rozdzial_22 

po polsku


Foster Alan Dean - Przeklêci Tom 03 - Wojenne £upy - Rozdzia³ 22



   
Up³ynê³o wiele czasu, a Leparowie nie podjêli ¿adnych dzia³añ przeciw niej.
Nie wys³ali ¿adnych zabójców, mo¿e dlatego, ¿e postanowili dzia³aæ powoli, a
mo¿e dlatego, ¿e chcieli byæ ca³kowicie pewni, zanim podejm± tak powa¿ne i
niebezpieczne kroki. Z pewno¶ci± martwili siê i zastanawiali nad tajemniczymi
okoliczno¶ciami niespodziewanej ¶mierci ich agenta na Dakkarze. Wskazywa³a ona
na istnienie gro¼nej luki w ich wiedzy, któr± w typowy dla siebie sposób, bêd±
chcieli wype³niæ, zanim zaczn± dzia³aæ.
   
Przygotowa³a siê najlepiej, jak mog³a.
   
Pó³ roku minê³o od jej ucieczki z Dakkaru, zanim pojawi³o siê dwóch Leparów.
Przebrani za specjalistów od urz±dzeñ sanitarnych, zabrali siê do pracy przy
uniwersyteckich wodoci±gach, do czego mieli specjalne zdolno¶ci. Choæ przesz³a
blisko, ¿aden nawet nie spojrza³ w jej kierunku.
   
Mimo, ¿e nie mia³a w±tpliwo¶ci, co do ich prawdziwych zamiarów, nie zmieni³a
swego normalnego trybu ¿ycia, trzymaj±c siê codziennego rozk³adu zajêæ nawet w
obliczu niewypowiedzianego zagro¿enia. Przyjaciele zwracali uwagê na jej stan
podwy¿szonej czujno¶ci i napiêcia. Dziêkowa³a za troskê, rozpraszaj±c ich
niepokój bez komentarzy.
   
Robotnicy byli ostro¿ni. Dopiero po d³u¿szym czasie, pewnego wieczoru, gdy
pracowa³a d³u¿ej ni¿ zwykle, drzwi do jej biura za¶wiergota³y, sygnalizuj±c
go¶ci. Zewnêtrzna kamera pokazywa³a bezmy¶ln± twarz jednego z Leparów. Jego
czarne oczy by³y bardzo smutne, a ich niewinna ekspresja ca³kowicie
rozbraja³a. Odpowiadaj±c na pytanie, poinformowa³ j±, ¿e ich praca przenios³a
siê teraz
w ten koniec budynku i ¿eby móc kontynuowaæ j±, prosz± o kilkuminutowy dostêp
do biura.
   
- Bez w±tpienia by³a to prawda - pomy¶la³a.
   
- Nie zajmie nam to d³ugo - powiedzia³ przez g³o¶nik przy drzwiach. - To z
pewno¶ci± te¿ prawda.
   
Odmowa mog³a jedynie opó¼niæ nieuniknione, a dodatkowo, potwierdzi³aby
wszelkie ich podejrzenia. Ukoñczy³a ogólne katalogowanie swoich materia³ów i
jej ¿ycie, zarówno osobiste, jak i zawodowe by³o uporz±dkowane. W pewnym
sensie poczu³a ulgê. By³a ju¿ bardzo zmêczona.
   
Uruchomi³a fotokomórkê i drzwi rozsunê³y siê, by ich wpu¶ciæ.
   
Ci±gle byli ubrani jak pracownicy wodoci±gów. D³ugie kamizele i szerokie pasy
kry³y szereg zamkniêtych kieszeni, wypchanych narzêdziami i ekwipunkiem. Ten,
który przemawia³ wszed³ ko³ysz±c siê do pomieszczenia i wymin±wszy j±,
skierowa³ siê do urz±dzeñ sanitarnych, mieszcz±cych siê w tylnej alkowie. Jego
towarzysz równie¿ wszed³ do ¶rodka i swobodnie stan±³ w pobli¿u drzwi, z
prawdziwym zainteresowaniem przygl±daj±c siê podobiznom otch³ani, zdobi±cym
¶ciany.
   
- Nie bêdziemy tu d³ugo. - Bulgocz±cy g³os nie zdradza³ ukrytych zamiarów. -
Musimy sprawdziæ ci¶nienie i przepustowo¶æ, zanim przejdziemy do nastêpnego
biura.
   
Lalelelang nie ruszy³a siê z roboczego gniazda, usytuowanego za delikatnym,
rze¼bionym ³ukiem jej terminala.
   
- Nic takiego nie musicie robiæ. Jeste¶cie tutaj, by mnie zabiæ.
   
P³aska, bulwiasta twarz wyjrza³a z alkowy sanitarnej, a hebanowe oczy b³ysnê³y
w ¶wietle lamp. Na zewn±trz pojedynczego okna miêso¿erny yhastas szybowa³ tu¿
poni¿ej wschodz±cego ksiê¿yca, fluoryzuj±cy blask bij±cy w ciemno¶ci od tego
nocnego lotnika by³ ¼ród³em migotliwej zieleni. W biurze zapanowa³a ca³kowita
cisza. Przerwa³ j± Lepar przy drzwiach.
   
- Có¿ za dziwne stwierdzenie, Wielmo¿na Akademiczko.
   
- Dziwne? Zamierzacie mnie zamordowaæ, ale najpierw chcecie byæ ca³kowicie
pewni. Leparowie chyba nigdy nic nie robi±, zanim siê nie upewni±. Z pewno¶ci±
szukali¶cie wyja¶nienia ¶mierci swego kolegi na Dakkarze. Próbowa³ mnie zabiæ
w moim apartamencie, ale to on umar³. Potem po¶piesznie opu¶ci³am Dakkar.
Wiedzia³am, ¿e pomimo pocz±tkowego niedowierzania, drog± cierpliwego ¶ledztwa
i eliminowania wszystkich innych mo¿liwo¶ci, dojdziecie w koñcu do wniosku, ¿e
to ja go zabi³am. Jestem tylko zdziwiona, ¿e nie przybyli¶cie wcze¶niej.
   
Ziemnowodni patrzyli bez s³owa. Wreszcie ten, który pierwszy mówi³, wy³oni³
siê z alkowy, trzymaj±c w rêku broñ. Przyjrza³a siê jej z profesjonaln±
obiektywno¶ci±. Zbudowana ca³kowicie z innych, ni¿ metalowe czê¶ci, by³a
wiêksza od tej, któr± nie tak dawno gro¿ono jej na Dakkarze. Nie by³a te¿ taka
wyrafinowana. Jej twórcy nie podjêli ¿adnych prób ukrycia jej przeznaczenia.
Gdy uzbrojony osobnik wszed³ do wnêtrza pokoju, jego towarzysz wyj±³ podobny
przedmiot z wewnêtrznej kieszeni kamizelki.
   
Jaka tym razem bêdzie metoda? Znowu trucizna, kule, eksploduj±ce wewn±trz
cia³a ¶ruciny, czy te¿ co¶, czego nawet nie potrafi³a sobie wyobraziæ? Ale to
i tak nie mia³o znaczenia.
   
- Wasz kolega zamierza³ mnie zabiæ. Wiêc ja musia³am zabiæ jego.
   
- Jeste¶my bardzo ciekawi, jak ci siê to uda³o. - Drugi z nich blokowa³ teraz
drzwi swoim cia³em. - Nie wierzono, by jakikolwiek Wais by³ do tego zdolny.
   
- Oddajê cze¶æ waszej ignorancji. - Blisko¶æ ¶mierci wyzwoli³a w niej
przeb³yski czarnego humoru. - Jestem wyj±tkowa.
   
Napastnik wyda³ z g³êbi gardzieli pomruk satysfakcji. D¼wiêk rozchodzi³ siê w
powietrzu równie dobrze jak pod wod±.
   
- Dziêkujemy ci za potwierdzenie. Teraz zginiesz.
   
Lufa broni unios³a siê.
   
- Nie zrobisz tego.
   
- Czy chcesz zakoñczyæ ¿ycie na k³ótni? - Lepar przy drzwiach zrobi³ jaki¶
gest i jego kompan przerwa³. - Dlaczego nie? - zapyta³.
   
- Jest wiele powodów. Czy my¶leli¶cie, ¿e ja nic nie zrobiê, tylko bêdê
spokojnie czekaæ, a¿ przedstawiciele waszego gatunku zlokalizuj± mnie i zabij±
kiedy zechc±? Czy uwa¿ali¶cie, ¿e obroniwszy siê raz, nie zrobiê tego
ponownie?
   
- Od naszego przybycia na Mahmahar wielokrotnie sprawdzali¶my ca³y budynek, a
zw³aszcza ten pokój. Nie ma tu ¿adnych dowodów istnienia jakich¶
zabezpieczaj±cych mechanizmów, ¿adnych skomplikowanych alarmów, automatycznej
broni, ani uruchamianych g³osem, czy ruchem przeka¼ników. Nic. Poza tym jest
nas dwóch i obaj jeste¶my uzbrojeni. Cokolwiek posz³o ¼le na Dakkarze, tutaj
siê nie powtórzy. Jeste¶ bezbronna.
   
- Nie, nie jestem.
   
Jej dziób lekko zaklekota³, a pióropusz u³o¿y³ siê p³asko na g³owie. Obaj
napastnicy wymienili spojrzenia.
   
- Puste s³owa - stwierdzi³ ten przy drzwiach.
   
- Od kiedy przybyli¶cie na tê planetê ¶ledzicie moje ruchy. Czy nie przysz³o
wam do g³owy, ¿e mogê ¶ledziæ wasze?
   
Zerknê³a w prawo. Drzwi do tylnego magazynku otworzy³y siê i wyszed³ z nich
ziemiañski ¿o³nierz. Lepar blokuj±cy wej¶cie powoli mrugn±³ w typowy dla swego
gatunku sposób, za¶ jego towarzysz bezwiednie cofn±³ siê o krok. Ostro¿nie
opu¶ci³ broñ. To by³o rozs±dne, poniewa¿ m³oda Ziemianka by³a uzbrojona po
zêby i mog³a natychmiast otworzyæ ogieñ. Górowa³a nad nimi wszystkimi.
   
- Co chcesz, ¿ebym zrobi³a, Szanowna Pani? - warknê³a bojowo.
   
- Na razie nic. - Lalelelang przyjrza³a siê swoim go¶ciom. - To Pil±. Jest nie
tylko w pe³ni wyszkolonym ¿o³nierzem, ale tak¿e cz³onkiem Kadry. Ziemianin
Straat-ien przez wiele lat by³ moim dobrym i wiernym przyjacielem. Bardzo ma³o
wiedzia³am o jego rodzinie i krewnych, ale pomy¶la³am sobie, ¿e jestem im
winna przynajmniej relacjê o okoliczno¶ciach jego ¶mierci. Poniewa¿ zosta³am
poinformowana o tym, ¿e Leparowie potrafi± stawiæ opór sugestiom zarówno ich,
jak i Ampliturów, oraz, ¿e wasza rasa zdaje sobie sprawê z ich istnienia i
specjalnych umiejêtno¶ci uwa¿a³am, ¿e podzielenie siê tymi informacjami z
Ziemianami z Kadry bêdzie w³a¶ciwe.
   
Przerwa³a, by to co powiedzia³a, w pe³ni do nich dotar³o. Gdy dosz³a do
wniosku, ¿e up³ynê³o ju¿ do¶æ czasu, kontynuowa³a:
   
- Teraz wy wiecie o nich, a oni wiedz± o was i wszyscy zainteresowani maj±
równe szansê.
   
- To szaleñstwo. - Lepar stoj±cy w pobli¿u alkowy próbowa³ podzieliæ sw± uwagê
miêdzy opanowan± gospodyniê, a czujn± i bardzo imponuj±c± Ziemiankê. - Czy
zdajesz sobie sprawê z tego, co zrobi³a¶? Ona zabije nas wszystkich!
   
- Powiedzia³am wam, ¿e Ziemianin Straat-ien ufa³ mi. Przekazuj±c wszystko co
wiem jego przyjacio³om, zyska³am równie¿ i ich zaufanie. Pil± mi ufa. Gdybym
by³a na waszym miejscu, nie robi³abym nic, co mog³oby j± zdenerwowaæ.
Straat-ien by³ jej bardzo bliski.
   
Zauwa¿ywszy, ¿e kobieta ma jeden z wszechobecnych translatorów, Lepar przy
drzwiach zwróci³ siê do niej:
   
- Czy twoi ludzie nie widz± niebezpieczeñstwa, jakie stwarza ta istota? Je¶li
j± wyeliminujemy, bêdziemy mogli zachowaæ nasze sekrety.
   
Ziemianka tylko siê u¶miechnê³a. Obaj Leparowie odruchowo zadr¿eli.
   
Lalelelang próbowa³a ich uspokoiæ;
   
- Nie musimy przelewaæ wiêcej niczyjej krwi w niecywilizowany sposób. Kadra
wam nie ufa, a ja wiem, ¿e wy darzycie Kadrê respektem, ale nie koniecznie
zaufaniem.
   
- Jak mogliby¶my im ufaæ? - wyrazi³ sw± opiniê ten spod drzwi. - Przecie¿ s±
Ziemianami!
   
- No w³a¶nie. Ale oni ufaj± mnie. Gdyby¶cie tylko obdarzyli mnie podobnym
szacunkiem, wtedy obie strony zyska³yby co¶ ogromnie cennego, mediatora.
   
- Ty? - Niedosz³y zabójca wyba³uszy³ na ni± oczy. - Ty jeste¶ uczon±, a nie
dyplomat±.
   
- A có¿ to jest dyplomacja, je¶li nie do¶wiadczenie poparte zdrowym
rozs±dkiem? Jestem Waisem. Nie faworyzujê ani Ziemian, ani Leparów. Jestem
lepiej przygotowana do pe³nienia takiej roli, ni¿ jakikolwiek przedstawiciel
innej, inteligentnej rasy. Wcale tego nie pragnê, ale nie widzê sposobu, by
siê teraz wycofaæ. - Przerwa³a, by zaczerpn±æ powietrza. - Przychodz± takie
rzadkie momenty w ¿yciu ka¿dego, ¿e gor±co siê pragnie, by potrafiæ dzia³aæ w
niecywilizowany sposób. Tylko tego zazdroszczê Ziemianom. - Wyrwa³ siê jej
d³ugi, melancholijny gwizd. - Jedyne, czego zawsze pragnê³am, to oddaæ siê
dzia³alno¶ci badawczej, zgromadziæ wiedzê i z niej destylowaæ m±dro¶æ. Nie
chcia³am udawaæ dyplomaty, ani po¶rednika, ani rozjemcy. Warunki mi to
narzuci³y.
   
Lepar przy drzwiach zwróci³ siê do Lalelelang, podejrzliwie spogl±daj±c na
¿o³nierkê:
   
- Czy ka¿esz nas zabiæ?
   
Nie poruszy³ pistoletem, który trzyma³ w rêku, wiedz±c, ¿e najl¿ejsze
podejrzenie o nieprzyjazny gest przyniesie natychmiastow± ¶mieræ jemu i jego
towarzyszowi.
   
- Nie! - Gwa³towno¶æ jej odpowiedzi zaskoczy³a wszystkich obecnych, ³±cznie z
obroñczyni±-Ziemiank±. - Jestem odpowiedzialna za ¶mieræ ju¿ jednej rozumnej
istoty. I choæ dzia³a³am jedynie w obronie w³asnej, by³o to nadzwyczaj niemi³e
do¶wiadczenie, którego nigdy nie zapomnê. Nie mam zamiaru jeszcze raz przez to
przechodziæ.
   
Jej grubo pomalowane rzêsy trzepota³y.
   
- Do czego d±¿ymy? Wy chcecie zapewniæ sobie bezpieczeñstwo i utrzymaæ wasz
sekret przed Gromad± i by³ymi wrogami. Nie macie powodu obawiaæ siê Ziemian z
Kadry, poniewa¿ jeste¶cie odporni na ich sugestie. Je¶li wy zdradziliby¶cie
ich sekret, oni zwróciliby siê przeciwko wam. Mo¿e potraficie opieraæ siê im
umys³owo, ale zmuszeni byliby¶cie stawiæ czo³o jeszcze innym umiejêtno¶ciom
Ziemian.
   
- Widzisz - odezwa³ siê jeden z Leparów do Ziemianki. - Próbuje napu¶ciæ nas
na siebie, by ocaliæ swoje ¿ycie.
   
- Moje ¿ycie? Moje ¿ycie? - powtórzy³a ciszej. - W imiê nauki dobrowolnie
ryzykowa³am gwa³town± ¶mieræ w prawdziwych walkach, co¶, czego ¿aden Lepar
nigdy by nie zrobi³. Dwukrotnie grozili mi przedstawiciele waszej rasy. Ju¿
wiele razy ¿egna³am siê z ¿yciem. Nie obawiam siê zaryzykowaæ jeszcze raz.
   
- Zabij j±. - Lepar przy drzwiach z przejêciem zwróci³ siê do kobiety. - Ona
stwarza komplikacje. Mo¿emy siê dogadaæ miêdzy sob±, bez pomocy
niebezpiecznego po¶rednika. Dopóki ¿yje, stanowi zagro¿enie dla obu naszych
gatunków.
   
Nie spuszczaj±c nawet na sekundê oczu z obu ziemnowodnych, Ziemianka
przemówi³a po raz drugi:
   
- Nie. Ona jest u¿yteczna. Nevan... Pu³kownik Straat-ien tak uwa¿a³ i moi
zwierzchnicy zgadzaj± siê z tym. Zawsze by³a wobec nas uczciwa i dobrze nam
doradza³a. - Ziemianka popatrzy³a na siedz±c± w gnie¼dzie Lalelelang z
mieszanin± lêku i podziwu. - Nie wiecie wszystkiego. Ona tak wszystko
urz±dzi³a, ¿e bardziej niebezpieczne by³oby j± zabiæ, ni¿ pozwoliæ jej ¿yæ.
   
- Musia³am tak zrobiæ - spokojnie wyja¶ni³a Lalelelang.
   
- Nic z tego nie rozumiem - sapn±³ pilnuj±cy wej¶cia. - Nie jeste¶my bystrzy i
musisz wyja¶niæ wszystko powoli i dok³adnie, by¶my to pojêli.
   
Lalelelang nabra³a du¿o powietrza w p³uca:
   
- To wcale nie jest takie skomplikowane. Po... zabiciu... waszego agenta,
zda³am sobie sprawê, ¿e pewnego dnia mo¿ecie spróbowaæ mnie zg³adziæ, by
zapewniæ sobie bezpieczeñstwo. W zwi±zku z tym umie¶ci³am szereg bardzo
pojemnych paciorków pamiêci, zawieraj±cych ca³± moj± wiedzê w rozmaitych
miejscach na obszarze ca³ej Gromady. Te planety pozostan± tajemnic±.
   
Leparowie nic nie powiedzieli, ani nie zareagowali, tylko uwa¿nie s³uchali.
   
- Je¶li umrê i przestanê wysy³aæ w te miejsca pewne specyficzne sygna³y w
okre¶lonych odstêpach czasu, uruchomiony zostanie mechanizm, w wyniku którego
paciorki pamiêci zostan± przekazane szeregowi nieprzekupnych organizacji,
odpowiedzialnych za niezale¿ne szerzenie informacji. Tajemnice Leparów i Kadry
stan± siê wszystkim znane.
   
- A co siê stanie, je¶li zginiesz przypadkiem? Je¶li potr±ci ciê jaki¶ pojazd,
który wymkn±³ siê spod kontroli, albo je¿eli umrzesz z naturalnych powodów? -
odezwa³ siê Lepar przy drzwiach.
   
- Kiedy¶ wy¶lê sygna³, który wy³±czy ten mechanizm, oraz wykasuje zawarto¶æ
paciorków. Jestem zdrowa - popatrzy³a na pilnuj±cego wej¶cia w bardzo
nie-waisowski sposób - i mam zamiar dalej nie chorowaæ. Tymczasem
przedstawiciele Kadry i Leparów musz± pilnowaæ, by nie spotka³ mnie ¿aden
nieszczê¶liwy wypadek.
   
- ¯±dasz, ¿eby¶my nic nie zrobili, w ogóle nie zareagowali?
   
- Nie macie innego wyboru.
   
- Wcale nie jeste¶my z tego powodu szczê¶liwi - skomentowa³ drugi Lepar - ale
muszê wyraziæ swój podziw. Przeciwstawi³a¶ siê jednej ca³ej rasie i czê¶ci
drugiej.
   
- Nie robiê tego dlatego, ¿e tak kocham ¿ycie - odrzek³a. - ¯y³am
wystarczaj±co d³ugo, by byæ rozczarowan± wiêkszo¶ci± tego, co widzia³am. Ale i
tak teraz jest lepiej, ni¿ w czasach, w których siê urodzi³am i kto wie, mo¿e
dziêki zrozumieniu i u¶wiadomieniu sobie metod dzia³ania Ampliturów i
potencjalnie regresywnej natury rodzaju ludzkiego, jeszcze siê polepszy.
Jeszcze raz podkre¶lam, ¿e nie podoba mi siê to wszystko.
   
Wskaza³a na Ziemiankê:
   
- Wspó³bracia Pili chc± tego samego, co wy. Leparom bardzo wyjdzie na zdrowie,
je¶li w¶ród Ziemian bêdzie frakcja, której mog± zaufaæ. My¶lê, ¿e mo¿ecie
sobie nawzajem pomagaæ i dobrze ze sob± wspó³pracowaæ.
Tak, czy inaczej, teraz bêdziecie musieli.
   
Zamachowcy zastanawiali siê. Albo z niezwyk³ej odwagi, albo z g³upoty, ten pod
drzwiami powiedzia³:
   
- Nie mo¿na ufaæ Ziemianom.
   
Odpowiedzia³a mu kobieta-¿o³nierz:
   
- Nam mo¿ecie zaufaæ. My jeste¶my inni. I nie mo¿emy mieszaæ w waszych g³owach.
Jeste¶cie bardziej do nas zbli¿eni, ni¿ ktokolwiek inny, nawet Massudzi.
   
Pilnuj±c siê, by u¿yæ pustej rêki, Lepar wskaza³ na Lalelelang:
   
- A dlaczego po prostu jej nie zasugerujesz? Ka¿ jej szczegó³owo ujawniæ
schemat transmisji i miejsca ukrycia tych niebezpiecznych paciorków, ¿eby¶my
mogli je unieszkodliwiæ.
   
Ziemianka u¶miechnê³a siê:
   
- Czy my¶lisz, ¿e nie pomy¶leli¶my o tym od razu, gdy nam to wyjawi³a?
Wcze¶niej przygotowa³a wszystko, tak, ¿e nie mogli¶my
jej tkn±æ, podobnie jak wy. Zasugerowanie jej, je¶li w ogóle uda³o by siê,
uruchomi³oby specjalne procedury, którymi siê zabezpieczy³a. Ona ma siln±
wolê. Nie, manipulowanie w tym momencie jej umys³em jest zbyt ryzykowne. A
poza tym, to, co mówi, ma sens. Mo¿emy sobie nawzajem pomóc. Z w³asnego
do¶wiadczenia, jako cz³onek Kadry wiem, jak ciê¿ko jest, je¶li ca³y czas jest
si± odizolowanym od innych, je¶li ci±gle trzeba uwa¿aæ. - Roze¶mia³a siê
krótko. - Nikomu nie przeka¿emy waszych tajemnic, je¶li wy nie wyjawicie
naszych.
   
- S±dzê, ¿e zrozumia³em to, co masz na my¶li - odpowiedzia³ Lepar - Zachowacie
w tajemnicy nasz± odporno¶æ na penetracjê umys³u zarówno przez Kadrê, jak i
Ampliturów?
   
- Tak. Pod warunkiem, ¿e wy zrobicie to samo, je¶li chodzi o nasze istnienie.
Wspólnie bêdziemy monitorowaæ mój w³asny, awanturniczy gatunek, oraz
poczynania Ampliturów. Wy macie ³atwy dostêp do osób i miejsc, które czêsto
s± dla nas nieosi±galne i odwrotnie. My¶lê, ¿e znajdziecie w nas dobrych
przyjació³ i warto¶ciowych sprzymierzeñców. - Wzruszy³a ramionami. - Poza tym,
to jest jedyne racjonalne wyj¶cie z sytuacji, które zostawi³ nam ten kanarek,
Leparowie popatrzyli na siebie.
   
- Nie mamy odpowiednich pe³nomocnictw, by zatwierdziæ takie porozumienie.
   
- Rozumiem. Przeka¿cie wszystko, co siê tu wydarzy³o swoim prze³o¿onym. -
Skinê³a g³ow± w stronê zamy¶lonej Lalelelang. - Wiesz, jak nas znale¼æ, a i my
doskonale wiemy, jak znale¼æ ciebie.
   
- Od³ó¿my teraz nasz± broñ. - Bardzo powoli obaj ziemnowodni wsunêli broñ do
odpowiednich kieszeni. Gdy skoñczyli, stra¿nik przy drzwiach wykona³ w stronê
Lalelelang dziwny, p³ytki uk³on. - Zrobi³a¶ tu kawa³ dobrej roboty,
Akademiczko. Nigdy bym siê tego nie spodziewa³ po Waisie, a zw³aszcza po
uczonej.
   
- Uogólnienia s± zawsze niebezpieczne - odpowiedzia³a. - Nie jestem takim
sobie, zwyk³ym Waisem.
   
- W tym punkcie wszyscy tu obecni jeste¶my zgodni - ¿arliwie wtr±ci³ Lepar.
   
- Co¶ jeszcze nas ³±czy - doda³a - czy mo¿e nie zauwa¿yli¶cie?
   
Tym razem zarówno Ziemianka jak i Leparowie popatrzyli na ni± pytaj±co.
   
- Wszystkie cztery jeste¶my samicami.
   
- I co z tego? - spyta³a druga Leparka.
   
- Oprócz obowi±zków zawodowych, ci±¿y na nas równie¿ odpowiedzialno¶æ za
prokreacjê. Przynajmniej na was trzech. Ja jestem ju¿ za stara i czasem
rozpaczam z powodu niewykorzystanych mo¿liwo¶ci rozrodczych. Je¶li pójdziecie
w³asnymi drogami, to rozwa¿cie, proszê, jak± przysz³o¶æ stworzycie swoim,
jeszcze nienarodzonym potomkom. Zróbcie co tylko mo¿ecie, by zostawiæ im w
spadku cywilizacjê z³o¿on± z ró¿nych gatunków, ¿yj±cych w pokoju i mi³o¶ci.
   
- Wygl±da na to, ¿e mamy ma³e mo¿liwo¶ci - powiedzia³a stra¿niczka przy
wej¶ciu.
   
- To prawda. - Ziemianka zdecydowanie kiwnê³a g³ow±. - Doprowadzi³a do tego,
¿e to, czy ona ¿yje, czy umrze nie mia³o ju¿ d³u¿ej znaczenia. Usunê³a swoj±
osobê z tego równania i teraz sta³a na uboczu.
   
- Rozumiem ciê. - Leparka przy drzwiach przygl±da³a siê Ziemiance. - Czy to
prawda, ¿e wasz gatunek nigdy nie zazna³ szczê¶cia, ani zadowolenia?
   
- Tak, z tego, czego dowiedzia³am siê z historii - odpowiedzia³a Pil±. -
Zawsze byli¶my dobrzy w wojnie, ale ¼le znosili¶my pokój. Mo¿e wy jeste¶cie w
stanie udzieliæ nam kilku rad, bior±c pod uwagê, ¿e musimy strzec siê
ka³amamic.
   
Leparka zawaha³a siê, po czym zrobi³a krok do przodu i wyci±gnê³a przed siebie
p³etwiast±, pokryt± o¶lizg³± skór± rêkê.
   
- Choæ to nie jest wi±¿±ce, ale uwa¿am, ¿e to jest w³a¶ciwy sposób na
przypieczêtowanie umowy.
   
U¶miechaj±c siê kobieta-¿o³nierz lekko ujê³a podan± rêk±. W przeciwieñstwie do
Leparek, nie od³o¿y³a broni, ale tego mo¿na siê by³o spodziewaæ i Leparki nie
by³y ura¿one.
   
Lalelelang na chwilê zamknê³a oczy. Nikt nie zgin±³, obesz³o siê bez walki.
Wszystko posz³o mniej wiêcej zgodnie z planem.
   
- Tak jest lepiej. Studiuj±c przez ca³e ¿ycie Ziemian, nauczy³am siê jednej
rzeczy: pokój nie jest darem, jest jak nigdy nie dokoñczona budowla. Takiego
czego¶ nie mo¿na zrobiæ bez pomocy. Ka¿dy gatunek wniesie do procesu
konstrukcyjnego inne talenty.
   
Ziemianka i Leparki obróci³y siê do niej:
   
- A ty? - zapyta³a ziemnowodna. - Pomo¿esz?
   
- Nie w tym procesie. Nie potrzebujecie mnie, a poza tym niewiele mogê
zrobiæ.
   
- Mo¿esz nas uczyæ, o Ziemianach. Wiesz o nich wiêcej, ni¿ jakikolwiek inny
nie-Ziemianin.
   
Lalelelang za¶wiergota³a lekko.
   
- Mo¿e, mo¿e. Jestem bardzo wyczerpana. Zobaczymy. W miêdzyczasie zapraszam
Leparów do dalszego korzystania z wyników moich badañ. Nie mam nic do ukrycia.
   
- Mo¿esz byæ naszym interpretatorem - nalega³a jedna z Leparek. - Pamiêtaj, ¿e
nie jeste¶my zbyt m±drzy.
   
- Tylko wtedy, je¶li nie bêdzie innego wyj¶cia - opiera³a siê zmêczona
historyczka.
   
- Rozumiem. Bêdziemy siê starali nic ci nie narzucaæ.
   
- My te¿ - powiedzia³a Ziemianka. Z powrotem zwróci³a siê do ziemnowodnych; -
Nie jestem sama na Mahmaharze. Teraz, gdy wy i ja ustanowili¶my jakie¶
podstawy naszej wspó³pracy, moi koledzy na pewno te¿ bêd± chcieli z wami
porozmawiaæ.
   
Ziemianka i Leparki wysz³y razem, intensywnie korzystaj±c ze swych
translatorów.
   
Przez d³ugi czas Lalelelang siedzia³a w swoim roboczym gnie¼dzie, rozmy¶laj±c
w bezruchu. Wreszcie wsta³a, zgasi³a ¶wiat³a i opu¶ci³a budynek, nie
rozgl±daj±c siê na boki i niezbyt uwa¿nie patrz±c przed siebie. Je¶li jacy¶
Ziemianie, czy Leparowie z morderczymi zamiarami czaili siê gdzie¶ w zasadzce,
i tak nic by na to nie poradzi³a.
   
Przesz³a przez atrium, pe³nym fontann i kwiatów, wyludnionym o tej porze nocy
i wysz³a na granatowo-zielone tereny uniwersyteckie. Kwitn±ce noc± kremowe
alariasy wype³nia³y powietrze dusznym zapachem. Mijali j± pojedynczy studenci
i pracownicy, spaceruj±c w powiewaj±cych strojach.
   
Po chwili osi±gnê³a szczyt okr±g³ego kopca. Po lewej stronie starannie
przystrzygane krzaki fluelli tworzy³y niski, fosforyzuj±cy ¿ywop³ot. Maleñkie,
b³yszcz±ce owady, nie wiêksze od drobin kurzu, uwija³y siê w¶ród li¶ci.
   
Uruchomi³a ma³y odtwarzacz, który nosi³a w kieszeni i stoj±c bez ruchu
ws³ucha³a siê w cich± muzykê. Mia³a ona setki lat i skomponowana zosta³a przez
Ziemianina. Pierwszego Ziemianina, z którym nawi±zano kontakt, Williama
Dulac'a.
   
Muzyka wznosi³a siê i opada³a, pêdzi³a naprzód i zwalnia³a niepewnie. Zupe³nie
tak samo, jak rodzaj ludzki. Wszystko, czym by³a ta rozjuszona, cudowna,
przera¿aj±ca, wspania³a rasa, mog³o byæ odnalezione w muzyce.
   
Nerwowa kakofonia wreszcie siê uspokoi³a, a kompozycja zakoñczy³a siê
cichn±cym szeptem instrumentów drewnianych i strunowych. Fascynuj±ce d¼wiêki.
Mo¿e pewnego dnia uda jej siê zrozumieæ je do koñca. Z cichym trelem
sygnalizuj±cym krañcowe zmêczenie, wygiê³a do ty³u szyjê, czego nie móg³by
zrobiæ ¿aden Ziemianin, ograniczony sw± potê¿n± muskulatur± i mocnymi ko¶æmi.
Jedyny ksiê¿yc Mahmaharu zaszed³ ju¿ za horyzont i konstelacje jej rodzimej
planety b³yszcza³y jaskrawo na ciemnym niebie.
   
Nie wiedzia³a, co przyniesie przysz³o¶æ, ale wiedzia³a, ¿e zrobi³a co tylko
mog³a. Ziemianie z Kadry i Leparowie bêd± wspó³dzia³aæ, by pilnowaæ swoich
sekretów. W ¶wietle tego osi±gniêcia, uratowanie w³asnego ¿ycia by³o tylko
nieistotnym dodatkiem. Có¿ znaczy³ jeden Wais mniej, czy wiêcej?
   
Jej badania wymaga³y dalszego skodyfikowania, skomentowania i sklasyfikowania.
Ci±gle jeszcze mnóstwo roboty.
   
- Przynajmniej wszyscy byli grzeczni - pomy¶la³a - nawet Ziemianka. Dobre
maniery by³y niew±tpliwie jednym z najwiêkszych ustêpstw dla galaktycznej
cywilizacji.
   
Wyprostowa³a siê i przeci±gnê³a, stawiaj±c i ponownie opuszczaj±c swój czub,
oraz pióra na szyi, po czym ruszy³a w dó³ kopca w kierunku uczelnianego ¶rodka
transportu, który zawiezie j± do domu. Sz³a z pewno¶ci± siebie, wyp³ywaj±c± z
wiedzy, ¿e je¶li nawet nie zostawi po sobie pokoju, to przynajmniej odrobinê
zrozumienia.
   
W koñcu po to s± uczeni...


Strona g³ówna
   
Indeks
   
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pajaa1981.pev.pl