Pojecha³ do Berlina panicz na naukê,
Gdzie ucz± z grubych ksi±¿ek produkowaæ sztukê,
I siedzia³ w domu, postêp ja¼nio-ja¼ni±c z wiekiem,
A mia³ cz³owieka z sob± (kmieæ zowie siê cz³ekiem).
A¿ raz, bywa³o, ksi±¿ka ginie w ksi±¿ek t³umie:
- "Jêdrzeju! - panicz - szkoda, ¿e a¶æ nie rozumie,
Jaka jest m±dro¶æ, której szukam tu na stole,
Jest to filozofia-dziejów, tom szarawy,
Pierwsza rzecz, któr±-m kupi³, jad±c tu z Warszawy,
Niewielka, brudno-¿ó³ta, tak jak ucho wole."
Tu Jêdrzej, postaciowym sposobem schwycony
(Bo o tym ucz± w ludu my¶l Promethidiony),
Jak we¼mie szukaæ, wszystko ogl±daj±c wko³o,
Pod sto³em i na stole, i w szparach fotelu,
Jak krzyknie wreszcie, rêk± zacieraj±c czo³o!
"Có¿ jest? có¿ to siê sta³o tobie, przyjacielu?"
"Co sta³o siê? - podchwyci Jêdrzej w g³o¶nym ¶miechu -
A to¿ w ¶miertelnym chyba ¿e jeste¶my grzechu.
Bo panicz ma pod pach± tê filozofiê..."
Wiêc panicz: "- Prawda, ludu my¶l koncepty ¿yje,
Trywialna - jakby progres grzech mia³ za granicê,
A brednie ludu, wiecznej prawdy b³yskawice,
Jakby siê mia³y tu³aæ w rozwianym systemie
Po brudnych chatach!..."; potem, pomuskuj±c ciemiê,
Poszepn±³: "Wprawdzie Goet[h]e i Mickiewicz Adam
Wiele im winni - wszak¿e - na bok to odk³adam."
I zasiad³ - a z swej strony Jêdrzej zatar³ d³onie
I zszed³ na dó³ popatrzyæ, jak kulbacz± konie.