demon 

po polsku


RIVELV - DEMON
AUTOR - "DRAVENHTML :  ARGAILOpowiadanie
zamieszczone za wiedz± i zgod± Autora
  1.    Rivelv uniós³ wzrok
znad czyszczonej szabli. Ostrze zal¶ni³o w padaj±cym przez okno blasku promieni
s³onecznych. Siedzia³ na ³ó¿ku w ma³ym, zakurzonym pokoiku wy¶cielonym
nied¼wiedzi± skór±. Za nim w zmiêtej po¶cieli le¿a³a filigranowa postaæ o
zgrabnych, okr±g³ych kszta³tach uwydatniaj±cych siê spod bia³ej cienkiej
ko³derki.    Po tym jak dosta³ siê do Viliany, sam nie móg³
uwierzyæ temu co siê sta³o. Temu jak to wszystko siê szybko potoczy³o. Przyby³
tu na pro¶bê ch³opca, pokona³ czarownika i o ma³o nie straci³ ¿ycia. A to
wszystko dzia³o siê tak szybko. Za szybko. Wiedzia³ kim jest, wiedzia³ co musia³
zrobiæ, wiedzia³ ¿e nie mo¿e zgin±æ.     Choæ gdy
czarnoksiê¿nik Dewiusz d¼gn±³ go no¿em, gdy upad³ i wykrwawia³ siê na ziemi,
by³o mu wszystko jedno. Ale uda³o siê.. I to siê teraz
liczy.    Zerkn±³ za siebie k³ad±c szablê na stoliku, obok
sporego glinianego kubka i tacy z nadkrojonym chlebem. Spojrza³ na niedok³adnie
przykryt±, spokojnie ¶pi±c± dziewczynê- uosobienie ciszy. Jego ciszy. U¶miechn±³
siê pod nosem widz±c ten niewinny wrêcz obraz. Odgarn±³ z jej czo³a krêcone
kosmyki ciemnoz³otych w³osów, przykry³ kocem a¿ po szyjê.   
Podziwia³.    U¶miechnê³a siê nagle,
poruszy³a.-    No piêknie- powiedzia³ cicho, prawie szepc±c.-
Obudzi³em ciê, Mina?    Dziewczyna milcza³a. U¶miecha³a siê z
zamkniêtymi oczyma.-    Nie chcia³em.-   
Wiem ¿e nie chcia³e¶, Naytrel- u¶miechnê³a siê szeroko ukazuj±c szereg bia³ych
z±bków.-    To dobrze, chcia³em ciê tylko
przykryæ.    Mina wyci±gnê³a siê pod kocem, obróci³a siê w
jego stronê le¿±c wspar³a siê na ³okciu.-    Pó¼no ju¿?-
zapyta³a.-    Prawie po³udnie.-    Ojciec
mnie nie szuka³?-    Zdziwiona?-    Ahm.
Rzadko zdarza siê, aby jedna z jego córek wychodzi³a ze swojego pokoju w ¶rodku
nocy, zakrada³a siê do pokoju rannego rivelva i ....-    I
zosta³a tam do po³udnia- przerwa³.- Ciekawe kiedy zauwa¿y ¿e ciê nie
ma?    Mina u¶miechnê³a siê.-    Jest
wójtem. Jest naprawdê bardzo zajêty.- powiedzia³a.-   
Domy¶lam siê.    Naytrel wsta³. By³ na wpó³
nagi.-    Kiedy za³o¿y³e¶ spodnie?- zapyta³a
zdziwiona.    Nie odpowiedzia³. Za¶mia³
siê.    Dziewczyna spojrza³a na czarny znak wypalony na
torsie rivelva, na nic nie przypominaj±c± wypalon± skórê, sprawiaj±c± wra¿enie
bardziej bolesnej rany, ni¿magicznego Znaku Dharmonu. Nic nie powiedzia³a.
Dopiero po d³u¿szej chwili, widz±c zadowolenie rivelva
zapyta³a:-    Co ciê tak bawi?-    Nic-
siêgn±³ po dzbanek wody stoj±cy w rogu pokoiku.- Dziwiê siê
sobie.    Usiad³ na ³ó¿ku, ¶ci±gn± serwetkê okrywaj±c± górn±
czê¶æ dzbanka i nala³ wody do stoj±cego na stole glinianego
kubka.-    Dziwiê siê sobie, Mina.-   
Hm?-    Dziwiê siê temu, co zrobi³em. A bardziej tego, z
kim.-    Co ty gadasz?!-    Nie wa¿ne.-
wypi³ wodê z kubka, nala³ znowu.- Chcesz?-    Nie.-
zmarszczy³a brwi dziewczyna.- Co¶ dziwnie siê zachowujesz, rivelvie. Wszystko
jest dobrze?-    Sam nie wiem. Chyba za d³ugo siedzê tu i nic
nie robiê.-    Dwa tygodnie to nie tak du¿o! Musisz
wyzdrowieæ.    Naytrel chwyci³ siê za brzuch. Po g³êbokiej
ranie zadanej sztyletem pozosta³a tylko blizna.-    Ju¿
wyzdrowia³em.- mrukn±³.    Mina
westchnê³a.-    Jak to mówi mój ojciec, nigdy tego nie
zrozumiem. Rana zniknê³a po nieca³ym tygodniu.-    Tak. One
bardzo szybko znikaj±, w ka¿dym razie u mnie. Ale jeszcze szybciej przybywaj±.
Wiesz?-    Wiem.- usiad³a otulaj±c siê kocem.- Teraz pewnie
powiesz, ¿e odjedziesz?-    W koñcu muszê. Nie mogê tak
siedzieæ bezczynnie.-    To te¿ wiem. A
wrócisz?    Naytrel nie odpowiedzia³.   
Drzwiczki do pokoiku uchyli³y siê z donios³ym skrzypem. Mina rozwar³a szeroko
swoje zielone oczy i w mgnieniu oka zniknê³a pod kocem. Naytrel chwyci³
niepewnie szablê i ¶cierkê, udaj±c ¿e przed chwil± przerwa³
czyszczenie.    Drzwi zaskrzypia³y przeci±gle. Zza nich,
bardzo powoli wychyli³y siê kolejno: sto¿ek czarnego kaptura, wystaj±ce spod
niego kosmyki czarnych w³osów, sprytne, wyra¼ne niebieskie oczka i kretyñski
u¶mieszek.    Naytrel patrzy³ na drzwi z niedowierzaniem. W
koñcu wykrztusi³:-    K... Kostek?    Do
pokoiku wszed³ ( a raczej wskoczy³) drobnej budowy mê¿czyzna w szerokich,
ciemnoczerwonych spodniach, obcis³ej, czarnej szacie z bardzo lu¼nymi rêkawami,
z czarnym, obszywanym ciemnobr±zow± skór± kapturem, do którego rêcznie doszyta
by³a obdarta peleryna, siêgaj±ca wysoko powy¿ej pasa, u którego mia³ d³ugi
pugina³.    Wygl±da³ na sztyleciarza.-   
Witaj Naytrel!- roz³o¿y³ rêce Kostek. By³ nieogolony; jak zwykle
zreszt±.-    Co ty tu robisz?- u¶miechn±³ siê rivelv
wstaj±c.-    Sam nie wiem szczerze mówi±c. Za Aplegate uciek³
mi koñ. A raczej nie koñ. To by³ raczej osio³ albo wyro¶niêty pies bo nie chcia³
i¶æ a jak go klepn±³em ¿eby jecha³ to narobi³ wrzasku i uciek³. Ot g³upie
stworzenie!-     Jak siê tu
dosta³e¶?-    To d³uga historia- kiwn±³ g³ow± Kostek.- A
co?-    Nic. Obiecano mi, ¿e nie wpuszcz± tu
nikogo.-    Hie, hie! Maj± problem! Bo ja TU jestem! Nie mów
mi ¿e siê nie cieszysz?!-    Jasne, ¿e siê cieszê, chod¼,
usi±d¼, porozmawiamy.    Z drugiego k±ta sali przyci±gnêli
spore drewniane krzes³o z obijanym oparciem.-   Masz jakie¶ piwo?
Jakie¶ wino, czy co?- zapyta³ sztyleciarz zacieraj±c rêce i lustruj±c pokoik
rozbieganym wzrokiem.-     Wodê ¼ródlan±, dla drobnej
odmiany.-    Heh... Choæ przy wodzie nie da siê zbyt dobrze
pogaworzyæ.- zerkn±³ na prawo i lewo.- A od tych krasnoludzkich gówien ju¿ mi
³epetyna pêka.-    Zawsze mia³e¶ têg± g³owê, co siê sta³o,
Kostek?-    Nadal mam têg± g³owê!- oburzy³ siê sztyleciarz-
Tylko nie mam dukata na dzban piwa, ani anta³ek wina.-   
Znowu przegra³e¶ wszystko w tawernie?-    Ej! Nie mów tak
nigdy! Ja nie przegrywam. Ja po prostu oddajê moje pieni±dze na przechowanie. W
pewnym sensie, oczywi¶cie.-    Hm?-    Nie
rozumiesz? Wczoraj przegra³em z takim jednym w dziuplê kopanym krasnoludem.
Da³em mu na przechowanie moje trzydzie¶ci dukatów. Bo widzisz, gdy nastêpnym
razem z nim zagram, wygram, a on nie do¶æ, ¿e odda mi moje trzydzie¶ci, to
jeszcze dorzuci jakie¶ trzysta ze swoich!    Naytrel wypi³
wody.-    Prawda- powiedzia³.- Przy tym nie mo¿na sobie
porozmawiaæ.-    No. A nie mówi³em ci?-   
Mówi³e¶.    Za plecami rivelva, spod zmiêtolonego koca,
wyjrza³y zielone, dziewczêce oczy. Kostek wyszczerzy³ siê weso³o, zerkn±³ na
Naytrela.-    Go³±beczka, co?-
zapyta³.-    Co? A, tak. To jest Mina.   
Dziewczyna wyjrza³a zza koca, u¶miechnê³a siê niepewnie.   
Kostek zrzuci³ kaptur. Mia³ kruczoczarne w³osy, spiête w króciutk±
kitkê.-    Witam go³±beczkê!- chwyci³ j± elegancko za d³oñ,
poca³owa³. Wróci³ na krzes³o, wych³epta³ wodê z naczynia.   
Mina spojrza³a ze zdziwieniem na Naytrela. Rivelv wzruszy³
ramionami.-    To mój przyjaciel- wyja¶ni³.- nazywa siê
Kostek.    Sztyleciarz odstawi³ dzban, przetar³ usta rêkawem
i uk³oni³ siê energicznie, o ma³y w³os nie uderzaj±c g³ow± w
stó³.-    Dziwnych masz przyjació³, rivelvie- powiedzia³a
Mina.-Bardzo dziwnych.    Naytrel pokiwa³ g³ow±, po czym
zwróci³ siê do sztyleciarza:-    O co chodzi, Kostek?
Przyby³e¶ mnie tylko odwiedziæ? Czy co¶ siê sta³o?-   
No.-    Co „no"?-    Szczerze mówi±c, i to
i to. Ju¿ nied³ugo zima, Naytrel.- chwyci³ kawa³ chleba i ugryz³ kawa³ek.- Czas
ruszaæ w drogê. Czas zarobiæ trochê pieniêdzy na ¿ar³o i prze¿yæ zimê. Czas
pojechaæ gdzie¶ do jakiego¶ wiêkszego miasta.    Rivelv
zerkn±³ na smutn± minê dziewczyny. Potem spojrza³ znów na
Kostka.-    Co masz na my¶li? Jakie¶ konkretne miasto?-
zapyta³.    Kostek prze³kn±³, zapi³
wod±.-    Talikard.-    Chcesz jechaæ do
Talikard?-    Ahm. Szykuje siê tam drobna
robótka.-    Jaka?-    Powiem ci po
drodze, mo¿esz ruszaæ?    Naytrel znów zerkn±³ na Minê.
Unika³a jego wzroku.-    Mo¿esz?!- zapyta³ ponownie Kostek
pluj±c okruchami chleba.    Rivelv nie odpowiedzia³. Do
pomieszczenia wpad³ wójt, przytrzymuj±c na g³owie wymiêty beret z
piórkiem.-    Mo¶ci Naytrelu!- krzycza³.- Kto¶ obcy jest we
wsi! Ponoæ ten z³odziej, o którym tyle mówi±! Kostek uniós³ g³owê znad chleba,
spojrza³ przed siebie okr±g³ymi, przestraszonymi oczyma. Naytrel zerkn±³ na
sztyleciarza, potem na wójta, na le¿±c± w ³ó¿ku Minê. -   
Mo¶ci Naytrelu.. Co siê tu.. Co ona, co oni? To znaczy..   
Kostek wsta³ od sto³u, szparko podszed³ do wójta. W jednej rêce trzyma³ kromkê
chleba, w drugiej kubek wody. Nieudolnie udaj±c z³o¶æ zacz±³ odwracaæ uwagê
wójta:-    Co to ma byæ?! Co to ma byæ? Wy jeszcze siê
pytacie wójcie!?-    A kim ty u licha
jeste¶?-    Ja? Kim ja jestem? Jam jest.. Nie wa¿ne kim jam
jest!    Naytrel u¶miechn±³ siê paskudnie, otworzy³ okno, da³
znak Minie. Dziewczyna zabra³a ubranie, wspar³a siê o parapet i wyskoczy³a do
ogródka, za oknem.-    I co to jest, wójcie!?- wrzeszcza³
Kostek.- Mojego przyjaciela o chlebie i wodzie trzymacie?! Co? To ju¿ lepiej w
lochu by mu by³o! On wam dupy poratowa³, a wy mu wodê i chleb
dajecie?!-    Ale..- zaj±ka³ siê wójt.- Przecie¿ mo¶ci
Nay..-    Nie ma ¿adnego „ale"!-    Ale¿
mo¶ci Naytrel sam chcia³ wodê i chleb do pokoju!    Kostek
zamilk³. Zmru¿y³ jedno oko, co zazwyczaj oznacza³o, ¿e w tym momencie my¶li i
nie wolno mu przeszkadzaæ. Spojrza³ na wójta podejrzliwie, odgryz³ kawa³ek
chleba i popi³ ³ykiem wody, po czym odwróci³ siê do ubieraj±cego siê ju¿
Naytrela.-    Naprawdê nie chcia³e¶
wina?-    Tak- przyzna³ rivelv.    Kostek
zdêbia³, za¶mia³ siê z niedowierzaniem.-    Mo¶ci Naytrelu-
zaj±ka³ siê znowu wójt.- A gdzie moja.. To znaczy tu w ³ó¿ku le¿a³a.. To
znaczy..-    S³ucham, wójcie?- rivelv zapina³ klamry w
butach.- Co mówicie?-    Tu by³a...-   
Hm?-    Nie wiem.. My¶la³em, ¿e widzia³em tu moj±
córkê.    Kostek g³o¶no zarechota³, a¿ zach³ysn±³ siê pit±
wod±, zakaszla³.-    Tu nikogo nie by³o- powiedzia³ Naytrel z
lekkim u¶mieszkiem. Zapi±³ klamry pasów przecinaj±cych jego kamizelê. Do pochew
w³o¿y³ szable.-    Chmm...- chrz±kn±³ wójt poprawiaj±c
ko³nierz i wydymaj±c wargi.- Mo¿liwe, mo¶ci Naytrelu, ca³kiem, ca³kiem mo¿liwe.
Ale¿, kim jest ten tutaj, w czerñ odziany osobnik?-    To
Kostek, mój przyjaciel.    Sztyleciarz sk³oni³ siê w pó³
¿uj±c chleb.-    Kostek? Có¿ za dziwne
imiê.-    Bo to nie jest moje prawdziwe imiê- wyja¶ni³ Kostek
podchodz±c do wójta szlacheckim krokiem: dostojnie i z
gracj±.-    A wiêc jakie jest pana prawdziwe
imiê?-    Findariel de Bonteht- uk³oni³ siê przypadkiem
wylewaj±c wodê na pod³ogê.- „Kostek" to przezwisko, jakie zyska³em w
przydro¿nych tawernach i zajazdach.-    Otrzyma³ je, bo ile
razy gra³ w ko¶ci zawsze musia³ przegraæ- doda³ rivelv.-   
Zamknij siê! Wiesz ¿e ja tylko...-    Tak, tak. Dajesz na
przechowanie.-    No w³a¶nie.-   
Niewa¿ne- warkn±³ Naytrel wchodz±c miêdzy wójta a Kostka.- Muszê podziêkowaæ za
go¶cinê i opu¶ciæ Vilianê.    Wójt spojrza³ na niego
marszcz±c brwi:-    Odje¿d¿asz ju¿ przyjacielu?-
zapyta³.-    Odje¿d¿am.-    Chmm...-
u¶miechn±³ siê smutno.- Wiêc ruszaj. Lekkiego stepu
¿yczê.-    Dziêkujê, wójcie.- kiwn±³ g³ow± rivelv i wyszed³.
Wójt spu¶ci³ g³owê, zerkn±³ za nim, jak znika³ w
korytarzu.-    Chod¼ Kostek!- wrzasn±³
Naytrel.    Sztyleciarz w po¶piechu prze¿u³ kês chleba i
wyszed³, w¶cibsko zezuj±c na wójta.2.
    Opu¶cili Vilianê pó¼nym popo³udniem. Najpierw prowadzili
konie, wspinaj±c siê na wzniesienia, a gdy wioska zniknê³a z pola widzenia, gdy
widzieli ju¿ tylko mkn±ce w niebo smugi szarego dymu z kominów- dosiedli koni.
Naytrel jecha³ na swym karym ogierze, Kostek na tarantowatym
sekielu.-    Pyta³e¶ mnie o robótkê, pamiêtasz?- zapyta³
sztyleciarz.-    No, mów.-    W Talikard,
chc± ¿eby kto¶ zaopiekowa³ siê córk± jednego z baronów, czy jako¶ tak.
Pomy¶la³em sobie ¿e daliby¶my radê. Tak tylko, ¿eby przetrzymaæ zimê. Co?
Naytrel?-    Jak to, zaopiekowaæ siê?-   
W mie¶cie maj± problemy. W³a¶ciwie, to ten baron ma problemy, ale nie o to
chodzi. Wielu najemnych chce dobraæ siê do tej ma³ej i na pewno im siê to uda,
ale je¶li tam bêdziemy, to kto wie?-   
Pomy¶lê.*    Jechali d³ugo, przez trawiaste
równiny i stepy. Podró¿owali przez pagórkowate polany i ¶wierkowe lasy, przez
³±ki, w¶ród szumu rzek. Brodzili w szerokich, rw±cych potokach, przedostawali
siê z brzegu na brzeg, w¶ród tn±cych okolicê drobnych potoczków i wielkich,
górskich rzek. Podziwiali wodospady, przy których zdarzy³o im siê zatrzymaæ,
podziwiali górskie nied¼wiedzie i or³y.    Opuszczaj±c te
krajobrazy, wjechali w niekoñcz±cy siê las, na zaro¶niête paprociami w±skie
¶cie¿ki i nie wydeptane dró¿ki. Biwakowali na ma³ych polankach, spali nad
ods³oniêtym niebem. Czasem zdarzy³o im siê zboczyæ z drogi i spêdziæ noc w
zaje¼dzie, których w okolicy by³o sporo. Jednak noc, któr± zapamiêtali, spêdzili
przy ognisku w³a¶nie na ma³ej polance, w niekoñcz±cym siê morzu paproci, w
ogromnym, nie maj±cym koñca ¶wierkowym
lesie.*-    Zobacz- powiedzia³ Kostek staj±c w
strzemionach i wskazuj±c rêk±. Przed nimi, dró¿ka któr± jechali koñczy³a siê
do¶æ szerokim i g³êbokim ostêpem.Ostêp wype³niony by³ po brzegi zesch³ymi
ga³êziami i kamieniami. Nad nim, na drug± stronê prowadzi³y dwa szerokie,
zwi±zane ze sob± powalone pnie drzew robi±ce tu za most. W „mo¶cie" nie by³o
porêczy- zosta³y wy³amane.    Na ubitej powierzchni pni,
le¿a³o cia³o ros³ego mê¿czyzny, odzianego w d³ugie szaty, z he³mem na g³owie.
Mê¿czyzna le¿a³ nieruchomo na brzuchu, w czym¶ co musia³o byæ niedawno wielk±
ka³u¿± krwi. Teraz pozosta³a tylko czerwona, ciemna plama. Drugie cia³o, innego
mê¿czyzny, le¿a³o po drugiej stronie mostu. Ten nie mia³ g³owy, ani sporej
czê¶ci brzucha. Inny, ros³y i tyczkowaty le¿a³ plackiem na dole, w ostêpie. W
sinej i granatowej ju¿ d³oni, trzyma³ ca³y czas drzewiec w³óczni. Konie zar¿a³y
donio¶le, tañcz±c w miejscu, tupi±c kopytami. Kostek uspokoi³ sekiela i
szepn±³:-    Tego tu nie by³o jak jecha³em
ostatnio.-    Domy¶lam siê.-   
Hm?-    To co siê tu wydarzy³o- powiedzia³ Naytrel- mia³o
miejsce wczorajszego wieczora lub dzisiejszej nocy. Zwróæ uwagê na cia³a, jakie
s± sine i blade.-    To tak jak twoja twarz- pokiwa³ g³ow±
Kostek.- Ale bez obrazy ma siê rozumieæ.    Rivelv zerkn±³ na
niego z ukosa:-    Zamknij siê.   
Sztyleciarz za¶mia³ siê pod nosem mru¿±c oczy.-    Mo¿e to
rozbójnicy?- zapyta³.- S³ysza³em o rozbitej opodal armii. Wiesz chyba, ¿e takie
niedobitki chwytaj± siê pierwszego lepszego zajêcia?-    Tak,
wiem- Naytrel zszed³ z siod³a.- Podobnie by³o te¿ ponad tydzieñ temu, w kasztelu
przy Vilianie. Niedobitki po³±czy³y siê w jedn± grupê i razem grabili
karawany.-    By³o ich paru, co? Te! Nayt, gdzie
idziesz?-    Zobaczê co siê tu sta³o.-   
Nie widzisz? Go¶ciom wypruli flaki, tak trudno to
zobaczyæ?!-    Cicho.    Kostek wzruszy³
ramionami, rozejrza³ siê woko³o.-    Za³o¿ê siê w pierwszej
lepszej tawernie Naytrel, ¿e ci tutaj, to ludzie z karawany, któr± zaatakowali
rozbójnicy.    Rivelv stan±³ na ¶rodku mostu obok le¿±cego
twarz± do ziemi mê¿czyzny w p³aszczu, z wgniecionym he³mem na g³owie. Po pniach
mostu, na zakrzep³ej plamie krwi wêdrowa³y muchy, podobnie te¿ po we³nianym
p³aszczu mê¿czyzny. Naytrel siêgn±³ do pasa, ze skórzanej pochwy wyci±gn±³ tani
sztylet, o drewnianej rêkoje¶ci. Koñcem ostrza odchyli³ p³aszcz okrywaj±cy
mê¿czyznê w he³mie.-    Przegra³by¶ zak³ad!- krzykn±³ do
Kostka.-    Co?-    Tego tutaj z¿ar³o
jakie¶ bydlê.-    Jakie bydlê znowu?- sztyleciarz stan±³ w
strzemionach.-    Nie wiem. Ale to co tu widzê nie wygl±da mi
na robotê najemnych.-    Hm?-    Ten
tutaj, co le¿y przede mn± jest po³amany w pó³.-    W
pó³?    Naytrel kiwn± g³ow±, zawróci³, dosiad³
konia.-    Jed¼my st±d- powiedzia³ d¼gaj±c konia
piêtami.-    Nie bêdê siê sprzeciwia³.   
Przejechali przez most. Kostek zmarszczy³ twarz w obrzydzeniu, wykrzywi³ siê.
Splun±³ za siebie.-    Co ich tak za³atwi³o?-
zapyta³.-    ¯ebym to ja wiedzia³.-   
Ohyda! Mo¿e wyverna albo jaki¶ wilko³ak?-    Kto wie?-
wzruszy³ ramionami rivelv- Co¶ jest w tym lesie. ¯yje tu jakie¶ dziwne
stworzenie którego nie znam. Ca³kiem mo¿liwe ¿e przesz³o przez góry w
poszukiwaniu jad³a i zaszy³o siê gdzie¶ tutaj. Ale to nas nie
interesuje.-    Aha!- wyszczerzy³ zêby Kostek.- Wiedzia³em ¿e
jednak co¶ wiesz!-    Po prostu
wydedukowa³em.-    Hm?-    Na mo¶cie
le¿a³y dwa cia³a. Jedno le¿a³o po¶rodku i by³o z³amane w pó³, facet nie mia³
w±troby. Jego przyjaciel te¿. Ten stwór wyszed³ z lasu noc±, lub te¿ bardzo
wczesnym rankiem. Musia³ zaskoczyæ tych ludzi i znienacka zaatakowaæ. Zauwa¿,
Kostek, ¿e ten w ostêpie trzyma kawa³ek w³óczni. Chcia³ siê broniæ, ale nie
zd±¿y³. Co¶ wyrzuci³o go w dó³, niszcz±c w drzazgi
balustradê.    Milczeli, ca³y czas jad±c. Trzymali siê drogi
prowadz±cej na Talikard, coraz to bardziej zag³êbiaj±c siê w
las.-    Dziwne.- powiedzia³ w koñcu
Kostek.    Rivelv nic nie powiedzia³, popatrzy³ tylko na
sztyleciarza.-    Gdyby to byli jacy¶ rybacy, zrozumia³bym
to. Sprawa wygl±da³aby inaczej: dwóch rybaków posz³o sobie nad rzeczkê ¿eby
po³owiæ, a tu nagle na mo¶cie nad ostêpem napada ich wyverna, albo ghul. Ale
tych dwóch by³o uzbrojonych. Co siê tu mo¿e dziaæ? -    To co
zwykle- u¶miechn±³ siê kpi±co Naytrel.- Pewnie ten potwór porwa³ jak±¶ damê
dworu z Talikard i teraz ka¿dy szlachcic rusza z mieczem ¿eby j± uratowaæ.
Zawsze jest to samo. -    Pewnie!- wyszczerzy³ siê Kostek.-
¯eby jeszcze chodzi³o o honor. A tu chodzi tylko o s³awê, kobietê i
dukaty!-    Powiedzia³, wzór cnót- prychn±³
Naytrel.*    W¶ród drzew zamajaczy³o ognisko.
Wokó³ zatañczy³y cienie wysokich ¶wierków. Aksamit nieba, upstrzony setkami
ma³ych, bladych punkcików, mlecznym blaskiem roz¶wietla³ blady ksiê¿yc w pe³ni.
Wieczór by³ zimny. Kostek otuli³ siê szczelniej p³aszczem, przysun±³ siê bli¿ej
ogniska.-    Paskudnie zimno- zauwa¿y³.- Brakuje mi tu
jakiej¶ gospody.-    Zapomnia³e¶ jak to jest nocowaæ pod
go³ym niebem, co Kostek?-    Ca³kiem mo¿liwe. Przez ostatnie
trzy miesi±ce siedzia³em na dworze baronowej Elblair, robi³em tam za
t³umacza.-    T³umacza?-    No.. Podawa³em
siê za t³umacza i znawcê starych win. A ta baronowa przyjmowa³a wielu zacnych
go¶ci. Wszystkich spoza granicy. Byli to g³ównie jacy¶ nadêci kupcy, arty¶ci,
wielmo¿e, szlachta rodowa.-    I co?
T³umaczy³e¶?    Kostek u¶miechn±³ siê paskudnie, chowaj±c
twarz w cieniu rzucanym przez kaptur.-    T³umaczy³em tylko
dla zachowania pozorów- powiedzia³.- Gdy tylko wszyscy poszli spaæ podkrada³em
siê do ich komnat i „po¿ycza³em" co siê da.-    Tak jak
my¶la³em- pokiwa³ g³ow± rivelv.-    No chyba. Nie wiem co ty
tam sobie o mnie my¶lisz.-    Chcesz trochê tego suszonego
miêsa?-    Nie, nie jem niezdrowych
potraw.    Rivelv powstrzyma³ siê od
komentarza.    Ognisko zaczê³o przygasaæ. P³omieñ stawa³ siê
coraz mniejszy. Naytrel dorzuci³ ga³êzi. Posypa³y siê iskry,
zaskwiercza³o.    Kostek zatrz±s³ siê. Rozchyli³ p³aszcz,
wysun±³ rêkê, nasun±³ sobie kaptur na oczy.-    Dobranoc-
powiedzia³.-    Idziesz ju¿ spaæ?-    Nie.
Posiedzê tak sobie a¿ mi ty³ek przyro¶nie do ziemi! Co ty Naytrel, jasne ¿e idê
spaæ! U was w Dharmonie nie mówiono „dobranoc" przed
snem?-    Nie. U nas nikt nie ¿yczy³ drugiemu dobrej nocy. Bo
po co niby.-    A to niby czemu?-    Bo
ka¿dy wiedzia³, ¿e lepiej byæ ju¿ nie mo¿e.    Kostek
pokrêci³ g³ow±, zdj±³ kaptur.-    Chyba wiem o co ci chodzi,
Naytrel.-    Ciekawe.-    Je¶li dobrze
my¶lê, traktujesz Dharmon jak swoje osobiste piek³o, przez które musia³e¶
przej¶æ i które zrobi³o z ciebie to, czym teraz jeste¶. Zrobi³o z ciebie
rivelva. Naytrel zmarszczy³ brwi.-    Mam racjê? Pamiêtasz to
czego nie powiniene¶ pamiêtaæ i prze¿y³e¶ to czego nie powiniene¶
prze¿yæ.-    Co niby takiego? Na wszystko zas³u¿y³em.
Wszystko jest w naturalnym porz±dku. Tak byæ powinno.-   
Pieprzenie! Nikt nie zas³u¿y³ na przyk³ucie do blaszanego s³upa i wypalanie mu
olbrzymiego znaku na torsie! Nikt! Chocia¿by by³ najgorszym morderc± na ¶wiecie,
nawet gorszym od ciebie!-    No
w³a¶nie...-    W³a¶nie, Naytrel. By³e¶ morderc±, najemnym,
mia³e¶ wrogów, z³apali ciê i zlali na ¶mieræ. A¿ dziw ¿e unikn±³e¶ pala. Le¿a³e¶
umieraj±cy gdzie¶ na ¶mierdz±cym wrzosowisku i wtedy zjawili siê ci mnisi z
Dharmonu. Mam racjê?-    Dali mi
wybór.-    Ha! To jest wybór: ¿ycie czy ¶mieræ? Idiota
wybra³by ¶mieræ! Sk±d mog³e¶ wiedzieæ co z tob± zrobi±?-   
Nie mog³em..-    Zrobili z ciebie kap³ana magii, jeste¶ na
ich us³ugach, masz wêdrowaæ po krainach i tropiæ magów, zabijaæ ich, odbieraæ im
magiê. Prawda? Wina le¿y po ich stronie. Pamiêtaj o tym i nie my¶l ju¿, spróbuj
zapomnieæ.-    Prawda jest taka, ¿e to nie mnisi zrobili ze
mnie rivelva.-    A kto?-    Chêæ ¿ycia,
Kostek.-    No proszê.. Chcia³e¶ ¿yæ, wiêc jeste¶
rivelvem?-    No w³a¶nie.-    O rany,
Naytrel...-    Co?-    Chmm.. Nic-
u¶miechn±³ siê sztyleciarz.- Ale wiedz, ¿e i ja nie mia³em dobrze.
-    Jak rodowy szlachcic, ¿yj±cy w luksusach, mo¿e narzekaæ
na to, ¿e jest mu ¼le?-    Jak widaæ mo¿e, jestem tego
najlepszym przyk³adem.-    No tak- pokiwa³ g³ow± rivelv.-
Uciek³e¶ z domu i pokaza³e¶ ¶wiatu swoje zami³owanie do hazardu przegrywaj±c
ca³y swój maj±tek.-    No i popatrz, Naytrel. Du¿o o sobie
wiemy. A najlepsze jest to, ¿e siedzimy tu i gaworzymy a wokó³ nas, mo¿e nawet
za tamtymi krzakami, siedzi jaka¶ bestia, która czeka tylko a¿ zasnê, ¿eby zje¶æ
moj± w±tróbkê!    Rivelv u¶miechn±³ siê pod
nosem.-    No. Pozwolisz ¿e pójdê spaæ. Chcê szybko zasn±æ, a
nigdy dobrze nie zasypiam w lesie, na jakiej¶ polance. Dobrze zasypiam w
gospodach. A nie na polankach, psia ich maæ! Obud¼ mnie na moj±
wartê.    Sztyleciarz zarzuci³ kaptur na g³owê, po³o¿y³ siê
na ziemi i otuli³ czarnym p³aszczem.-    Dobranoc,
Naytrel.    Rivelv patrzy³ w ogieñ.
Milcza³.*    Obudzi³ go krzyk. Gdy siê otrz±sn±³
i przys³ucha³, zrozumia³ ¿e to nie krzyk. To p³acz, p³acz dziecka. G³o¶ny szloch
dziewczynki.    Zerwa³ siê z ziemi, siêgn±³ po
szable.    Ognisko zgas³o. Polankê roz¶wietla³
ksiê¿yc.    Ksiê¿yc w pe³ni.-    Co jest w
mordê?- obudzi³ siê Kostek.- Naytrel? Co to jest?    Rivelv
nie odpowiedzia³. Rozgl±da³ siê, nas³uchiwa³.-    Co to
jest?- zapyta³ ponownie sztyleciarz.-    Nie wiem- sykn±³
rivelv. Oczy p³onê³y mu gniewem.    Wrzask i krzyk nie
ustawa³. Potê¿ny charcz±cy ryk, mkn±cy w mroku w¶ród krzewów. Ksiê¿yc w
pe³ni.    Zatañczy³y wierzcho³ki ¶wierków w ciemnym
borze.    P³acz dziewczynki coraz dalej.
Dalej.    Cisza.-    Co to ma byæ- szepn±³
Kostek.- Co to kurwa ma byæ??-   
Cicho.    Nasta³a grobowa cisza. G³o¶no zawy³ wiatr, rozdar³
milczenie. Zagwizda³ miêdzy ¶wierkami, pomkn±³ borem w dal, za oddalaj±cym siê w
ciemno¶æ p³aczem ma³ej dziewczynki.-   
Cicho.-    Co jest?-    Cicho
Kostek.-    Ja chcê na dwór baronowej.. Obiecujê ¿e nie bêdê
wiêcej krad³.-    Zamknij siê.-   
Ale..-    Powiedzia³em zamknij siê. Nic nie
s³yszê.-    Ja te¿ nic nie s³yszê.-   
Cicho.-    Tego tu nie ma.-   
Zamilcz..-    Tego tu nie ma, Naytrel.-   
Chyba odesz³o.-    Odesz³o... ... .. Co?
3.    Droga przecina³a rozleg³e pole faluj±ce z³ot±
pszenic± i dwa ma³e zagajniki, granicz±ce z ciemnym lasem. Na drodze, przy
zagajnikach sta³a grupka wie¶niaków wygl±daj±cych jak nieruchome pos±gi ze
stercz±cymi w górê wid³ami i kosami. Stali w milczeniu, ze zrezygnowaniem
patrz±c przed siebie, na swych „dowódców", zajadle k³óc±cych siê ze
sob±.    „Dowódców" by³o dwóch. Jeden- mê¿czyzna w sile
wieku, krêpy, gêsto zaro¶niêty o d stóp do g³owy, drugi- podstarza³y dziadunio,
wspieraj±cy siê na wysokiej, pokrêconej lasce, o wiele od niego
wy¿szej.-    Jeste¶ idiot±, Henryku!- wrzasn±³ dziadunio
trzês±c z nerwów pokrêcon± lask±.- Skoro ¶lady prowadz± tam, w las, to dlaczego
mamy i¶æ przez pole na wrzosowiska?-    Bo wiem ¿e potwór
chcia³ nas zmyliæ- broni³ siê zwany Henrykiem.- I nie nerwój siê tak, dziadu, bo
zadyszki dostaniesz..-    Ja ci dam, baranku ty jeden! Zaraz
ci no poka¿ê, co my¶lê o tobie i twoich zadyszkach! -Spokojnie, dziadu.
Spokojnie! Na pewno stwór ruszy³ o tam, na wrzosowiska. Zaufajcie, mi dziadku,
zaufajcie. Ja wiem, ¿e wy i tak nie pójdziecie z nami, bo zadyszka i tak was z
nóg zniesie..    Staruszek zamachn±³ siê lag±, przeci±gn±³
lask± po twarzy Henryka. Mê¿czyzna run±³ na plecy kilka kroków dalej. Wie¶niacy
ohnêli chórem.-    Masz! Ot, co my¶lê o twoich zadyszkach,
kmiotku- powiedzia³ dziadek i zrobi³ gro¼n± minê. Kostek zobaczy³ wszystko
pierwszy, zatrzyma³ siê na skraju lasu i czeka³ na Naytrela, którego potrzeba
zatrzyma³a z ty³u. Zarechota³ weso³o, widz±c jak przygarbiony staruszek ok³ada
kijem o wiele m³odszego od siebie w   
wie¶niaka.-    Z czego siê ¶miejesz?- us³ysza³ nagle za
sob±.    Odwróci³ siê.-    Zobacz, tam w
dole- wskaza³ rêk±.-    Hm?-    Ten dziadu
bije jakiego¶ wie¶niaka.    Naytrel u¶miechn±³ siê
kpi±co.-    Chod¼, zobaczymy sobie.   
Sztyleciarz d¼gn±³ konia piêtami, galopem pu¶ci³ siê ¶rodkiem drogi. Rivelv
wolno ruszy³ za nim.    Staruszek wyci±gn±³ rêkê, pomacha³ do
nadje¿d¿aj±cego Kostka. Kilku ch³opów pomog³o wstaæ poobijanemu
Henrykowi.    Sztyleciarz zatrzyma³ siê przed dziadem,
¶ci±gn±³ wodze, wzbi³ tumany kurzu.-    Witaj, zacny panie-
powiedzia³ staruszek.- Gdzie to zmierzacie?-    Do Talikard,
starcze. A za co to bijesz tego ch³opa?- za¶mia³ siê pod nosem.- Czym
zas³u¿y³?-    Aa.. G³upie nasienie, mleko pod nosem jeszcze
ma a k³uci siê ze mn±.-    K³uci siê?-   
Bo widzicie panie, tragedia siê sta³a. Szukamy dziecka po
lasach.-    Zgubi³o siê?-    Chyba tak.
Zniknê³o nam wczoraj maleñstwo, z podwórza co¶ je porwa³o. Wiecie, panie. Tak
jak lis kradnie kury.-    No, to co?-   
No i co¶ zabra³o nam dziecko z podwórza. Od niedawna siê s³yszy, ¿e po lesie
krêci siê jaki¶ stwór przedziwny. Ni to ogr jest, a nawet i nie ghul. Wêdruje
paskudztwo le¶nymi drogami, a ¶pi podobno na li¶ciach zgni³ych. Nocami wychodzi
na pola i nam kartofle wyjada!    Sztyleciarz uniós³ brwi z
niedowierzaniem.-    Co wy gadacie, dziadu?- zapyta³.- Jaki
potwór wam kartofle wyjada? Przecie¿ to siê kupy nie
trzyma..-    Nie s³uchajcie go, mo¶ci rycerzu- chwiejnym
krokiem zbli¿y³ siê do nich Henryk, trzyma³ siê za nos.- Ten dziadu g³upoty
plecie. To¿ to bestia jest sprytna, ale nie wy¿era nam ziemniaków, bo po co by
niby dziewczynkê porywa³a?-    Zamknij gêbê, ch³opku
roztropku!- uniós³ lagê dziad.     Henryk zas³oni³ siê
rêkoma.-    Spokojnie- powiedzia³ Kostek.- Bez
nerwów.-    No- rzek³ spokojniej Henryk zerkaj±c na dziada z
ukosa.- To jakem mówi³, stwór ten porwa³ nam córkê wójta naszego, wójt wyjecha³,
do Talikard na targi pojecha³, bo on najs³awniejsz± hodowlê koni
ma.-    A, pojecha³ na targ koni?-    No
przecie mówiê- prze³kn±³ s³yszalnie ¶linê.- A wczoraj z wieczora, konie
niespokojne jakie¶ by³y, psy ujada³y jak oszala³e, ju¿ przypuszcza³em, ¿e co
z³ego idzie.-    A ja to czu³em w ko¶ciach!- wtr±ci³ siê
staruszek.    Henryk zerkn±³ na niego i
powiedzia³:-    No.. I jakem mówi³, dziewczynka ma³a, córka
wójta, któr± ojciec zostawi³ pod nasz± opiek±, wysz³a sobie w nocy na gwiazdy
popatrzeæ. Jak na ni± co¶ wyskoczy³o, to tylko mrugn±æ okiem zd±¿y³em!
Paskudztwo jakie¶ z boru wysz³o, przeskoczy³o p³ot jak ¿aba, dorwa³o ma³± i
uciek³o w las. A rycza³o przy tym!! Kto by pomy¶la³. Powiedzia³bym ¿e to smok,
albo jaki jaszczur!-    I nie wiecie co to jest?- dopytywa³
siê Kostek.-    Nie.-    No tak-
powiedzia³ dziadek.- Ja wiem jedno na pewno. Ten zwierz normalny nie
by³.    Sztyleciarz usiad³ wygodniej w
siodle.-    To znaczy?- zapyta³.-    Czuæ
od niego tym czym¶..-    Czym?-   
Magi±.-    Magi±?-    No. Tropiciel
powiedzia³ nawet, ¿e ten stwór zostawia ¶lady magiczne i ¿e nie pomo¿e nam go
znale¼æ, bo ¿ycie mu jest mi³e, a kieszenie jak na razie ma
pe³ne.-    Kieszenie?- Kostek zareagowa³ szerokim
u¶miechem.-    Ano kieszenie. A bo co?-   
No, no.. Bo widzicie dziadku, ja to mam puste kieszenie.-   
Chmm... Ale my was nie potrzebujemy, panie. Wy nie tropiciel, wy podró¿nik. Nam
jaki¶ tropiciel jest potrzebny.-    A sk±d wiecie kim
jestem?-    Widzê po odzieniu. Jeste¶ panie
kupcem.    Kostek zarechota³ weso³o:-   
S³ysza³e¶ Naytrel?! Jestem kupcem!!    Rivelv, który przez
ca³y ten czas jecha³ sobie spokojnie w ¶lad za Kostkiem, dopiero teraz ukaza³
swoje oblicze. Wolniutko podjecha³ do rechocz±cego sztyleciarza i zatrzyma³ siê
przy nim.-    S³ysza³e¶?- ¶mia³ siê
sztyleciarz.-    S³ysza³em.    Wie¶niacy
zaszemrali miêdzy sob±. Ze strachem zerkali w stronê
Naytrela.-    A wy kto?- zapyta³ w koñcu Henryk wysuwaj±c siê
na przód, wypinaj±c tors.-    Chmm..- pomy¶la³ staruszek
mru¿±c oczy, g³adz±c bródkê d³oni±.- To jest rivelv-
powiedzia³.    Henryk cofn±³ siê o krok, zmarszczy³ czo³o.
Wie¶niacy zaszemrali jeszcze g³o¶niej ni¿ poprzednio.-   
Rivelv...- szepn±³ Henryk i popatrza³ na staruszka.- Odsuñ siê dziadu! On
promieniuje z³± moc±!    Staruszek spojrza³ na niego
krzywo:-    Co ty gadasz, têpy baranku!? Oto jedyny, który
mo¿e nam teraz pomóc.-    Rivelv?!-   
Ano- pokiwa³ g³ow±.- Oto jedyny, którego mo¿emy teraz prosiæ, o
pomoc.    Kostek spojrza³ na staruszka, potem na Naytrela,
znowu na staruszka. U¶miechn±³ siê paskudnie.-    Tak, tak-
powiedzia³.- Oto jedyny, którego mo¿ecie prosiæ. Ale wiedzcie, ¿e nie pomaga on
za darmo.-    Co?-    Ja i mój drogi
przyjaciel Naytrel, podró¿ujemy ju¿ od jakiego¶ czasu. Jeste¶my g³odni i
spragnieni snu pod dachem; ale powiedzcie, starcze, gdzie ten stwór uciek³?
    Staruszek westchn±³ g³êboko, zmru¿y³ oczy. Szuka³ czego¶
w swej pamiêci.. W koñcu powiedzia³:-    To znaczy..
Tropiciel zgubi³ ¶lad w³a¶nie tutaj. W tym miejscu. Podobno ¶lady id± w las,
choæ ja uwa¿am, ¿e stwór uciek³ tam, na wrzosowiska.   
Zadudni³y kopyta. W chwilê potem na drogê wpadli okuci w stal je¼d¼cy,
prowadzeni przez bogato wystrojonego jegomo¶cia, w sporej czapie ze stercz±cym z
niej fantazyjnie d³ugim piórem.-    Hola!- zawo³a³ szlachcic
z piórem zatrzymuj±c konia.- Zacni panowie! Witajcie na ziemiach króla
Eryka!    Naytrel zerkn±³ na Kostka, ten kpi±co u¶miechn±³
siê pod nosem- nie lubi³ szlachciców. -    Zacni mê¿owie-
mówi³ szlachcic szczerz±c zêby- Widzê, ¿e nasi wie¶niacy ju¿ wam obja¶nili o có¿
chodzi? Doskonale. Jak wiecie szukamy potwora, który jakoby kryje siê w tych
lasach. Drañ niszczy karawany id±ce do Talikard, sprawia tym problemy nam i
naszemu w³adcy. Czy wy, zacni mê¿owie, zechcecie nas
wspomóc.    Kostek zerkn±³ na Naytrela z ukosa i mimo tego,
¿e rivelv krêci³ g³ow±, sztyleciarz powiedzia³:-    Jeste¶my
tu przejazdem, panie. Spieszymy siê.-    Ha!- klepn±³ siê w
udo szlachcic.-Jeste¶cie na mojej ziemi, mê¿owie. Czy¿by¶cie nie wiedzieli ¿e
mogê wam kazaæ p³aciæ za przejazd po niej?    Kostek
prychn±³:-    Potwór nie p³aci.-    Potwór
to potwór.. Jak brzmi odpowied¼?-    Powtarzam. Jeste¶my
przejazdem, nie planujemy tu zostawaæ, zaraz st±d odje¿d¿amy. Ale je¶li jeste¶
m±dry wiesz zapewne, panie, ¿e nic nie trzyma podró¿nika na miejscu tak bardzo
jak brzêk monety.    Szlachcic pokrêci³
g³ow±.-    Tak jak my¶la³em. Ile
chcecie?    Sztyleciarz zmarszczy³
brwi.-    Nale¿y siê spytaæ- powiedzia³.- Ilu by³o ³owców i
najemnych przed nami? Ilu chcia³o tego potwora ubiæ? Ilu siê to nie
uda³o?-    Ha!- szlachcic znowu klepn± siê w udo-Nie jestem
taki g³upi! Je¶li powiem, ¿e by³o paru, podbijecie stawkê t³umacz±c siê, ¿e
skoro tamtym siê nie uda³o to i niebezpieczeñstwo jest
wiêksze!-    Racja. Ale skoro nie chcecie powiedzieæ, drogi
panie, oznacza to, ¿e by³o ich wiêcej ni¿ mogê sobie wyobraziæ, wiêc suma bêdzie
jeszcze wiêksza.-    Psia wasza maæ!-   
Skoro tak.. Proponujê sto monet. Nie musz± byæ najlepszej jako¶ci, byleby z³ote.
Wa¿ne jest, aby je w karczmach przyjmowali.-    Stu nie dam.
Siedemdziesi±t.-    Ha!- Kostek klepn± siê w udo, parodiuj±c
szlachcica.- Za siedemdziesi±t nie op³aca nam siê nosa z lasu
wystawiaæ!-    Siedemdziesi±t piêæ! Ale to
koniec!-    Wiecie kim jest ten tutaj? Mój przyjaciel? To
rivelv. Wiecie kim jest rivelv? Je¶li wiecie, to od razu podbijcie do
osiemdziesiêciu, bo za siedemdziesi±t piêæ nic nie
zrobimy.-    Zgoda!-    Doskonale,
zrobili¶cie dobry interes panie szlachcic.*   
Szary ry¶ odpoczywa³ na drzewie krzywo wyros³ym nad id±c± têdy le¶n± dró¿k±,
zerka³ spode ³ba na ka¿dego kto têdy przeje¿d¿a³.    Zwierzê
unios³o ³eb ze z³±czonych ³ap, nastawi³o uszy, porusza³o nosem, ³ypnê³o
wielkimi, kocimi oczyma i zwinie zeskoczy³o z drzewa gin±æ w
zaro¶lach.-    Wydawa³o mi siê ¿e widzia³em kota- powiedzia³
Kostek zerkaj±c w krzaki w które wskoczy³ przed chwil± ry¶.- Tak.. To na pewno
by³ kot.    Naytrel mia³ kamienny wyraz twarzy. Sztyleciarz
to zauwa¿y³:-    Co jest, Naytrel?-   
Wiesz dobrze, co jest.-    Nie nie wiem.. O¶wieæ
mnie.-    Nie musia³e¶ naci±gaæ tych
ludzi.-    Co?! O to ci chodzi?-    A o co
niby? Ci wie¶niacy wyskrobi± dla nas ostatniego grosza, ¿eby tylko uratowaæ to
dziecko.-    Pheeh... To nie o to chodzi,
Naytrel.-    A o co niby? Teraz ty mnie
o¶wieæ.-    Cz³owieku, ja wezmê pieni±dze od szlachcica, a
nie od zgrai tych obdartych baranków,spokojnie.-    Akurat.
Wiesz dobrze ¿e ten szlachetka zap³aci pieniêdzmi
ch³opów.-    To ju¿ nie mój, ani twój
problem.-    Daj spokój. To jest w³a¶nie nasz
problem.-    G³upi¶ czy co? Ty chyba zapomnia³e¶ jakie jest
¿ycie Naytrel. Zapomnia³e¶ ¿e teraz liczy siê moneta, bez monety nie ma ¿ycia.
Wygrywaj± silniejsi i sprytniejsi i dlatego zarobimy na tym czy ci siê to podoba
czy nie.-    Nie rozumiesz mnie.-    Masz
racjê, nie rozumiem.. Jak mo¿na ¿yæ tak jak ty? Bez grosza w kieszeni, bez
miedziaka, bez dachu nad g³ow±? Jak mo¿na walaæ siê po krainie od zajazdu do
zajazdu, walczyæ za nic, po nic, bez celu.-    Jest
cel..-    Jaki? Wybiæ wszystkich
magów?-    Odebraæ magiê i ...-    G³upi
jeste¶. A je¿eli nawet, mag te¿ cz³owiek, jego ci nie ¿al? Nie ¿al
ci?    Rivelv nie odpowiedzia³. Nie zd±¿y³, zatka³o go.
Rycerz pojawi³ siê na drodze ni st±d ni zow±d, niczym zjawa. By³ daleko, a z tej
odleg³o¶ci rivelv dostrzeg³, ¿e mê¿czyzna ten mia³ na sobie pe³n± zbrojê,
odziany by³ jak na turniej rycerski. W rêce mia³ kopiê.   
Jecha³ w ich stronê powoli. Bardzo powoli. Jego bia³y rumak, przystrojony
pikowanym kropierzem, brzêcza³ postronkiem, gryz³
wêdzid³o.    W drugiej rêce rycerz mia³ tarczê. Na g³owie
mia³ he³m wielki, z zas³on± w kszta³cie szerokiego
krzy¿a.-    A to kto?- zapyta³
Naytrel.-    Nie widzisz?- za¶mia³ siê niepewnie Kostek.-
Rycerz.-    A co robi w ¶rodku lasu?
Hm?-    Zbiera grzyby?    Rycerz nie
ponagla³ konia. Jecha³ przed siebie spokojnie, bardzo spokojnie. Jego rumak
szed³ przed siebie z gracj±, szed³ w wyuczonym marszu, wysoko unosi³ kopyta.
Rycerz patrzy³ w ich stronê. Siedzia³ w siodle sztywno. Milcza³, nie
gestykulowa³. Zatrzyma³ konia w odleg³o¶ci trzydziestu kroków od
nich.    Rivelv milcza³. Zobaczy³ ¿e rycerz siedzia³ w sporym
siodle kopijniczym, oprócz kopii i tarczy mia³ nadziak przy siodle, toporek za
pasem i miecz u boku. By³ gro¼nym przeciwnikiem.    Kostek
zacz±³ rozmowê:-    Witam waszmo¶æ. Co robicie tu w lesie
panie? Sami?    Rycerz poruszy³
he³mem.-    Wy kto?- zabucza³ z wnêtrzno¶ci
he³mu.-    Podró¿ni. A wy ? Panie?-    Na
przód chcê wiedzieæ czy li ze szlachcicami mam sprawê.-    Ze
szlachcicami, mo¶ci rycerzu- odpar³ Kostek k³aniaj±c siê w siodle.- Jam jest
Findariel de Bonteht. A to mo¶ci Naytrel z Dharmonu.   
Rycerz poruszy³ he³mem. Zbrojn± rêkawic± uderzy³ siê w praw±
pier¶.-    Jam jest Hern z Talikard. Jestem tu w poszukiwaniu
demona, który spokój kap³anów w ¶wi±tyni Talikardzkiej
zak³óca.-    My tak¿e- odpar³ Kostek.- I sami panie tu
jeste¶cie?-    Sk±d¿e. Skoro i wy szlachcice, zapraszam do
obozu. Jest tam napitek i jad³o. Za mn±!     Na miejsce
dojechali w ciszy. Kostek i Naytrel, za plecami rycerza wymieniali ze sob± tylko
spojrzenia, jakby boj±c siê cokolwiek powiedzieæ. Obóz znajdowa³ siê na
rozleg³ej polanie, przy wysokich ska³ach, na wydeptanej i ubitej trawie,
otoczonej lasem. Nie rozpalone ognisko czeka³o na ogieñ nieopodal ska³. Bardziej
pod nimi sta³ wóz wy³adowany po brzegi beczkami, futrami, przeró¿nymi skrzyniami
i broni±. Zaraz za nim, sta³a ma³a dwukó³ka, zaprzê¿ona w osio³ka, z którego
wyprzê¿eniem mêczy³a siê jaka¶ kobieta. Oprócz tego, na polance pas³y siê cztery
konie, których w³a¶cicielami byli najpewniej mê¿czy¼ni siedz±cy przy ognisku:
oty³y grubasek w habicie o wygl±dzie mnicha, mê¿czyzna odziany w kolorowe szaty,
d³ugow³osy, ¿uj±cy prymkê tabaki i ³ysawy mê¿czyzna, z obanda¿owan±
g³ow±.-    To twoi kompani, mo¶ci Hernie z Talikard?-
przerwa³ milczenie Kostek.    Rycerz odwróci³ siê do nich i
dopiero teraz uniós³ zas³onê w kszta³cie krzy¿a, ods³aniaj±c twarz. By³ mê¿em w
sile wieku, o twarzy zapracowanego mê¿czyzny, naznaczon± wieloma niepotrzebnymi
zmarszczkami.-    Tak- powiedzia³.- Chod¼ nie ze wszystkimi
wyruszy³em z Talikardu na poszukiwanie demona. Chod¼cie.   
Kopiê i he³m rzuci³ na ziemiê, sam zgramoli³ siê powoli z siod³a, rozejrza³ siê
dooko³a i zagwizda³.    Zza wozu wychyli³a siê ry¿a czupryna,
potem piegowata buzia, a na koñcu wybieg³ zza niego ma³y ch³opak w odzieniu
giermka.-    Chod¼ tu Felst, podrostku jeden!- zawo³a³ Hern.-
Com ci mówi³ ch³opcze?-    Wybaczy pan- przeprosi³ ch³opak i
zacz±³ odpinaæ pasy trzymaj±ce napier¶nik rycerza. Potem wzi±³ siê za wspornik
kopii, taszki i folgowy fartuch. Na koñcu oswobodzi³ rycerza z nakolanników i
ciê¿kich butów z ostrogami, a zrobi³ to tak szybko, ¿e nie wiadomo kiedy, z
wielkiego blaszanego rycerza, sir Hern zmieni³ siê w tylko dobrze zbudowanego
mê¿czyznê.-    Zapraszam- powiedzia³ kieruj±c siê w stronê
kompanii siedz±cej przy ognisku.    Naytrel i Kostek dopiero
teraz zwrócili uwagê na to, ¿e przez ca³y czas mieli otwarte gêby ze zdziwienia.
Zsiedli z koni i ruszyli za rycerzem.-    Oto mê¿owie
Findariel de Bonteht i Naytrel z Dharmonu- przedstawi³ ich Hern.
   Z ludzi siedz±cych przy ognisku, tylko mnich uniós³ siê z
miejsca i u¶miechn±³ przyjacielsko.-    Brat Morten, panowie-
powiedzia³ ¶ciskaj±c ich d³onie.- Zawsze do us³ug.-    To mój
kompan.- wyja¶ni³ rycerz- Z nim i tym podrostkiem Felstem ruszyli¶my z Talikard
w te lasy. Ci panowie i tamta dama, to napotkani tutaj poszukiwacze owego
demona. A wiêc moi i wasi przyjaciele.    Inni mê¿czy¼ni
siedzieli na swoich miejscach. Zerkali na nowo przyby³ych. Kobieta mocowa³a siê
z uprz꿱 osio³ka.    Kolorowo odziany mê¿czyzna, jeden z
tych siedz±cych przy ognisku, mia³ kpi±cy wyraz twarzy, jego ubiór przypomina³
strój jaki zwykli nosiæ b³a¼ni na dworach królewskich.   
Ró¿ni³o ich tylko to, ¿e ten mê¿czyzna mia³ u boku d³ug± szpadê, a b³a¼ni na
dworach, zwykli nosiæ tylko zabawnie wygl±daj±c±
kukie³kê.-    Witam- powiedzia³ podaj±c rêkê. Nie wsta³.-
Nazywam siê Milton E. Milton. Witam nowych. Sk±d to wiatr
przyniós³?-    Z Viliany- u¶miechn±³ siê
Kostek.-    Viliana?- zapyta³ nagle ³ysy z obanda¿owan± g³ow±
siedz±cy obok.- To tam gdzie ten rivelv jatkê urz±dzi³
tak?    Kostek zerkn±³ na Naytrela.-   
No- powiedzia³.-    Cholera- parskn±³ ³ysy.- Jestem Herfryn,
„Sznyta" i by³em wtedy w Vilianie, razem z moimi druhami. Dowodzi³ nami Castor
zwany Krwawym, mocarz nad mocarzy. Gdy czê¶æ moich druhów pojecha³a do wsi, ja
zosta³em w kasztelu, ¿eby pilnowaæ czarownika nazywanego Dewiuszem. We wsi
rivelv zabi³ mego przyjaciela. Prosto w pier¶ mu trafi³. Pies jeden. A pó¼niej
sam Castor wróci³ do kasztelu ze smutn± nowin±, ze w¶ciek³o¶ci zacz±³ nas
wszystkich obijaæ. Wiêc uciek³em.-    Ciekawe- poda³ mu rêkê
Kostek.-    A wy panie?- sztyleciarz zwróci³ siê do kolejnego
mê¿czyzny, tego d³ugow³osego.-    To Anzeer- przedstawi³ go
Herfryn nazywany „Sznyt±".    Anzeer podziêkowa³ Sznycie
przelotnym spojrzeniem, wyplu³ za siebie prymkê ¿utej tabaki i
wsta³.-    Anzeer- przedstawi³ siê wyci±gaj±c ¿ylast±,
pokaleczon± rêkê- £owca, tropiciel i najemnik. Jestem przywódc± tej drobnej
gromadki.    Naytrel sta³ z ty³u w milczeniu. £owca mia³
powa¿n± twarz. Szorstk± nieogolon± brodê, wystaj±ce ko¶ci policzkowe, puste,
czarne oczy. Bez wyrazu.    Na czerwon± koszulê, narzucony
mia³ kawa³ grubej æwiekowanej skóry, sprawiaj±cej wra¿enie prymitywnego
naramiennika. Koszulê spiêt± mia³ szerokim pasem, a przy nim zwyk³y,
wyszczerbiony miecz. Na nogach wysokie je¼dzieckie buty z ostrogami.
-    Mesfa!- zawo³a³ Anzeer, najpewniej do kobiety mocuj±cej
siê z uprz꿱 osio³ka. Dziewczyna obróci³a siê w ich stronê. Kostek u¶miechn±³
siê od ucha do ucha.Mesfa nie by³a piêkno¶ci±, ale Naytrel wiedzia³ ¿e jego
nierozgarniêty kompan i tak zrobi zaraz jakie¶ g³upstwo.    A
odziana by³a w skórzany, obcis³y strój je¼dziecki z czarn± kurt± przyozdobion±
paciorkami i ³añcuszkami. U pasa mia³a ma³y sztylet i kord, którego rêkoje¶æ
zdobi³o doñ przywi±zane orle pióro.    Spojrza³a na nich
zaskoczona. Jak na kobietê mia³a krótkie w³osy; zakrywa³y jej zaledwie szyjê.
Ich kolor by³ nad wyraz dziwny. Naytrel stwierdzi³ jednoznacznie, ¿e kobieta nie
raz je farbowa³a, czy to tylko dla zabawy, czy ku uciesze kompanii, czy te¿ mo¿e
nale¿a³a wcze¶niej do jakiego¶ szczególnego ludu, którego zwyczajem by³o
farbowanie pasemek w³osów, tak jak ona to robi³a. Nie wiedzia³ tego. Domy¶la³
siê jednak, ¿e nie mog³a byæ wojowniczk±. ¯adna blizna nie znaczy³a jej twarzy;
twarzy niezbyt piêknej, ale maj±cej swój w³asny urok. Tak jak
ona.-    Findariel de Bonteht- wyszczerzy³ siê Kostek padaj±c
w uk³on przed id±c± Mesf±. Dziewczyna nie zwolni³a kroku, zignorowa³a go i
wyminê³a staj±c przy Anzeerze, obejmuj±c go czule.-    Mi³o
mi, tak czy inaczej- wzruszy³ ramionami sztyleciarz.-    To
jest Mesfa, panowie- powiedzia³ Anzeer: ³owca, tropiciel i
najemnik.-    £adna Mesfa- pomacha³ jej
Kostek.    £owca zamilk³. Pu¶ci³ mu wrogie
spojrzenie.-    Nied³ugo zmierzch nadejdzie- przerwa³ Hern.-
Przygotujmy siê wiêc na noc. Czas przygotowaæ pieczeñ i napitek wyci±gn±æ z
juków. Dalej Felst! Wyskrobku jeden! Dalej! Wyjmij dzbany i anta³ki! A
¿wawo!
4.    Ognisko p³onê³o. Jasne p³omienie mknê³y ku
gwiazdom li¿±c czerñ nocy.    Wszyscy wpatrywali siê w ogieñ.
Braciszek Morten stroi³ lutniê, rycerz Hern obgryza³ nabity na kij kawa³
rozszarpanego miêsiwa, z ty³u za nimi ma³y Felst oblizywa³ palce koñcz±c w³a¶nie
swój kawa³ek kolacji.    Czwórka pod komend± Anzeera
siedzia³a po drugiej stronie ogniska. Herfryn „Sznyta" wyciera³ usta kawa³kiem
szmaty. Twarz umazan± mia³ w t³uszczu.Milton E. Milton spa³. Mesfa zerka³a
na Naytrela, le¿±c na kolanach swego mê¿czyzny. Rivelv jednak nie zwraca³ na ni±
uwagi. Nie spuszcza³ z oczu Herfryna. Dziwi³ siê ¿e go jeszcze nie rozpozna³.
Wszak to on, nikt inny zabi³ strza³em z kuszy jednego z tych najemników w wiosce
Vilianie. Wiedzia³, ¿e prêdzej czy pó¼niej to nast±pi. Dlatego te¿ zwróci³ na
niego swoj± uwagê. Herfryn na szczê¶cie zajêty by³ wy³±cznie ocieraniem twarzy z
t³uszczu.    Kostek który ca³y czas siedzia³ obok rivelva
znikn±³. Gdy Naytrel zwróci³ na to uwagê, po sztyleciarzu zosta³a tylko
wygnieciona trawa na której siedzia³.    Anzeer ¿u³ prymkê
tabaki. Zauwa¿y³ jego zdziwienie wywo³ane nag³ym znikniêciem
przyjaciela.-    Poszed³ gdzie¶ sobie- powiedzia³ jedn± rêk±
g³adz±c w³osy Mesfy.-    Zobaczê- odpar³ rivelv
wstaj±c.-    Pewnie poszed³ siê odlaæ. Daj mu
spokój.-    Zobaczê.    Anzeer zrobi³
wredn± minê:-    A co wy? Za r±czki siê
prowadzacie?    Mesfa patrzy³a na rivelva. Naytrel spojrza³
na ni±. Na Anzeera, potem znów na ni±. Nie spuszcza³a z niego
wzroku.    Nie minê³a chwila, us³ysza³ w oddali g³o¶ne
bekniêcie, wtedy usiad³ na miejsce.-    Ju¿ jestem!- z
ciemno¶ci wy³oni³ siê Kostek.- Podla³em krzaki jak trzeba... Anzeer u¶miechn±³
siê paskudnie. Splun±³ w ognisko.-    Mówi³em-
powiedzia³.-    Co mówi³e¶?- sztyleciarz usiad³ na swoim
miejscu.-    ¯e¶ krzaki podla³.-    A ty
sk±d wiedzia³e¶?    Anzeer odwróci³ wzrok. By³
z³y.    Braciszek Morten uderzy³ w struny lutni zwracaj±c ich
uwagê. Zacz±³ graæ spokojn±, cich± melodiê. Mesfa u¶miechnê³a siê i po³o¿y³a
wygodniej na kolanach Anzeera.    Kostek zbli¿y³ siê do
Naytrela, poda³ mu kubek z winem:-    Znalaz³em kogo¶ w
dwukó³ce – szepn±³ tajemniczo.-    Co?-   
W dwukó³ce tych ³owców. Znalaz³em tam kogo¶.-    Kogo
znalaz³e¶?-    Ciszej, Nayt. Id¼ i zobacz. W dwukó³ce le¿y.
Ma³y taki, chyba mocno go obili.    Rivelv wypi³ wino, wsta³,
otrzepa³ spodnie i poszed³ nikn±c w czerni nocy. Wokó³ panowa³ nieprzenikniony
mrok, ¶piewa³y cykady, hucza³y sowy. Tylko ksiê¿yc i ognisko dawa³y tu nik³e
¶wiat³o pozwalaj±ce dojrzeæ co wiêkszy kamieñ i unikn±æ ewentualnego potkniêcia
siê.    Doszed³ do g³azów. Us³ysza³ g³o¶ne chrapanie
dochodz±ce ze stoj±cego tutaj wozu. To zapewne Milton E. Milton, pomy¶la³
rivelv. Facet ubrany jest jak b³azen. Kto wie czy ¶pi, czy tylko udaje. Z takimi
nigdy nic nie wiadomo.    W dwukó³ce le¿a³ zakneblowany
nizio³ek. W ka¿dym razie przypomina³ nizio³ka. By³ ma³y, beczkowaty i odziany w
¶miesznie wygl±daj±cy zielony mundurek z mankietami na których wyszyty mia³
krótki napis: „Bereen". Jego pyzat±, obro¶niêt± twarz zniekszta³ca³y
ciemnogranatowe siniaki; jeden zamieni³ jego oko w pulchn± ¶liwê.
-    A jednak Kostek by³ trze¼wy- mrukn±³ do siebie
Naytrel.    Poklepa³ go po twarzy, ocuci³. Gdy nizio³ek
otworzy³ zdrowe oko, rivelv nakaza³ palcem milczenie i wyci±gn±³ z jego ust
brudn± szmatê.-    Cicho- powiedzia³.   
Nizio³ek obliza³ suche wargi:-    Ty nie jeste¶ jednym z
nich, panie- zaszepta³.-    Ty chyba te¿
nie.-    Nazywam siê Berfod Bereen, z Talikardu pochodzê..
Pomó¿cie mi!!-    Ciszej!!-    Ajj..
Wybacz mi panie..-    Co ty tu robisz?- zapyta³
rivelv.-    Wracam z Aplegate, z targów.. Wioz³em trunki,
skóry i wybit± Aplegadzk± stal do Talikard, gdzie mam w posiadaniu
gospodê.-    A co tu robisz?-    Nie
pamiêtam zbyt wiele..- zmarszczy³ brwi Berfod- Gdy¶my przez most na ostêpie
przeje¿d¿ali, napadli nas zbóje i ograbiæ chcieli... A to sprytne
gady!-    Nie mia³e¶ ochrony karle?-   
Mia³em Vighiego! Po co mi ochrona..- oburzy³ siê nizio³ek- I ¿aden ze mnie
karze³ ty.. Ty.. Co¶ ty w ogóle za jeden?!-    Ciszej! Je¶li
jeszcze raz siê wydrzesz wetknê ci t± szmatê z powrotem w
gêbê.-    Aj... Wybaczy pan.. Pomo¿esz
mi?-    Najpierw muszê siê dowiedzieæ co ty robisz w tej
dwukó³ce.-    Le¿ê w dwukó³ce!?- zakrzykn±³
nizio³ek.    Naytrel szybkim ruchem zatka³ mu usta
wygniecion± szmat±. Rozejrza³ siê szybko. Berfod szamota³ siê jak szalony,
próbowa³ wypluæ brudn± tkaninê.    Us³ysza³
kroki.    Pech, pomy¶la³. Kto¶ us³ysza³ krzyki tego ma³ego
kretyna.    Powoli siêgn±³ po szable, nie wyci±gn±³ ich z
pochew. Kto¶ szed³ od ogniska. W ¶wietle ognia, Naytrel zobaczy³ zgrabn±,
szczup³± kobiec± sylwetkê.-    Spokojnie- us³ysza³- Nie
obawiaj siê mnie.    Rivelv zmru¿y³ oczy. To by³a
Mesfa.-    Czego chcesz?- zapyta³ niepewnie- Ja ju¿ wracam do
obozu.    Mesfa podesz³a do niego. Spojrza³a mu w twarz.
U¶miechnê³a siê.-    Pewnie, ¿e tak. Nie bój siê. Niczego nie
powiem.-    Niby czego nie powiesz?-   
Nie umiesz k³amaæ, podró¿niku. Jak siê tam nazywasz?-   
Naytrel.-    Wiem ¿e rozmawia³e¶ z karze³kiem. S³ysza³am
wszystko.    Jest ¼le, pomy¶la³
Naytrel.-    Ale nic nikomu nie powiem- Mesfa podesz³a do
dwukó³ki- Nie nara¿ê ciê na gniew Anzeera.-    Niby dlaczego
mia³aby¶ tego nie zrobiæ, pani?-    Bo Anzeer, to z³y
cz³owiek a ja jestem jego ³uczniczk±.-    W takim razie
dlaczego siê go trzymasz?-    Gdybym tylko mog³a, ju¿ dawno
bym go opu¶ci³a. Ale jest to nie mo¿liwe. Nawet je¿eli uda³oby mi siê uciec,
prêdzej czy pó¼niej z³apa³by mnie i ukara³.-    Wiêc co
zrobisz?-    Opowiem ci co¶, Naytrel.
Pos³uchasz?    Uniós³ brwi ze zdziwienia. Zaskoczy³a
go.-    Pos³ucham- odpar³.-    Chod¼.
Usi±d¼ obok mnie. Nie bój siê. Nikt tego nie zobaczy.   
Usiad³.-    Pochodzê z Fliari. Wiesz gdzie to
jest?-    Fliari czyli..-    „Wi¶niowe
Wzgórza" wiesz gdzie to jest?-    Nie.-   
To malownicza wioska na po³udnie st±d. Daleko na po³udnie-zastanowi³a siê
chwilê-Cholera ju¿ sama nie pamiêtam.. Nie wiem czy bym tam
trafi³a.-    Do domu zawsze siê trafia- u¶miechn±³ siê lekko
rivelv.-    Wiesz jak d³ugo nie widzia³am domu? Wiesz jak
dawno mnie tam nie by³o? Bardzo dawno. I raczej tam nie
wrócê.-    Dlaczego?-    Wiesz kim jest
Anzeer? Kim jest Milton i Sznyta? Wiesz kim ja jestem? Jeste¶my... – przerwa³a.
Widaæ by³o, ¿e kolejne s³owa przychodz± jej z trudem- Jeste¶my z³odziejami,
mordercami i najemnikami. Porywamy ludzi, ¿eby potem sprzedaæ ich na jakim¶
targu, jak przedmioty.    Naytrel zmarszczy³
brwi.-    Napadli¶my na tego nizio³ka który le¿y w dwukó³ce.
To jego wóz. Dwukó³ka nale¿y do tego rycerza Herna, czy jak mu
tam.-    Dlaczego mi to mówisz?-    A komu
mam to niby powiedzieæ? Jestem uwiêziona, Naytrel. Niedawno dowiedzia³am siê, ¿e
krótko po moim wyje¼dzie mój rodzinny dom spalono a rodziców wywieziono gdzie¶
poza granice.-    Anzeer?-    Nie wiem.
Pragnê ¿eby to nie by³ on.-   
Dlaczego?-    Bo... Sama nie wiem.. Chyba
go...-    Rozumiem.-    Ale to ju¿ by³o..
To uczucie minê³o. Teraz nikomu nie mogê ufaæ. Teraz nie mogê
nikomu.    Tylko tobie.-    Dlaczego
akurat mi? Sk±d wiesz kim jestem? Nie znasz mnie przecie¿. Mogê byæ gorszy ni¿
Anzeer.    Niespodziewanie przywar³a do niego,
poca³owa³a.-    Znam.. Nikt nie patrzy³ na mnie tak jak
ty.-    To ty na mnie siê patrzy³a¶...-   
Na razie chcê tylko jednego- szepnê³a cicho k³ad±c mu d³oñ na
udzie.-    Czego?-    Zobaczysz...-
przybli¿y³a siê jeszcze bardziej.
*    Rankiem obudzi³ go Hern- rycerz z Talikardu.
Powiedzia³ ¿e czas na przygotowania i niewiele czasu zosta³o. Nale¿y wyruszyæ
póki mg³a osnuwa jezioro. Ponoæ demon w³a¶nie tam ma sw±
kryjówkê.    Naytrel wys³ucha³ tych s³ów na wpó³ przytomny.
By³ zmêczony, ale czu³ siê ¶wietnie. Nawet bardziej ni¿ ¶wietnie. Wszyscy byli
ju¿ na nogach. Nawet Kostek, który za zwyczaj bra³ sobie odpoczywanie do pó¼nego
popo³udnia krz±ta³ siê i krêci³ po obozie, czasami nawet dobudzaj±c
pozosta³ych.-    Z czego siê tak cieszysz?- zapyta³
Naytrela.-    Z niczego.. A co?-    No
przecie¿ widzê ¿e oczy ci siê ¶miej±.. Ledwo nad sob± panujesz, jak po
chêdo¿eniu.-    Cicho..-    A czemu niby?
Lepiej powiedz mi co ciê tak bawi.    Rivelv u¶miechn±³ siê
pod nosem, wsta³, ubra³ koszulê, zapi±³ spodnie i wzi±³ pasy z
szablami.-    Zaraz ruszamy Kostek. Gotowy do
drogi?-    Wiedzia³em.. Chêdo¿y³e¶!-   
Zamknij siê!-    Wybacz mi, Nayt, wybacz.. Ahaaa... Czy¿by¶
zesz³ej nocy z Mesf±?-    A widzisz tu inn±
kobietê?    Kostek u¶miechn±³ siê pod
nosem:-    No nie..-    Otó¿ to.. Gotowy
do drogi?-    „Jedynka" i „Czwórka" s± zawsze
gotowi.-    Co? Jaka jedynka?    Kostek
strzepn±³ d³oñmi, w jednej chwili w jego d³oniach pojawi³y siê dwa ostre jak
brzytwa sztylety.    Uniós³ do góry trzymane
ostrza:-    Jedynka i Czwórka, moi celni
koledzy.    Naytrel pokrêci³ g³ow±:-   
Jeste¶ chory.-    He he.. A ¿eby¶ wiedzia³!- strzepn±³ d³oñmi
i na powrót sztylety zniknê³y w jego rêkawach.-    Masz
jeszcze jakie¶ no¿e?-    Tylko ten przy pasie- wskaza³
palcem- A zreszt±, nic ci do tego przyjacielu- u¶miechn±³
siê.    S³owa Kostka przerwa³o g³o¶ne r¿enie konia. W chwilê
potem ukaza³ siê bia³y ogier Herna z Talikardu, z rycerzem w
siodle.-    Spokojnie, Sejd¿ur, spokojnie- powiedzia³ i
poklepa³ rumaka po szyi.    Kostek skrzywi³ siê w parodii
u¶miechu:-    Co on powiedzia³ do tego
konia?-    Nie wiem.-    Gotowi do drogi?-
zapyta³ Hern.-    A gdzie masz doln± czê¶æ zbroi,
panie?    Kostek dopiero teraz zauwa¿y³ ¿e rycerz mia³ na
sobie tylko napier¶nik, naramienniki i rêkawice. Doln± cze¶æ zast±pi³y skórzane
spodnie. W jego uzbrojeniu brakowa³o kopii.-    Bez tego
obci±¿enia bêdê czu³ siê znacznie pewniej i poprawi to m± szybko¶æ w
bezpo¶redniej konfrontacji z przeciwnikiem- odpar³ Hern.- przygotujcie siê
panowie, we¼cie orê¿ i zbroje, za chwilê ruszamy nad jezioro gdzie w¶ród
wysch³ych trzcin, pod k³odami spróchnia³ych drzew kryje siê nasz demon, którego
musimy zabiæ.    Hern poklepa³ po szyi swego
konia:-    Po raz kolejny, mój wierny Sejd¿ur pomo¿e mi
odnie¶æ zwyciêstwo.-    W±tpiê- powiedzia³ spokojnie Kostek
d³ubi±c paznokciem w zêbach.- Anzeer powiedzia³ ¿e idziemy piechot±. Koñ mo¿e
przel±c siê i ponie¶æ. Nie ryzykuj, Hernie z
Talikard.*    Obóz pozostawili pod opiek± Miltona
E. Miltona, który zaofiarowa³ siê mówi±c ¿e zostanie w obozie i popilnuje
rzeczy. Narzeka³ twierdz±c ¿e traci wspania³± zabawê, ale te¿ cieszy³ siê, bo w
beczkach zosta³o jeszcze sporo drogiego, Aplegadzkiego wina. Równina osnuta by³a
mg³±. Wokó³ panowa³a cisza. Trawa by³a wysoka, bujna, skroplona porann± ros±. W
powietrzu unosi³ siê ten specyficzny zapach, zapach informuj±cy o tym, ¿e jest
to dzieñ w którym wydarzy siê co¶ nadzwyczajnego.    Mg³a
by³a gêsta, ale z wolna zaczê³a opadaæ. Wia³o ch³odem.-    I
co my¶lisz, Kostek?- zapyta³ Naytrel poprawiaj±c narzucony na siebie czarny
p³aszcz z kapturem.-    Niby o czym?-   
No o tym wszystkim.-    Znaczy o demonie i
dziewczynce?-    Chmmm... Nic. Wiesz przecie¿ ¿e je¿eli ten
demon jest naprawdê magiczny, to za³atwisz go jednym
dotykiem.-    A je¶li nie?-    Nie
rozumiem?-    A je¶li nie za³atwiê go jednym
dotykiem?-    Nawet tak nie mów. Dlaczego mia³by¶ nie
za³atwiæ go tym swoim wysysaj±cym tkniêciem?!-    Bo wtedy
dowie siê o tym ten ca³y Sznyta. Nie chcê ¿eby mnie rozpozna³. Nie potrzeba nam
rozlewu krwi.-    Pheh.. Nie rozpozna ciê. Ma³o to rivelvów w
krainie?! Ha ha!..-    Ma³o..-    Nie
przesadzajmy, Nayt. Wiesz ¿e Sznyta ciê nie widzia³, jak mo¿e ciê
rozpoznaæ?-    A chocia¿by po tym, ¿e powiedzia³e¶ ¿e wracamy
z Viliany.-    Ale mo¿emy powiedzieæ ¿e byli¶my tam
przejazdem.-    Takiemu siê nie wyt³umaczysz, dobrze o tym
wiesz.-    Racja... Ale nie wa¿ne.. Szczerze mówi±c w±tpiê
¿eby to dziecko jeszcze ¿y³o.-    Dlaczego tak
mówisz?-    Zbyt wiele czasu minê³o. Ale nie martw siê, ¿ywa
czy martwa, znajdziemy demona, zabijemy go i tak nam
zap³ac±.    Naytrel pokrêci³ g³ow±:-    To
chyba dobrze, ¿e zapomnia³em o tym ¿e na ¶wiecie liczy siê tylko pieni±dz, bo
tobie, przyjacielu, od tego wszystkiego pomiesza³o siê we
³bie.*    Brat Morten pomodli³ siê za nich nim
weszli do lasu, nim ruszyli sk±pan± w szarych ob³okach drogê szczelnie
wy¶cielon± paprociami. Z braciszkiem zosta³a Mesfa, stali pod koron± pokrêconego
drzewa. Mesfa nie umia³a siê modliæ, ale gdyby tylko umia³a, na pewno by to
zrobi³a.    Anzeer szed³ pierwszy, za nim szed³ Sznyta, dalej
Kostek, Naytrel i Hern, popêdzaj±cy co chwila Felsta, nios±cego tarczê
rycerza.-    Ustrzelê demona z ³uku a Sznyta dobiegnie do
niego i dobije go mieczem- powiedzia³    Anzeer ca³y czas
id±c przed siebie i nie odwracaj±c siê- mam nadziejê ¿e wszystko jasne?
Pieni±dze i tak podzielimy po po³owie.-    Jak¿e to?!-
oburzy³ siê Hern.- Mamy patrzeæ jak ubijacie stwora?! A gdzie w tym wszystkim
honor i mêstwo?!-    Honor i mêstwo zostawi³em w obozie, nie
bêd± nam tu potrzebne. Zaraz dojdziemy do jeziora. Je¶li on tam naprawdê bêdzie,
o tej porze powinien wracaæ z ³owów. Dopadniemy go dzisiaj albo
nigdy.    Sznyta u¶miechn±³ siê szyderczo wystawiaj±c popsute
zêby. Twarz mia³ umalowan± ciemnozielonymi pasami, jak barbarzyñca id±cy na
bitwê.
5.    Nad spokojn±, czyst± i równ± tafl± jeziora
unosi³a siê lekka, zwiewna mgie³ka. By³o spokojnie, a jednak panowa³ nastrój
grozy i ogólne zaniepokojenie. Wywo³ane to by³o chocia¿by t± g³uch± cisz±,
milczeniem i dziwnym, nienormalnym spokojem. ¯aden ptak nie za¶piewa³ w koronach
drzew, ¿adna czapla nie przelecia³a nad jeziorem. Panowa³a cisza.
    Anzeer kucn±³ na samym przodzie, obok siebie po³o¿y³ ³uk,
wyjrza³ zza zas³aniaj±ce pla¿ê krzaki dzikiego bzu. Robi³ to bardzo ostro¿nie,
cicho. Kuca³ tam i nas³uchiwa³, w milczeniu. Nie dawa³ ¿adnych znaków, jakby
zamieni³ siê w kamieñ. Jego towarzysze st³oczeni z ty³u, za szerokim pniem
zwalistego drzewa oczekiwali jego reakcji ca³y czas obserwuj±c i nas³uchuj±c
wszelkich odg³osów.    W pewnej chwili Anzeer chwyci³ ³uk,
naci±gn±³ strza³ê. Szybko nakaza³ palcem milczenie i przygarbiony wyszed³ zza
krzaków, rozgl±daj±c siê uwa¿nie na prawo i lewo. Panowa³a cisza. Nic siê nie
dzia³o.    £owca st±pa³ powoli, rozgl±da³ siê czujnie, jak
my¶liwy, czaj±cy siê na zwierzynê.    Czujnie lustrowa³ brzeg
jeziora, obrastaj±ce wszystko czciny, Wysok± ¶cianê lasu na przeciwleg³ym brzegu
rozlewiska.    Widaæ by³o, ¿e w jednej chwili siê uspokoi³,
¿e nie dostrzeg³ niczego niezwyk³ego. Opu¶ci³ powoli ³uk i kucn±³ nad miêkk±,
piaszczyst± ziemi±. Widnia³ tam odcisk piêciopalcej ³apy, na pewno nie nale¿±cej
do cz³owieka. Nastêpny, identyczny by³ kawa³ek dalej. ¦lady ci±gnê³y siê z tego
miejsca a¿ w las, za jeziorem.    Da³ znak kompanom, ¿eby
zbli¿yli siê do niego. Wszyscy ruszyli równo, szli gêsiego, lekko przygarbieni,
oprócz Sznyty, id±cego sztywno, wypinaj±cego tors.    Przez
ciszê przedar³ siê g³o¶ny kwak dzikiej kaczki. W mgnieniu oka Anzeer napi±³
strza³ê i naci±gn± ciêciwê a¿ do ucha.-    Spokojnie-
powiedzia³ Kostek który doszed³ do niego pierwszy.- To tylko kaczka. Anzeer
odetchn±³.-    ¦lady id± w las- burkn±³.- Ruszajmy. Im
szybciej to za³atwimy, tym lepiej dal nas.    Nagle
rozrywaj±c ciszê niczym grom, zakwaka³y kaczki w trzcinach. Dwie wzbi³y siê do
lotu. Anzeer energicznie napi±³ ciêciwê, wymierzy³ machinalnie i
strzeli³.    Jeden z ptaków run±³ ciê¿ko do
wody.    Kostek pokrêci³ g³ow±, za¶mia³
siê.    Anzeer spojrza³ na niego krzywo marszcz±c
brwi.    Sztyleciarz wzruszy³ ramionami i rechocz±c poszed³
tropem w las, wzd³u¿ jeziora.-    Plan mam taki- powiedzia³
Anzeer- Rycerz i ch³opek pójd± lasem, Naytrel i ten drugi pójd± brzegiem têdy z
lewej, a ja i Sznyta sprawdzimy prawy brzeg. Spotkamy siê na polanie po drugiej
stronie jeziora.-    Gdyby¶cie go zauwa¿yli, krzyczcie- doda³
Herfryn zwany Sznyt±.    Anzeer za¶mia³ siê
paskudnie:-    Tego nie trzeba niektórym
mówiæ.    Spojrza³ na rivelva.-    Ruszaj
Naytrel, czy jak ty tam siê zwiesz. Ruszaj za swoim
towarzyszem.*-    S³ysza³e¶ chama jednego?-
zapyta³ Kostek rzucaj±c od jeziora kawa³ek u³amanej ga³êzi.- Denerwuj±cy jest
ten Anzeer, naprawdê denerwuj±cy. My¶li ¿e jak podaje siê za wodza, najemnika i
³owcê to wszystko mu wolno.-    Niech mu bêdzie. Nie
wa¿ne.    Sztyleciarz schyli³ siê, urwa³ ¼d¼b³o trawy,
wsadzi³ do ust:-    Po prostu denerwuje mnie ¿e tak siê
rz±dzi, cham jeden. Nawet nie pamiêta³ mojego imienia.-    Bo
nie poda³e¶ mu imienia.-    Ale s³ysza³ jak do mnie mówi±.
Nie powiedzia³ normalnie Kostek, tylko „ten drugi". To wredny ignoruj±cy
wszystkich frajer i nie mam zamiaru siê z nim zadawaæ. I to paskudne „tego
niektórym mówiæ nie trzeba".. Pheh.. chyba mówi³ sam o sobie..
.-    Daj ju¿ spokój.-    Dobra, dobra..
Ale i tak go nie lubiê.    Omsza³a, obro¶niêta wokó³ k³adka
prowadzi³a z brzegu nad jezioro w¶ród g±szczu trzcin. By³a to zwyk³a drewniana
k³adka jak± zazwyczaj budowali rybacy ¿eby potem ³owiæ z niej ryby. By³o by w
tej k³adce niczego przedziwnego, gdyby nie fakt, ¿e zamiast rybaka, sta³a na
niej ma³a dziewczynka.    Sta³a tam w d³ugiej, ubrudzonej
koszulce nocnej, wpatruj±c siê w toñ wody. W rêku trzyma³a bukiecik polnych
kwiatów. W³osy mia³a rozpuszczone i brudne, co chwila rozwiewane przez lekki
wiatr id±cy znad jeziora.    Kostek wyplu³ ¼d¼b³o i zawo³a³
Naytrela.-    Zobacz- szepn±³- chyba j±
znale¼li¶my.    Dziewczynka nie zwraca³a na nich uwagi. Chyba
w ogóle ich jeszcze nie zobaczy³a. Sta³a na k³adce, z bukietem kwiatów w rêku i
wpatrywa³a siê w toñ wody.    Wokó³ panowa³a cisza. Szumia³
las, wia³ wiatr. Szele¶ci³y trzciny.    Rivelv energicznie
zatrzyma³ Kostka, nim ten zrobi³ krok aby wej¶æ na k³adkê. W jego oczach
odmalowa³ siê strach. Wiedzia³ co siê dzieje. Dostatecznie d³ugo zna³ Naytrela,
¿eby wiedzieæ w jakich sytuacjach siê tak zachowuje. Zaczêli siê cofaæ. Bardzo
powoli. Dziewczynka odwróci³a siê do nich. Mia³a umazan±
buziê.    Po chwili zatrzês³a siê k³adka, zafalowa³a woda w
jeziorze. Rozleg³ siê g³o¶ny warkot. Kostek zlustrowa³ faluj±ce trzciny, szed³ w
ty³. Przy nim Naytrel, ca³y czas maj±cy na twarzy ten dziwny wyraz
strachu.-    Chcecie kwiatka?- zapyta³a piskliwie dziewczynka
wyci±gaj±c w ich stronê ¿ó³tego mlecza z bukietu.   
Sztyleciarz zmarszczy³ brwi, zerkn±³ na rivelva. Ten odpowiedzia³ mu pytaj±cym
spojrzeniem.    Warkot usta³. Przesta³a siê trz±¶æ k³adka.
Znowu zapad³a cisza. Dziewczynka wpatrywa³a siê nich b³êkitnymi oczyma. G³o¶no
szele¶ci³y trzciny.-    Chcecie kwiatka?- zapyta³a
ponownie.    Stali w bezruchu, jak pos±gi. Stali w
milczeniu.-    Co robimy?- szepn±³
Kostek.-    On tu jest- powiedzia³ Naytrel. Prawie
bezg³o¶nie.-    Gdzie?-    Tam...- lekko
wskaza³ brod±.- W trzcinach.    Sztyleciarz popatrzy³ w
trzciny. W¶ród ich g±szczu dostrzeg³ wielki, czarny i zgarbiony kszta³t,
rytmicznie powiêkszaj±cy siê, w takt oddechu. Dostrzeg³ parê czerwonych,
¶wiñskich ¶lepi, wpatruj±cych siê w niego w¶ciek³ym
wzrokiem.-    O kurwa- zakl±³.- Ale bydlak z
niego.-    Wiesz co masz zrobiæ?-   
Nie..-    Przestañ...- sykn±³ przez zêby
rivelv.    Kostek westchn±³:-    Wiem..
Ale wcale mi siê to nie podoba.    W jednej chwili zerwa³ siê
do biegu, wpad³ na k³adkê i porwa³ dziewczynkê. Rozleg³ siê potê¿ny ryk jakby
ogromnego rysia gotuj±cego siê ze w¶ciek³o¶ci. Sztyleciarz czmychn±³ z k³adki
wzywaj±c wszystkich mo¿liwych bogów.    Potwór wystrzeli³ z
ukrycia, wyrywaj±c przy okazji setki zaro¶li. Zarycza³ przera¼liwie, wyszczerzy³
k³y ukazuj±c przy okazji przekrwione dzi±s³a. W tej samej chwilina k³adkê
wbieg³ rivelv. Wrzasn±³, wyrwa³ szable, wzbi³ siê w powietrze i ci±³, obiema na
raz.    Potwór zaskomla³, zamacha³ ³apami i bezradnie zwali³
siê na pomost mia¿d¿±c go w drzazgi. Naytrel tak¿e opad³ na pomost, stan±³ na
nim i z³apa³ równowagê. Deski zachrobota³y g³o¶no, zgiê³y siê wolno i z
trzaskiem zawali³y siê pod jego ciê¿arem. Straci³ równowagê i run±³ w
trzciny.    K±tem oka zobaczy³, ¿e Kostek znikn±³ za
drzewami. Spojrza³ na stwora. Ociê¿ale unosi³ siê na nogi. Ca³y pokryty by³
szczecin±. Jego demonicznie wygl±daj±c twarz przyozdobiona by³a par± stercz±cych
w górê, sporych uszu.    Gdy doszed³ do równowagi, zawarcza³
potê¿nie, ukaza³ zêbiska, uderzy³ kilka razy piê¶ciami w szcz±tki pomostu. Sta³
po kolana w wodzie. Naytrel czu³ bij±c± od niego magiê. Wiedzia³ ¿e to
stworzenie nie jest jak ka¿de inne, ju¿ wcze¶niej czu³ jego obecno¶æ, czu³ od
samego pocz±tku.    Potwór ruszy³ w jednej chwili, rivelv
zacisn±³ zêby, wsta³ i zamachn±³ siê szabl±. W mgnieniu oka stwór uskoczy³ w
bok, silnie uderzy³ go ramieniem, zwali³ na ziemiê. Naytrel pu¶ci³ szable.
Przeszy³ go ból. Bez czucia upad³ w trzciny. Demon wyskoczy³ na l±d, zarycza³,
³ypn±³ na przeciwnika czerwonymi ¶lepiami i z miejsca pogna³ w las gin±c w¶ród
drzew.    Rivelv le¿a³ w¶ród rozmoczonych i przegnitych
trzcin. Przed oczami mia³ mg³ê i by³ oszo³omiony. Gdy próbowa³ siê podnie¶æ, na
ziemiê zwali³ go ostry niczym uk³ucia setek igie³ ból w lewym barku. Wrzasn±³
przera¼liwie i run±³ z powrotem na ziemiê.*   
Kostek wpad³ na polanê z dziewczynk± na rêkach. Pêdzi³ jak szalony, co chwila
obracaj±c siê za siebie. Przy roz³o¿ystym drzewie czekali na niego Sznyta, Hern,
Anzeer i ma³y Felst.-    Demoon!- wrzasn±³ w biegu Kostek.-
Demon mnie goni!-    Gdzie¿ on?- wyst±pi³ na przód Hern
bior±c od Felsta tarczê.    Anzeer wyci±gn±³ z ko³czanu jedn±
strza³ê, naci±gn± ciêciwê.-    Gdy trafiê, Sznyta go
dobije.    Dziewczynka p³aka³a. W jej rêku zosta³ tylko jeden
mlecz.    Sztyleciarz usiad³ pod drzewem. Ciê¿ko oddycha³.
Posadzi³ dziecko obok siebie.-    Spokojnie, cicho-
powiedzia³ g³aszcz±c j± po g³owie.- Ciiicho.-    Powiedz jej
¿eby siê zamknê³a- warkn±³ Anzeer.-    Robiê co
mogê.-    A gdzie twój towarzysz?-    Nie
wiem.    Stwór wyszed³ na polanê z gêstych zaro¶li. By³
olbrzymi, zwalisty niczym pieñ drzewa. £apy mia³ szerokie i d³ugie, a¿ po zgiête
kolana.    Anzeer klêkn±³ i strzeli³. W tym samym momencie
Sznyta wyrwa³ z pochwy pa³asz.    Pogna³ na stwora z mieczem
nad g³ow±. Strza³a wbi³a siê w pier¶, trochê powy¿ej serca. Demon zakwili³,
z³ama³ strza³ê i od³amkiem rzuci³ w nadbiegaj±cego Herfryna. Wojownik doskoczy³
do niego trzema susami, wrzasn±³ i ci±³, z ca³ej si³y. Potwór niezdarnie uderzy³
w d³oñ Sznyty, wybi³ mu pa³asza z rêki, niczym kot przywar³ do ziemi i susem
obali³ go na ziemiê.-    Kurwa!!- Anzeer napi±³ kolejn±
strza³ê- Za szybko ruszy³!!    Strzeli³. Pocisk przeby³
odleg³o¶æ w czas jednego oddechu. Grot ze ¶wistem zci±³ kawa³ek ucha
stworu.    Dziewczynka p³aka³a. Kostek wsta³ do pionu,
zrzuci³ kaptur. -    Nie strzelaj teraz!- krzykn±³ puszczaj±c
siê w stronê przygniecionego do ziemi Herfryna. Naytrel pojawi³ siê
niespodziewanie. Chwiejnym krokiem wyszed³ z lasu, lew± rêkê trzymaj±c zgiêt±
blisko cia³a. Podszed³ do demona, jego prawa d³oñ zap³onê³a niebieskim
blaskiem.    Kostek gna³ jak szalony.   
Rivelv zacisn±³ zêby, przymkn±³ oczy i uderzy³ otwart± d³oni± w zwaliste cielsko
demona. Stwór drgn±³, szarpn±³ siê, zarycza³.    Kostek
dopad³ Sznyty, wzi±³ go pod ramiê, odci±gn±³ kawa³ek
dalej.    Czysty, niebieski blask przemkn±³ przez d³oñ
Naytrela, przeszed³ przez rêkê, znikn±³ za kamizel±. Jego tors rozb³ys³ mlecznym
blaskiem.    Demon zarycza³ g³ucho, osun±³ siê na ziemiê,
zwis³ na piê¶ci. ¯y³. Ciê¿ko oddycha³.    Naytrel kaszln±³,
przetar³ twarz rêkawem i zamkn±³ oczy. Sznyta zmarszczy³
brwi.    Rivelv spojrza³ w twarz Herfryna , wreszcie ukaza³
swoje oblicze, oblicze które musia³ przed nim ukrywaæ. Pokaza³ swój prawdziwy
wygl±d. Ukaza³ to kim jest. Czarne oczy, z b³yszcz±cymi, ¿ó³tymi ¼renicami,
p³on±c± niebieskim blaskiem praw± d³oñ.-    To on- sykn±³
Sznyta.- To skurwiel który zabi³ Menthota!    Naytrel sta³
bez ruchu. By³ s³aby, ledwo trzyma³ siê na nogach.    Demon
le¿a³ obok niego, ciê¿ko oddycha³, charcza³.    Anzeer
naci±gn±³ strza³ê, spu¶ci³ ciêciwê. Pocisk zagwizda³ g³o¶no, trafi³ Naytrela w
lewe ramiê, zniós³ go z nóg.-    Co ty na Boga robisz, mo¶ci
Anzeer!?- zapyta³ Hern.    £owca naci±gn± kolejn± strza³ê.
Wycelowa³ w rycerza.-    Dlaczego?- zapyta³ ponownie Hern.
Zmarszczy³ brwi.    Anzeer zagwizda³. Z przeciwnej strony
polany wyjecha³ Milton E. Milton i Mesfa. Mieli ze sob± dwa objuczone
luzaki.
    Kostek podbieg³ do rivelva. Naytrel ¿y³, by³
wyczerpany.    Sztyleciarz zmarszczy³ brwi. Strzeli³
spojrzenie Sznycie. Szed³ tu, schyli³ siê po pa³asz, wzi±³ broñ do
rêki.-    Odsuñ siê- zadudni³ Herfryn.- Daj mi go zabiæ, do
ciebie nic nie mam.    Kostek nie odpowiedzia³. Doskoczy³ do
niego i w locie strzepn±³ rêkawami. „Jedynka" i „Czwórka" za¶wiszcza³y w
powietrzu wpad³y w d³onie sztyleciarza. Kostek ci±³ oboma na raz, od wewn±trz,
rozk³adaj±c rêce. Sznyta zacharcza³, chwyci³ siê za gard³o. Pad³ na kolana. Krew
wyciek³a spomiêdzy jego palców. Charkn±³ g³ucho, wywali³ jêzyk i wolno run±³ na
plecy.-    Dlaczego to robicie, Anzeer?!- dopytywa³ siê Hern
z Talikard, oddaj±c pos³usznie swój miecz i tarczê.-    To
ju¿ nie powinno ciê interesowaæ- odpar³ ³owca.- Milton!   
B³azen zeskoczy³ z rumaka, chwyci³ dziewczynkê, wrzuci³ j± na koñ. Podniós³ z
ziemi poka¼n± ga³±¼ i jednym uderzeniem pozbawi³ rycerza
przytomno¶ci.-    Z³apcie jeszcze giermka- rozkaza³ ³owca.-
Rivelv i sztyleciarz uciekli a Herfryn „Sznyta" nie ¿yje, co za strata. Ale¿ kim
by³, ¿eby uczciæ jego odej¶cie chwil± ciszy? Ruszajmy!
6.    Obóz sta³ w bezruchu otulony szaro¶ci± zimnego
poranka. Wygl±da³ jak nieruchomy obraz, przez który malarz chcia³ wyraziæ swój
smutek i pochmurny nastrój.     Na polanie bowiem zosta³
tylko wóz, dwukó³ka i rozorana kopytami ziemia, pozosta³o¶æ po
obozowiczach.-    Bracie Morten!- krzyk przedar³ siê przez
grub± ¶cianê ciszy.- Bracie Morten jeste¶ tu?    Nie¶li
rivelva razem. Hern za nogi, Kostek za rêce. Brat Morten wyszed³ zza wozu z
naci±gniêt± kusz± w rêkach.-    Co tu na Boga siê dzieje?-
zapyta³.- Ten b³azen i niewiasta zwariowali! Zaczêli konie rozpêdzaæ, jad³a
nakradli i odjechali. Nic zrobiæ nie mog³em.-    Porwali
Felsta i tê ma³± ze wsi. Pomó¿cie nam bracie- powiedzia³ rycerz- Nasz przyjaciel
ranny.    Morten odrzuci³ kuszê, ¶ci±gn±³ z wozu szerok±
futrzan± p³achtê.-    Tutaj, po³ó¿cie go na futro. A
¿ywo!-    Trzeba wy³amaæ strza³ê!- zaci±gn±³ rêkawy
Kostek.-    Nie! Zaczekaj. Najpierw dajcie trunki, rozpalmy
ognisko i trza bêdzie nagrzaæ metal. Nale¿y wypaliæ ranê!-   
Wy siê znacie braciszku na leczeniu- rzek³ Hern i ruszy³ w stronê
wozu.-    Jeste¶cie pewni tego co robicie?- zapyta³ niepewnie
Kostek.    Braciszek Morten spojrza³ na niego
spokojnie.-    Wyjmiemy grot, zdezynfekujemy i wypalimy ranê-
po³o¿y³ d³oñ na ramieniu sztyleciarza.- Bêdzie ¿y³, ten wasz przyjaciel.
Wieczorem siê ocknie, zaufajcie mi.*-    Te,
nizio³- warkn±³ Kostek klepi±c po twarzy ¶pi±cego w dwukó³ce karze³ka. Ten
obudzi³ siê, usiad³, zamlaska³ oswobodzonymi od szmaty suchymi
ustami.-    Jestem Berfod Bereen, je¶li ³aska. A nie nizio³.
Nale¿± siê wam podziêkowania szlachetny panie. O! Nie widzê tej paskudnej
bandy.. Jak mi³o.-    Z³a¼ z dwukó³ki nizio³, musimy
porozmawiaæ.-    O co chodzi?-    Nasz
przyjaciel jest ranny, przed chwil± ockn±³ siê na
chwilê...-    Bardzo mi mi³o ale..-   
Powiedzia³, ¿ebym uwolni³ ciê i zapyta³ o Anzeera i jego spó³kê, wiêc
gadaj.-    Bardzo mi mi³o, ¿e wasz towarzysz zwróci³ na mnie
sw± uwagê, ale po pierwsze, nie jestem ¿aden nizio³, tylko Berfod Bereeen, a po
drugie nie zwracaj siê do mnie takim tonem, ty... Co¶ ty w ogóle za
jeden?!-    Kto¶ kto ciê oswobodzi³, wiêc
gadaj!-    Grzeczniej proszê, je¶li
³aska.-    Powiedz¿e kim jest ten Anzeer i jego kompani, a
dam ci ¶wiêty spokój.-    Muszê siê
napiæ.*-    A wiêc by³o to tak- powiedzia³
Berfod.- Widzia³em ich ju¿ w Aplegate. Widaæ jechali za mn± a¿ z targu, dziwne
¿e nie zareagowa³em.. A dali o sobie znaæ dopiero w rosn±cych opodal lasach.
Wraz z Vighim, bo tylko on by³ ze mn± podczas tej wêdrówki, wracali¶my do
Talikard z wozem pe³nym przeró¿nych towarów. Oczywi¶cie, jak ju¿ wiemy, nie
doatr³em do domu. Na mo¶cie przez ostêp, zaatakowali nas, Anzeer i jego ludzie.
Vighi nie da³ sobie rady sam. Nic mu siê nie sta³o co prawda, ale banda zdo³a³a
porwaæ i mnie i mój wóz. A s± oni z³odziejami i porywaczami jakich
ma³o!-    Powtarzasz Vighi.. Co za Vighi jecha³ z tob± i
gdzie on jest teraz?-    Zostawili¶my go w lesie...- otworzy³
oczy rivelv.-    Naytrel? Ockn±³ siê! Te Hern! Naytrel siê
ockn±³!    Rivelv uniós³ siê na
³okciu:-    Zostawili¶my go w lesie..- powiedzia³.- Ten, ten
demon to Vighi.. To Thron jest..-    A- pokiwa³ g³ow±
nizio³ek i u¶miechn±³ siê.- Widzê ¿e mo¶ci rivelv rozpozna³ mego towarzysza.
Prawda to, ¿e Vighi jest Thronem.     Kostek zerkn±³ na
Herna, pokrêci³ g³ow±, zmarszczy³ brwi.-    A có¿ to Thron?-
uprzedzi³ pytanie Berfod.- Ju¿ wyja¶niam. Thronem nazywamy golema z cia³a,
którego zadaniem jest wype³nianie rozkazów swego pana, w tym¿e wypadku MNIE, ma
siê rozumieæ.-    Czy to znaczy ¿e kaza³e¶ temu czemu¶ porwaæ
dziewczynkê?-    Ale¿ sk±d?! Widaæ dziewczynkê porwa³ kto¶
inny. Przypuszczam ¿e..-    Anzeer- dokoñczy³ Kostek.- Dobra,
nie wa¿ne.-    Vighi jest moim przyjacielem i choæ wygl±da
koszmarnie zas³uguje na m± przyja¼ñ. Cieszcie siê ¿e strzeg³ tego dzieciaka.
Najpewniej pomyli³ go ze mn±. To dobry golem, zaufajcie mi. Mia³ po prostu z³ego
stwórcê.-    Nie rozumiem nizio³ku- powiedzia³ Hern.- Kto
stworzy³ tego twojego potwora?-    Pewien czarnoksiê¿nik ma
siê rozumieæ! Mag, je¶li tak wolisz, rycerzu. Tylko magowie mog± tworzyæ takie
dziwactwa. Sporo za to zap³aci³em...    Hern zmarszczy³
brwi.-    A dlaczego?- Berfod zapyta³ sam siebie.- Otó¿
dlatego, ¿e ludziom ufaæ nie mo¿na. Nie mo¿na te¿ ufaæ krasnoludom, ani
nizio³kom, ¿adnym gnomom, ani elfom. Przez ¿ycie idzie siê samemu, przyjaciele.
Nikt nie patrzy na to czy bêdziesz w przysz³o¶ci wojownikiem, czy rolnikiem.
Nikogo to nie obchodzi. Obwisa im to czy zginiesz jutro czy pojutrze. Ufaæ mo¿na
tylko sobie i nikomu wiêcej. A pomóc w tym mog± pieni±dze. I to jak mog± pomóc!
-    Nie mamrocz nam tu o pieni±dzach!- w¶ciek³ siê Hern z
Talikard.- Je¶li siê nie pospieszymy zgin±æ mog± niewinni ludzie! Nie mam
zamiaru siedzieæ tu i czekaæ a¿ ten pod³y ³owca niewolników sprzeda Felsta na
pierwszym lepszym straganie!-     Zostañ Naytrel,
wydobrzej- westchn±³ Kostek.-    Jadê z wami- powiedzia³
rivelv i zgramoli³ siê z futra.-    Chyba ci odbi³o, Naytrel.
Przecie¿ nie dasz rady nam pomóc. Masz wybity bark, a do tego jeszcze ranê po
strzale! Nie ma mowy.-    Chmm...- pomy¶la³ g³o¶no Berfod
Bereen.- Nie lubiê go, ale ma racjê. To ca³kowicie nie odpowiedzialne, nie
przystoi takie zachowanie doros³emu cz³owiekowi.-    Muszê
jechaæ z wami. Chcê. A z reszt±, co¶ mi siê widzi ¿e nie masz najmniejszej
ochoty ich ratowaæ.    Nizio³ek pokiwa³
g³ow±:-     Mam co¶, co postawi waszego przyjaciela na
nogi, jednak nie rêczê za skutki tego specyfiku.-    Co to
jest?- zapyta³ Naytrel.- Mam nadziejê ¿e nic tworzonego magi±, ani
wzmacnianego?-    Nie.. sk±d.. . Mam Jadowicê, ale nie wiem
czy powinienem pozwoliæ, ¿eby wasz przyjaciel za¿y³ tego leku. Kuruje siê tym
konie z ciê¿kich urazów pracy w polu.-    Czy Naytrel wygl±da
jak koñ?- u¶miechn±³ siê w z³o¶ci sztyleciarz.-    Zamknij
siê Kostek. Daj mi ten lek, Berfod.-    Chwilkê. Jak ju¿
mówi³em, bandyci mnie okradli. Nie mam pojêcia co wziêli, a co zostawili.
Chmmm..... . Chwilkê.. Jest! Butelka Jadowicy z najdalszych zak±tków naszych
piêknych Gór Zachodnich. £ap, Naytrel! Tylko zastanów siê jeszcze, czy
warto.-    Przypomnij sobie co mówi³e¶, Berfod i zastosuj siê
do tego.-    Chmmm... Dobrze.... NAYTREL!! NIE PIJ TEGO!!!
Co¶ ty?! Oszala³e¶?! Znieczuli³by¶ siê na amen, to nawet rozcieñczone jest
mocniejsze od najgorszej krasnoludzkiej wódki!.. Daj mi to. Trzeba trochê wlaæ
na ranê i po k³opocie. Nie poczujesz bólu choæby ci nogê urwa³o! To jest takie
same uczucie jakby¶ wpad³ w berserker! Nic nie czuæ! Oczywi¶cie nie mam
porównania. Nigdy nie by³em w berserkerze, ale mój przyjaciel jeden.. Co? Piecze
pewnie? To normalka. Konie te¿ zawsze chrapa³y... .-   
Aaaaach...- sykn±³ Naytrel chwytaj±c siê za przestrzelony bark.- Chwa³a ci za to
¿e tego nie wypi³em nizio³ku.-    Nie dziêkuj przyjacielu.
Ostrzeg³em tylko. Ale na twoim miejscu zosta³bym jeszcze i wypali³ ranê. Teraz
gdy pieczenie ustanie, bêdziesz ca³kowicie
znieczulony.*    ¦lady nie zniknê³y, ci±gnê³y siê
od miejsca potyczki, wzd³u¿ jeziora i ginê³y g³êboko w lesie. Tam zatonê³y w
ogromnym i szerokim morzu paproci. Za nim ci±gnê³y siê trzy dró¿ki, jedna
bardziej zakrzaczona od drugiej. Mê¿czy¼ni dopiero tam zdali sobie sprawê, ¿e
zgubili ¶lad na dobre.-    No to koniec- pokrêci³ g³ow±
Kostek.- Przegrali¶my.    Naytrel westchn±³ g³êboko zsiad³ z
konia. Schyli³ siê nad drog±. Szuka³ jakiegokolwiek
tropu.-    Nie mêcz siê Nayt- powiedzia³ sztyleciarz.-
Mogli¶my siê tego spodziewaæ.-    Nie nale¿y siê poddawaæ-
warkn±³ Hern.- Na pewno nie rozp³ynêli siê w powietrzu.-   
No nie wiem- nie odpuszcza³ Kostek.- Widzia³o siê ró¿ne rzeczy. Mo¿e powinni¶my
zawróciæ?-    Poddajesz siê wyj±tkowo ³atwo, mo¶ci
Bonteht.-    Tylko w sytuacjach bez wyj¶cia. Nie wytykaj mi
moich wad. Znam je.-    Dobrze- zsiad³ z konia rycerz.-
Pomogê ci szukaæ, mo¶ci Naytrelu. Czujê powiew optymizmu.-   
No có¿.- wzruszy³ ramionami Kostek.- Osobi¶cie uwa¿am to za g³upotê, ale dobrze.
Chyba zawrócê i sprawdzê tam. Mo¿liwe ¿e co¶
przeoczyli¶my?-    Wracaj tu- warkn±³ Naytrel.- Nie denerwuj
mnie.-    O co ci chodzi?-    Wracaj tu.
Dobrze wiesz, ¿e niczego nie przeoczyli¶my. Oni pojechali w któr±¶ z tych trzech
dró¿ek, je¶li bêdzie trzeba rozdzielimy siê.-    No co ty?
Pojedynczo nas powykañczaj±! Nie przesadzajmy!-    Pó¼niej
bêdziesz filozofowa³. Pomó¿ nam szukaæ!    Hern wyci±gn±³
miecz. Ostrym ciêciem wyrwa³ z ziemi kilka paproci razem z torfem i
korzeniami.-    Nie mam zamiaru oddaæ Felsta tym diab³om!!-
wrzasn±³.- A wasze g³upie gadanie mnie tylko irytuje! Je¶li siê nie uspokoicie,
zamieniê was w ¿arcie dla psów!Kostek zmarszczy³ brwi, wychyli³ siê w
siodle, jakby co¶ dojrza³. Po chwili spi±³ konia, przejecha³ obok rycerza nie
zwracaj±c uwagi na jego gro¼ne s³owa.-    Zobacz, Naytrel-
powiedzia³ schylaj±c siê w siodle.-   
Co?    Kostek wyprostowa³ siê. W d³oni trzyma³ kawa³ek
u³amanej strza³y.-    Co to?-    Kawa³ek
strza³y. Le¿a³ tutaj, przy tej dró¿ce. Grot wskazywa³ w³a¶nie te
krzaki!    Naytrel doskoczy³ do konia, wskoczy³ na
siod³o.-    Chyba wiem do kogo to nale¿y-
powiedzia³.    Hern u¶miechn±³ siê szeroko, zawin±³ mieczem
nad g³ow±.-    Chwa³a niech bêdzie Bogom!! Ha ha! Jest
nadzieja!-    Nie ma czasu.- strzeli³ palcami Kostek.- Ta
droga wiedzie nad trzêsawisko. Trzeba pozbyæ siê tych krzaczorów, oni jako¶ je
wyminêli.    Naytrel u¶miechn±³ siê do
sztyleciarza:-    Przeskoczyli je- zawróci³, wzi±³ rozbieg,
rozpêdzi³ konia i przesadzi³ krzaki.    Hern schowa³ miecz do
pochwy. Dosiad³ konia i zerkn±³ w stronê sztyleciarza:-    A
ty chcia³e¶ wracaæ, mo¶ci Bonteht!-    Ano chcia³em, mo¶ci
Hernie. Ale niech mnie cholera, je¶li wrócê!
7.    Kiedy¶ nazywano ich Têpicielami. ¯yli z polowania na
futrzanego zwierza, ¿yj±cego w¶ród bagien. Dostarczali futra na wszelakie targi
w Aplegate i Talikardzie, a tak¿e na przydro¿ne stragany, pojawiaj±ce siê raz do
roku w okolicach. Sprzeda¿ futer przesta³a byæ op³acalna i po wielu latach
Têpiciele opu¶cili swoje obozowisko. Pozosta³o po nich tylko
wspomnienie.-    Jeste¶my na Trzêsawiskach Têpicieli- pokiwa³
g³ow± Kostek.- Nie¼le. Sam bym nie znalaz³ lepszej kryjówki. Dziêkujmy tej
dziewczynie ¿e zostawi³a nam znaki. Bez nich nie by³oby mowy o trafieniu
tutaj.-    Mo¶ci Findariel m±drze mówi- powiedzia³ Hern.- Jak
przypuszczam, te dwie inne drogi które widzieli¶my, okr±¿aj± trzêsawiska
szerokim ³ukiem.-    Mamy po prostu szczê¶cie- podsumowa³
Naytrel.    Siedzieli ukryci w¶ród drzew. Spogl±dali stamt±d
na wydeptany kawa³ ziemi granicz±cy z rozleg³ym morzem pa³ek na który prowadzi³
spruchnia³y, ale wci±¿ stabilny pomost. Widzieli sporej wielko¶ci drewnian±
chatê, wyrastaj±c± na ¶rodku wydeptanego placu. Chatê o du¿ych powybijanych
oknach, szerokich drzwiach do których poci±gniête by³y schody i omsza³ym,
okrytym ga³êziami spadzistym dachem. Przed chat± sta³y cztery osiod³ane konie.
Nikogo przy nich nie by³o.    Plac by³
pusty.-    I co teraz?- zapyta³ w koñcu Kostek.- Wiemy ¿e s±
w ¶rodku. Podejdziemy z zaskoczenia?-    Tak- kiwn±³ g³ow±
Naytrel.-    Jak? Po prostu wpadniemy do
¶rodka?-    Chmm.. Nie wiem.. Jakie¶ pomys³y mo¶ci
Hernie?-    Jestem za wywo³aniem ich na
podwórko.    Kostek wywróci³ oczyma:-   
Nie.. . To g³upie. Zostañcie tutaj, zaraz wrócê.-    Gdzie
idziesz?-    Rozejrzê siê.    Sztyleciarz
zarzuci³ na g³owê kaptur, zgarbi³ siê, wyszed³ na plac i
przykucn±³.    Rozejrza³ siê szybko doko³a i pu¶ci³ siê
biegiem w kierunku koni. Skry³ siê za jednym z nich, przylgn±³ do ziemi i
odczeka³ chwilê. Nie minê³a chwila, jak wspi±³ siê na balustradê, przesadzi³ j±
i zajrza³ przez okno do wnêtrza chatki.-    Sprytny jest z
niego rycerz- pokiwa³ g³ow± Hern.- W jakim zakonie go tego
nauczono?-    Wola³by¶ nie wiedzieæ.   
Kostek postanowi³ wracaæ. Ponownie przesadzi³ balustradê, wymin±³ konie i pu¶ci³
siê biegiem w kierunku ukrytych towarzyszy.    W nastêpnej
chwili drzwi chaty otworzy³y siê z donios³ym skrzypem stan±³ w nich Anzeer.
Energicznie napi±³ ³uk i spu¶ci³ strza³ê.    Uszy
prze¶widrowa³ ostry ¶wist.    Sztyleciarz krzykn±³, uskoczy³
i przeturla³ siê.-    Na Boga!- wykrzykn±³ Hern.- Zabi³
go!    Kostek wsta³, wskoczy³ za pierwsze lepsze drzewo.
Obmaca³ siê ca³y i odetchn±³.-    Nie.. . Nie trafi³ go-
u¶miechn±³ siê Naytrel.-    Wyjd¼cie tchórze! Zmierzcie siê z
nami jak nale¿y. Tylko na tyle was staæ? Zapraszam! Nie po to chyba pêdzili¶cie
przez pó³ lasu? Nie po to ¿eby siê kryæ po krzaczorach!?   
Pierwszy wyszed³ Hern. W jednej rêce trzyma³ tarczê, drug± na rêkoje¶ci
miecza:-    Wypu¶æ dzieci- zadudni³.- Wypu¶æ, albo przyjdzie
ci siê ze mn± zmierzyæ!    £owca niewolników
zarechota³:-    No i proszê.. . Jeden
wyszed³.-    Wypu¶æ dzieci mówiê!-    A
gdzie z³odziejaszek i rivelv co? S± tam z tob±?-    Czy
s³yszysz co do ciebie mówiê, kreaturo?!-    Niech wyjd± twoi
towarzysze, wtedy porozmawiamy.-    Po co? ¯eby¶ ich z ³uku
powystrzela³?-    Milton!- wrzasn±³ Anzeer.- Przyprowad¼ j±
tu.    B³azen pojawi³ siê za plecami ³owcy, wytarga³ Mesfê z
budynku. Milton trzyma³ j± za w³osy, g³owê odchylon± do ty³u, przy³o¿y³ nó¿ do
gard³a i zarechota³.-    Poznajesz j±? Rivelvie?!- wrzasn±³
Anzeer a jego oczy zap³onê³y gniewem.- Poznajesz zdrajczyniê?! Milton ciê
widzia³, skurwysynu! Widzia³ was razem! Nie chodzi o to, ¿e pokaza³a wam drogê
jak tu trafiæ! Chodzi o ciebie! To ty jeste¶ przyczyn± tego wszystkiego! To ty
zaraz zginiesz, a ona przez ciebie, je¶li nie wyjdziesz z
ukrycia!    Naytrel wyszed³ zza drzewa bez wahania, wyci±gn±³
szable. obydwie wbi³ w ziemie i odszed³ kilkana¶cie kroków
dalej.-    Dobrze- pokiwa³ g³ow± ³owca.- Dobrze jest widzieæ
twoj± paskudn± mordê. A gdzie no¿ownik?!    Kostek wychyli³
siê zza drzewa, pomacha³ rêk± i na powrót za nim znikn±³.-   
Wy³a¼!- wrzasn±³ Anzeer i naci±gn±³ strza³ê.- Ty i rycerz mo¿ecie odej¶æ. Chodzi
mi tylko o rivelva.    Naytrel zerkn±³ na
Herna:-    We¼cie Mesfê i spieprzajcie
st±d.    Rycerz u¶miechn±³ siê. Pokrêci³
g³ow±.-    Odejdziemy wszyscy.-    Dobrze
wiêc- wykrzywi³ twarz Anzeer.- Je¶li tak bardzo chcecie, to patrzcie na to
wszyscy. Milton siê nie zastanawia³. Wykona³ jeden szybki mechaniczny
ruch.Nó¿ prze¶lizn±³ siê po gardle dziewczyny, pociek³a krew. Mesfa osunê³a
siê na ziemiê, upad³a wprost pod nogi Anzeera.    £owca
u¶miechn±³ siê z zadowoleniem.    Rivelv wrzasn±³ okropnie,
zakl±³. Jednocze¶nie Anzeer spu¶ci³ ciêciwê.    Strza³a
za¶wiszcza³a pêdz±c w Naytrela. Hern wskoczy³ przed niego, pocisk zatopi³ siê w
tarczy rycerza. Wyrwa³ miecz z pochwy, zakrêci³ nim w
rêce.    Kostek wyskoczy³ zza drzewa, przetoczy³ siê po
szable Naytrela wyrwa³ je z ziemi i rzuci³ mu obie.    Rivelv
doskoczy³ do Anzeera w trzech szybkich susach, nie pozwoli³ mu na kolejne
spuszczenie strza³y, ciêciem szabli z³ama³ drzewce w pó³; polecia³y drzazgi. W
nastêpnej chwili ³owca siêgn±³ po miecz. Zd±¿y³ jedynie musn±æ rêkoje¶æ, czubem
buta oberwa³ w brzuch, upad³ na ziemiê, przetoczy³ siê. Rivelv zawin±³ szablami,
ruszy³ na niego. Milton E. Milton rozprostowa³ palce, u¶miechn±³ siê szyderczo,
spojrza³ na Herna.    Rycerz odpowiedzia³ mu równie wrogim
spojrzeniem, ¶cisn±³ w rêce miecz, uniós³ wy¿ej tarczê.-   
Nie bêdzie to wyrównany pojedynek- powiedzia³ b³azen zci±gaj±c z g³owy czapê i
delikatnie odk³adaj±c j± na ziemiê.-    Milcz potworze! Teraz
liczy siê tylko to, ¿eby pozbyæ siê ciebie, pod³a kreaturo. Poddaj siê, albo
zginiesz tu na tej ziemi.-    Nie bêdê nad tym my¶la³- rzek³
b³azen ¶miej±c siê ci±gle.- Pozwól, ¿e sprowadzê ciê na dó³, przyjacielu. ¯aden
bóg ci nie pomo¿e.    Hern run±³ do przodu, wzniós³ miecz nad
g³owê. Milton szybkim i wyuczonym ruchem wyci±gn±³ z pochwy szpadê, zwinnie
uskoczy³ na bok, stan± sztywno na palcach.    Rycerz zacisn±³
zêby w gniewie, zamachn±³ siê potê¿nie, wykrêci³ w biodrach a¿ zazgrzyta³a
zbroja. Milton odbi³ w bok, zatoczy³ w miejscu ko³o, stan±³ z powrotem na
palcach. Hern ci±³ powietrze. B³azen wykona³ szybki ruch. Proste i precyzyjne
pchniêcie w szczelinê zbroi. Hern jêkn±³, zamachn±³ siê niezdarnie by odbiæ
tkwi±c± w jego ciele szpadê. Milton cofn±³ ostrze, uskoczy³ w ty³. Rycerz wspar³
siê na mieczu, powsta³ do pionu, uniós³ wy¿ej tarczê.-   
Walcz- powiedzia³.    Anzeer doby³ miecza, zgrabnie odbi³
nadlatuj±ce ciêcia rivelva. Parowa³ w szaleñczym tempie nadlatuj±ce Dharmoñskie
ostrza, tn±ce powietrze, zatrzymuj±cej siê na stali jego miecza. Naytrel uderzy³
od góry i opad³ na kolano, drug± szabl± ci±³ w nogi. £owca zwinnie uskoczy³ do
ty³u, opar³ siê plecami o balustradê chaty, obur±cz chwyci³ miecz, by³
zmêczony.-    Wiesz ¿e nie mo¿esz wygraæ!- krzykn±³.- twoja
z³o¶æ ci nie pozwoli!    Wygl±da³o na to, ¿e rivelv go nie
s³yszy. Powsta³ do pionu, zerkn±³ na ³owcê spode³ba, ruszy³ nañ do
przodu.    Jego oczy by³y straszne.   
Anzeer zmarszczy³ brwi. W jego oczach zatli³a iskierka
strachu.-    ¯ryj!- wrzasn±³. W nastêpnej chwili zamachn±³
siê mieczem. Orê¿ wy¶lizn±³ mu siê z r±k, poszybowa³ w kierunku Naytrela. Rivelv
odbi³ orê¿ obiema szablami na raz. Odlecia³ poza zasiêg ³owcy niewolników. Ten
zakl±³ szpetnie, przetar³ czo³o z potu. Nie minê³a chwila, jak obróci³ siê na
piêcie, wspi±³ na balustradê i omal nie wywalaj±c siê na tarasie dopad³ drzwi.
Rivelv popêdzi³ za nim.    Hern zakrzykn±³ przera¼liwie,
zamachn±³ siê mieczem. Nie trzyma³ ju¿ tarczy. Nie by³a mu potrzebna. Twarz
zalan± mia³ krwi±. Skórê pociêt± w bruzdy. Oczy mia³ na wpó³ zamkniête,
spojrzenie mêtne. Wydawa³o siê ¿e zaraz padnie.    Milton
u¶miecha³ siê paskudnie, sta³ z opuszczon± szabl± i przygl±da³ siê swemu
dzie³u.-    Widzisz, rycerzyku. Gdyby bogowie istnieli, czy
nie zes³ali by ci jakiejkolwiek pomocy? No, chyba ¿e nie zas³ugujesz na
jak±kolwiek pomoc. No có¿. Ca³kiem mo¿liwe, ¿e twoja ofiara bêdzie daremna. Nie
wiadomo. Jedno jednak, wiem raczej na pewno. Wkrótce... .-   
Zginiesz- warkn±³ Hern.- Ty zginiesz.. .-    Chmmm... . Nie
to mia³em na my¶li, ale skoro ju¿ o tym wspomnia³e¶.. .   
Ruszyli na siebie równo. Hern zakrzykn±³ bojowo, wzniós³ miecz obur±cz nad
g³owê, wystawi³ zêby. Milton ruszy³ z miejsca szybko, aczkolwiek zgrabnie,
sztywno, z opuszczon± szabl±. Zbli¿ali siê do siebie z zawrotn± szybko¶ci±. Hern
zakrzykn±³ jeszcze g³o¶niej, Milton wzniós³ szablê, zab³ysnê³o zakrwawione
ostrze, u¶miechn±³ siê szyderczo, wyszczerzy³ zêby, zmarszczy³ brwi, zamachn±³
siê potê¿nie. Miêdzy nich wpad³ Kostek. Sztylet zab³ys³ w jegorêku. Ci±³
szybko i równo, silnie. Milton zach³ysn±³ siê, kaszln±³, z rozciêtego gard³a
buchnê³a krew. Hern zamachn±³ siê jak rozw¶cieczony diabe³, ostrze nabra³o pêdu,
zciê³o b³azna jak ¶wieczkê. G³owa uskoczy³a w bok. Cia³o runê³o na
ziemiê.    Hern zatoczy³ siê, upad³ na ziemiê, zaraz za swoim
mieczem. Jêkn±³ g³ucho. Kostek dolecia³ do niego w nastêpnej chwili, przeci±gn±³
go, posadzi³ go na schodach.-    Ale¿ teraz wygl±dasz..
Spokojnie, zaraz zawiozê ciê do tego nizio³a, ona ma jakie¶
leki.-    To.. To nic takiego.-    Jasne
¿e nic takiego. Zaczekaj chwilê. Sci±gnê z ciebie zbrojê. Jak to siê
robi?-    Nie.. Nie wa¿ne, mo¶ci Bonteht.. Nie
wa¿ne.-    Co jest stary?- zapyta³.- Nie mów mi ¿e tego nie
wytrzymasz.    Rycerz zerkn±³ na niego mêtnym
wzrokiem.-    Przecie¿ nic nie mówiê.. . Ju¿.. Ju¿ nic nie
mówiê.. .-    Nie nie.... . Mów! Gadaj ile chcesz! Po raz
pierwszy nie bêdzie mi to przeszkadza³o! Na serio! Gadaj co chcesz i ile chcesz,
nie ¿artujê!*    £owca ucieka³. Przebieg³ przez
chatê nie odwracaj±c siê za siebie nawet na sekundê. Naytrel szed³ za nim. Szed³
spokojnie.Anzeer ciê¿ko oddycha³, mkn±³ pokojami, wywraca³ stoj±ce pod
¶cianami stare, zakurzone segmenty.    Rivelv szed³ za nim,
milcza³.-    Zostaw mnie! Odejd¼! We¼ co chcesz! Zabierz te
bachory! Zostaw mnie!! One.. One s± w piwnicy na dole.. Zabierz je stamt±d i
spieprzaj! Odejd¼, draniu! Bydlaku! Daj mi spokój!- potkn±³ siê na le¿±cym na
ziemi po³amanym krze¶le. Na czworaka dopad³ do tylnich drzwi. Kurczowo chwyci³
siê za klamkê, podci±gn± siê na niej, szarpn±, otworzy³ drzwi i zamar³ w
bezruchu.    Wpatrywa³a siê w niego para czarnych,
nieprzeniknionych, demonicznie z³ych ¶lepi.    Zak³apa³a
zêbata gêba, pe³na lepkiej ¶liny. Stwór zawarcza³, obna¿y³ k³y. To by³ Thron;
golem z cia³a.    Stali tam w bezruchu. Olbrzymi, zwalisty
kolos i ma³y ³owca niewolników, bezsilnie próbuj±cy powstrzymaæ ciekn±ce nogawk±
siki.    Rivelv pojawi³ siê za nim. Patrzy³. Anzeer odwróci³
siê powoli, bardzo powoli. W oczach mia³ ³zy. Nogawka silnie przylega³a
donogi.-    P.. Pomórz mi, Naytrel...- jêkn±.- B³agam
ciê.. Pomó¿ mi.    U¶miechn±³ siê tylko, pokrêci³ g³ow±,
zawróci³ i zamkn±³ za sob± drzwi. To co po chwili us³ysza³ nie by³o muzyk± dla
jego uszu. I choæ w ka¿dej innej sytuacji najpewniej zawróci³by i walczy³, w tej
po prostu poszed³. Nie chcia³ wracaæ.    Kostek i Hern
czekali na niego przed chat±. By³ tam tak¿e ma³y Berfod Bereen, z namaszczeniem
opiekuj±cy siê rannym rycerzem.Naytrel pokiwa³ g³ow±, schowa³ szable do
pochew na plecach. -    Czy Vighi siê nim zaj±³?- zapyta³
Bereen.-    Tak.. . Twój demon siê nim
zaj±³.    Hern zakaszla³, wspar³ siê na
Kostku.-    Przez ca³e ¿ycie je¼dzi³em po krainach i
poszukiwa³em demonów- powiedzia³.- Niszczy³em je, wygrywa³em. Nigdy, ale to
nigdy nie przypuszcza³em, ¿e najgorszym demonem oka¿e siê
cz³owiek.    Rivelv zszed³ schodkami na dó³. Schyli³ siê po
Mesfê, delikatnie uniós³ j± z ziemi. Bez s³owa wymin±³ towarzyszy i znikn±³ w
lesie. Nie powiedzia³ gdzie poszed³. Nikt go o to nie
spyta³.    Milczenie przerwa³ Bereen:-   
Có¿.. . Widocznie sami musimy przewie¼æ mo¶ci Herna do wsi. Nie szkodzi.
Vighi!
8.    Karczma by³a prawie pusta. Wieczorowa pora
zagoni³a ludzi do domostw, jedynie nocni wêdrowcy i przybyli pó¼no kupcy
krz±tali siê uliczkami w poszukiwaniu odpowiedniej stancji. Dlatego te¿ da³o siê
s³yszeæ ci±g³y i powtarzaj±cy siê czêsto, spokojny stukot koñskich kopyt
dzwoni±cych po alejkach i do¶æ g³o¶ne rozmowy przechadzaj±cych siê handlarzy.
Pyzata dziewka s³u¿ebna poda³a dzban wina. Kostek u¶miechn±³ siê do niej
zalotnie, poklepa³ po zadku a¿ zachichota³a.-    
Przynie¶ nam jeszcze wina kochaniutka- powiedzia³.-   
¦wietnie siê tu czujê, Nayt- powiedzia³ sztyleciarz nalewaj±c wino do kubków.-
Cholernie ¶wietnie!-    Nie w±tpiê.-    A
najbardziej raduje mnie to, ¿e jutro otworz± tawernê na rogu- zatar³ rêce.- Czy
wiesz co to znaczy!?-    Kolejne przegrane
pieni±dze.-    Akurat. Ostatnio co¶ mam fart, nie mogê
przegraæ.-    Fart?-    No pomy¶l tylko.
Za³atwili¶my sprawê jak trzeba, nie zabili nas, ani nawet nie zranili porz±dnie,
no.. W ka¿dym razie to mnie nie zranili. Zarobili¶my mnóstwo pieniêdzy i do tego
¿yjemy, mamy wdziêczno¶æ tych wie¶niaków i wielmo¿y z Talikardu. Czego chcieæ
jeszcze?     Naytrel u¶miechn±³ siê smutno. Wychyli³ wina z
kubka.-    Nie wszystko uda³o siê po naszej my¶li-
stwierdzi³.    Sztyleciarz kiwn±³
g³ow±.-    To prawda- powiedzia³.-Bez obaw. Wszystko bêdzie
dobrze. A co do tawerny, to prawie jestem pewien sukcesu. Wiesz
dlaczego?-    Nie.-    Ta Tawerna nazywa
siê „Kostka". Widzisz jaki¶ zwi±zek? Hm??    Naytrel wychyli³
resztkê wina, odstawi³ kubek.-    Mimo wszystko, mi³o ciê
by³o znowu spotkaæ- wystawi³ d³oñ do po¿egnania.- Mam nadziejê ¿e nie ostatni
raz siê widzimy.-    Ja te¿ Naytrel- poda³ mu rêkê.- Do
zobaczenia.    Wsta³, zasun±³ za sob± krzes³o i skierowa³ siê
do wyj¶cia. Kostek siedzia³ nieruchomo, wpatruj±c siê w myj±c± pod³ogi dziewkê
s³u¿ebn±.-    Zobaczymy siê wkrótce.   
Obróci³ siê. Rivelva nie by³o.    Na dworze zagrzmia³o.
Deszcz zadudni³ po dachach budynków, zachlupa³ w cebrach i w ka³u¿ach. Zdawa³o
siê s³yszeæ r¿enie konia, a po chwili g³o¶ny têtent kopyt. Sztyleciarz
u¶miechn±³ siê pod nosem, wypi³ wino i opró¿ni³ dzbanek.-   
Ej tam! Dziewczyno!- za¶mia³ siê g³o¶no.- Nalej mi jeszcze wina, muszê jako¶ tê
noc przetrzymaæ! Nie obrazisz siê chyba jak poproszê ciê o drobn± pomoc, co? Byæ
mo¿e, jak bêdziesz dla mnie mi³a, wygram jutro dla ciebie olbrzymiego,
¶wiec±cego dukata?
KoniecDraven
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pajaa1981.pev.pl