37 

po polsku




PROSTE
Z£O¯ONE
ZSZYWKA
?







informacja o czasie
dostêpu


Gazeta Wyborcza
nr 71, wydanie waw (Warszawa) z
dnia 2000/03/24, dzia³
OPINIE, str. 17
AP
[pagina] PI¡TKA NA PI¡TEK
NATALIA GEWORKIAN I ANDRIEJ KOLESNIKOW; T£UMACZY£A IRENA
LEWANDOWSKA
PREZYDENT PUTIN
Z W³adimirem Putinem, który wed³ug wszelkiego prawdopodobieñstwa wygra
niedzielne wybory prezydenckie w Rosji, rozmawiaj± dziennikarze moskiewskiego
"Kommiersanta"
Natalia Geworkian i Andriej Kolesnikow: Czy rzeczywi¶cie prawie od ko³yski
chcia³ Pan s³u¿yæ w wywiadzie?
W³adimir Putin: A sk±d, ca³kiem serio my¶la³em o szkole pilotów, i to
lotnictwa cywilnego. Zacz±³em czytaæ literaturê, prenumerowa³em fachowe pismo. A
potem w dziewi±tej klasie nagle zafascynowa³o mnie...
Ksi±¿ki, filmy? "Tarcza i miecz"? [powie¶æ stalinowskiego pisarza Wadima
Ko¿ewnikowa o czekistach. Wed³ug niej powsta³ film o tym samym tytule -
red.]
- "Tarcza i miecz". I to nie by³ jaki¶ tam przypadkowy wybór. Obejrza³em
nawet budynek, w którym mie¶ci³o siê KGB, a to znaczy, ¿e zainteresowa³em siê t±
spraw± bardzo konkretnie. To jeszcze nie wszystko. Poszed³em tam, gdzie
przyjmowano interesantów. Wyszed³ jaki¶ cz³owiek i - co najdziwniejsze -
wys³ucha³ mnie i absolutnie powa¿nie powiedzia³: "To mo¿e nas tylko cieszyæ, ale
jest tu kilka problemów. Powiem uczciwie - po pierwsze, nie przyjmujemy
zg³aszaj±cych siê z w³asnej inicjatywy. Po drugie, bierzemy ludzi po wojsku albo
ju¿ z wy¿szym wykszta³ceniem, po ukoñczonych cywilnych studiach". Naturalnie
by³em ciekaw, po jakich studiach. "Po ka¿dych". "A najchêtniej?". "Po
prawniczych". "Jasne". Zda³em na wydzia³ prawa Uniwersytetu Leningradzkiego.
Chce Pan powiedzieæ, ¿e zapamiêtali Pana i potem zaproponowali pracê w
KGB?
- Mogli oczywi¶cie odnotowaæ moj± wizytê, ale najprawdopodobniej ocena by³a
nastêpuj±ca: jeszcze dzieciak, uczeñ. Raczej nie zwrócili na mnie uwagi.
A kiedy zwrócili? Wspó³pracowa³ Pan z nimi na uniwersytecie?
- Nawet nie próbowali mnie werbowaæ, chocia¿ w tamtych czasach by³o to
powszechne. Agentów wspó³pracuj±cych z KGB by³o wielu. To istotny instrument
dzia³alno¶ci pañstwa - wspó³praca ze zwyk³ymi obywatelami. Wa¿ne, co jest
fundamentem takiej wspó³pracy. Je¶li wiaro³omstwo i korzy¶ci materialne, to
jedno. A je¶li jakie¶ zasady ideowe, to zupe³nie co¶ innego. A walka z
bandytyzmem? Nic tu nie mo¿na zrobiæ bez agentury.
W jaki¶ sposób jednak trafi³ Pan do KGB?
- Gdzie¶ w po³owie czwartego roku studiów zupe³nie niespodziewanie
skontaktowa³ siê ze mn± funkcjonariusz z zarz±du kadr - tak siê przedstawi³ - i
zaproponowa³ spotkanie. Pó¼niej dowiedzia³em siê, ¿e by³ z jednostki
obs³uguj±cej wy¿sze uczelnie. Istnia³o wtedy co¶ takiego. Powiedzia³, ¿e to
bêdzie rozmowa o tym, gdzie bêdê pracowa³. "Na razie nie powiem gdzie" - mówi³.
Ale ja od razu skapowa³em - je¶li nie chce powiedzieæ gdzie, znaczy - tam.
Umówili¶my siê na spotkanie na korytarzu, na wydziale prawa. Czeka³em na
niego oko³o dwudziestu minut. My¶lê: "Ten drañ na pewno za¿artowa³ sobie albo
mnie nabra³". I ju¿ chcia³em sobie i¶æ. Przybieg³ zdyszany: "Przepraszam, co¶
mnie zatrzyma³o". Od razu przeszed³ do rzeczy: "Jest jeszcze du¿o czasu, ale i w
szczególe, i w ogóle, co by¶ powiedzia³, gdyby ci zaproponowano pracê u nas?".
Powiedzia³em, ¿e mnie to interesuje. Ale nie mówi³em mu, ¿e kiedy¶
przyszed³em do KGB, poniewa¿ dobrze pamiêta³em tamt± pierwsz± rozmowê - "Nie
przyjmujemy przychodz±cych z w³asnej inicjatywy". Ale dopiero po roku zaproszono
mnie ju¿ do wydzia³u kadr. Tam porozmawiano ze mn±. Dopiero potem wype³ni³em
jakie¶ ankiety, kwestionariusze. Kiedy dawano przydzia³y pracy, funkcjonariusz,
który opiekowa³ siê uczelniami, powiedzia³ wprost: "Z nim sprawa jest
za³atwiona, bierzemy go do KGB".
Który to by³ rok?
- 1975.
Czym siê Pan zajmowa³?
- Najpierw pracowa³em w sekretariacie, potem w kontrwywiadzie. Zajmowa³em
siê, nazwijmy to tak, elementem zagranicznym. I tam w³a¶nie zwrócili na mnie
uwagê koledzy z wywiadu. Po prostu zauwa¿yli na jakiej¶ naradzie.
Przeczyta³ Pan swoje dossier po nominacji na dyrektora Federalnej S³u¿by
Bezpieczeñstwa w 1998 roku?
- Przeczyta³em. Wszystko przeczyta³em.
I co Pan tam znalaz³?
- Nic takiego. Wszystko normalnie.
I ani jednej negatywnej uwagi?
- Jest taka jedna notatka w charakterystyce. "Obni¿ony próg poczucia
niebezpieczeñstwa". Po prostu ocena psychologa.
S³uszna Pana zdaniem?
- Nie uwa¿am i nie uwa¿a³em, ¿ebym mia³ obni¿ony próg poczucia
niebezpieczeñstwa, ale psychologowie na podstawie obserwacji zachowañ - w tym
równie¿ niejawnej - doszli do takich wniosków.
W KGB oczywi¶cie wst±pi³ Pan do partii?
- Nie mo¿na by³o trafiæ do wywiadu, nie bêd±c cz³onkiem partii. To by³o
absolutnie wykluczone.
Podobno w wywiadzie nie lubiano partyjnych mianowañców?
- To prawda. Kiedy do wywiadu brano ludzi z aparatu partyjnego, z regu³y
okazywali siê wa³koniami. Zwyczajne wa³konie i normalni karierowicze.
Oczywi¶cie, trafiali siê ró¿ni, ale bardzo czêsto byli to ludzie z podwy¿szon±
samoocen±. Widzieli siê tylko na bardzo wysokich stanowiskach, a o operacyjnej
robocie nie chcieli s³yszeæ. Dlatego przychodzili do nas ze ¶redniego szczebla
aparatu partyjnego od razu na kierownicze stanowiska. Co oczywi¶cie zawsze
wywo³ywa³o irytacjê profesjonalistów.
A co jeszcze irytowa³o profesjonalistów?
- Dok³adnie wiem, ¿e irytowa³o ich, kiedy rozpêdzano wystawy nieformalnych
malarzy abstrakcjonistów. Do dzisiaj nie mo¿na zrozumieæ, komu to przychodzi³o
do g³owy. Komu¶ z wydzia³ów ideologicznych obkomów [komitetów obwodowych KPZR -
red.] i KC partii. Ludzie z bezpieczeñstwa byli temu przeciwni. Na przyk³ad w
Moskwie spychaczami niszczono obrazy. KGB siê sprzeciwia³o i mówi³o, ¿e to
g³upie i nie trzeba tego robiæ. Ale jaki¶ facet w wydziale ideologicznym KC,
nawet nie wiadomo dlaczego, upar³ siê. Po prostu mieli zwapnione mózgi i tyle. A
poniewa¿ KGB to powszechnie szanowany oddzia³ partii, jak im partia rozkaza³a,
tak zrobili.
Zawsze Pan tak my¶la³?
- ¬le to czy dobrze - nigdy ani trochê nie by³em dysydentem. Moja kariera
przebiega³a jak nale¿y. By³em dobrym oficerem. Ale wiecie pañstwo, wiele z tego,
na co teraz pozwalaj± sobie s³u¿by specjalne, by³o wtedy absolutnie nie do
pomy¶lenia. Dzia³ali¶my spokojnie, ¿eby, nie daj Bo¿e, nie wzbudziæ podejrzeñ.
Przytoczê wam taki przyk³ad, prymitywny, niemniej jednak...
Za³ó¿my, ¿e jaka¶ grupa dysydentów postanowi³a co¶ zorganizowaæ w
Petersburgu. Nie wiadomo, dlaczego zwi±zane to bywa³o z carem Piotrem I albo z
rocznic± powstania dekabrystów. Zapraszali korpus dyplomatyczny, dziennikarzy,
¿eby przyci±gn±æ uwagê. Co robiæ? Rozpêdzaæ ich nie kazano. Nas do takich akcji
nie wci±gano, ale spotykali¶my siê z kolegami w sto³ówce i oni nam opowiadali.
No to funkcjonariusze KGB sami zorganizowali z³o¿enie wieñców, przy czym tam
w³a¶nie, gdzie zamierzali przyj¶æ dziennikarze. Zaprosili komitet partyjny,
zwi±zki zawodowe, wszystko otoczy³a milicja, gra³a muzyka. Przyszli
dziennikarze, dyplomaci - popatrzyli, ziewnêli parê razy i poszli sobie. Potem
milicjê zabrano - proszê, k³ad¼cie sobie wieñce, teraz, kiedy to ju¿ nikogo nie
interesuje.
To by³y oczywi¶cie nies³uszne dzia³ania. Specyfika pañstwa totalitarnego.
Jest ¶wie¿szy przyk³ad.
- O co chodzi?
O historiê z dziennikarzem Andriejem Babickim. Oddajcie Babickiego!
[Rozmowa odbywa³a siê przed aresztowaniem Babickiego w Dagestanie i
przywiezieniem go do Moskwy - red.]
- Proszê siê z tym zwróciæ do bandytów.
Wszyscy maj± w±tpliwo¶ci, czy on rzeczywi¶cie u nich jest. Babicki
¿yje?
- ¯yje.
A kiedy wróci do Moskwy?
- Wróci. I jak tylko siê pojawi, od razu zostanie wezwany na przes³uchanie.
Dziwne. Najpierw go siê zwalnia, pod warunkiem ¿e nigdzie nie wyjedzie,
potem wymienia na rosyjskich jeñców, a potem wzywa na przes³uchanie.
- Wiecie, co wam powiem? Nasz kraj prze¿ywa do¶æ skomplikowany czas. Chyba
siê zgodzimy, ¿e klêska, któr± Rosja ponios³a w pierwszej czeczeñskiej wojnie, w
znacznym stopniu by³a zwi±zana z moralnym stanem spo³eczeñstwa. Spo³eczeñstwo
nie rozumia³o, o jakie idea³y walcz± nasi ¿o³nierze. Umierali, a za to jeszcze
zostali wyklêci. Ginêli za interesy pañstwa, a piêtnowano ich.
Tym razem na szczê¶cie tak nie jest. A Babicki i jemu podobni w istocie
rzeczy znowu starali siê zmieniæ sytuacjê na swoj± korzy¶æ. Babicki pracowa³ na
korzy¶æ przeciwnika. Bezpo¶rednio. Nie by³ neutralnym ¼ród³em informacji.
Pracowa³ na bandytów.
To znaczy, ¿e nie podobaj± siê Panu jego reporta¿e?
- Mogê skoñczyæ? Pracowa³ na bandytów. Dlatego, kiedy bojownicy powiedzieli:
"Gotowi jeste¶my uwolniæ kilku waszych ¿o³nierzy, wymieniæ ich na tego
korespondenta", nasi zapytali Babickiego: "Chce pan tego?". Odpowiedzia³:
"Chcê". To znaczy, ¿e chcia³.
I proponuj± nam w zamian trzech naszych ¿o³nierzy, którym grozi ¶mieræ, je¶li
im nie pomo¿emy. To nasi ¿o³nierze. Oni walczyli o Rosjê. Je¶li ich nie
zabierzemy, to zostan± rozstrzelani. A Babickiemu nic tam nie zrobi±, jest dla
nich swoim cz³owiekiem. I powiedzieli nam jeszcze: "Je¶li oddacie nam
Babickiego, to w tym samym momencie, kiedy znajdzie siê u nas w obozie, w
górach, wypu¶cimy jeszcze dwóch". I wypu¶cili.
Podsumujmy: jeden Babicki czy piêciu naszych wojskowych? My¶lê, ¿e nawet
jednego za jednego te¿ warto by³oby wymieniæ.
Mo¿e nale¿a³o przywie¼æ Babickiego do Moskwy?
- Aresztowano go i na pocz±tek przeprowadzono okre¶lone czynno¶ci ¶ledcze. A
on mówi: "Ja wam nie wierzê, wierzê Czeczenom, prosz±, ¿eby mnie im oddaæ -
oddajcie". Odpowiedziano mu: "A id¼¿e¿ ty...".
A co bêdzie, je¶li to wszystko
nieprawda?
- Porozmawiamy na temat prawdy o wojnie innym razem. Co czeka ludzi, którzy
walcz± po stronie przeciwnika...
Dziennikarze nie walcz±.
- To, co robi³ Babicki, jest znacznie niebezpieczniejsze ni¿ strzelanie z
automatów.
A co z wolno¶ci± s³owa?
- Odmiennie rozumiemy wolno¶æ s³owa. Je¶li ma to oznaczaæ bezpo¶redni udzia³
w przestêpstwie, nigdy siê na to nie zgodzê.
Ale i tak nie ma Pan prawa decydowaæ o jego losie.
- Nie wypychali¶my go tam na si³ê. Sam chcia³.
Jest Pan pewien?
- To prawda. Wszystko, co ja mówiê, potwierdza jego w³asnorêcznie napisane
o¶wiadczenie, a tego, co wy oboje mówicie, nic nie potwierdza.
A ta¶ma, na której wyra¼nie widaæ, jak nie chce i¶æ? Wziêli rosyjskiego
dziennikarza i oddali nie wiadomo komu.
- Babicki nie jest rosyjskim dziennikarzem.
Ale rosyjskim obywatelem.
- Mówicie, ¿e jest obywatelem Rosji. No to niech siê zachowuje tak, jak mu
nakazuj± prawa obowi±zuj±ce w jego kraju, je¶li liczy, ¿e bêdzie siê z nim
postêpowaæ zgodnie z tymi w³a¶nie prawami.
Tak czy inaczej, nie wiadomo, na jakiej podstawie prawnej mo¿na go by³o
oddaæ...
- Sam o to poprosi³.
A gdyby poprosi³, ¿eby go rozstrzelaæ, to wtedy co?
- To jest niemo¿liwe. Tego zabrania wewnêtrzny regulamin. Oto, co wam powiem.
Rozstrzelanie nie ma sensu, ale otrzymaæ za tego... piêciu naszych ¿o³nierzy -
wed³ug mnie jest absolutnie do przyjêcia.
Ile lat przepracowa³ Pan w KGB?
- Szesna¶cie. Z tego prawie piêæ lat w NRD, w Dreznie - od 1985 do 1990, do
zburzenia muru berliñskiego.
Co Pan tam robi³?
- Pracowa³em na odcinku wywiadu politycznego.
Co siê z Panem dzia³o w czasie NRD-owskiej rewolucji? Atakowano przecie¿
wtedy siedziby ministerstwa bezpieczeñstwa.
- Ludzie zgromadzili siê wokó³ willi, w której pracowa³a nasza grupa. Niemcy
zniszczyli swoje ministerstwo bezpieczeñstwa. No dobrze, to ich wewnêtrzna
sprawa. Ale my nie jeste¶my ich spraw± wewnêtrzn±. Zagro¿enie by³o powa¿ne. A my
mamy przecie¿ zgromadzone dokumenty. Nikt nawet siê nie ruszy³, ¿eby nas
obroniæ.
Byli¶my gotowi sami to zrobiæ. I swoj± gotowo¶æ przysz³o nam zademonstrowaæ.
To wywar³o odpowiednie wra¿enie. Na jaki¶ czas.
Nie próbowali¶cie panowie wyj¶æ i porozmawiaæ z lud¼mi?
- Potem, kiedy t³um znowu nabra³ odwagi, wyszed³em do ludzi i zapyta³em,
czego chc±. Wyja¶ni³em im, ¿e tu mie¶ci siê radziecka wojskowa organizacja. A z
t³umu pytaj±: "Dlaczego w takim razie samochody, które stoj± na waszym podwórzu,
s± na niemieckich numerach? Co wy tu w ogóle robicie?". ¯e niby dobrze wiemy co.
Powiedzia³em, ¿e zgodnie z umow± wolno nam korzystaæ z niemieckich numerów. "A
kim pan w³a¶ciwie jest? Za dobrze mówi pan po niemiecku" - krzyknêli.
Odpowiedzia³em, ¿e jestem t³umaczem.
Ludzie byli nastawieni agresywnie. Zadzwoni³em do naszej grupy wojsk i
opowiedzia³em, co siê dzieje. I s³yszê: "Nic nie mo¿emy zrobiæ bez decyzji z
Moskwy. A Moskwa milczy". Potem, po kilku godzinach, nasi ¿o³nierze jednak
przyjechali. I t³um siê rozszed³. Ale to "Moskwa milczy"... Mia³em wtedy
uczucie, ¿e kraju ju¿ nie ma.
Kiedy postanowi³ Pan odej¶æ ze s³u¿b specjalnych?
- Jeszcze w Niemczech zrozumia³em, ¿e ten system nie ma ju¿ przysz³o¶ci. I
ZSRR te¿ nie ma przysz³o¶ci. Dlatego nie przyj±³em propozycji przej¶cia do
centralnego aparatu KGB w Moskwie. Wróci³em do Leningradu. A pó¼niej z
przyjemno¶ci± zgodzi³em siê pod przykrywk± pracy naukowej zatrudniæ na
Uniwersytecie Leningradzkim, licz±c, ¿e napiszê tam dysertacjê, rozejrzê siê,
zobaczê jak i co i byæ mo¿e zostanê tam d³u¿ej. Tak sobie my¶la³em.
I w 1990 zosta³em asystentem rektora do spraw kontaktów miêdzynarodowych.
By³em, jak to siê u nas mówi, w rezerwie czynnej.
Jak Pan trafi³ do Anatolija Sobczaka, który by³ wtedy burmistrzem
Leningradu?
- Kiedy¶ w Leningradzkim Sowiecie spotka³em znajomego ze studiów.
Porozmawiali¶my o Sobczaku. Ja, prawdê mówi±c, mo¿e nie z entuzjazmem, ale z
wielk± sympati± patrzy³em na to, co i jak on robi. By³o mi tym bardziej
przyjemnie, ¿e to wyk³adowca z naszego uniwersytetu. Chocia¿ na pewno mnie nie
pamiêta³. Nie mia³em z nim zajêæ.
Znajomy opowiedzia³ mi, ¿e Sobczak w³a¶ciwie nikogo nie ma, ¿e otaczaj± go
jacy¶ oszu¶ci, i zapyta³, czy nie móg³bym Sobczakowi pomóc.
Ale przecie¿ wci±¿ jeszcze by³ Pan oficerem KGB.
- Otó¿ to. Spotkali¶my siê z Anatolijem Aleksandrowiczem w Leningradzkim
Sowiecie, w jego gabinecie. Dobrze zapamiêta³em tê scenê. Przyszed³em,
przedstawi³em siê, wszystko mu opowiedzia³em. By³ cz³owiekiem impulsywnym i z
miejsca: "Porozmawiam o panu z rektorem uniwersytetu. Zaraz siê dogadamy i
zostanie pan przeniesiony. W poniedzia³ek proszê przyj¶æ do pracy u mnie".
Musia³em powiedzieæ: "Z przyjemno¶ci±. To mnie interesuje. Nawet chcê tego. Ale
jest pewna okoliczno¶æ, która najprawdopodobniej mo¿e przeszkodziæ w moim
przeniesieniu". Sobczak pyta: "Jaka okoliczno¶æ?". Odpowiadam: "Muszê panu
powiedzieæ, ¿e nie jestem zwyczajnym asystentem rektora, tylko kadrowym oficerem
KGB". Zamy¶li³ siê, to go rzeczywi¶cie zaskoczy³o. Pomy¶la³, pomy¶la³ i
oznajmi³: "No i... z nim!".
Takiej reakcji oczywi¶cie nie oczekiwa³em, chocia¿ przez te lata do wielu
rzeczy przywyk³em. Przecie¿ widzimy siê pierwszy raz, on jest profesorem,
kandydatem nauk prawniczych, przewodnicz±cym Leningradzkiego Sowietu - taki
cz³owiek odpowiada mi, jak to siê mówi, otwartym tekstem.
W Pana w³a¶ciwym miejscu pracy nie zaprotestowano?
- Przyszed³em do swoich zwierzchników i powiedzia³em: "Anatolij
Aleksandrowicz proponuje mi, ¿ebym przeszed³ do niego. Je¶li to niemo¿liwe,
gotów jestem siê zwolniæ". Us³ysza³em: "Nie, dlaczego? Id¼, pracuj spokojnie,
nie ma sprawy".
Wiêc mo¿e do dzisiaj jest Pan nadal w czynnej rezerwie?
- Nie, zwolni³em siê. Kiedy zacz±³ siê pucz w sierpniu 1991 roku, wci±¿
jeszcze by³em oficerem KGB. 20 sierpnia wróci³em z urlopu. Jeszcze nic nie by³o
jasne, pod Leningradem sta³o wojsko. Ale ja ¶wietnie wiedzia³em, ¿e na rozkaz
puczystów nigdzie nie pójdê i po ich stronie nigdy siê nie opowiem. Jak tylko
przylecia³em, od razu napisa³em raport, prosz±c o zwolnienie.
Ciê¿ko by³o rozstawaæ siê ze s³u¿b±?
- Ciê¿ko. Dla mnie by³o to tym trudniejsze, ¿e uwa¿ano mnie za dobrego
oficera i nie mia³em powodu narzekaæ na swój los. Wszystko sz³o dobrze, znacznie
lepiej ni¿ u wielu innych. Perspektywy by³y obiecuj±ce.
Z KGB Pan wyst±pi³. A z partii?
- Pozosta³em w niej, póki nie przesta³a istnieæ. Wtedy wzi±³em swoj±
legitymacjê, zabra³em kartê ewidencyjn±, w³o¿y³em do biurka, prze¿egna³em. Le¿±
tam do dzi¶.
Tak przy okazji - jest Pan ochrzczony?
- Tak. Przez jaki¶ czas w naszym wspólnym mieszkaniu w Leningradzie mieszka³a
staruszka - babcia Ania. I kiedy siê urodzi³em, razem z moj± mam± ochrzci³y mnie
w tajemnicy przed ojcem, który nale¿a³ do KPZR i by³ sekretarzem partii na swoim
wydziale.
Mama chodzi³a do cerkwi?
- Chodzi³a, oczywi¶cie. Cztery lata przed ¶mierci± mamy pojecha³em do
Izraela. Wtedy mama da³a mi mój krzy¿yk - ten, który dosta³em na chrzcie - ¿ebym
go po¶wiêci³ u Grobu Pañskiego. Wzi±³em go i ¿eby nie zgubiæ, powiesi³em na
szyi. I od tamtej pory go nie zdejmujê.
Od chwili, kiedy dwa lata temu stan±³ Pan na czele Federalnej S³u¿by
Bezpieczeñstwa, sta³ siê Pan znany w ca³ym kraju. Ci±gnê³o na stare ¶miecie?

- Nigdzie mnie nie ci±gnê³o. My¶licie, ¿e ktokolwiek zapyta³, czego chcê?
Nikt nawet nie uprzedzi³, ¿e istnieje mo¿liwo¶æ takiej nominacji. Po prostu
prezydent podpisa³ dekret...
Siedzê w gabinecie, a tu dzwoni telefon: "Mo¿esz pojechaæ na lotnisko powitaæ
Kirijenkê?". Kirijenko by³ wtedy premierem i wraca³ od prezydenta, który
odpoczywa³ w Karelii. Odpowiadam: "Mogê". "Co siê tak nagle sta³o?" - my¶lê. Ju¿
zacz±³em podejrzewaæ co¶ nieprzyjemnego. Przyje¿d¿am na lotnisko, wychodzi
Kirijenko: "Czo³em Wo³odia! Moje gratulacje!". Pytam: "A to z jakiej okazji?". A
on mówi: "Dekret ju¿ podpisany, jeste¶ dyrektorem FSB". No, dziêkujê moi
kochani... Nie mogê powiedzieæ, ¿e siê ucieszy³em. Nie mia³em ochoty wchodziæ
drugi raz do tej samej wody.
No, a premierem mianowano Pana, tak¿e nie pytaj±c o zgodê?
- Borys Niko³ajewicz zaprosi³ mnie do siebie i powiedzia³, ¿e ma taki pomys³
- chce zaproponowaæ mi urz±d premiera, tylko musi jeszcze porozmawiaæ ze
Stiepaszynem.
Zdziwi³ siê Pan?
- Nie bardzo. Jasne ju¿ by³o, ¿e wszystko do tego zmierza. Nie chodzi mi o
moj± nominacjê, tylko o odej¶cie Stiepaszyna. Jelcyn nie pyta³, czy zgadzam siê
zostaæ premierem, czy nie. Powiedzia³ tylko, ¿e w sprawie Stiepaszyna ju¿ podj±³
decyzjê.
Czy powiedzia³ te¿, ¿e chce Pana wyznaczyæ na swojego nastêpcê?
- W czasie rozmowy ze mn± Borys Niko³ajewicz nie u¿y³ s³owa "nastêpca". Mówi³
o "premierze z perspektyw±", ¿e je¶li wszystko pójdzie normalnie, uwa¿a³by to za
mo¿liwe.
A potem ju¿ w radiu i TV Jelcyn mówi³ o mnie jako o ewentualnym przysz³ym
prezydencie. Powiedzia³ to g³o¶no, na ca³y kraj. I kiedy od razu po tym
zarzucono mnie pytaniami, odpowiedzia³em: "Je¶li prezydent tak powiedzia³, to ja
to zrobiê".
Mówi³ Pan wtedy niezbyt pewnie.
- Byæ mo¿e zabrzmia³o to wtedy nie bardzo kategorycznie, ale inaczej
odpowiedzieæ nie mog³em. Proszê sobie przypomnieæ, w jakim stanie by³ kraj. Do
wyborów zosta³o ju¿ niewiele czasu, tyle co nic. Jelcyn musia³ podj±æ decyzjê.
Ale wtedy, kiedy zosta³ Pan nastêpc±, wszyscy uznali, ¿e to pocz±tek
koñca.
- W³a¶ciwie to i ja sam tego nie wyklucza³em, wprawdzie z innego powodu.
Dzia³o siê to przecie¿ w czasie agresji w Dagestanie. I ja sam sobie
postanowi³em, ¿e to koniec, moja kariera zapewne na tym siê skoñczy, ale moja
misja, misja historyczna - brzmi górnolotnie, ale to prawda - bêdzie polega³a na
rozwi±zaniu sytuacji na Pó³nocnym Kaukazie.
Ale przecie¿ nie móg³ Pan samodzielnie podj±æ decyzji o rozpoczêciu
kampanii w Dagestanie, a nastêpnie w Czeczenii. Prezydentem by³ Jelcyn, na nim
spoczywa³ ciê¿ar pierwszej, nieudanej operacji w Czeczenii.
- Je¶li chodzi o Jelcyna, to mnie popar³ w ca³ej rozci±g³o¶ci. Zaufa³ i ju¿.
Meldowa³em mu o wszystkich przedsiêwziêciach.
To znaczy, ¿e siê nie wtr±ca³?
- Powtarzam raz jeszcze. Ufa³ mi ca³kowicie. Na
ka¿dym spotkaniu omawiali¶my po³o¿enie w Czeczenii.
To znaczy, ¿e ca³a odpowiedzialno¶æ spada na Pana.
- W znacznym stopniu tak w³a¶nie jest. Powiedzia³em sobie: masz okre¶lony
czas - dwa, trzy, cztery miesi±ce - ¿eby rozwaliæ tych bandytów. A potem niech mnie zdejmuj±.
Czy koniecznie nale¿a³o zaczynaæ drug± kampaniê czeczeñsk±? Mo¿na by³o
wybiæ bojowników z Dagestanu...
- My niczego nie zaczynali¶my. My siê bronimy. I wybili¶my ich z Dagestanu. A
oni znowu przyszli. Znowu ich wybili¶my, a oni weszli ponownie. I wybili¶my ich
po raz trzeci. A kiedy dostali po mordzie jak trzeba, wysadzili w powietrze domy
w Moskwie, w Bujnaksku i Wo³godonsku.
Decyzjê o kontynuacji akcji wojskowej podj±³ Pan przed wybuchami czy po
nich?
- Po wybuchach.
Czy wie Pan, ¿e istnieje wersja o tym, ¿e domy nie przypadkiem wylatywa³y
w powietrze, tylko po to, ¿eby usprawiedliwiæ rozpoczêcie dzia³añ wojennych w
Czeczenii? To znaczy, ¿e jakoby zrobi³y to rosyjskie s³u¿by specjalne.
- Co?! Wysadza³y w³asne domy? No wiecie pañstwo... Bzdura! Kompletna brednia.
Nie ma w rosyjskich s³u¿bach specjalnych ludzi,
którzy byliby zdolni do takiej zbrodni przeciwko swojemu narodowi. Nawet tego
rodzaju przypuszczenie jest amoralne i w istocie rzeczy to nic innego jak
element informacyjnej wojny przeciwko Rosji.
W Czeczenii zaczê³a siê wielka wojna partyzancka. Co Pan w zwi±zku z tym
zamierza zrobiæ?
- Oto, co wam powiem. Jakie mamy warianty? Znowu wycofaæ siê z Czeczenii,
rzuciæ wszystko i wci±¿ czekaæ, kiedy na nas znowu
napadn±?
A wiêc pozostaæ w Czeczenii i wci±¿ czekaæ, kiedy na nas napadn±? Co
robiæ?
- Powiedzia³em co. Wszystkich, którzy siedz±
uzbrojeni w górskich jaskiniach, rozbiæ i zlikwidowaæ. Po wyborach prezydenckich
- to jedna z mo¿liwo¶ci - wprowadziæ bezpo¶rednie
rz±dy prezydenckie na parê lat. Odbudowaæ gospodarkê, socjalkê, pokazaæ, ¿e
mo¿na ¿yæ normalnie, wyci±gn±æ m³odzie¿ ze ¶rodowisk przemocy, w której ta
m³odzie¿ ¿yje, zrealizowaæ program o¶wiatowy... Trzeba pracowaæ. Nie zamierzamy
ich nigdzie wysiedlaæ, tak jak Stalin, który kiedy¶ rozwi±zywa³ ten problem. I
Rosja te¿ nigdzie sobie nie pójdzie. Nikt nam si³± nie narzuci decyzji, a my
bêdziemy gotowi w maksymalnym stopniu wzi±æ pod uwagê ich interesy. Bêdziemy siê
dogadywaæ i szukaæ kompromisów. I kiedy zrozumiej±, ¿e takie rozwi±zanie jest do
przyjêcia, nikt nie bêdzie mia³ ochoty chwytaæ za broñ.
A do czasu, kiedy zrozumiej±, cywile bêd± siê stawaæ bandytami i napadaæ
na wyzwolone miejscowo¶ci. Zreszt± nie wiadomo, czy w ogóle kiedykolwiek
zrozumiej±.
- Tych, którzy bêd± chwytaæ za broñ, zlikwidujemy. Oprócz tego trzeba jeszcze
tworzyæ lokalne elity, które bêd± rozumia³y, ¿e dla Czeczenii jest korzystne
pozostanie w Federacji Rosyjskiej. Dzisiaj nie mo¿e byæ mowy o jakim¶ innym
statusie poza przynale¿no¶ci± do Rosji.
Bojownicy ju¿ kilkakrotnie wydali na Pana wyrok ¶mierci.
- Takich gró¼b nigdy nie wolno siê baæ. To tak
jak z psem. Wiecie pewnie, ¿e pies czuje, kiedy kto¶ siê go boi, i wtedy na
pewno ugryzie. Tak i tutaj. Zaczniesz siê miotaæ - poczuj±, ¿e s± najsilniejsi.
Tu tylko jeden sposób mo¿e daæ efekt - natarcie. Bij pierwszy i tak, ¿eby
przeciwnik ju¿ nie wsta³.
Kiedy siê Pan dowiedzia³, ¿e Jelcyn zamierza ust±piæ ze stanowiska?
- Dwa, trzy tygodnie przed Nowym Rokiem. Borys Niko³ajewicz zaprosi³ mnie do
swojego gabinetu i powiedzia³, ¿e podj±³ decyzjê. W zwi±zku z tym bêdê musia³
zostaæ pe³ni±cym obowi±zki prezydenta. Patrzy³ na mnie i czeka³, co powiem.
A Pan nie powiedzia³: "Ale¿ có¿ za pomys³ Borysie Niko³ajewiczu, proszê
tego nie robiæ".
- Nie odmawia³em mu. Ale te¿ nie powiedzia³em, ¿e nie zawiodê jego ogromnego
zaufania. Siedzia³em i milcza³em. Prezydent zacz±³ bardziej szczegó³owo
opowiadaæ, co zamierza - ¿e chce zakomunikowaæ o swoim odej¶ciu jeszcze w tym
roku... Kiedy skoñczy³, powiedzia³em: "Wie pan Borysie Niko³ajewiczu, je¶li mam
byæ szczery, to wcale nie wiem, czy jestem do tego gotów, czy tego chcê, dlatego
¿e oznacza to dosyæ ciê¿kie ¿ycie". Nie by³em pewien, czy chcia³bym takiego
losu... I Jelcyn odpowiedzia³ mi: "Kiedy tu przyszed³em, te¿ mia³em inne plany.
Ale tak wysz³o. Ja te¿ tego nie chcia³em, ale sta³o siê tak, ¿e ze wzglêdu na
istniej±ce okoliczno¶ci nawet musia³em walczyæ o urz±d prezydenta. Jak s±dzê,
podobnie jest i teraz, taki panu wypad³ los i tak wygl±da sytuacja, ¿e trzeba
podj±æ decyzjê. Mamy ogromny kraj i my¶lê, ¿e panu siê uda".
Zapewne to by³a trudna dla niego rozmowa?
- Tak, w ogóle to by³a smutna rozmowa. Ja niezbyt powa¿nie potraktowa³em to,
¿e wyznaczy³ mnie na nastêpcê, i kiedy Borys Niko³ajewicz zakomunikowa³ mi swoj±
decyzjê, z pewno¶ci± nie by³em przygotowany na odpowied¼.
Ale co¶ przecie¿ musia³em odpowiedzieæ. Pytanie zosta³o postawione: tak czy
nie? Nasza rozmowa zesz³a na inne tory i ju¿ my¶la³em, ¿e do sprawy nie wrócimy.
Ale Borys Niko³ajewicz, patrz±c mi w oczy, powiedzia³: "Nie odpowiedzia³ mi
pan".
Z jednej strony istniej± wewnêtrzne, osobiste argumenty. Ale istnieje te¿
inna logika. Los chcia³, ¿ebym móg³ popracowaæ na najwy¿szym urzêdzie naszego
kraju i dla kraju. G³upio by³o odpowiedzieæ: "Nie, lepiej pójdê sprzedawaæ
zapa³ki na bazarze".
Nie wiadomo, dlaczego wszyscy uwa¿aj±, ¿e w razie wygranej natychmiast po
wyborach radykalnie siê Pan zmieni. Rzeczywi¶cie chcia³by Pan wszystko i
wszystkich zmieniæ?
- Nie powiem!
Fragmety wywiadu Natalii Geworkian i Andrieja Kolesnikowa opublikowa³
moskiewski dziennik "Kommiersant". Ca³o¶æ ukaza³a siê w ksi±¿ce
[Has³a: rozmowa]

(szukano: Czeczenia)
© Archiwum GW, wersja 1998 (1) Uwagi
dotycz±ce Archiwum GW: magda.ostrowska@gazeta.pl
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pajaa1981.pev.pl