dh'oine, cz³owiekiem. Pó¼niej, gdy
ju¿ regularnie im pomaga³a, mówili na ni± Aen Woedbeanna,
"niewiasta z lasu". Jeszcze pó¼niej, poznawszy lepiej,
wzorem driad zwali j± Milv±, Kani±. Jej prawdziwe
imiê, które wyjawia³a najbardziej zaprzyja¼nionym, odwzajemniaj±c
podobne gesty z ich strony, nie pasowa³o im
wymawiali je: Mear'ya, z cieniem grymasu, jak gdyby
w ich mowie nie³adnie im siê kojarzy³o. I zaraz przechodzili na "sor'ca".

    - Dok±d to zmierzacie? - Milva rozejrza³a siê baczniej,
ale nadal nie dostrzega³a rannych ani chorych. - Na Ósm± Milê? Do Brokilonu?

    - Nie.

    Powstrzyma³a siê od dalszych pytañ, zna³a ich zbyt dobrze.
Wystarczy³o jej tylko kilku spojrzeñ na nieruchome,
stê¿a³e twarze, na przesadny, demonstracyjny spokój, z jakim porz±dkowali
ekwipunek i broñ. Do¶æ by³o jednego
uwa¿nego spojrzenia w g³êbokie, bezdenne oczy. Wiedzia³a, ¿e szli do walki.

    Od po³udnia niebo ciemnia³o, chmurzy³o siê.

    - A dok±d ty zmierzasz, sor'ca? - spyta³ Coinneach,
potem szybko rzuci³ okiem na przewieszonego przez konia
koz³a, u¶miechn±³ siê lekko.

    - Na po³udnie - ch³odno wyprowadzi³a go z b³êdu. -
Drieschot.

    Elf przesta³ siê u¶miechaæ.

    - Ludzkim brzegiem?
    - Przynajmniej do Ceann Tceise - wzruszy³a ramionami. -
Przy kaskadach pewnikiem wrócê na brokiloñsk±
stronê, bo...

    Odwróci³a siê, s³ysz±c chrapanie koni. Nowi Scoia'tael
do³±czali do i tak ju¿ niezwykle licznego komanda. Tych
nowych Milva zna³a jeszcze lepiej.

    - Ciaran! - krzyknê³a cicho, nie kryj±c zdumienia. -
Toruviel! Co wy tu robicie? Ledwo com was przeprowadzi³a
do Brokilonu, a wy znów...

    - Ess'creasa, sor'ca - powiedzia³ powa¿nie Ciaran aep
Dearbh; Spowijaj±cy g³owê elfa banda¿ plami³a s±cz±ca
siê krew.
    - Tak trzeba - powtórzy³a za nim Toruviel, zsiadaj±c
ostro¿nie, by nie uraziæ zgiêtego w temblaku ramienia. - Przysz³y
wie¶ci. Nie mo¿emy tkwiæ w Brokilonie, gdy liczy siê ka¿dy ³uk.

    - Gdybym by³a wiedzia³a - wydê³a wargi - nie trudzi³abym
siê dla was. Nie nadstawia³abym karku na przeprawie.

    - Wie¶ci przysz³y wczoraj w nocy - wyja¶ni³a cicho
Toruviel. - Nie mogli¶my... Nie mo¿emy w takiej chwili
zostawiæ naszych towarzyszy broni. Nie mo¿emy, zrozum to,
sor'ca.

    Niebo ciemnia³o coraz bardziej. Tym razem Milva
wyra¼nie us³ysza³a daleki grom.

    - Nie jed¼ na po³udnie, sor'ca - powiedzia³ Coinneach
De Reo. - Nadchodzi burza.
    - A có¿ mnie burza mo¿e... - urwa³a, spojrza³a na
niego uwa¿niej. - Ha! A wiêc to takie wie¶ci was dosz³y?
Nilfgaard, tak? Przekraczaj± Jarugê w Sodden? Uderzaj±
na Brugge? Dlatego wyruszacie?

    Nie odpowiedzia³.

    - Tak, jak w Dol Angra - spojrza³a w jego ciemne
oczy. - Znowu nilfgaardzki cesarz pos³u¿y siê wami, by¶cie
ludziom m±t na ty³ach czynili mieczem a ogniem.
A pó¼niej cesarz mir z królami zawrze, a was wyt³uk±.
W ogniu, który wzniecicie, sami zgorzejecie.

    - Ogieñ oczyszcza. I hartuje. Trzeba przezeñ przej¶æ.
Aenyel Fhael, ell'ea, sor'ca? Po waszemu: chrzest ognia.

    - Milszy mi inny ogieñ - Milva odtroczy³a koz³a i
zwali³a go na ziemiê, pod nogi elfów. - Taki, który pod ro¿enkiem
trzaska. Macie, by¶cie w pochodzie z g³odu nie
os³abli. Mnie ju¿ niepotrzebny.

    - Nie jedziesz na po³udnie?
    - Jadê.

    Jadê, pomy¶la³a, jadê szybko. Muszê ostrzec tego g³uptaka
wied¼mina, muszê uprzedziæ, w jak± zawieruchê siê
pakuje. Muszê go zawróciæ.

    - Nie jed¼, sor'ca.
    - Daj¿e mi pokój, Coinneach.

    - Nadchodzi burza od po³udnia - powtórzy³ elf. - Idzie
wielka nawa³nica. I wielki ogieñ. Schroñ siê w Brokilonie,
siostrzyczko, nie jed¼ na po³udnie. Zrobi³a¶ dla nas do¶æ,
wiêcej ju¿ nie mo¿esz. I nie musisz. My musimy. Ess'-
tedd, esse creasa! Na nas czas. ¯egnaj.

    Powietrze by³o ciê¿kie i gêste.




*****






    Zaklêcie teleprojekcyjne by³o skomplikowane, musia³y
je rzucaæ wspólnie, z³±czywszy d³onie i my¶li. Nawet
wówczas okaza³o siê, ¿e to diabelnie du¿y wysi³ek. Bo te¿
i odleg³o¶æ by³a niema³a. Zaci¶niête powieki Filippy Eilhart
zadrga³y, Triss Merigold dysza³a, na wysokie czo³o
Keiry Metz pot wyst±pii kroplami. Tylko na twarzy Margarity
Laux-Antille nie znaæ by³o zmêczenia.

    W sk±po o¶wietlonej komnacie zrobi³o siê nagle bardzo
jasno, po ciemnej boazerii ¶cian zatañczy³a mozaika rozb³ysków.
Nad okr±g³ym sto³em zawis³a jarz±ca siê mlecznym blaskiem
kula. Filippa Eilhart wyskandowa³a koñcówkê zaklêcia,
a kula opad³a naprzeciw, na jedno z dwunastu
ustawionych wokó³ sto³u krzese³. Wewn±trz kuli pojawi³a siê
niewyra¼na postaæ. Obraz drga³, projekcja by³a
niezbyt stabilna. Ale szybko stawa³a siê wyra¼niejsza.

    - Jasna cholera - mruknê³a Keira, ocieraj±c czo³o. -
Czy oni tam w Nilfgaardzie nie znaj± glamarye ani czarów upiêkszaj±cych?

    - Najwidoczniej nie - stwierdzi³a Triss k±tem ust. -
O modzie te¿ chyba nigdy nie s³yszeli.

    - Ani o czym¶ takim, jak makija¿ - powiedzia³a cicho
Filippa. - Ale teraz sza, dziewczyny. I nie gapcie siê na
ni±. Trzeba ustabilizowaæ projekcjê i powitaæ naszego go¶cia.
Wzmocnij mnie, Rita.

    Margarita Laux-Antille powtórzy³a formu³ê zaklêcia
i gest Filippy. Obraz drgn±³ kilkakrotnie, straci³ mglist±
chwiejno¶æ i nienaturalne l¶nienie, kontury i barwy wyostrzy³y
siê. Czarodziejki mog³y teraz jeszcze dok³adniej
przyjrzeæ siê postaci po przeciwnej strome sto³u. Triss
przygryz³a wargê i znacz±co mrugnê³a do Keiry.

    Kobieta z projekcji mia³a blad± twarz o nie³adnej cerze, nijakie, pozbawione wyrazu oczy, w±skie sinawe usta
i lekko haczykowaty nos. Nosi³a dziwaczny, sto¿kowaty
nieco wymiêty kapelusz. Spod miêkkiego ronda spada³y
ciemne, niezbyt ¶wie¿o wygl±daj±ce w³osy. Wra¿enia
nieatrakcyjno¶ci i zaniedbania dope³nia³a czarna, lu¼na i
niekszta³tna szata, obszyta na ramieniu wystrzêpion± srebrn±
nitk±. Haft przedstawia³ pó³ksiê¿yc w krêgu gwiazda.
By³a to jedyna noszona przez nilfgaardzk± czarodziejkê
ozdoba.

    Filippa Eilhart wsta³a, staraj±c siê nadmiernie nie
eksponowaæ bi¿uterii, koronek i dekoltu.

    - Czcigodna pani Assire - powiedzia³a. - Witamy
w Montecalvo. Cieszymy siê ogromnie, ¿e zgodzi³a¶ siê
przyj±æ nasze zaproszenie.

    - Zrobi³am to z ciekawo¶ci - powiedzia³a nieoczekiwanie
mi³ym i melodyjnym g³osem czarodziejka z Nilfgaardu,
odruchowo poprawiaj±c kapelusz. D³oñ mia³a szczup³±,
poznaczon± ¿ó³tymi plamami, paznokcie po³amane
i nierówne, ewidentnie obgryzione.

    - Wy³±cznie z ciekawo¶ci - powtórzy³a - której
konsekwencje mog± zreszt± okazaæ siê dla mnie fatalne. Prosi³abym o wyja¶nienia.

    - Niezw³ocznie do nich przyst±piê - kiwnê³a g³ow±
Filippa, daj±c znak pozosta³ym czarodziejkom. - Pierwej,
jednak niech mi wolno bêdzie przywo³aæ projekcje pozosta³ych
uczestniczek zgromadzenia i dokonaæ wzajemnej
prezentacji. Proszê o chwilê cierpliwo¶ci.

    Czarodziejki ponownie z³±czy³y d³onie, wspólnie
wznowi³y inkantacjê. Powietrze w komnacie zadzwoni³o jak
naprê¿ony drut, spod kasetonów sufitu znowu sp³ynê³a
na sfó³ jarz±ca siê mg³a, wype³niaj±c pomieszczenie migotanin±
cieni. Nad trzema z nie zajêtych krzese³ wyros³y
pulsuj±ce ¶wiat³em sfery, wewn±trz sfer zamajaczy³y kontury
postaci. Jako pierwsza pojawi³a siê Sabrina Glevissig w
turkusowej i wyzywaj±co wydekoltowanej sukni
z wielkim, a¿urowym, stoj±cym ko³nierzem, stanowi±cym
piêkn± oprawê dla ufryzowanych i ujêtych w brylantowy
diadem w³osów. Obok niej wy³oni³a siê z mglistego blasku
projekcji Sheala de Tancarville w czarnych, obszytych
per³ami aksamitach i szyj± okrêcon± boa ze srebrzystych
Haew. Magiczka z Nilfgaardu nerwowo obliza³a w±skie
wargi. Poczekaj na Franceskê, pomy¶la³a Triss. Gdy zobaczysz
Franceskê, czarny szczurku, to oczy wyjd± ci
z orbit.

    Francesca Findabair nie zrobi³a zawodu. Ani
przepyszn± sukni± barwy byczej krwi, ani dumn± fryzur±, ani
rubinow± koli±, ani sarnimi oczami otoczonymi ostrym elfim makija¿em.

    - Witam wszystkie panie - powiedzia³a Filippa -
w zamku Montecalyo, dok±d pozwoli³am sobie zaprosiæ
was celem omówienia pewnych spraw o niebagatelnym
znaczeniu. Ubolewam nad faktem, ¿e spotykamy siê
w postaci teleprojekcji. Na spotkanie bezpo¶rednie nie pozwoli³y
jednak ani czas, ani dziel±ce nas odleg³o¶ci, ani
sytuacja, w której znalaz³y¶my siê wszystkie. Jestem Fillippa
Eilhart, pani tego zamku. Jako inicjatorka spotkania i
gospodyni pozwolê sobie dokonaæ prezentacji. Po mojej
prawej zasiada Margarita Laux-Antille, rektorka akademii w
Aretuzie. Po mojej lewej: Triss Merigold z Mariboru i
Keira Metz z Carreras; Dalej, Sabrina Gleyissig
z Ard Carraigh. Sheala de Tancandlle, przyby³a z Creyden, z
Koviru. Francesca Findabair, znana te¿ jako Enid
an Gleanna, obecna w³adczyni Doliny Kwiatów. I wreszcie
Assire var Anahid z Vicovaro w Cesarstwie Nilfgaardu. A teraz...

    - A teraz ja siê po¿egnam! - wrzasnê³a Sabrina
Gleviesig, wskazuj±c Franceskê upier¶cienion± d³oni±. - Posunê³a¶
siê za daleko, Filippa! Nie mam zamiaru siedzieæ
przy jednym stole z t± cholern± elfk± nawet jako iluzja!
Krew na murach i posadzkach Garstangu nie zd±¿y³a
sp³owieæ! A to ona rozla³a tê krew! Ona i Vilgefortz!

    - Prosi³abym o zachowanie form - Filippa obur±cz
wspar³a siê na krawêdzi sto³u. - I zimnej krwi. Wys³uchajcie
tego, co mam do powiedzenia. O nic wiêcej nie
proszê. Gdy skoñczê, ka¿da z was zdecyduje, czy pozostaæ, czy
odej¶æ. Projekcja jest dobrowolna, mo¿na j±
przerwaæ w ka¿dej chwili. Jedyne, o co proszê te, które
zdecyduj± siê odej¶æ, to dochowanie tajemnicy o tym spotkaniu.

    - Wiedzia³am! - Sabrina poruszy³a siê tak gwa³tów.
nie, ¿e na moment wypad³a z projekcji. - Sekretne spotkanie!
Tajne ustalenia! Krótko mówi±c, spisek! I chyba
oczywiste, przeciw komu wymierzony. Czy ty kpisz z nas,
Filippa? ¯±dasz dochowania sekretu przed naszymi królami,
przed kolegami, których nie uzna³a¶ za stosowne tu
zaprosiæ. A tam siedzi Enid Findabair, z ³aski Emhyra
var Emreisa króluj±ca w Dol Blathanna, w³adczyni elfów,
którzy czynnie i zbrojnie wspieraj± Nilfgaard. Ma³o tego,
ze zdumieniem stwierdzam oto na tej sali projekcjê czarodziejki z
Nilfgaardu. Od kiedy to czarodzieje z Nilfgaardu przestali
wyznawaæ ¶lepe pos³uszeñstwo i niewolniczy serwilizm wobec
cesarskiej w³adzy? O jakich sekretach my
tu mówimy? Je¶li ona tu jest, to za zgod± i wiedz± Emhyra!
Z jego rozkazu! Jako jego oczy i uszy!

    - Przeczê temu - powiedzia³a spokojnie Assire var
Anahid. - Nikt nie wie, ¿e uczestniczê w tym spotkaniu.
By³am proszona o dochowanie tajemnicy, dochowa³am jej
i dochowam. Tak¿e w moim w³asnym interesie. Bo gdyby
to wysz³o na jaw, nie unios³abym ca³o g³owy. Na tym
bowiem opiera siê serwilizm czarodziejów w Cesarstwie.
Maj± do wyboru serwilizm lub szafot. Podjê³am ryzyko.
Przeczê, jakobym przyby³a tu w charakterze szpiega.
Udowodniæ mogê to w jeden tylko sposób: w³asn± ¶mierci±.
Wystarczy z³amaæ tajemnicê, o któr± apeluje pani
Eilhart. Wystarczy, by wie¶æ o naszym spotkaniu wysz³a
za te mury, a stracê ¿ycie.

    - Dla mnie zdrada sekretu równie¿ mog³aby mieæ
przykre konsekwencje - u¶miechnê³a siê uroczo Francesca. -
Masz wspania³± sposobno¶æ do rewan¿u, Sabrino.

    - Ja rewan¿ujê siê w inny sposób, elfko - czarne oczy
Sabriny zap³onê³y z³owró¿bnie. - Je¿eli sekret wyjdzie na
jaw, to nie z mojej winy czy nieostro¿no¶ci. Bynajmniej
nie z mojej!

    - Czy ty co¶ sugerujesz?

    - Oczywi¶cie - wtr±ci³a Filippa Eilhart. - Oczywi¶cie,
¿e Sabrina sugeruje. Delikatnie przypomina paniom o mojej
wspó³pracy z Sigismundem Dijkstr±. Jak gdyby sama
nie mia³a kontaktów z wywiadem króla Henselta!

    - Jest ró¿nica - warknê³a Sabrina. - Ja nie by³am
przez trzy lata kochank± Henselta! Ani tym bardziej jego
wywiadu!

    - Dosyæ tego! Zamilknij!

    - Popieram - powiedzia³a nagle g³o¶no Sheala de Tanan Tille.
- Zamilknij, Sabrino. Do¶æ ju¿ o Thanedd, do¶æ
szpiegowskich i pozama³¿eñskich aferach. Nie przyby³am tu, by
braæ udzia³ w sporach czy wys³uchiwaæ wzajemnych resentymentów
i zniewag. Nie jestem te¿ zainteresowana rol±
mediatorki i je¶li w tym celu mnie tu zaproszono, to
o¶wiadczam, ¿e daremny by³ to zachód. Zaiste,
mam podejrzenia, ¿e uczestniczê daremnie i niepotrzebnie,
¿e tracê czas, wygospodarowany z trudem kosztem
mojej pracy badawczej. Powstrzymam siê jednak od presupozycji.
Proponujê wreszcie oddaæ g³os Filippie Eilhart.
Dowiedzmy siê nareszcie celu tego zgromadzenia. Poznajmy
role, w jakich mamy tu wyst±piæ. Wówczas bez zbytecznych emocji
zadecydujemy, czy kontynuowaæ przedstawienie, czy spu¶ciæ
kurtynê. Dyskrecja, o któr± proszono,
oczywi¶cie zobowi±zuje nas wszystkie. Z konsekwencjami,
które ja, Sheala de Tancaryille, osobi¶cie wyci±gnê wobec
niedyskretnych.

    ¯adna z czarodziejek nie poruszy³a siê ani nie odezwa³a.
Triss ani przez moment nie w±tpi³a w ostrze¿enie
Sheali. Samotnica z Koviru nie zwyk³a by³a rzucaæ gró¼b
na wiatr.

    - Oddajemy ci g³os, Filippo. Do szacownego zgromadzenia
za¶ zwracam siê z pro¶b± o zachowanie ciszy do
chwili, gdy Filippa da znaæ, ¿e skoñczy³a.

    Filippa Eilhart wsta³a, szeleszcz±c sukni±.

    - Szanowne konfraterki - powiedzia³a. - Sytuacja jest
powa¿na. Magia jest zagro¿ona. Tragiczne wydarzenia na
Thanedd, do których powracam my¶l± z ¿alem i niechêci±,
dowiod³y, ¿e efekty setek lat pozornie bezkonfliktowej
wspó³pracy w mgnieniu oka posz³y na marne, gdy do g³osu
dosz³y prywata i wygórowane ambicje. Obecnie mamy
rozbrat, bez³ad, wzajemn± wrogo¶æ i nieufno¶æ. To, co siê
dzieje, zaczyna wymykaæ siê spod kontroli. Aby kontrolê
odzyskaæ, aby nie dopu¶ciæ do ¿ywio³owego kataklizmu,
nale¿y wzi±æ w mocne rêce ster tego targanego sztormem
okrêtu. Ja, pani Laux-Antille, pani Merigold i pani Metz
przedyskutowa³y¶my ju¿ tê sprawê i jeste¶my zgodne. Odbudowanie
zniszczonych na Thanedd Kapitu³y i Rady nie
wystarczy. Nie ma zreszt± z kogo odbudowywaæ obu tych
instytucji, nie ma gwarancji, ¿e odbudowane nie bêd± od
pocz±tku zara¿one chorob±, która zniszczy³a poprzednie.
Powinna powstaæ zupe³nie inna, sekretna organizacja,
która s³u¿yæ bêdzie wy³±cznie sprawom magii. Która
uczyni wszystko, by nie dopu¶ciæ do kataklizmu. Je¿eli
bowiem zginie magia, zginie ten ¶wiat. Tak, jak przed
wiekami, ¶wiat pozbawiony magii i niesionego przez ni±
postêpu pogr±¿y siê w chaosie i mroku, utonie w krwi
i barbarzyñstwie. Wszystkie obecne tu panie zapraszamy
do wziêcia udzia³u w naszej inicjatywie, do aktywnego
uczestnictwa w pracach proponowanego tajnego zespo³u.
Pozwoli³y¶my sobie was tu przywo³aæ, aby us³yszeæ wasze
zdanie w tej kwestii Skoñczy³am.

    - Dziêkujemy - skinê³a g³ow± Sheala de Tancaryille. -
Je¿eli panie pozwol±, ja rozpocznê. Pierwsze moje pytanie,
droga Filippo, brzmi: dlaczego ja? Dlaczego mnie ta
przywo³ano? Wielokrotnie odmawia³am wysuwania mej
kandydatury do Kapitu³y, z³o¿y³am rezygnacjê z fotela w
S±dzie. Po pierwsze, poch³ania mnie moja praca. Po
drugie, uwa¿a³am i nadal uwa¿am, ¿e s± w Kovirze, Poviss i
Hengfors inni, godniejsi tych zaszczytów. Zapytujê
dlaczego zaproszono tu mnie, a nie Carduina? Nie Istredda
z Aedd Gynyael, Tugduala lub Zangenisa?

    - Bo to mê¿czy¼ni - odrzek³a Filippa. - Organizacja,
o której mówi³am, ma za¶ sk³adaæ siê wy³±cznie z kobiet
Pani Assire?

    - Wycofujê moje pytanie - u¶miechnê³a siê nilfgaardzka
czarodziejka. - By³o zbie¿ne w tre¶ci z pytaniem pani
De Tancaryille. Odpowied¼ mnie satysfakcjonuje.

    - Tr±ci mi to babskim szowinizmem - powiedzia³a
z przek±sem Sabrina Glevissig. - Zw³aszcza w twoich
ustach, Filippa, po twojej zmianie... orientacji erotycznej.
Ja nie mam nic przeciw mê¿czyznom. Wiêcej, ja uwielbiam mê¿czyzn
i ¿ycia sobie bez nich nie wyobra¿am.
Ale... Po chwili zastanowienia... To w sumie jest s³uszna
koncepcja. Mê¿czy¼ni s± psychicznie niestabilni, zbyt podatni
na emocje, nie mo¿na na nich liczyæ w momentach
kryzysu.

    - To fakt - przyzna³a spokojnie Margarita Laux-Antille.
- Stale porównujê wyniki adeptek Aretuzy z efektami
pracy ch³opców ze szko³y w Ban Ard, a porównanie wypada
nieodmiennie na korzy¶æ dziewcz±t. Magia to cierpliwo¶æ,
delikatno¶æ, inteligencja, rozwaga, wytrwa³o¶æ, tak¿e
pokorne, lecz spokojne znoszenie pora¿ek i niepowodzeñ.
Mê¿czyzn gubi ambicja. Oni zawsze chc± tego,
o czym wiedz±, ¿e to niemo¿liwe i nieosi±galne. A mo¿liwego nie zauwa¿aj±.

    - Dosyæ, dosyæ, dosyæ - ¿achnê³a siê Sheala, nie kryj±c
U¶miechu. - Nie ma nic gorszego ni¿ naukowo podbudowany
szowinizm, wstyd¼ siê, Rita. Wszelako¿... Tak, ja
równie¿ uwa¿am za rzecz s³uszn± zaproponowan± jednop³ciow±
strukturê tego... konwentu czy te¿, je¶li kto woli,
lo¿y. Jak s³yszymy, chodzi o przysz³o¶æ magii, a magia to
sprawa zbyt powa¿na, by jej los powierzaæ mê¿czyznom.

    - Je¶li mo¿na - odezwa³a siê melodyjnie Francesca
Findabair - chcia³abym przerwaæ na moment dywagacje
o naturalnej i nie ulegaj±cej kwestii dominacji naszej p³ci,
a skupiæ siê na sprawach dotycz±cych zaproponowanej
inicjatywy, cel której nadal nie do koñca jest dla mnie
jasny. A chwila nie jest przypadkowa i budzi skojarzenia.
Trwa wojna. Nilfgaard pogromi³ i przypar³ pó³nocne królestwa
do muru. Czy zatem pod ogólnikowymi has³ami,
jakie tu s³ysza³am, nie kryje siê zrozumia³a chêæ, by sytuacjê
odwróciæ? By pogromiæ i przyprzeæ do muru Nilfgaard?
A pó¼niej dobraæ siê do skóry zuchwa³ym elfom? Je¶li
tak jest, droga Filippo, to nie znajdziemy p³aszczyzny
porozumienia.

    - Czy to jest powód, dla którego ja zosta³am tu zaproszona? - spyta³a Assire var Anahid. - Nie po¶wiêcam wiele
uwagi polityce, ale wiem, ¿e armia cesarska odnosi
w wojnie przewagi nad waszymi wojskami. Poza pani±
Francesk± i poza pani± de Tancarville, pochodz±c± z królestwa
neutralnego, wszystkie panie reprezentuj± królestwa
wrogie Cesarstwu Nilfgaardzkiemu. Jak mam rozumieæ
s³owa o magicznej solidarno¶ci? Jako zachêtê do
zdrady? Przykro mi, ale nie widzê siê w takiej roli.

    Skoñczywszy przemowê, Assire pochyli³a siê, jakby
dotyka³a czego¶, co nie mie¶ci³o siê w projekcji. Triss zdawa³o
siê, ¿e s³yszy miauczenie.

    - Ona ma jeszcze kota - szepnê³a Keira Metz. -
Za³o¿ê siê, ¿e czarnego...

    - Ciszej - syknê³a Filippa. - Droga Francesko,
szanowna Assire. Nasza inicjatywa ma byæ absolutnie
apolityczna, to jest jej podstawowe za³o¿enie. Kierowaæ siê bêdziemy
nie interesami ras, królestw, królów i imperatorów,
lecz dobrem magii i jej przysz³o¶ci±.

    - Kieruj±c siê dobrem magii - Sabrina Gleyissig
u¶miechnê³a siê szyderczo - nie zapomnimy chyba jednak
o dobrobycie magiczek? A przecie¿ wiemy, jak traktowani
s± czarodzieje w Nilfgaardzie. My tu sobie bêdziemy apolitycznie
gadaæ, a gdy Nilfgaard zwyciê¿y i dostaniemy
siê pod cesarsk± w³adzê, wszystkie bêdziemy wygl±daæ
tak, jak...

    Triss poruszy³a siê niespokojnie, Filippa ledwie
s³yszalnie westchnê³a. Keira opu¶ci³a g³owê, Sheala uda³a, ¿e
poprawia boa. Francesca przygryz³a wargê. Twarz Assire
var Anahid nie drgnê³a, ale pokry³a siê lekkim rumieñcem.

    - Wszystkie z nas spotka marny los, chcia³am
powiedzieæ - dokoñczy³a szybko Sabrina. - Filippa, Triss i ja,
wszystkie trzy by³y¶my na Wzgórzu Sodden. Emhyr rozliczy
siê z nami za tamt± klêskê, za Thanedd, za ca³okszta³t
naszej dzia³alno¶ci. Ale to tylko jedno z zastrze¿eñ,
które budzi we mnie deklarowana apolityczno¶æ tego
konwentu. Czy udzia³ w nim oznacza natychmiastow± rezygnacjê z czynnej i
politycznej wszak s³u¿by, któr± obecnie pe³nimy przy
naszych królach? Czy te¿ mamy w tej
s³u¿bie pozostaæ i s³u¿yæ dwóm paniom: magii i w³adzy?

    Ja - u¶miechnê³a siê Francesca - gdy kto¶ komunikuje
mi, ¿e jest apolityczny, zawsze pytam, któr± z polityk
konkretnie ma na my¶li.

    - A ja wiem, ¿e z pewno¶ci± nie ma na my¶li tej, któr±
prowadzi - powiedzia³a Assire var Anahid, patrz±c na Filippê.

    - Ja jestem apolityczna - unios³a g³owê Margarita
Laux-AntiIle. - I moja szko³a jest apolityczna. Mam na
my¶li wszystkie typy, rodzaje i gatunki polityki, jakie istniej±!

    - Drogie panie - odezwa³a siê milcz±ca od d³u¿szej
chwili Sheala. - Pamiêtajcie, ¿e jeste¶cie p³ci± dominuj±c±.
Nie zachowujcie siê wiêc jak dziewczynki, wyszarpuj±ce sobie
przez stó³ tacê z ³akociami. Zaproponowane przez
Filippê principium jest wszak¿e jasne. Przynajmniej dla
mnie, a wci±¿ za ma³o mam podstaw, by uwa¿aæ was za
mniej bystre. Poza t± sal± b±d¼cie, kim chcecie, s³u¿cie,
komu chcecie i czemu chcecie, tak wiernie, jak zechcecie.
Ale gdy konwent siê zbierze, zajmowaæ bêdziemy siê wy³±cznie
magi± i jej przysz³o¶ci±.

    - Tak w³a¶nie to sobie wyobra¿am - potwierdzi³a
Filippa Eilhart. - Wiem, ¿e problemów jest wiele, ¿e s±
w±tpliwo¶ci i niejasno¶ci. Omówimy je przy nastêpnym
spotkaniu, w którym wszystkie we¼miemy udzia³ nie
w postaci projekcji czy iluzji, lecz we w³asnych osobach.
Obecno¶æ uznana bêdzie nie za formalny akt przyst±pienia do
konwentu, lecz za gest dobrej woli. O tym, czy taki
konwent w ogóle powstanie, zadecydujemy wspólnie. My
wszystkie. Na równych prawach.

    - My wszystkie? - powtórzy³a Sheala. - Widzê tu
puste krzes³a, zak³adam, ¿e nie ustawiono ich przypadkowo.

    - Konwent powinien liczyæ dwana¶cie czarodziejek.
Chcia³abym, aby kandydatkê na jedno z tych pustych
krzese³ zaproponowa³a nam i przedstawi³a na nastêpnym
spotkaniu pani Assire. W Cesarstwie Nilfgaardu znajdzie
siê z pewno¶ci± jeszcze jedna godna czarodziejka. Drugie
miejsce zostawiam do obsady tobie, Francesca, by¶ jako jedyna
czystej krwi elfka nie czu³a siê osamotniona. Trzecie...
Enid an Gleanna unios³a g³owê.

    - Proszê o dwa miejsca. Mam dwie kandydatury.

    - Czy która¶ z pañ ma co¶ przeciw tej pro¶bie? Je¶li
nie, ja te¿ siê zgadzam. Mamy dzi¶ pi±ty dzieñ sierpnia,
pi±ty dzieñ po nowiu. Spotykamy siê ponownie drugiego
dnia po pe³ni, drogie konfraterki, za czterna¶cie dni.

    - Zaraz - przerwa³a Sheala de Tancarville. - Jedno -
miejsce wci±¿ pozostaje puste. Kto ma byæ dwunast± czarodziejk±?
    - To bêdzie w³a¶nie pierwszym problemem, którym
zajmie siê lo¿a - Filippa u¶miechnê³a siê tajemniczo. - Za
dwa tygodnie powiem wam, kto powinien zasi±¶æ na dwunastym
krze¶le. A potem wspólnie zastanowimy siê, jak
sprawiæ, by ta osoba tu zasiad³a. Zdziwi was moja kandydatura i
ta osoba. Bo to nie jest zwyk³a osoba, szanowne
konfraterki. To jest ¦mieræ albo ¯ycie, Destrukcja lub Odrodzenie,
£ad lub Chaos. Zale¿y, jak na to spojrzeæ.




*****






    Ca³a wie¶ wyleg³a przed p³oty, by patrzeæ na przejazd
bandy. Tuzik wyszed³ wraz z innymi. Mia³ robotê, ale nie
móg³ siê powstrzymaæ. Ostatnia wiele gadano o Szczurach.
Kr±¿y³a nawet plotka, ¿e wszystkich schwytano i powieszono.
Plotka by³a jednak fa³szywa, dowód demonstracyjnie i
bez po¶piechu paradowa³ w³a¶nie przed ca³± wsi±.

    - Bezczelne ³otry - szepn±³ kto¶ za plecami Tuzika,
a by³ to szept pe³en podziwu. - ¦rodkiem wsi wal±...

    - Wystrojeni, jakby na wesele...

    - A jakie konie! I u Nilfgaardczyków takich nie
obaczysz!

    - Ba, zrabowane. Szczury wszystkim konie bior±.
Konia teraz wszêdy sprzedaæ ³atwo. Ale najlepsze sobie ostawiaj±...

    - Ten na przedzie, patrzajcie, to Giselher... Herszt ichni.

    - A podle niego, na kasztance, to ta elfka... Iskra j±
wo³aj±...

    Zza plotu wypad³ kundel, zaniós³ siê szczekiem, uwijaj±c
siê tu¿ przy przednich kopytach klaczy Iskry. Elfka
potrz±snê³a bujn± grzyw± ciemnych w³osów, obróci³a konia,
pochyli³a siê mocno i smagnê³a psa nahajem. Kundel
zaskowycza³ i trzykrotnie obróci³ siê w miejscu, a Iskra
naplu³a na niego. Tuzik zme³³ w zêbach przekleñstwo.

    Stoj±cy obok szeptali nadal, dyskretnie wskazuj±c
kolejnych Szczurów jad±cych stêpa przez wie¶. Tuzik
s³ucha³, bo musia³. Zna³ plotki i gadki nie gorzej ni¿ inni,
bez trudu domy¶la³ siê, ¿e ten ze zmierzwionymi, siêgaj±cymi
ramion w³osami koloru s³omy, gryz±cy jab³ko, to
Kayleigh, ¿e ten barczysty to Asse, a ten w haftowanym
pó³ko¿uszku to Reef.

    Defiladê zamyka³y dwie dziewczyny, jad±ce bok w bok
i trzymaj±ce siê za rêce. Wy¿sza, siedz±ca na gniadoszu,
by³a ostrzy¿ona jakby po tyfusie, kaftanik mia³a rozpiêty,
koronkowa bluzka b³yska³a spod niego nieskaziteln± biel±,
naszyjnik, bransolety i kolczyki s³a³y o¶lepiaj±ce refleksy.

    - Ta obsmyczona to Mistle... - us³ysza³ Tuzik. -
Obwieszona b³yskotkami, i¶cie niby choinka na Yule.

    - Powiadaj±, ¿e ubi³a wiêcej ludzi, ni¿ wiosen liczy...

    - A ta druga? Na dereszku? Ta z mieczem przez plecy?

    - Falka j± zw±. Od tego lata ze Szczurami je¼dzi. Te¿
pono zió³ko nieliche...

    Zió³ko nieliche, jak oceni³ Tuzik, nie by³o wiele starsze
od jego córki, Milenki. Popielate w³osy m³odziutkiej bandytki kosmykami
wymyka³y siê spod aksamitnego beretu
z butnie podryguj±cym pêkiem ba¿ancich piór. Na szyi
p³onê³a jedwabna chustka w kolorze maku, zawi±zana
w fantazyjn± kokardê.

    W¶ród wyleg³ych przed cha³upy wie¶niaków zapanowa³o nagle
poruszenie. Bo oto jad±cy na czele bandy Giselher
wstrzyma³ konia, niedba³ym gestem rzuci³ brzêcz±c±
sakieweczkê pod nogi wspartej na kosturze babki Mykitki.

    - Niech ciê bogi maj± w opiece, synusiu mi³o¶ciwy! -
zawy³a babka Mykitka. - Oby¶ zdrów by³, dobroczyñco
nasz, oby ci...

    Perlisty ¶miech Iskry zag³uszy³ mamlanie staruszki.

    Elfka zawadiacko prze³o¿y³a praw± stopê nad lêkiem,
siêgnê³a do kabzy i zamaszy¶cie sypnê³a w t³um gar¶ci±
monet. Eeef i Asse poszli za jej przyk³adem, prawdziwy
srebrny deszcz posypa³ siê na piaszczyst± drogê. Kayleigh,
rechocz±c, cisn±³ w kot³uj±cych siê nad pieniêdzmi ogryzkiem jab³ka.

    - Dobroczyñcy!

    - Sokoliki nasze!

    - Niech wam dola bêdzie ³askawa!
    Tuzik nie pobieg³ za innymi, nie pad³ na kolana, by
wygrzebywaæ monety z piasku i kurzego gówna. Sta³ nadal pod
p³otem, patrz±c na mijaj±ce go wolno dziewczyny.

    M³odsza, ta o popielatych w³osach, dostrzeg³a jego wzrok
i wyraz twarzy. Pu¶ci³a rêkê ostrzy¿onej, ¿gnê³a konia
i najecha³a na niego, przypieraj±c do p³otu i omal nie zawadzaj±c
strzemieniem. Zobaczy³ jej zielone oczy i zadr¿a³.
Tyle w nich by³o z³a i zimnej nienawi¶ci.

    - Zostaw, Falka - zawo³a³a ostrzy¿ona. Niepotrzebnie.

    Zielonooka bandytka zadowoli³a siê przyparciem Tuzika
do p³otu, pojecha³a za Szczurami, nawet nie odwracaj±c
g³owy.

    - Dobroczyñcy!

    - Sokoliki!

    Tuzik splun±³.

    Na przedwieczerzu do wsi wpadli Czarni, budz±cy grozê
konni z fortu pod Fen Aspra. Dudni³y podkowy, r¿a³y
konie, brzêka³a broñ. So³tys i inni wypytywani ch³opi ³gali
jak najêci, kierowali po¶cig na fa³szywy ¶lad. Tuzika
nikt o nic nie pyta³. I dobrze.

    Gdy wróci³ z pastwiska i poszed³ do ogrodu, us³ysza³
g³osy. Rozpozna³ szczebiot bli¼niaczek stelmacha Zgarba,
³ami±ce siê falsety ch³opców s±siadów. I g³os Milenki. Bawi±
siê, pomy¶la³. Wyszed³ zza drewutni. I zmartwia³.

    - Milena!

    Milenka, jego jedyna ¿yj±ca córka, jego oczko w g³owie,
przewiesi³a sobie przez plecy patyk na sznurku, udaj±cy
miecz. W³osy rozpu¶ci³a, do we³nianej czapeczki przyczepi³a
kogucie piórko, na szyi zamota³a matczyn± chusteczkê.
W dziwaczn±, fantazyjn± kokardê.

    Oczy mia³a zielone.

    Tuzik nigdy dot±d nie bi³ córki, nigdy nie robi³ u¿ytku
z ojcowskiego rzemienia.

    To by³ pierwszy raz.





*****





    Na horyzoncie b³ysnê³o, zagrzmia³o. Podmuch wiatru
jak brona przeora³ powierzchniê Wst±¿ki. Bêdzie burza,
pomy¶la³a Milva, a po burzy przyjdzie s³ota. Ziêby nie
myli³y siê.

    Popêdzi³a konia. Je¶li chcia³a dogoniæ wied¼mina przed
burz±, musia³a siê spieszyæ.



Strona g³ówna
   
Indeks
   
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pajaa1981.pev.pl