010 

po polsku


/ Spis
Tre¶ci /

13

3 wrze¶nia 1969 roku podj±³em kolejn± próbê widzenia. Don Juan kaza³ mi wypaliæ dwie fajki mieszanki. Z pocz±tku skutki palenia by³y takie same jak te, których do¶wiadczy³em podczas poprzednich prób. Pamiêtam, ¿e kiedy moje cia³o ju¿ ca³kowicie zdrêtwia³o, don Juan wzi±³ mnie pod pachy i zaprowadzi³ w gêste krzaki chaparralu porastaj±ce teren dooko³a domu. Nie mogê sobie przypomnieæ, co robili¶my po wej¶ciu w zaro¶la, nie pamiêtam równie¿, jak d³ugo szli¶my. W pewnym momencie stwierdzi³em, ¿e siedzê na szczycie ma³ego wzgórza. Don Juan siedzia³ po mojej lewej stronie i dotyka³ mnie. Nie czu³em go, ale widzia³em k±tem oka. Mia³em wra¿enie, ¿e do mnie mówi³, chocia¿ nie mog³em Sobie przypomnieæ s³ów. Mia³em wra¿enie jednak, ¿e chocia¿ nie mogê przypomnieæ sobie s³ów, dok³adnie wiem, co powiedzia³. Wydawa³o mi siê, jakby jego s³owa sta³y siê wagonikami odje¿d¿aj±cego poci±gu, a ostatnie s³owo by³o jak kwadratowy wagon hamulcowy. Wiedzia³em, jakie jest to ostatnie s³owo, ale nie mog³em go ani wypowiedzieæ, ani nawet jasno o nim pomy¶leæ. By³em pó³przytomny, a przed oczyma mia³em senny obraz poci±gu ze s³ów.

Potem bardzo niewyra¼nie us³ysza³em g³os don Juana.

– Teraz musisz na mnie spojrzeæ – powiedzia³, obracaj±c moj± g³owê tak, ¿e znalaz³a siê naprzeciw niego. Powtórzy³ to zdanie trzy czy cztery razy.

Spojrza³em i zobaczy³em to samo l¶nienie, które widzia³em dwa razy wcze¶niej, kiedy patrzy³em na jego twarz. By³ to hipnotyzuj±cy ruch, faliste przesuwanie siê ¶wiat³a na pewnym obszarze. Obszar ten nie mia³ okre¶lonych granic, a jednak faluj±ce ¶wiat³o nigdy z niego siê nie wylewa³o, poruszaj±c siê ca³y czas w obrêbie niewidzialnych granic.

Przyjrza³em siê ¶wiec±cemu obiektowi, który natychmiast zacz±³ traciæ blask i wtedy znajome rysy twarzy don Juana wynurzy³y siê z niego albo raczej na³o¿y³y siê na znikaj±cy blask. Kiedy znowu skupi³em wzrok, rysy twarzy don Juana rozp³ynê³y siê, a ich miejsce zaj±³ blask. Skoncentrowa³em uwagê na miejscu, gdzie musia³o siê znajdowaæ lewe oko don Juana. Zauwa¿y³em, ¿e nie ma tam ruchu ¶wiat³a. Wykry³em natomiast co¶ przypominaj±cego eksplozjê iskier, która rytmicznie i z widoczn± sil± wyrzuca³a w moim kierunku jakby cz±steczki ¶wiat³a. Wraca³y one z powrotem, jak gumowe w³ókna.

Don Juan musia³ obróciæ mi g³owê. Nagle zorientowa³em siê, ¿e patrzê na zaorane pole.

Us³ysza³em, jak don Juan mówi:

– Teraz patrz przed siebie.

Naprzeciw, w odleg³o¶ci oko³o dwustu jardów ode mnie, znajdowa³o siê du¿e, d³ugie wzgórze, którego ca³e zbocze zosta³o zaorane. Poziome bruzdy bieg³y równolegle do siebie od podnó¿a do samego szczytu. Zauwa¿y³em, ¿e na zaoranym polu le¿a³o du¿o ma³ych kamieni i trzy wielkie g³azy zak³ócaj±ce linie bruzd. Dok³adnie przede mn± ros³y jakie¶ krzaki, które uniemo¿liwia³y mi dostrze¿enie szczegó³ów w±wozu lub kanionu z wod± le¿±cego u stóp wzgórza. Z miejsca, w którym siê znajdowa³em, kanion wygl±da³ jak g³êbokie wyciêcie poro¶niête zielon± ro¶linno¶ci± odcinaj±c± siê od nagiego wzgórza. Ow± ro¶linno¶æ stanowi³y zapewne drzewa rosn±ce na dnie kanionu. Poczu³em bryzê wiej±c± mi w oczy. Sp³yn±³ na mnie g³êboki spokój. Nie by³o s³ychaæ ani ptaków, ani owadów.

Don Juan znowu odezwa³ siê do mnie. Zrozumienie jego s³ów zajê³o mi trochê czasu.

– Czy widzisz cz³owieka na polu? – pyta³ mnie w kó³ko.

Chcia³em mu powiedzieæ, ¿e na polu nie ma ¿adnego mê¿czyzny, ale nie mog³em wymówiæ ani s³owa. Don Juan uj±³ od ty³u moj± g³owê – widzia³em jego palce nad brwiami i na policzkach – i skierowa³ moje spojrzenie na pole, przesuwaj±c g³ow± powoli z prawa na lewo, a potem w przeciwnym kierunku. S³ysza³em, jak powtarza:

– Obserwuj ka¿dy szczegó³. Od tego mo¿e zale¿eæ twoje ¿ycie.

Cztery razy kaza³ mi zbadaæ wzrokiem roztaczaj±cy de przede mn± horyzont. W pewnej chwili, kiedy obróci³ moj± twarz do oporu w lewo, wyda³o mi siê, ¿e odkry³em co¶ poruszaj±cego siê na polu. K±tem prawego oka przez chwilê dostrzega³em jaki¶ ruch. Don Juan zacz±³ przekrêcaæ mi g³owê z powrotem w prawo i mog³em skupiæ wzrok na zaoranym polu. Zobaczy³em mê¿czyznê id±cego wzd³u¿ bruzd. By³ to prosty cz³owiek, ubrany jak meksykañski wie¶niak. Mia³ na sobie sanda³y, parê cienkich, szarych spodni, be¿ow± koszulê z d³ugimi rêkawami i s³omiany kapelusz. Niós³ lekk± br±zow± torbê na pasku, przewieszon± przez prawe ramiê.

Don Juan musia³ zauwa¿yæ, ¿e dostrzeg³em tego cz³owieka. Pyta³ mnie w kó³ko, czy patrzy na mnie i czy idzie w moim kierunku. Chcia³em mu powiedzieæ, ¿e odchodzi i widzê jego plecy, mog³em jednak wymówiæ tylko “nie". Don Juan powiedzia³, ¿e je¶li obróci siê i bêdzie szed³ w moim kierunku, powinienem krzykn±æ, a on odwróci moj± g³owê, aby mnie ochroniæ.

Nie czu³em ani strachu, ani lêku, ani zainteresowania. Ch³odno obserwowa³em scenê. Mê¿czyzna zatrzyma³ siê na ¶rodku pola. Praw± nogê opar³ o brzeg du¿ego kamienia, jakby zawi±zywa³ sanda³. Potem wyprostowa³ siê, Wyci±gn±³ z torby sznurek i zawi±za³ go sobie na lewej rêce. Sta³ odwrócony plecami do mnie, twarz± do szczytu wzgórza i bada³ wzrokiem przestrzeñ przed sob±. Pozna³em, ¿e przygl±da siê przestrzeni przed sob± po sposobie, w jaki porusza³ g³ow±, powoli zwracaj±c j± w prawo. Najpierw zobaczy³em go z profilu, a potem zacz±³ obracaæ ca³e cia³o przodem do mnie, a¿ w koñcu spojrza³ na mnie. Wykona³ nag³y ruch g³ow±, poruszy³ ni± tak, ¿e wiedzia³em z ca³± pewno¶ci±, ¿e mnie zobaczy³. Wyci±gn±³ przed siebie lewe ramiê, wskazuj±c nimi na ziemiê i trzymaj±c je w takiej pozycji, zacz±³ i¶æ w moim kierunku.

– Nadchodzi! – krzykn±³em bez trudu.

Don Juan musia³ obróciæ mi g³owê, poniewa¿ nastêpn± rzecz±, jak± zobaczy³em, by³y krzaki chaparralu. Powiedzia³ mi, ¿ebym siê nie wpatrywa³ w rzeczy, ale patrzy³ “delikatnie" i ¶lizga³ siê po nich wzrokiem. Poi wiedzia³, ¿e stanie w niewielkiej odleg³o¶ci, a potem zacznie i¶æ w moim kierunku i wtedy mam siê w niego wpatrywaæ, a¿ zobaczê blask.

Zauwa¿y³em, ¿e don Juan kieruje siê do miejsca oddalonego o jakie¶ dwadzie¶cia jardów. Szed³ z tak niewiarygodn± prêdko¶ci± i zrêczno¶ci±, ¿e nie mog³em uwierzyæ, ¿e to on. Odwróci³ siê, stan±³ twarz± do mnie i poleci³ mi przypatrywaæ siê swojej twarzy.

Jego twarz l¶ni³a blaskiem. Wygl±da³a jak plama ¶wiat³a. ¦wiat³o zdawa³o siê wylewaæ na jego klatkê piersiow± prawie do pasa. Wygl±da³o to tak, jakbym patrzy³ na ¶wiat³o z pó³przymkniêtymi oczami. Blask rozszerza³ siê i zwê¿a³. Don Juan musia³ zacz±æ i¶æ w moim kierunkuj poniewa¿ ¶wiat³o stawa³o siê coraz bardziej intensywni i lepiej widoczne. a

Powiedzia³ co¶ do mnie. Bardzo stara³em siê go zrozumieæ i przesta³em widzieæ blask. Potem zobaczy³em don Juana takim, jakim widzê go na co dzieñ; sta³ kilka stóp ode mnie. Usiad³ naprzeciw.

Skupiwszy uwagê na jego twarzy, zacz±³em dostrzec gaæ nieznaczny blask. Potem zauwa¿y³em, jak krzy¿owa³y siê na niej promienie ¶wiat³a. Twarz don Juana wygl±da³a tak, jakby kto¶ puszcza³ na ni± maleñkie, ¶wietlane zaj±czki. ¦wiat³o stawa³o siê coraz bardziej intensywne, twarz zaczê³a traciæ kontury i ponownie sta³a siê bezkszta³tnym ¶wiec±cym obiektem. Znowu dostrzeg³em pulsuj±ce wybuchy ¶wiat³a wychodz±ce z miejsca, gdzie musia³o siê znajdowaæ lewe oko. Nie skupia³em na nim uwagi, ale celowo wpatrywa³em siê w miejsce obok, które prawdopodobnie by³o jego prawym okiem. Od razu dostrzeg³em zbiornik czystego przezroczystego ¶wiat³a. ¦wiat³o by³o p³ynne.

Zauwa¿y³em, ¿e postrzeganie jest czym¶ wiêcej ni¿ widzeniem – to odczuwanie. Zbiornik ciemnego, p³ynnego ¶wiat³a mia³ niewiarygodn± g³êbiê. By³ przyjacielski i dobry. Emanuj±ce z niego ¶wiat³o nie wybucha³o, ale wirowa³o powoli, tworz±c wspania³e odbicia. Blask dotyka³ mnie w cudowny i delikatny sposób, uspokajaj±c mnie i wprawiaj±c w doskona³y nastrój.

Zobaczy³em symetryczny pier¶cieñ po³yskuj±cych plamek ¶wiat³a, rytmicznie rozchodz±cych siê na pionowej, ¶wietlistej p³aszczy¼nie. Pier¶cieñ rozszerza³ siê, pokrywaj±c prawie ca³± ja¶niej±c± powierzchniê, po czym zmniejsza³ siê do jednego punktu ¶wiat³a w samym ¶rodku ¶wietlistego zbiornika. Widzia³em, jak pier¶cieñ kilkakrotnie rozszerza³ siê i kurczy³. Potem specjalnie cofn±³em siê, nie trac±c widoku, tak ¿e mog³em obserwowaæ oboje oczu. Rozró¿ni³em dwa rodzaje cyklu ¶wietlistych eksplozji. Lewe oko wysy³a³o plamki ¶wiat³a, które przechodzi³y na zewn±trz pionowej p³aszczyzny, podczas gdy plamki wysy³ane przez prawe oko ¶wieci³y, nie wychodz±c z niej. Cykle obu oczu wystêpowa³y na przemian, ¶wiat³o z lewego oka wybucha³o na zewn±trz, a l¶ni±ce promienie ¶wiat³a prawego oka kurczy³y siê i wiruj±cym ruchem schodzi³y do ¶rodka. Potem ¶wiat³o z prawego oka rozszerzy³o siê i pokry³o ca³o¶æ ja¶niej±cej powierzchni, a eksploduj±ce ¶wiat³o lewego oka cofnê³o siê.

Don Juan musia³ obróciæ mnie raz jeszcze, poniewa¿ znowu mia³em przed oczyma zaorane pole. Us³ysza³em, ¿e mówi, abym obserwowa³ mê¿czyznê.

Ten za¶ sta³ przy g³azie, patrz±c na mnie. Nie mog³em dostrzec jego rysów, kapelusz zakrywa³ mu wiêksz± czê¶æ twarzy. Po chwili wsadzi³ torbê pod prawe ramiê i zacz±³ i¶æ w prawo. Doszed³ prawie do koñca zaoranego terenu, zmieni³ kierunek i zrobi³ kilka kroków w stronê w±wozu. Wtedy straci³em kontrolê nad ostro¶ci± spojrzenia. Mê¿czyzna znikn±³ razem z ca³± sceneri±. Na³o¿y³ siê na to obraz pustynnych krzaków.

Nie przypominam sobie, w jaki sposób wróci³em do domu don Juana, ani te¿ co on zrobi³, ¿eby sprowadziæ mnie z powrotem. Kiedy siê obudzi³em, le¿a³em na s³omianej macie w jego pokoju. Podszed³ do mnie i pomóg³ mi wstaæ. Mia³em zawroty g³owy i bola³ mnie ¿o³±dek. Don Juan szybko i sprawnie zaci±gn±³ mnie w krzaki rosn±ce przy domu. Zwymiotowa³em, a on siê ¶mia³.

Poczu³em siê lepiej. Spojrza³em na zegarek, by³a jedenasta w nocy. Po³o¿y³em siê spaæ, a o pierwszej po po³udniu nastêpnego dnia znowu by³em sob±.

Don Juan pyta³ mnie w kó³ko, jak siê czujê. By³em rozkojarzony. Nie mog³em siê skupiæ. Pod jego czujn± opiek± przeszed³em siê wokó³ domu. Szed³ za mn±. Pomy¶la³em, ¿e nie mam nic do roboty i po³o¿y³em siê spaæ. Obudzi³em siê pó¼nym popo³udniem w znacznie lepszej formie. Dooko³a mnie le¿a³o mnóstwo pokruszonych li¶ci. Prawdê powiedziawszy, kiedy siê obudzi³em, le¿a³em na brzuchu na stercie li¶ci, które bardzo mocno pachnia³y. Pamiêtam, ¿e zanim siê ca³kowicie przebudzi³em, ich zapach powoli dociera³ do mojej ¶wiadomo¶ci.

Powlok³em siê za dom, gdzie znalaz³em siedz±cego nad kana³em nawadniaj±cym don Juana. Kiedy mnie zobaczy³, gwa³townym gestem kaza³ mi siê zatrzymaæ i wracaæ do domu.

– Biegnij do ¶rodka! – krzykn±³. Pobieg³em do domu, a don Juan do³±czy³ do mnie chwilê pó¼niej.

– Nigdy za mn± nie chod¼ – powiedzia³. – Je¶li chcesz siê ze mn± zobaczyæ, czekaj tutaj.

Przeprosi³em go. Powiedzia³, ¿ebym nie traci³ czasu na g³upie przeprosiny, które nie maj± mocy zmieniania moich czynów. Przyzna³, ¿e sprowadzenie mnie z powrotem by³o bardzo trudne, a teraz tam, nad wod±, wstawia³ siê za mn±.

– Teraz musimy zaryzykowaæ i umyæ ciê w wodzie – powiedzia³.

Zapewni³em go, ¿e czujê siê dobrze. D³ugo patrzy³ mi w oczy.

– Chod¼ ze mn± – powiedzia³. – Wsadzê ciê do wody.

– Nic mi nie jest – powiedzia³em. – Popatrz, robiê notatki.

Silnym, zdecydowanym ruchem ¶ci±gn±³ mnie z maty.

– Nie folguj sobie! – powiedzia³. – Za chwilê znowu za¶niesz. Tym razem mo¿e mi siê nie udaæ ciê obudziæ.

Pobiegli¶my na ty³ domu. Zanim dotarli¶my do wody, wielce dramatycznym tonem poleci³ mi zamkn±æ oczy i nie otwieraæ ich, dopóki mi na to nie pozwoli. Powiedzia³, ¿e je¶li choæ przez chwilê popatrzê na wodê, mogê umrzeæ. Prowadzi³ mnie za rêkê, po czym g³ow± do przodu zanurzy³ w kanale nawadniaj±cym.

Mia³em zamkniête oczy, a don Juan przez kilka godzin na przemian zanurza³ mnie i wyci±ga³ z wody. Odczu³em wyra¼n± zmianê. Je¶li by³o ze mn± co¶ nie w porz±dku, zanim wszed³em do wody, to by³o tak nieuchwytne, ¿e zauwa¿y³em ró¿nicê, dopiero gdy porówna³em tamten stan z przytomno¶ci± umys³u i dobrym samopoczuciem, które pojawi³y siê podczas zanurzania w kanale nawadniaj±cym.

Woda dosz³a mi do nosa i zacz±³em kichaæ. Don Juan wyci±gn±³ mnie z wody i zaprowadzi³ do domu. Ca³y czas mia³em zamkniête oczy. Kaza³ mi zmieniæ ubranie, po czym zaprowadzi³ mnie do swojego pokoju, posadzi³ na macie, ustawi³ w odpowiednim kierunku i dopiero wtedy pozwoli³ otworzyæ oczy. Otworzy³em je, a to, co zobaczy³em, sprawi³o, ¿e odskoczy³em i uchwyci³em siê jego nogi. Prze¿y³em chwilê wielkiego zamêtu. Don Juan stukn±³ mnie kostkami palców w sam czubek g³owy. By³o to szybkie uderzenie, ani nie mocne, ani nie bolesne, ale w jaki¶ niewyt³umaczalny sposób wstrz±saj±ce.

– Co siê z tob± dzieje? Co zobaczy³e¶? – zapyta³.

Kiedy otworzy³em oczy, zobaczy³em tê sam± scenê, któr± widzia³em wcze¶niej. Ujrza³em tego samego mê¿czyznê. Tym razem jednak prawie mnie dotyka³. Widzia³em jego twarz. By³o w niej co¶ znajomego. Prawie wiedzia³em, kim jest. Scena zniknê³a, kiedy don Juan uderzy³ mnie w g³owê.

Spojrza³em w górê na don Juana. Trzyma³ rêkê gotow± do ponownego uderzenia. Roze¶mia³ siê i spyta³, czy mam ochotê na kolejny cios. Pu¶ci³em jego nogê i po³o¿y³em siê na macie. Kaza³ mi patrzeæ przed siebie i pod ¿adnym pozorem nie odwracaæ siê w kierunku wody za domem.

Wtedy zauwa¿y³em, ¿e pokój jest ciemny jak smo³a. Przez chwilê nie by³em pewien, czy mam otwarte oczy. Dotkn±³em ich rêkami, ¿eby siê upewniæ. Zawo³a³em g³o¶no don Juana i powiedzia³em mu, ¿e z moimi oczami jest co¶ nie w porz±dku. Teraz nic nie mogê zobaczyæ, chocia¿ przed chwil± widzia³em, jak chcia³ mnie uderzyæ. Us³ysza³em jego ¶miech nad g³ow± po prawej stronie, po czym rozb³ys³a zapalona przez niego lampa naftowa. W kilka sekund moje oczy przyzwyczai³y siê do ¶wiat³a. Wszystko by³o tak jak zawsze: gliniane ¶ciany pokoju i wisz±ce na nich dziwnie powykrzywiane, suche lecznicze korzenie, wi±zki zió³, s³omiany dach i zwisaj±ca z belki lampa naftowa. Widzia³em ten pokój setki razy, teraz jednak by³o i w nim, i we mnie co¶ wyj±tkowego. Po raz pierwszy nie wierzy³em w ostateczn± rzeczywisto¶æ swojej percepcji. Zbli¿a³em siê do tego uczucia i nawet wielokrotnie je intelektualizowa³em, ale nigdy nie mia³em prawdziwych w±tpliwo¶ci. Tym razem jednak nie wierzy³em, ¿e pokój jest realny i przez chwilê mia³em dziwne prze¶wiadczenie, ¿e scena, któr± widzê, znik³aby, gdyby tylko don Juan stukn±³ mnie piê¶ci± w czubek g³owy.

Zacz±³em siê trz±¶æ, chocia¿ nie mia³em gor±czki. Po krêgos³upie przesz³y mi nerwowe dreszcze. W g³owie, a szczególnie tu¿ nad karkiem, odczuwa³em ciê¿ar.

Powiedzia³em, ¿e nie czujê siê dobrze i opisa³em mu to, co widzia³em. ¦mia³ siê ze mnie mówi±c, ¿e pogr±¿anie siê w strachu jest ¿a³osnym folgowaniem sobie.

– Boisz siê, choæ nikt ciê nie przestraszy³ – powiedzia³. – Zobaczy³e¶ patrz±cego na ciebie sprzymierzeñca, te¿ mi co¶. Zanim zrobisz w spodnie, poczekaj, a¿ staniesz z nim twarz± w twarz.

Poleci³ mi wstaæ, i¶æ do samochodu, nie obracaj±c siê w kierunku wody i zaczekaæ, a¿ on znajdzie sznur i ³opatê. Kaza³ mi jechaæ do miejsca, gdzie znale¼li¶my pieñ drzewa. Po ciemku zaczêli¶my go wykopywaæ. Przez kilka godzin pracowa³em bardzo ciê¿ko. Nie wykopali¶my pniaka, ale poczu³em siê znacznie lepiej. Wrócili¶my do domu, zjedli¶my i wszystko znowu sta³o siê doskonale rzeczywiste i powszednie.

– Co mi siê przydarzy³o? – zapyta³em. – Co ja wczoraj zrobi³em?

– Wypali³e¶ sobie mnie, a potem wypali³e¶ sobie sprzymierzeñca – powiedzia³.

– Proszê?

Don Juan roze¶mia³ siê i powiedzia³, ¿e zaraz zacznê siê domagaæ, ¿eby mi opowiedzia³ wszystko od pocz±tku.

– Wypali³e¶ sobie mnie – powtórzy³. – Wpatrywa³e¶ siê w moj± twarz, w moje oczy. Widzia³e¶ ¶wiat³a twarzy cz³owieka. Jestem czarownikiem, zobaczy³e¶ to w moich oczach. Jednak nie wiedzia³e¶ o tym, poniewa¿ zrobi³e¶ to pierwszy raz. Oczy ludzi nie s± do siebie podobne. Wkrótce siê o tym przekonasz. Potem wypali³e¶ sprzymierzeñca.

– Chodzi ci o tego cz³owieka na polu?

– To nie by³ cz³owiek, ale przywo³uj±cy ciê sprzymierzeniec.

– Dok±d poszli¶my? Gdzie byli¶my, kiedy zobaczy³em tego cz³owieka, to jest tego sprzymierzeñca?

Don Juan brod± wskaza³ teren przed domem i powiedzia³, ¿e zabra³ mnie na szczyt ma³ego wzgórza. Stwierdzi³em, ¿e sceneria, któr± widzia³em, zupe³nie nie przypomina³a rosn±cych przy domu pustynnych krzaków chaparralu, na co on odrzek³, ¿e przywo³uj±cy mnie sprzymierzeniec nie pochodzi z tej okolicy.

– Sk±d on jest?

– Wkrótce ciê tam zabiorê.

– Jakie jest znaczenie mojej wizji?

– Uczy³e¶ siê widzieæ, to wszystko. Za chwilê zrobisz w spodnie ze strachu, poniewa¿ zbytnio sobie folgujesz. Uleg³e¶ swojemu strachowi. Mo¿e powiniene¶ opisaæ wszystko, co widzia³e¶.

Kiedy zacz±³em opisywaæ, jak wygl±da³a jego twarz, przerwa³ mi mówi±c, ¿e to nie ma ¿adnego znaczenia. Powiedzia³em mu, ¿e prawie widzia³em go jako ¶wietliste jajo. Stwierdzi³, ¿e “prawie" nie wystarczy i widzenie zabierze mi du¿o czasu i pracy.

Interesowa³a go scena na zaoranym polu i wszystkie szczegó³y dotycz±ce mê¿czyzny.

– Ten sprzymierzeniec przywo³ywa³ ciê – powiedzia³. – Odwróci³em ci g³owê, kiedy do ciebie podszed³, nie dlatego, ¿e ci zagra¿a³, ale dlatego, ¿e lepiej zaczekaæ. Nigdzie ci siê nie spieszy. Wojownik nigdy nie leniuchuje ani siê nie spieszy. Spotykanie siê ze sprzymierzeñcem bez przygotowania jest jak atakowanie lwa pierdniêciami.

Spodoba³o mi siê to porównanie. ¦miali¶my siê niego do rozpuku.

– Co by siê sta³o, gdyby¶ nie odwróci³ mojej g³owy?

– Sam by¶ to zrobi³.

– A gdybym tego nie zrobi³?

– Sprzymierzeniec przyszed³by do ciebie, a ty ze-sztywnia³by¶ ze strachu. Gdyby¶ by³ sam, móg³by ciê zabiæ. Nie powiniene¶ przebywaæ sam w górach ani na pustyni, dopóki nie nauczysz siê broniæ. Sprzymierzeniec móg³by ciê dopa¶æ i przerobiæ na mielone miêso.

– Jakie by³o znaczenie tego, co robi³ sprzymierzeniec?

– Patrz±c na ciebie, dawa³ do zrozumienia, ¿e ciê zaprasza. Pokaza³ ci, ¿e potrzebujesz pu³apki na duchy i woreczka, ale nie z tego regionu. Jego torba pochodzi³a z innej czê¶ci kraju. Na twojej drodze stoj± trzy powstrzymuj±ce ciê przeszkody, to by³y te trzy g³azy. No i z pewno¶ci± najlepsze moce zdobêdziesz w kanionach z wod± i w±wozach, poniewa¿ stra¿nik wskaza³ ci w±wóz. Reszta scenerii mia³a ci pomóc w dok³adnym zlokalizowaniu miejsca, w którym go mo¿esz znale¼æ. Wiem, gdzie jest to miejsce. Wkrótce ciê tam zabiorê.

– Chcesz powiedzieæ, ¿e krajobraz, który widzia³em, naprawdê istnieje?

– Oczywi¶cie, ¿e tak.

– Gdzie?

– Tego nie mogê ci powiedzieæ.

– W jaki sposób znajdê to miejsce?

– Tego te¿ nie mogê ci powiedzieæ, nie dlatego, ¿e nie chcê, ale po prostu dlatego, ¿e nie wiem, jak ci to powiedzieæ.

Chcia³em wiedzieæ, jakie znaczenie mia³o widzenie tej samej sceny w jego pokoju. Don Juan roze¶mia³ siê i zacz±³ na¶ladowaæ mnie, jak trzyma³em siê jego nogi.

– By³o to potwierdzenie, ¿e sprzymierzeniec ciê chce – powiedzia³. – Chcia³ upewniæ ciebie albo mnie, ¿eby¶my wiedzieli, ¿e ciê zaprasza.

– A co z twarz±, któr± widzia³em?

– Twarz jest znajoma, poniewa¿ go znasz. Widzia³e¶ j± wcze¶niej. Mo¿e jest to twarz twojej ¶mierci. Przestraszy³e¶ siê, ale to by³o tylko twoje niedbalstwo. Czeka³ na ciebie, a kiedy siê pokaza³, podda³e¶ siê strachowi. Na szczê¶cie by³em przy tobie i uderzy³em ciê w g³owê, inaczej zwróci³by siê przeciwko tobie, co zreszt± by³oby zrozumia³e. ¯eby spotkaæ siê ze sprzymierzeñcem, cz³owiek musi byæ nieskazitelnym wojownikiem, w przeciwnym przypadku sprzymierzeniec mo¿e zwróciæ siê przeciwko niemu i zniszczyæ go.

Nastêpnego ranka don Juan odradzi³ mi powrót do Los Angeles. Zapewne uwa¿a³, ¿e jeszcze nie ca³kiem przyszed³em do siebie. Nalega³, ¿ebym siedzia³ w domu, twarz± na po³udniowy wschód, aby zachowaæ si³ê. Usiad³ po mojej lewej stronie, wrêczy³ mi notatnik i powiedzia³, ¿e tym razem przypar³em go do muru i nie tylko musi ze mn± siedzieæ, ale równie¿ mówiæ do mnie.

– O zmroku bêdê ciê musia³ znowu zabraæ do wody – powiedzia³. – Nie jeste¶ jeszcze zbyt mocny i nie powiniene¶ dzisiaj byæ sam. Do po³udnia dotrzymam ci towarzystwa, po po³udniu powiniene¶ byæ w lepszej formie.

Jego troska przestraszy³a mnie.

– Co z³ego dzieje siê ze mn±? – zapyta³em.

– ¦ci±gn±³e¶ sprzymierzeñca.

– Co chcesz przez to powiedzieæ?

– Nie wolno nam dzisiaj rozmawiaæ o sprzymierzeñcach. Porozmawiajmy o czym¶ innym.

W istocie wcale nie chcia³em rozmawiaæ. Poczu³em siê zaniepokojony i rozdra¿niony. Don Juanowi sytuacja wydawa³a siê nies³ychanie zabawna, ¶mia³ siê do ³ez.

– Tylko mi nie mów, ¿e teraz, kiedy powinni¶my rozmawiaæ, nie znajdziesz ¿adnego tematu – powiedzia³. Jego oczy l¶ni³y z³o¶liwym blaskiem.

Dobry nastrój don Juana dzia³a³ na mnie uspokajaj±co.

W tej chwili interesowa³ mnie tylko jeden temat: sprzymierzeniec. Jego twarz by³a taka znajoma. Nie wydawa³o mi siê jednak, ¿ebym go zna³ albo widzia³ przedtem. To by³o co¶ innego. Za ka¿dym razem, kiedy zaczyna³em my¶leæ o jego twarzy, mój umys³ bombardowa³y inne my¶li, jakby jaka¶ czê¶æ mnie zna³a sekret, ale nie pozwala³a reszcie zbli¿yæ siê do niego. Uczucie, ¿e twarz sprzymierzeñca jest mi nieobca, by³o tak niesamowite, ¿e wywo³a³o u mnie stan chorobliwej melancholii. Don Juan powiedzia³, ¿e mog³a to byæ twarz mojej ¶mierci. Przypuszczam, ¿e to stwierdzenie doprowadzi³o mnie do granicy wytrzyma³o¶ci. Chcia³em w rozpaczy o to zapytaæ, czu³em jednak wyra¼nie, ¿e don Juan mnie powstrzymuje. Odetchn±³em g³êboko kilka razy i wyrzuci³em z siebie pytanie:

– Czym jest ¶mieræ, don Juanie?

– Nie wiem – powiedzia³, u¶miechaj±c siê.

– Chcia³bym dowiedzieæ siê, jakby¶ opisa³ ¶mieræ? Chcê poznaæ twoj± opiniê. My¶lê, ¿e ka¿dy ma konkretn± opiniê na temat ¶mierci.

– Nie wiem, o czym mówisz.

W baga¿niku samochodu mia³em Tybetañsk± Ksiêgê Umar³ych. Przysz³o mi do g³owy, ¿e skoro mówi ona o ¶mierci, mo¿emy jej u¿yæ jako tematu rozmowy. Powiedzia³em, ¿e mu j± przeczytam i podnios³em siê. Kaza³ mi usi±¶æ i sam poszed³ po ksi±¿kê.

– Ranek jest z³± por± dla czarowników – powiedzia³, wyja¶niaj±c mi, dlaczego muszê tu siedzieæ. – Jeste¶ zbyt s³aby, ¿eby wychodziæ z pokoju. Tu, w ¶rodku, masz ochronê. Gdyby¶ teraz zacz±³ siê gdzie¶ w³óczyæ, mog³oby ci siê przytrafiæ straszliwe nieszczê¶cie. Sprzymierzeniec móg³by ciê zabiæ na drodze albo w krzakach, a potem, kiedy znaleziono by twoje cia³o, powiedziano by, ¿e umar³e¶ w tajemniczych okoliczno¶ciach albo ¿e mia³e¶ wypadek.

Nie by³em w nastroju na podwa¿anie jego decyzji, siedzia³em wiêc tak, jak mnie posadzi³, prawie przez ca³y ranek, czytaj±c mu i t³umacz±c niektóre fragmenty ksi±¿ki. S³ucha³ uwa¿nie i nie przeszkadza³ mi. Dwa razy musia³em zrobiæ krótk± przerwê, kiedy przyniós³ mi wodê i jedzenie, ale ledwie koñczy³em je¶æ, zachêca³ mnie do dalszego czytania. Sprawia³ wra¿enie bardzo zainteresowanego.

Kiedy skoñczy³em, popatrzy³ na mnie.

– Nie rozumiem, dlaczego ci ludzie mówi± o ¶mierci, jakby ¶mieræ by³a jak ¿ycie – powiedzia³ ³agodnie.

– Mo¿e tak to rozumiej±. Czy my¶lisz, ¿e Tybetañczycy widz±?

– Nie s±dzê. Kiedy cz³owiek potrafi widzieæ, ¿adna ze znanych mu rzeczy nie mo¿e dominowaæ. ¯adna. Gdyby Tybetañczycy widzieli, od razu powiedzieliby, ¿e nic nie jest ju¿ takie samo. Odk±d widzimy, niczego nie znamy, nic nie pozostaje takim, jakim to znali¶my, dopóki nie widzieli¶my.

– A mo¿e, don Juanie, widzenie nie jest takie samo dla wszystkich.

– Zgadza siê. Nie jest. Ale to jeszcze nie oznacza, ¿e zostaje zachowany sens ¿ycia. Kiedy siê widzi, ¿adna rzecz nie jest taka sama.

– Wygl±da na to, ¿e Tybetañczycy traktuj± ¶mieræ tak jak ¿ycie. A ty jak my¶lisz, jaka jest ¶mieræ? – zapyta³em.

– Nie wydaje mi siê, ¿eby ¶mieræ by³a podobna do czegokolwiek i my¶lê, ¿e Tybetañczykom musi chodziæ o co¶ innego. Tak czy inaczej, to, o czym mówi±, to nie ¶mieræ.

– A jak my¶lisz, o czym mówi±?

– Mo¿e ty mi to powiesz. To ty czytasz.

Chcia³em jeszcze co¶ powiedzieæ, ale on roze¶mia³ siê.

– Mo¿e Tybetañczycy naprawdê widz± – ci±gn±³ don Juan – a w takim wypadku musz± zdawaæ sobie sprawê, ¿e to, co widz±, zupe³nie nie ma sensu i napisali to gówno, poniewa¿ nie sprawia im to ¿adnej ró¿nicy, a je¶li tak, to to, co napisali, bynajmniej nie jest gównem.

– Tak naprawdê nie obchodzi mnie, co maj± do powiedzenia Tybetañczycy – powiedzia³em – ale z pewno¶ci± obchodzi mnie, co ty masz do powiedzenia. Chcia³bym us³yszeæ, co ty my¶lisz o ¶mierci.

Patrzy³ na mnie przez chwilê, po czym zachichota³. Wytrzeszczy³ oczy, uniós³ brwi do góry w komicznej minie zdziwienia.

– ¦mieræ to wir – powiedzia³. – ¦mieræ to twarz sprzymierzeñca, ¶mieræ to ¶wietlista chmura nad horyzontem, ¶mieræ to szept Mescalito w twoich uszach, ¶mieræ to bezzêbna paszcza stra¿nika, ¶mieræ to siedz±cy na g³owie Genaro, ¶mieræ to ja mówi±cy do ciebie, ¶mieræ to ty i twój notes. ¦mieræ jest niczym. Niczym! Jest tutaj i równocze¶nie wcale jej tu nie ma.

Don Juan za¶mia³ siê rado¶nie. Jego ¶miech by³ jak pie¶ñ, mia³ w sobie taneczny rytm.

– Mówiê od rzeczy, co? – zapyta³ don Juan. – Nie potrafiê ci opisaæ, jaka jest ¶mieræ, ale móg³bym ci opowiedzieæ o twojej ¶mierci. Nie ma sposobu, ¿eby wiedzieæ z absolutn± pewno¶ci±, jaka bêdzie, ale móg³bym ci powiedzieæ, jaka mo¿e byæ.

W tym momencie przerazi³em siê. Stwierdzi³em, ¿e chcê tylko wiedzieæ, jak on wyobra¿a sobie ¶mieræ. Podkre¶li³em, ¿e interesuje mnie jego opinia o ¶mierci w ogólnym sensie, a nie obchodz± mnie szczegó³y czyjej¶ ¶mierci, a szczególnie mojej w³asnej.

– Nie mogê mówiæ o ¶mierci inaczej ni¿ w odniesieniu do konkretnej osoby – powiedzia³. – Chcia³e¶, ¿ebym ci opowiedzia³ o ¶mierci. W porz±dku! Wobec tego nie bój siê pos³uchaæ o swojej ¶mierci.

Przyzna³em, ¿e jestem zbyt zdenerwowany, ¿eby o tym rozmawiaæ. Powiedzia³em, ¿e chcê porozmawiaæ o ¶mierci ogólnie, tak jak on sam to zrobi³, kiedy opowiada³ mi o ¶mierci swojego syna Eulalia, o tym, jak ¿ycie i ¶mieræ zmiesza³y siê niczym mg³a z kryszta³ów.

– Powiedzia³em ci, ¿e ¿ycie mojego syna rozwinê³o siê w chwili jego ¶mierci – rzek³. – Nie mówi³em ogólnie o ¶mierci, ale o ¶mierci mojego syna. ¦mieræ, czymkolwiek ona jest, sprawi³a, ¿e jego ¿ycie rozwinê³o siê.

Zdecydowany by³em odwróciæ rozmowê od szczegó³ów. Wspomnia³em, ¿e czyta³em o ludziach, którzy umarli na kilka minut, po czym zostali ponownie o¿ywieni dziêki zabiegom medycznym. We wszystkich przypadkach, o których czyta³em, relacjonuj±ca je osoba, po o¿ywieniu mówi³a, ¿e nie mo¿e sobie niczego przypomnieæ, ¿e umieranie jest po prostu jak zapadanie siê w czerñ.

– To ca³kowicie zrozumia³e – powiedzia³. – ¦mieræ ma dwa etapy. Pierwszym jest zaciemnienie. Ten etap nie ma znaczenia, jest bardzo podobny do pierwszych objawów po za¿yciu Mescalito, kiedy do¶wiadcza siê uszczê¶liwiaj±cej lekko¶ci, pe³ni i niczym nie trzeba siê przejmowaæ. Jednak jest to jedynie powierzchowny stan, który wkrótce znika i cz³owiek wchodzi w nowy wymiar, wymiar surowo¶ci i mocy. Ten drugi etap to prawdziwe spotkanie z Mescalito. ¦mieræ bardzo go przypomina. Pierwszy etap to p³ytkie zaciemnienie. Natomiast drugi etap jest tym prawdziwym, gdzie cz³owiek spotyka siê ze ¶mierci±. Po pierwszym zaciemnieniu nastêpuje krótki moment, w którym odkrywamy, ¿e w jaki¶ sposób znowu jeste¶my sob±. Potem ¶mieræ uderza w nas z cich± furi± i moc± tak d³ugo, a¿ rozpu¶ci nasze ¿ycie w nico¶æ.

– Sk±d mo¿esz byæ pewien, ¿e mówisz o ¶mierci?

– Mam swojego sprzymierzeñca. Dymek bardzo jasno pokaza³ mi moj± nieuchronn± ¶mieræ. Dlatego w³a¶nie mogê mówiæ tylko o osobistej ¶mierci.

S³owa don Juana wzbudzi³y we mnie wielki strach i dramatyczne uczucie ambiwalencji. Czu³em, ¿e zamierza opisaæ wszystkie szczegó³y mojej ¶mierci i powiedzieæ mi, jak albo kiedy umrê. Sama my¶l o tym doprowadza³a mnie do rozpaczy, a równocze¶nie wzbudza³a moj± ciekawo¶æ. Oczywi¶cie, mog³em go poprosiæ, ¿eby opisa³ swoj± ¶mieræ, ale czu³em, ¿e taka pro¶ba by³aby raczej niegrzeczna, wiêc automatycznie j± odrzuci³em.

Don Juana bawi³y moje rozterki. Jego cia³em wstrz±sa³ ¶miech.

– Czy chcesz wiedzieæ, jaka mo¿e byæ twoja ¶mieræ? – zapyta³ mnie z wyrazem dziecinnego zadowolenia na twarzy.

Z³o¶liwa przyjemno¶æ, jak± mia³ z droczenia siê ze mn±, spodoba³a mi siê. Niemal¿e pozby³em siê lêku.

– Dobrze, powiedz mi – powiedzia³em przybity. Zarycza³ ze ¶miechu. Trzyma³ siê za brzuch, przewróci³ siê na bok i przedrze¼niaj±c mnie, powtórzy³ cienko:

– Dobrze, powiedz mi.

Potem wyprostowa³ siê, usiad³ z udawan± sztywno¶ci± i dr¿±cym g³osem powiedzia³:

– Drugi etap twojej ¶mierci mo¿e równie dobrze wygl±daæ nastêpuj±co...

Jego oczy patrzy³y na mnie z prawdziw± ciekawo¶ci±. Roze¶mia³em siê. Jasno zda³em sobie sprawê, ¿e jego wyg³upy s± jedynym sposobem mog±cym stêpiæ ostrze my¶lenia o w³asnej ¶mierci.

– Du¿o je¼dzisz samochodem – ci±gn±³ – wiêc tego dnia mo¿e tak samo bêdziesz siedzia³ za kó³kiem. Wra¿enie pojawi siê tak szybko, ¿e nie bêdziesz mia³ czasu na my¶lenie. Powiedzmy, ¿e bêdziesz prowadzi³ samochód, jak robi³e¶ to tysi±ce razy. Zanim zd±¿ysz siê zdziwiæ, zauwa¿ysz przez przedni± szybê dziwne zjawisko. Je¶li mu siê lepiej przyjrzysz, przekonasz siê, ¿e jest to chmura wygl±daj±ca jak ¶wiec±cy wir. Powiedzmy, ¿e jest Podobna do twarzy znajduj±cej siê dok³adnie na ¶rodku nieba przed tob±. Je¶li bêdziesz j± obserwowa³, zauwa¿ysz, jak porusza siê do ty³u, a¿ zostanie z niej tylko odleg³y, l¶ni±cy punkt. Potem zobaczysz, jak ponownie zaczyna siê poruszaæ w twoim kierunku. Nabierze prêdko¶ci i w mgnieniu oka uderzy w przedni± szybê twojego samochodu. Jeste¶ silny. Jestem pewien, ¿e ¶mieræ musia³aby uderzaæ kilka razy, ¿eby ciê dostaæ.

Wtedy ju¿ bêdziesz wiedzia³, gdzie jeste¶ i co siê z tob± dzieje. Twarz znowu oddali siê na pozycjê nad horyzontem, nabierze szybko¶ci i uderzy w ciebie. Wejdzie w ciebie i wtedy bêdziesz wiedzia³, ¿e przez ca³y czas by³a to twarz sprzymierzeñca albo ¿e to by³em ja mówi±cy, albo ty pisz±cy. Przez ca³y czas ¶mieræ by³a niczym. Niczym. By³a ma³± kropeczk± zagubion± na kartkach twojego notesu. A jednak wejdzie w ciebie z nieopanowan± si³± i rozszerzy ciê. Sprawi, ¿e uniesiesz siê i rozszerzysz na niebo, ziemiê i jeszcze dalej. A ty bêdziesz jak mg³a z maleñkich kryszta³ków, która siê oddala, oddala.

Opis mojej ¶mierci bardzo mnie poruszy³. Spodziewa³em siê us³yszeæ co¶ innego. D³ugo nie mog³em nic powiedzieæ.

– ¦mieræ wchodzi przez brzuch – ci±gn±³ don Juan. – Dok³adnie przez szczelinê woli. Ten obszar jest najwa¿niejsz± i najbardziej wra¿liw± czê¶ci± cz³owieka. Jest to obszar woli, a jednocze¶nie obszar, przez który uchodzi jeszcze ¿ycie. Wiem to, poniewa¿ mój sprzymierzeniec doprowadzi³ mnie do tego etapu. Czarownik dostraja swoj± wolê, pozwalaj±c, ¿eby ¶mieræ zapanowa³a nad nim, a kiedy jest p³aski i zaczyna siê rozszerzaæ, jego nieskazitelna wola zwyciê¿a i z powrotem sk³ada z mg³y ca³± osobê.

Don Juan wykona³ dziwny gest. Roz³o¿y³ d³onie jak wachlarze, uniós³ je na wysoko¶æ ³okci i obróci³ tak, ¿e kciuki dotyka³y boków, po czym powoli przesun±³ na ¶rodek cia³a i z³o¿y³ razem nieco ponad pêpkiem. Trzyma³ je tak przez chwilê. Jego ramiona dr¿a³y z wysi³ku. Nastêpnie uniós³ rêce a¿ czubki ¶rodkowych palców dotknê³y czo³a, po czym znowu przesun±³ je do pozycji na ¶rodku cia³a.

By³ to wspania³y gest. Don Juan wykona³ go z tak± si³± i tak piêknie, ¿e by³em oczarowany.

– To wola tworzy czarownika – powiedzia³ – ale kiedy staro¶æ go os³abia, wola zanika i nadchodzi nieuchronny moment, gdy nie mo¿e on ju¿ d³u¿ej jej rozkazywaæ. Wtedy nie ma nic, czym móg³by siê przeciwstawiæ milcz±cej sile ¶mierci. Jego ¿ycie upodabnia siê do ¿ywotów jego wspó³braci – staje siê mg³± rozszerzaj±c± siê w nieskoñczono¶æ.

Don Juan popatrzy³ na mnie i wsta³. Trz±s³em siê.

– Teraz mo¿esz i¶æ w krzaki – powiedzia³. – Jest ju¿ po po³udniu.

Musia³em tam i¶æ, ale nie mia³em odwagi. By³em chyba bardziej podenerwowany ni¿ przestraszony. Jednak¿e nie ba³em siê ju¿ sprzymierzeñca.

Don Juan powiedzia³, ¿e nie jest wa¿ne, jak siê czujê, tak d³ugo, jak d³ugo jestem zwarty. Zapewni³ mnie, ¿e jestem w doskona³ej formie i mogê bezpiecznie i¶æ w krzaki pod warunkiem, ¿e nie zbli¿ê siê do wody.

– Jest jeszcze co¶ – powiedzia³. – Muszê ciê umyæ jeszcze raz, wiêc trzymaj siê z daleka od wody.

Pó¼niej don Juan poprosi³, ¿ebym go zawióz³ do pobliskiego miasta. Wspomnia³em, ¿e jazda samochodem bêdzie dla mnie po¿±dan± odmian±, poniewa¿ ci±gle czu³em siê roztrzêsiony. My¶l, ¿e czarownik naprawdê igra ze ¶mierci±, wydawa³a mi siê makabryczna.

– Bycie czarownikiem to wielkie obci±¿enie – stwierdzi³ przekonuj±co don Juan. – Powiedzia³em ci, ¿e znacznie lepiej jest nauczyæ siê widzieæ. Cz³owiek, który widzi, jest wszystkim w porównaniu z czarownikiem, który jest raczej smutnym kolesiem.

– Czym jest magia, don Juanie? Patrzy³ na mnie do¶æ d³ugo, poruszaj±c prawie niedostrzegalnie g³ow±.

– Magia polega na stosowaniu woli w kluczowym miejscu – powiedzia³. – Magia to ingerencja. Czarownik szuka kluczowego miejsca tego, na co chce zadzia³aæ. Znajduje je i oddzia³uje na nie swoj± wol±. Czarownik nie musi widzieæ, ¿eby zostaæ czarownikiem, musi tylko wiedzieæ, jak u¿ywaæ woli.

Poprosi³em go, ¿eby wyja¶ni³, co rozumie przez kluczowe miejsce. My¶la³ przez chwilê, po czym powiedzia³, ¿e wie, czym jest mój samochód.

– Z pewno¶ci± jest to maszyna – powiedzia³em.

– Chodzi mi o to, ¿e twój samochód to ¶wiece. Dla mnie one w³a¶nie s± punktem kluczowym. Mogê podzia³aæ na nie wol± i samochód nie zapali.

Don Juan wsiad³ do samochodu. Sadowi±c siê na siedzeniu, kiwn±³ na mnie, ¿ebym zrobi³ to samo.

– Obserwuj, co robiê – powiedzia³. – Jestem wron±, wiêc najpierw nastroszê pióra.

Zatrz±s³ ca³ym cia³em. Jego ruchy przypomina³y mi wróbla mocz±cego pióra w ka³u¿y. Obni¿y³ g³owê jak ptak wsadzaj±cy dziób do wody.

– To jest naprawdê przyjemne – powiedzia³ i roze¶mia³ siê.

Jego ¶miech by³ dziwny. Podzia³a³ na mnie hipnotyzuj±ce. Przypomnia³em sobie, ¿e s³ysza³em ten ¶miech ju¿ wiele razy. Powodem, dla którego nigdy wcze¶niej sobie tego tak naprawdê nie u¶wiadomi³em, by³o chyba to, ¿e w mojej obecno¶ci nie ¶mia³ siê w ten sposób wystarczaj±co d³ugo.

– Nastêpnie wrona rozlu¼nia szyjê – powiedzia³ i zacz±³ zginaæ szyjê i pocieraæ policzkami o ramiona. – Teraz patrzy na ¶wiat najpierw jednym okiem, a potem drugim.

Przekrêca³ g³owê, ¿e niby przenosi widzenie ¶wiata z jednego oka na drugie. Wysoki ton jego ¶miechu sta³ siê jeszcze wy¿szy. Mia³em absurdalne poczucie, ¿e don Juan za chwilê, na moich oczach, zamieni siê we wronê. Chcia³em go wy¶miaæ, ale by³em prawie sparali¿owany. Naprawdê czu³em dooko³a jak±¶ ogarniaj±c± mnie si³ê.

Nie ba³em siê, nie by³o mi niedobrze, nie by³em te¿ ¶pi±cy. Pozostawa³em w pe³ni w³adz umys³owych, tak mi siê przynajmniej wydawa³o.

– Zapal silnik – powiedzia³ don Juan.

Przekrêci³em kluczyk i automatycznie nacisn±³em peda³ gazu. Starter zazgrzyta³, lecz nie uruchomi³ silnika. Don Juan za¶mia³ siê miêkkim, rytmicznym chichotem. Spróbowa³em jeszcze raz i jeszcze raz. Spêdzi³em jakie¶ dziesiêæ minut na w³±czaniu starteru samochodu. Przez ca³y czas don Juan chichota³. Potem zrezygnowa³em i usiad³em ze spuszczon± g³ow±.

Don Juan przesta³ siê ¶miaæ i spojrza³ na mnie badawczo. Wtedy wiedzia³em, ¿e jego ¶miech wprowadzi³ mnie w jaki¶ trans hipnotyczny. Chocia¿ dok³adnie zdawa³em sobie sprawê z tego, co siê dzieje, czu³em, ¿e nie jestem sob±. Kiedy usi³owa³em zapaliæ samochód, by³em bardzo uleg³y, prawie sparali¿owany. Jakby don Juan zrobi³ co¶ nie tylko z moim samochodem, ale równie¿ ze mn±. Kiedy przesta³ chichotaæ, by³em pewien, ¿e zaklêcie przesta³o dzia³aæ, wiêc z impetem ponownie w³±czy³em starter. By³em przekonany, ¿e don Juan zahipnotyzowa³ mnie swoim ¶miechem, ka¿±c mi wierzyæ, ¿e nie mogê zapaliæ samochodu. K±tem oka pochwyci³em jego zaciekawione spojrzenie. Patrzy³, jak krêcê kluczykiem w stacyjce i w¶ciekle naciskam na gaz.

Poklepa³ mnie delikatnie i powiedzia³, ¿e w¶ciek³o¶æ uczyni mnie “zwartym", tak ¿e mo¿e nawet nie bêdzie musia³ mnie myæ w wodzie. Im bardziej siê w¶cieknê, tym szybciej przyjdê do siebie po spotkaniu ze sprzymierzeñcem.

Us³ysza³em don Juana mówi±cego:

– Nie krêpuj siê. Kopnij samochód.

Wybuchn±³ swoim zwyczajnym ¶miechem. Poczu³em siê ¶miesznie i zarechota³em g³upkowato.

Po chwili don Juan powiedzia³, ¿e uwolni³ samochód. Spróbowa³em jeszcze raz i uda³o mi siê go zapaliæ!

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pajaa1981.pev.pl