potop46 (2) 

po polsku


Jêzyk polski:
 
 Henryk Sienkiewicz “Potop”






 
Kmicica i Kiemliczów szparko konie nios³y do granicy ¶l±skiej. Jechali ostro¿nie, by siê z jakim podjazdem szwedzkim nie spotkaæ, bo jakkolwiek chytrzy Kiemlicze mieli “passy”, wydane przez Kuklinowskiego, a podpisane przez Millera, jednak¿e ¿o³nierzy, nawet zaopatrzonych w podobne dokumenta, poddawano zwykle badaniu, takie badanie za¶ mog³o ¼le wypa¶æ dla pana Andrzeja i jego towarzyszów. Jechali wiêc pospiesznie, by granicê przej¶æ jak najprêdzej i w g³±b cesarskiego kraju siê zasun±æ. Same brzegi graniczne nie by³y tak¿e od “grasantów” szwedzkich bezpieczne, a czêstokroæ i ca³e oddzia³y rajtarów zapuszcza³y siê na ¦l±sk, by imaæ tych, którzy siê do Jana Kazimierza przebierali. Ale Kiemlicze, przez czas postoju pod Czêstochow± zatrudnieni ustawicznie ³owami na pojedynczych Szwedów, przeznali ju¿ na wskró¶ ca³± okolicê, wszystkie graniczne drogi, ¶cie¿ki i przechody, na których po³ów bywa³ najobfitszy, i byli jakby we w³asnym kraju.
Przez drogê opowiada³ stary Kiemlicz panu Andrzejowi, co s³ychaæ w Rzeczypospolitej, pan Andrzej za¶, zamkniêty przez tak d³ugi czas w fortecy, s³ucha³ tych nowin chciwie i o bólu w³asnym zapomnia³, gdy¿ by³y one nader dla Szwedów niepomy¶lne i zwiastowa³y bliski ju¿ koniec panowania szwedzkiego w Polsce.
- Wojsko ju¿ sobie przykrzy szwedzk± fortunê i szwedzk± kompaniê - mówi³ stary Kiemlicz - a co dawniej ¿o³nierze gard³em hetmanom grozili, gdyby siê nie chcieli ze Szwedem po³±czyæ, tak teraz sami do pana Potockiego instancjê wnosz± i deputacjê wysy³aj±, ¿eby Rzeczpospolitê z opresji ratowa³, przysiêgaj±c wszyscy do gard³a przy nim staæ. Niektórzy te¿ pu³kownicy na swoj± rêkê poczêli Szwedów podje¿d¿aæ.
- Któren¿e pierwszy pocz±³?
- Jest pan ¯egocki, starosta babimostski, z panem Kulesz±. Ci w Wielkopolsce rozpoczêli i znacznie Szwedów konfunduj±; si³a mniejszych oddzia³ów jest w ca³ym kraju, ale nazwisk przywódców ciê¿ko wiedzieæ, gdy¿ oni umy¶lnie ich nie powiadaj±, a to dlatego, by swoje rodziny i substancje od pomsty szwedzkiej uchroniæ. Z wojska pierwszy siê podniós³ ten pu³k, któremu pan Wojni³³owicz pu³kownikuje.
- Gabriel?... To¿ to mój krewny, chocia¿ go nie znam!
- Szczery to ¿o³nierz. On to partiê zdrajcy Prackiego star³, która Szwedom s³u¿y³a, i samego rozstrzela³, a teraz ku górom srogim poszed³, które za Krakowem le¿±; tam oddzia³ szwedzki zniós³ i góralów ratowa³, w ucisku od Szwedów bêd±cych...
- To za¶ i górale Szwedów ju¿ bij±?
- Oni najpierwsi zaczêli; jeno, jako to g³upie ch³opstwo, chcieli zaraz Kraków siekierkami odbieraæ, których jenera³ Duglas rozprószy³, gdy¿ oni w równinach eksperiencji ¿adnej nie maj±, ale co w góry za nimi kilka partii pos³ali, to z tych ¿aden cz³owiek nie wróci³. Teraz pan Wojni³³owicz one ch³opstwo wspomóg³, sam za¶ do pana marsza³ka do Lubowli poszed³ i z jego siê wojskami po³±czy³.
- Zali pan marsza³ek Lubomirski przeciw Szwedom stoi?
- Ró¿nie o nim gadali, ¿e siê i na tê, i na tê stronê namy¶la³, ale jak ju¿ poczêto w ca³ym kraju na koñ siadaæ, tak i on siê na Szwedów zawzi±³. Mo¿ny to pan i si³a z³ego mo¿e im uczyniæ! Sam on jeden móg³by z królem szwedzkim wojowaæ. Powiadaj± te¿ ludzie, ¿e do wiosny ani jednego Szweda w Rzeczypospolitej nie bêdzie...
- Da Bóg, ¿e siê to stanie!
- Jak¿e ma byæ inaczej, wasza mi³o¶æ, skoro za oblê¿enie Czêstochowy wszyscy siê przeciw nim zawziêli. Wojsko siê buntuje, szlachta bije ich ju¿, gdzie mo¿e, ch³opstwo siê w kupy zbiera, a do tego Tatarzy id±, idzie chan w³asn± osob±, który Chmielnickiego i Kozaków pobi³ i obieca³ ich ze szczêtem zetrzeæ, chyba ¿e na Szwedów rusz±.
- Ale i Szwedzi maj± jeszcze znacznych stronników miêdzy panami a szlacht±?
- Ten siê ich jeno trzyma, kto musi, a i tacy pory tylko wyczekuj±. Jeden ksi±¿ê wojewoda wileñski szczerze do nich przyst±pi³, tote¿ na z³e mu to wysz³o.
Kmicic a¿ konia wstrzyma³ i jednocze¶nie za bok siê uchwyci³, bo go ból srogi przeszy³.
- Na Boga ! - zawo³a³ st³umiwszy jêk - gadaj¿e mi, co siê z Radziwi³³em dzieje? Zali ci±gle siedzi w Kiejdanach?
- Bramo z ko¶ci s³oniowej! - rzek³ stary - tyle ja wiem, co ludzie gadaj±, a Bóg wie, czego nie gadaj±. Mówi± jedni, ¿e ksi±¿ê wojewoda ju¿ nie ¿ywie; inni, ¿e siê jeszcze panu Sapie¿e broni, ale ledwie tchnie. Podobno na Podlasiu siê ze sob± mocowali i pan Sapieha zmóg³, bo Szwedzi nie mogli ksiêcia wojewody ratowaæ... Teraz prawi±, ¿e w Tykocinie przez pana Sapiehê oblê¿on i ¿e ju¿ po nim.
- Chwa³a Bogu! Zacni tryumfuj± nad zdrajcami!... Chwa³a Bogu! Chwa³a Bogu!
Kiemlicz popatrzy³ spode ³ba na Kmicica i sam nie wiedzia³, co ma my¶leæ. Przecie wiadomo by³o w ca³ej Rzeczypospolitej, ¿e je¿eli Radziwi³³ zatriumfowa³ z pocz±tku nad swymi w³asnymi wojskami i nad szlacht±, która szwedzkiego panowania nie chcia³a, to sta³o siê to w znacznej czê¶ci dziêki Kmicicowi i jego ludziom.
Lecz z t± my¶l± stary nie zdradzi³ siê przed swym pu³kownikiem i jechali dalej w milczeniu.
- A co siê dzieje z ksiêciem koniuszym? - spyta³ wreszcie pan Andrzej.
- Nie s³ysza³em o nim nic, wasza mi³o¶æ - odrzek³ Kiemlicz. - Mo¿e jest w Tykocinie, a mo¿e u elektora. Teraz tam wojna i król szwedzki osob± w³asn± do Prus wyruszy³, a my tymczasem naszego pana wygl±damy. Daj go Bóg! bo niechby siê tylko pokaza³, wszyscy by co do jednego cz³eka przy nim stanêli i wojsko by zaraz Szwedów opu¶ci³o.
- Pewnie¿ tak?
- Wasza mi³o¶æ! ja wiem tylko to, co ci ¿o³nierze mówili, którzy ze Szwedami pod Czêstochow± staæ musieli. Jest tam grzecznej jazdy na kilka tysiêcy pod panem Zbro¿kiem, pod panem Kaliñskim i innymi pu³kownikami. ¦miem powiedzieæ waszej mi³o¶ci, ¿e ¿aden tam z dobrej woli nie s³u¿y, chyba grasanci Kuklinowskiego, bo ci chcieli siê skarbami jasnogórskimi ob³owiæ. Ale co zacni ¿o³nierze, to tylko lamentowali i jeden przed drugim narzeka³: “Do¶æ nam tej stu¿by ¿ydowskiej! Niech jeno pan nasz nog± granicê przest±pi, wraz szable na Szwedów obrócimy, ale póki go nie ma, jak nam poczynaæ? gdzie i¶æ?” Tak oni narzekali, a po innych pu³kach, które s± pod hetmanami, gorzej jeszcze. To wiem pewno, bo przyjezd¿ali od nich deputaci do pana Zbro¿ka z namowami i tam sekretnie po nocach radzili, o czym Miller nie wiedzia³, chocia¿ i on czu³, ¿e ¼le ko³o niego.
- A ksi±¿ê wojewoda wileñski w Tykocinie oblê¿on? - spyta³ pan Andrzej.
Kiemlicz znów spojrza³ niespokojnie na Kmicica, bo pomy¶la³, ¿e go chyba gor±czka chwyta, skoro dwa razy ka¿e sobie jednê i tê¿ sam± wiadomo¶æ powtarzaæ, o której dopiero co by³a mowa - jednak¿e odpowiedzia³:
- Oblê¿on przez pana Sapiehê.
- Sprawiedliwe s±dy bo¿e! - rzek³ Kmicic. - On, który móg³ potêg± z królami siê równaæ!... Nikt¿e przy nim nie zosta³?
- W Tykocinie jest za³oga szwedzka. A przy osobie ksiêcia wojewody tylko siê pono trochê dworzan co wierniejszych zosta³o.
Kmicica pier¶ nape³ni³a siê rado¶ci±. Ba³ siê pomsty strasznego magnata nad Oleñk±, a chocia¿ zdawa³o mu siê, ¿e tej pom¶cie pogró¿kami swymi zapobieg³, ci±gle przecie trapi³a go ta my¶l, ¿e lepiej i bezpieczniej by³oby Oleñce i wszystkim Billewiczom mieszkaæ w Iwiej jamie ni¿ w Kiejdanach, pod rêk± ksiêcia, który nigdy nikomu nie przebaczy³. Teraz jednak, gdy on upad³, musieli tym samym przeciwnicy jego tryumfowaæ; teraz, gdy go pozbawiono si³, znaczenia, gdy by³ panem jednego tylko lichego zameczku, w którym ¿ycia w³asnego i wolno¶ci broni³, nie móg³ przecie my¶leæ o zem¶cie; rêka jego przesta³a ciê¿yæ nad nieprzyjacio³y.
- Chwa³a b±d¼ Bogu! chwa³a b±d¼ Bogu! - powtórzy³ Kmicic.
I tak mia³ g³owê zaprz±tniêt± t± zmian± radziwi³³owskich losów i tym, co siê przez ca³y czas jego pobytu w Czêstochowie zdarzy³o, i tym, gdzie jest ta, któr± pokocha³o jego serce, i tym, co siê z ni± sta³o - ¿e po raz trzeci spyta³ Kiemlicza:
- Mówisz tedy, ¿e ksi±¿ê z³aman?
- Z³aman ze szczêtem - odpowiedzia³ stary. - Czy wasza mi³o¶æ nie chory?
- Bok jeno piecze. Nic to! - odrzek³ Kmicic.
I znów jechali w milczeniu. Strudzone konie zwalnia³y stopniowo kroku, a¿ wreszcie poczê³y i¶æ stêp±. Jednostajny ruch ten u¶pi³ znu¿onego na ¶mieræ pana Andrzeja - i spa³ d³ugo, kiwaj±c siê na kulbace. Zbudzi³o go dopiero bia³e ¶wiat³o dzienne.
Obejrza³ siê ze zdziwieniem doko³a, bo zda³o mu siê w pierwszej chwili, ¿e wszystko, co tej nocy przeszed³, to by³ tylko sen; wreszcie spyta³:
- To wy, Kiemlicze? My spod Czêstochowy jedziem?
- A jak¿e, wasza mi³o¶æ!
- A gdzie jeste¶my?
- Oho! ju¿ w ¦l±sku. Ju¿ nas tu Szwedzi nie dostan±!
- To dobrze! - rzek³ Kmicic oprzytomniawszy zupe³nie.
- A gdzie nasz mi³o¶ciwy król rezyduje?
- W G³ogowej.
- Tam te¿ pojedziemy panu do nóg siê pok³oniæ, s³u¿by ofiarowaæ. Ale s³uchaj no, stary!
- S³ucham, wasza mi³o¶æ!
Lecz Kmicic zamy¶li³ siê i nie od razu mówiæ pocz±³. Widocznie co¶ w g³owie uk³ada³, waha³ siê, rozwa¿a³, na koniec rzek³:
- Nie mo¿e byæ inaczej!
- S³ucham, wasza mi³o¶æ! - powtórzy³ Kiemlicz.
- Ni królowi, ni nikomu z dworskich nie pisn±æ, ktom jest!... Zwê siê Babinicz, a jedziem z Czêstochowy. O kolubrynie i o Kuklinowskim mo¿ecie mówiæ... Ale nazwiska mego nie wspominaæ, ¿eby tam moich intencyj na wspak nie wziêto i za zdrajcê mnie nie poczytano, bom ja w za¶lepieniu ksiêciu wojewodzie wileñskiemu s³u¿y³ i jeszcze mu pomaga³, o czym na dworze mogli s³yszeæ.
- Panie pu³kowniku! Po tym, czego wasza mi³o¶æ pod Czêstochow± dokona³...
- A kto da ¶wiadectwo, ¿e to prawda, póki klasztor oblê¿ony?
- Stanie siê wedle rozkazu.
- Nadbie¿y czas, ¿e prawda na wierzch wyjdzie - rzek³ jakby do siebie Kmicic - ale pierwej musi siê pan nasz mi³o¶ciwy sam przekonaæ... On te¿ da mi pó¼niej ¶wiadectwo!
Na tym urwa³a siê rozmowa. Tymczasem uczyni³ siê dzieñ zupe³ny. Stary Kiemlicz pocz±³ ¶piewaæ godzinki, a Kosma i Damian wtórowali mu basem. Droga by³a uci±¿liwa, bo mróz trzyma³ trzaskaj±cy, a przy tym ustawicznie zatrzymywano na drodze jad±cych i wypytywano o nowiny, zw³aszcza za¶ o to, czy Czêstochowa broni siê jeszcze. Kmicic odpowiada³, ¿e siê broni i obroni, lecz pytaniom nie by³o koñca. Go¶ciñce roi³y siê od podró¿nych, gospody wszêdzie po drodze pozajmowane. Jedni chronili siê w g³±b kraju z pogranicznych ziem Rzeczypospolitej przed uciskiem szwedzkim, drudzy pomykali ku granicom po wie¶ci z kraju; raz w raz spotykano szlachtê, która maj±c do¶æ Szwedów jecha³a, tak jak i Kmicic, s³u¿by wygnanemu panu ofiarowaæ. Czasem trafia³y siê i poczty pañskie, czasem wiêksze lub mniejsze oddzia³y ¿o³nierzy z tych wojsk, które b±d¼ to dobrowolnie, b±d¼ na mocy uk³adów ze Szwedami przesz³y granice, jak na przyk³ad wojska pana kasztelana kijowskiego. Wie¶ci z kraju ju¿ by³y o¿ywi³y nadzieje tych exulów i wielu gotowa³o siê do zbrojnego powrotu. W ca³ym ¦l±sku, a zw³aszcza w ksiêstwach raciborskim i opolskim, gotowa³o siê jak w garnku; pos³añcy latali z listami do króla i od króla do pana kasztelana kijowskiego, do prymasa, do pana kanclerza Koryciñskiego, do pana Warszyckiego, kasztelana krakowskiego, pierwszego senatora Rzeczypospolitej, który ani na chwilê nie opu¶ci³ sprawy Jana Kazimierza.
Panowie ci, w porozumieniu z wielk± królow±, niezachwian± w nieszczê¶ciu, porozumiewali siê i ze sob±, i z krajem, i z przedniejszymi w nim lud¼mi, o których wiedziano, ¿e radzi by do wierno¶ci prawemu panu powróciæ. Swoj± drog± s³a³ goñców i pan marsza³ek koronny, i hetmani, i wojsko, i szlachta gotuj±ca siê do chwycenia za broñ.
By³a to wilia do powszechnej wojny, która w niektórych miejscach ju¿ wybuch³a. Szwedzi t³umili te miejscowe porywy b±d¼ orê¿em, b±d¼ siekier± kata, lecz ogieñ, zgaszony w jednym miejscu, natychmiast zapala³ siê w drugim. Burza straszliwa zawis³a nad g³owami skandynawskich najezdników; ziemia sama, lubo pokryta ¶niegami, poczê³a parzyæ ich stopy; gro¼ba i pomsta otacza³y ich ze wszystkich stron, straszy³y ich cienie w³asne.
Wiêc chodzili jak b³êdni. Niedawne pie¶ni tryumfu zamar³y im na ustach, i sami pytali siebie z najwiêkszym zdumieniem: “Jestli to ten sam naród, który wczoraj jeszcze opu¶ci³ w³asnego pana, podda³ siê bez boju?”- Jak¿e! panowie, szlachta, wojsko niebywa³ym w dziejach przyk³adem przesz³o do zwyciêzcy; miasta i zamki otwiera³y bramy; kraj by³ zajêty. Nigdy podbój nie kosztowa³ mniej si³ i krwi. Sami Szwedzi dziwi±c siê tej ³atwo¶ci, z jak± zajêli potê¿n± Rzeczpospolitê, nie mogli ukryæ pogardy dla zwyciê¿onych, którzy za pierwszym po³yskiem szwedzkiego miecza wyparli siê króla, ojczyzny, byle ¿ycia i dostatków w spokoju za¿ywaæ albo nowych w zamieszaniu nabyæ. To, co w swoim czasie mówi³ cesarskiemu pos³owi Lisoli Wrzeszczowicz, powtarza³ sam król i wszyscy jenera³owie szwedzcy: “Nie ma w tym narodzie mêstwa, nie ma sta³o¶ci, nie ma ³adu, nie ma wiary ani patriotyzmu! - musz± zgin±æ!”
Zapomnieli, ¿e ten naród ma jeszcze jedno uczucie, to w³a¶nie, którego ziemskim wyrazem by³a Jasna Góra.
I w tym uczuciu by³o jego odrodzenie.
Wiêc huk dzia³, który odezwa³ siê pod ¶wiêtym przybytkiem, odezwa³ siê zarazem we wszystkich sercach magnackich, szlacheckich, mieszczañskich i ch³opskich. Okrzyk zgrozy rozleg³ siê od Karpat do Ba³tyku i olbrzym rozbudzi³ siê z odrêtwienia.
- To inny naród! - mówili ze zdumieniem jenera³owie szwedzcy.
I pocz±wszy od Arfuida Wittenberga, a skoñczywszy na komendantach pojedynczych zamków, wszyscy s³ali do bawi±cego w Prusach Karola Gustawa wie¶ci pe³ne przera¿enia.
Ziemia usuwa³a im siê spod nóg; zamiast dawnych przyjació³, potykali wszêdy wrogów; zamiast poddania siê, opór; zamiast obawy, dzik± i gotow± na wszystko odwagê; zamiast miêkko¶ci, okrucieñstwo; zamiast cierpliwo¶ci, zemstê.
A tymczasem z r±k do r±k przelatywa³ tysi±cami w ca³ej Rzeczypospolitej manifest Jana Kazimierza, który poprzednio, ju¿ ze ¦l±ska wydany, zrazu nie budzi³ echa. Teraz przeciwnie, widywano go po zamkach jeszcze nie zajêtych. Gdzie tylko nie ciê¿y ta szwedzka rêka, tam szlachta zbiera³a siê w kupy i kupki i bi³a siê w piersi s³uchaj±c wznios³ych s³ów wygnanego króla, który wytykaj±c b³êdy i grzechy rozkazywa³ nie traciæ nadziei i do ratunku upad³ej Rzeczypospolitej siê zrywaæ.
“Nie min±³ jednak czas (pisa³ Jan Kazimierz), chocia¿ tak ju¿ daleko post±pi³ nieprzyjaciel, aby¶my utraconych prowincyj i miast odzyskaæ nie mogli, i Bogu powinnej chwa³y powróciæ, sprofanowane ko¶cio³y krwi± nieprzyjacielsk± nasyciæ, a wolno¶ci i prawa dawne w klubê zwyczajn± i staropolskie postanowienie wprowadziæ nie mogli; byle siê tylko ta staropolska cnota i ona staro¿ytnych przodków Uprzejmo¶ci i Wierno¶ci waszych ku Panu observantia, i mi³o¶æ, z jakowej siê przed ró¿nymi narodami nasz dziad Zygmunt Pierwszy szczyci³, powróci³a. Przyst±pi³a ju¿ tedy pierwszych wystêpków odmiana ku cnocie. Komu Bóg i wiara Jego ¶wiêta pierwsza nad wszystko dobro, przeciwko temu szwedzkiemu nieprzyjacielowi Uprzejmo¶ci i Wierno¶ci wasze powstañcie. Nie czekajcie wodzów i wojewód albo takiego porz±dku, jaki w pospolitym prawie opisany. Ju¿ teraz miêdzy Uprzejmo¶ciami i Wierno¶ciami waszymi nieprzyjaciel wszystkie te rzeczy pomiêsza³; ale jeden do drugiego, trzeci do dwu, czwarty do trzech, pi±ty do czterech i tak per consequens, by te¿ ka¿dy i z w³asnymi poddanymi zgromad¼cie siê, a gdzie s³uszna, na jaki opór zwied¼cie siê. Tam sobie wodza obierzecie dopiero. Jedna do drugiej kupy wi±¿cie siê i s³uszne ju¿ z siebie wojsko uczyniwszy, wodza nad nim wiadomego obrawszy, osoby naszej poczekajcie, nie opuszczaj±c okazji, gdyby siê trafi³a, do pora¿enia nieprzyjaciela. My, byleby¶my o okazji i gotowo¶ci, i sk³onno¶ci ku nam Uprzejmo¶ci i Wierno¶ci waszych us³yszeli, zaraz natychmiast przybêdziemy i zdrowie nasze tam po³o¿ymy, gdzie zaszczycenie ca³o¶ci ojczyzny potrzebowaæ bêdzie.”
Uniwersa³ ten odczytywano nawet w obozie Karola Gustawa, nawet po zamkach szwedzkie za³ogi maj±cych, i wszêdzie gdzie siê tylko polskie chor±gwie znajdowa³y. Szlachta ³zami oblewa³a ka¿de s³owo królewskie, dobrego pana ¿a³uj±c, i z±przysiêga³a sobie na krzy¿ach, na wizerunkach Naj¶wiêtszej Panny i szkaplerzach woli jego uczyniæ zado¶æ. ¯eby za¶ gotowo¶ci swej z³o¿yæ dowód, póki zapa³ tla³ w sercach a ³zy nie obesch³y, siadano, nie czekaj±c d³ugo, tu i owdzie na koñ i rzucano siê jeszcze “za ciep³a” na Szwedów.
W ten sposób mniejsze oddzia³y szwedzkie topnieæ i gin±æ poczê³y. Dzia³o siê to na Litwie, ¯mudzi, Mazowszu, Wielko- i Ma³opolsce. Nieraz szlachta zebrawszy siê u s±siada na chrzciny, imieniny, na wesele lub kulig, bez ¿adnych wojowniczych zamiarów, koñczy³a na tym zabawê, ¿e popiwszy uderza³a jak grom i wycina³a w pieñ poblisk± szwedzk± komendê. Po czym kulig w¶ród pie¶ni i okrzyków, przybieraj±c po drodze tych, który siê “ochociæ” chcieli, jecha³ dalej, zmienia³ siê w t³um chciwy krwi, z t³umu w “partiê”, która ju¿ sta³± rozpoczyna³a wojnê. Poddani ch³opi i czelad¼ ca³ymi t³umami garnêli siê do zabawy; inni donosili o pojedynczych Szwedach lub pomniejszych oddzia³ach, po wsiach nieostro¿nie roztasowanych. I liczba “kuligów” i “maszkar” zwiêksza³a siê z dniem ka¿dym. Weso³o¶æ i fantazja, w³a¶ciwa narodowi, miesza³a siê do tych krwawych zabaw.
Chêtnie przebierano siê za Tatarów, których samo imiê nape³nia³o trwog± Szwedów, dziwne bowiem kr±¿y³y miêdzy nimi wie¶ci i bajki o dziko¶ci i straszliwym a okrutnym mêstwie tych synów krymskich stepów, z którymi Skandynawowie nie spotkali siê dot±d nigdy. ¯e za¶ wiedziano powszechnie, i¿ chan w sto tysiêcy, okr±g³o, ordy idzie w pomoc Janowi Kazimierzowi, a szlachta ha³asowa³a napadaj±c na komendy, powsta³o st±d dziwne zamieszanie.
Pu³kownicy i komendanci szwedzcy w wielu miejscach byli istotnie przekonani, ¿e Tatarzy ju¿ nadeszli, i cofali siê na gwa³t do wiêkszych fortec lub obozów, roznosz±c wszêdzie wie¶æ fa³szyw± i trwogê. Tymczasem okolice, które pozby³y siê w ten sposób nieprzyjaciela, mog³y siê zbroiæ i niesforne t³uszcze w rzêdniejsze wojsko zamieniaæ.
Lecz gro¼niejsze jeszcze dla Szwedów od kuligów szlacheckich i od samych Tatarów by³y ruchy ch³opskie. Od dawna, od pierwszego dnia oblê¿enia Czêstochowy, poczê³o wrzeæ pomiêdzy ludem i spokojni a cierpliwi dot±d oracze jêli tu i owdzie stawiaæ opór i tu i owdzie chwytaæ za kosy i cepy, a szlachcie pomagaæ. Bystrzejsi jenera³owie szwedzcy z najwiêksz± obaw± patrzyli na te chmury, które lada chwila mog³y siê zmieniæ w potop prawdziwy i poch³on±æ bez ratunku naje¼d¼ców.
Postrach wydawa³ im siê najw³a¶ciwszym ¶rodkiem, by zgnie¶æ w zarodzie straszne niebezpieczeñstwo. Karol Gustaw g³aska³ jeszcze i pochlebnymi s³owy utrzymywa³ te chor±gwie polskie, które za nim do Prus posz³y. Nie szczêdzi³ te¿ pochlebstw panu chor±¿emu Koniecpolskiemu, s³ynnemu regimentarzowi spod Zbara¿a. Ten sta³ przy jego boku z sze¶ciu tysi±cami niezrównanej jazdy, która przy pierwszym nieprzyjacielskim starciu z elektorem taki postrach i zniszczenie roznios³a miêdzy Prusakami, ¿e elektor, zaniechawszy boju, co prêdzej na uk³ady siê zgodzi³.
S³a³ król szwedzki tak¿e listy do hetmanów, do magnatów i szlachty, pe³ne ³aski, obietnic i zachêcañ, by mu wierno¶ci dochowali. Lecz jednocze¶nie wyda³ rozkazy swym jenera³om i komendantom niszczenia ogniem i mieczem wszelkiego oporu wewn±trz kraju, a zw³aszcza wycinania w pieñ kup ch³opskich. Rozpocz±³ siê tedy okres ¿elaznych rz±dów ¿o³nierskich. Szwedzi porzucili pozory przyja¼ni. Miecz, ogieñ, rabunek, ucisk zast±pi³y dawn± udawan± ¿yczliwo¶æ. Z zamków komenderowano potê¿ne oddzia³y jazdy i piechoty w po¶cigu za kuligami. Równano z ziemi± ca³e wsie, palono dwory, ko¶cio³y i plebanie. Jeñców szlachtê oddawano w rêce katom; ch³opom wziêtym w niewolê obcinano prawe rêce i puszczano do domów. Szczególnie sro¿y³y siê owe oddzia³y w Wielkopolsce, która jak najpierwsza siê podda³a, tak te¿ najpierwsza podnios³a siê przeciw obcemu panowaniu. Komendant Stein rozkaza³ tam pewnego razu poucinaæ rêce przesz³o trzystu ch³opom pochwyconym z broni± w rêku. Po miasteczkach pobudowano sta³e szubienice i co dzieñ ubierano je nowymi ofiarami. To¿ samo czyni³ Magnus de la Gardie na Litwie i ¯mudzi, gdzie naprzód za¶cianki, a za nimi i ch³opstwo broñ chwyci³o. ¯e za¶ w ogóle w zamieszaniu trudno by³o Szwedom odró¿niæ w³asnych obroñców od nieprzyjació³, przeto nie szczêdzono nikogo.
Lecz ogieñ podsycany krwi±, zamiast gasn±æ, wzmaga³ siê coraz wiêcej i rozpoczê³a siê wojna, w której obu stronom nie chodzi³o ju¿ o same zwyciêstwa, o zamki i miasta lub prowincje, ale o ¶mieræ i ¿ycie. Okrucieñstwo wzmaga³o nienawi¶æ, i poczêto nie walczyæ, lecz têpiæ siê wzajemnie bez mi³osierdzia.
 

 
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pajaa1981.pev.pl